[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niezwykłych wydarzeń tej nocy, które dawno powinny go uodpornić, był urzeczony widokiem
wielkiej łodzi opierającej się kadłubem o falochron i wiszącej nad promenadą jak arka, którą
fale potopu wyrzuciły na brzeg.
W oknach domów zaczęły pojawiać się zatroskane twarze, ale nim ktokolwiek zdążył
otworzyć drzwi, nim ciszę nocną zakłóciły przestraszone głosy, Tommy, Del i pies dotarli do
najbliższej ulicy, która odchodziła od promenady. Skierowali się w stronę centrum wyspy.
Tommy zerkał od czasu do czasu przez ramię, spodziewając się ujrzeć grubasa o oczach
węża albo coś jeszcze gorszego. Nie ścigała ich jednak żadna wroga istota.
7
Na niewielkich posesjach tłoczyły się setki domów, a ponieważ nie było przy nich
garaży, po obu stronach wąskich uliczek parkowały samochody mieszkańców i ich gości. Del,
która zamierzała ukraść jakiś wóz, miała do swojej dyspozycji ogromny wybór. Nie zadowoliła
się buickiem czy toyotą. Jej uwagę przyciągnęło czerwone ferrari testarosa.
Stali pod rozłożystymi gałęziami starego drzewa, podczas gdy Del podziwiała sportową
maszynę.
- Dlaczego nie wezmiemy tego geo? - spytał Tommy, wskazując na
samochód zaparkowany przed ferrari.
- Geo jest w porządku, ale nie jest w dechę. Ferrari jest w dechę.
- Kosztuje tyle co dom - sprzeciwiał się Tommy.
- Nie kupujemy go.
- Wyobraz sobie, że wiem, co robimy.
- Po prostu go pożyczamy.
- Kradniemy - poprawił ją.
- Nie. yli ludzie kradną. My nie jesteśmy złymi ludzmi. Jesteśmy dobry
mi ludzmi, a zatem nie możemy kraść.
- To linia obrony, która zrobiłaby wrażenie na ławie przysięgłych kalifornijskiego sądu
- zauważył kwaśno.
- Rozglądaj się, a ja sprawdzę, czy jest zamknięty.
- Dlaczego nie zniszczyć tańszego wozu? - argumentował.
- Kto tu mówi coś o zniszczeniu?
- Masz twardą rękę do maszyn - przypomniał jej.
Z dali dobiegł dzwięk syren wozów strażackich. Na południu, ponad sylwetkami
przytulonych do siebie domów, nocne niebo jarzyło się łuną płonącego jachtu.
- Rozglądaj się - powtórzyła.
Ulica była wyludniona.
Wyszła w towarzystwie Scootiego na chodnik i zbliżyła się odważnie do drzwi po
stronie kierowcy. Spróbowała je otworzyć. Okazało się, że są otwarte.
- Niespodzianka, niespodzianka - mruknął Tommy.
Scootie wskoczył do samochodu przed swoją panią.
Ferrari zapalił w chwili, gdy Del usiadła za kierownicą i zamknęła drzwi po swojej
stronie. Warkot silnika świadczył o takiej mocy, że samochód uniósłby się w powietrze, gdyby
tylko Del zechciała pofrunąć.
- Równo dwie sekundy. Prawdziwa kryminalistka - mruczał do siebie
Tommy, podchodząc do wozu i otwierając drzwi.
- Scootie też chce tu siedzieć.
- Jest uroczy - stwierdził Tommy.
Gdy pies wyskoczył na deszcz, Tommy wcisnął się do niskiego wozu. Oparł się
pokusie, by zatrzasnąć drzwi, nim zwierzak zdążył ponownie wejść do środka.
Scootie usiadł mu na kolanach i oparł się przednimi łapami o deskę rozdzielczą.
- Obejmij go ramionami - powiedziała Del, włączając światła.
- Co?
- %7łeby nie wyleciał przez przednią szybę, kiedy gwałtownie zahamujemy.
- Wydawało mi się, że nie chcesz rozwalać tego wozu.
- Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie nagle zahamować.
Tommy otoczył labradora ramionami.
- Dokąd jedziemy?
- Do mamy - odparła Del.
- Jak to daleko?
- Góra piętnaście minut. Tym maleństwem może nawet dziesięć.
Scootie odwrócił głowę, nawiązał z Tommym kontakt wzrokowy, przesunął jęzorem po
jego twarzy, od brody do czoła, po czym znów spojrzał przed siebie.
- Zapowiada się długa podróż - westchnął Tommy.
- Właśnie dał do zrozumienia, że cię lubi.
- To mi pochlebia.
- Powinno. On nie każdego liże.
Scootie prychnął, jakby na potwierdzenie tych słów.
Del, ruszając spod krawężnika i wyjeżdżając na ulicę, powiedziała:
- Zostawimy tę maszynę u mamy, a ona odprowadzi ją na miejsce. Na
resztę nocy pożyczymy jeden z jej wozów.
- Masz wyrozumiałą matkę.
- Jest cudowna.
- Jak zdołałaś uruchomić go tak szybko? - spytał.
- Były kluczyki w stacyjce.
Tommy niewiele widział, mając dużego psa na kolanach, ale z pewnością dostrzegał
stacyjkę, w której nie tkwił żaden kluczyk.
- A gdzie są teraz?
- Co gdzie jest teraz?
- Kluczyki.
- Jakie kluczyki?
- Te, którymi zapaliłaś samochód.
- Zapaliłam go przez zwarcie - powiedziała, uśmiechając się szeroko.
- Zapalił, jak tylko zatrzasnęłaś drzwi.
- Umiem to robić jedną ręką.
- W dwie sekundy?
- Niezle, co?
Skręciła w lewo, w dwupasmową ulicę, która prowadziła do Marinę Avenue, głównej
drogi na wyspie.
- Jesteśmy tak przemoczeni, że zniszczymy tapicerkę - martwił się.
- Prześlę właścicielowi czek.
- Mówię poważnie. To droga tapicerka.
- Ja też mówię poważnie. Prześlę mu czek. Jesteś takim miłym człowiekiem, Tommy.
Takim prostolinijnym. To mi się w tobie podoba.
Policyjny radiowóz z włączonym światłem na dachu wyjechał zza rogu i minął ich,
zmierzając bez wątpienia w stronę płonącej łodzi.
- Jak myślisz, ile to kosztowało? - spytał Tommy.
- Tysiąc dolarów powinno pokryć szkody.
- Za cały jacht? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
niezwykłych wydarzeń tej nocy, które dawno powinny go uodpornić, był urzeczony widokiem
wielkiej łodzi opierającej się kadłubem o falochron i wiszącej nad promenadą jak arka, którą
fale potopu wyrzuciły na brzeg.
W oknach domów zaczęły pojawiać się zatroskane twarze, ale nim ktokolwiek zdążył
otworzyć drzwi, nim ciszę nocną zakłóciły przestraszone głosy, Tommy, Del i pies dotarli do
najbliższej ulicy, która odchodziła od promenady. Skierowali się w stronę centrum wyspy.
Tommy zerkał od czasu do czasu przez ramię, spodziewając się ujrzeć grubasa o oczach
węża albo coś jeszcze gorszego. Nie ścigała ich jednak żadna wroga istota.
7
Na niewielkich posesjach tłoczyły się setki domów, a ponieważ nie było przy nich
garaży, po obu stronach wąskich uliczek parkowały samochody mieszkańców i ich gości. Del,
która zamierzała ukraść jakiś wóz, miała do swojej dyspozycji ogromny wybór. Nie zadowoliła
się buickiem czy toyotą. Jej uwagę przyciągnęło czerwone ferrari testarosa.
Stali pod rozłożystymi gałęziami starego drzewa, podczas gdy Del podziwiała sportową
maszynę.
- Dlaczego nie wezmiemy tego geo? - spytał Tommy, wskazując na
samochód zaparkowany przed ferrari.
- Geo jest w porządku, ale nie jest w dechę. Ferrari jest w dechę.
- Kosztuje tyle co dom - sprzeciwiał się Tommy.
- Nie kupujemy go.
- Wyobraz sobie, że wiem, co robimy.
- Po prostu go pożyczamy.
- Kradniemy - poprawił ją.
- Nie. yli ludzie kradną. My nie jesteśmy złymi ludzmi. Jesteśmy dobry
mi ludzmi, a zatem nie możemy kraść.
- To linia obrony, która zrobiłaby wrażenie na ławie przysięgłych kalifornijskiego sądu
- zauważył kwaśno.
- Rozglądaj się, a ja sprawdzę, czy jest zamknięty.
- Dlaczego nie zniszczyć tańszego wozu? - argumentował.
- Kto tu mówi coś o zniszczeniu?
- Masz twardą rękę do maszyn - przypomniał jej.
Z dali dobiegł dzwięk syren wozów strażackich. Na południu, ponad sylwetkami
przytulonych do siebie domów, nocne niebo jarzyło się łuną płonącego jachtu.
- Rozglądaj się - powtórzyła.
Ulica była wyludniona.
Wyszła w towarzystwie Scootiego na chodnik i zbliżyła się odważnie do drzwi po
stronie kierowcy. Spróbowała je otworzyć. Okazało się, że są otwarte.
- Niespodzianka, niespodzianka - mruknął Tommy.
Scootie wskoczył do samochodu przed swoją panią.
Ferrari zapalił w chwili, gdy Del usiadła za kierownicą i zamknęła drzwi po swojej
stronie. Warkot silnika świadczył o takiej mocy, że samochód uniósłby się w powietrze, gdyby
tylko Del zechciała pofrunąć.
- Równo dwie sekundy. Prawdziwa kryminalistka - mruczał do siebie
Tommy, podchodząc do wozu i otwierając drzwi.
- Scootie też chce tu siedzieć.
- Jest uroczy - stwierdził Tommy.
Gdy pies wyskoczył na deszcz, Tommy wcisnął się do niskiego wozu. Oparł się
pokusie, by zatrzasnąć drzwi, nim zwierzak zdążył ponownie wejść do środka.
Scootie usiadł mu na kolanach i oparł się przednimi łapami o deskę rozdzielczą.
- Obejmij go ramionami - powiedziała Del, włączając światła.
- Co?
- %7łeby nie wyleciał przez przednią szybę, kiedy gwałtownie zahamujemy.
- Wydawało mi się, że nie chcesz rozwalać tego wozu.
- Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie nagle zahamować.
Tommy otoczył labradora ramionami.
- Dokąd jedziemy?
- Do mamy - odparła Del.
- Jak to daleko?
- Góra piętnaście minut. Tym maleństwem może nawet dziesięć.
Scootie odwrócił głowę, nawiązał z Tommym kontakt wzrokowy, przesunął jęzorem po
jego twarzy, od brody do czoła, po czym znów spojrzał przed siebie.
- Zapowiada się długa podróż - westchnął Tommy.
- Właśnie dał do zrozumienia, że cię lubi.
- To mi pochlebia.
- Powinno. On nie każdego liże.
Scootie prychnął, jakby na potwierdzenie tych słów.
Del, ruszając spod krawężnika i wyjeżdżając na ulicę, powiedziała:
- Zostawimy tę maszynę u mamy, a ona odprowadzi ją na miejsce. Na
resztę nocy pożyczymy jeden z jej wozów.
- Masz wyrozumiałą matkę.
- Jest cudowna.
- Jak zdołałaś uruchomić go tak szybko? - spytał.
- Były kluczyki w stacyjce.
Tommy niewiele widział, mając dużego psa na kolanach, ale z pewnością dostrzegał
stacyjkę, w której nie tkwił żaden kluczyk.
- A gdzie są teraz?
- Co gdzie jest teraz?
- Kluczyki.
- Jakie kluczyki?
- Te, którymi zapaliłaś samochód.
- Zapaliłam go przez zwarcie - powiedziała, uśmiechając się szeroko.
- Zapalił, jak tylko zatrzasnęłaś drzwi.
- Umiem to robić jedną ręką.
- W dwie sekundy?
- Niezle, co?
Skręciła w lewo, w dwupasmową ulicę, która prowadziła do Marinę Avenue, głównej
drogi na wyspie.
- Jesteśmy tak przemoczeni, że zniszczymy tapicerkę - martwił się.
- Prześlę właścicielowi czek.
- Mówię poważnie. To droga tapicerka.
- Ja też mówię poważnie. Prześlę mu czek. Jesteś takim miłym człowiekiem, Tommy.
Takim prostolinijnym. To mi się w tobie podoba.
Policyjny radiowóz z włączonym światłem na dachu wyjechał zza rogu i minął ich,
zmierzając bez wątpienia w stronę płonącej łodzi.
- Jak myślisz, ile to kosztowało? - spytał Tommy.
- Tysiąc dolarów powinno pokryć szkody.
- Za cały jacht? [ Pobierz całość w formacie PDF ]