[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w pewnych kierunkach.
Bajarz zbadał miejsce, gdzie uderzył. Nie znalazł nawet śladu. Potężny cios nie
zostawił choćby zadrapania.
Al Junior podniósł narzędzia i przyłożył dłuto. Bajarzowi wydawało się, że umieścił
je dokładnie w tym samym miejscu. Chłopiec jednak zachowywał się tak, jakby
wybrał zupełnie inny punkt.
 Widzicie, trzeba ustawić pod odpowiednim kątem. O tak. Uderzył. Zadzwięczał
metal, rozległ się trzask pękającej skały i zabębniły o ziemię okruchy.
 Teraz rozumiem, dlaczego sam wykonuje całą pracę  mruknął Bajarz.
 To chyba najszybszy sposób  zgodził się Miller.
Po kilku minutach Alvin zakończył pracę. Bajarz milczał. Patrzył tylko, co chłopiec
teraz zrobi.
Al odłożył narzędzia, podszedł i objął wyciosany kamień. Prawą dłonią chwycił za
krawędz, lewą wsunął głęboko w szczelinę po przeciwnej stronie. Przycisnął policzek
do twardej powierzchni. Zamknął oczy. Wyglądał, jakby słuchał skały.
Zanucił cicho jakąś bezsensowną melodyjkę. Przesunął dłonie. Zmienił pozycję.
Posłuchał drugim uchem.
 No wiecie  powiedział w końcu.  Aż trudno uwierzyć.
 W co uwierzyć?  spytał jego ojciec.
 Te ostatnie uderzenia musiały naprawdę potrząsnąć skałą. Tylna powierzchnia
całkiem się odłupała.
 To znaczy, że nic już kamienia nie trzyma?  upewnił się Bajarz.
 Chyba możemy go wyciągać  odparł Alvin.  Trzeba będzie trochę popracować z
linami, ale powinniśmy go dostać bez większych kłopotów.
Przybyli bracia z linami i końmi. Alvin przesunął sznur za kamieniem. Chociaż ani
jedno uderzenie dłuta nie trafiło w tylną powierzchnię, lina swobodnie opadła na
miejsce. Potem następna i jeszcze jedna, i wkrótce ciągnęli wszyscy, najpierw z
lewej, pózniej z prawej, wolno wysuwając ciężki kamień z łożyska w skalnej ścianie.
 Gdybym tego nie widział na własne oczy&  mruknął Bajarz.
 Ale widzieliście  odparł Miller.
Kiedy wysunęli kamień na kilkanaście centymetrów, zmienili liny. Cztery
przeciągnęli przez środkowy otwór i umocowali je do czekającego trochę wyżej
zaprzęgu.
 Bez mocy potoczyłby się w dół  wyjaśnił Bajarzowi Miller.  Konie służą za
kotwicę. Mają hamować ten ciężar.
 Rzeczywiście jest ciężki.
 Nie kładzcie się tylko na drodze.
Bardzo ostrożnie zaczęli toczyć kamień. Miller chwycił Alvina za ramię i zatrzymał z
tyłu, z góry. Bajarz pomagał przy koniach, więc dopiero na dole, koło sań, mógł się
przyjrzeć tylnej powierzchni.
Była gładka jak pupka niemowlaka. Równa jak lód w misie. I nacięta w obciąg
kwartowy: proste linie sięgały od otworu w środku ku krawędziom.
Alvin zatrzymał się obok.
 Dobrze to zrobiłem?  zapytał.
 Tak.
 Mieliśmy straszne szczęście. Czułem, że kamień gotów jest pęknąć dokładnie
wzdłuż tych linii. Zwyczajnie chciał tak pęknąć, zupełnie łatwo.
Bajarz przesunął palec po brzegu nacięcia. Zakłuło. Podniósł palec do ust, possał,
poczuł smak krwi.
 Kamień ma piękną, ostrą krawędz  stwierdził Measure.
Zachowywał się, jakby codziennie widywał takie rzeczy, ale w oczach malował się
podziw.
 Dobre cięcie  przyznał David.
 Jak dotąd najlepsze  dodał Calm.
Hamując linami, delikatnie ułożyli kamień na saniach, obciągniętą powierzchnią do
góry.
 Zrobicie coś dla mnie, Bajarzu?  zapytał Miller.
 Jeśli potrafię.
 Zabierzcie Alvina do domu. Wykonał już swoje zadanie.
 Nie, tato!  Al podbiegł do ojca.  Nie możesz mnie teraz odesłać.
 Nie potrzebuję dziesięciolatków pod nogami, kiedy przewozimy kamień takich
rozmiarów.
 Ale przecież go muszę pilnować. Muszę uważać, żeby się nie ukruszył ani nie pękł.
Starsi synowie spojrzeli na ojca wyczekująco. Bajarz zastanawiał się, czego chcieli
bardziej. Byli już dorośli i na pewno nie czuli urazy o to, że Milier wyróżnia siódmego
syna. I na pewno nie chcieli chłopca narażać. Ale zależało im, by kamień bezpiecznie
dotarł na miejsce i zaczął swą służbę w młynie. Alvin z pewnością potrafił uchronić
go przed zagrożeniem.
 Możesz jechać z nami do zachodu słońca  zdecydował w końcu Miller.  Kiedy
będziemy już blisko, wrócisz z Bajarzem, żeby spędzić noc w łóżku.
 Zgoda  rzekł Bajarz.
Alvin Junior milczał, choć wyraznie nie był zadowolony.
Przed południem sanie ruszyły w drogę. Dwa konie z przodu i dwa z tyłu zaprzężono
do samego kamienia. Spoczywał na drewnianej platformie sań, a te toczyły się na
siedmiu czy ośmiu belkach jednocześnie. Platforma poruszała się, nasuwając na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.