[ Pobierz całość w formacie PDF ]
\artował, ale jak zwykle czytał w moich myślach: nienawidzę szpecących wysypek.
A o wę\ach to ju\ w ogóle nie wspomnę, chocia\ miałam wszelkie powody, by
podejrzewać, \e le\ą gdzieś zwinięte w kłębek na tej \ałosnej imitacji górskiej perci, czekając
tylko, kiedy będą mogły się uraczyć kawałkiem miękkiego ciała z mojej łydki tu\ powy\ej
adidasów.
- Tak - usłyszałam głos ojca Dominika. Mgła wchłonęła go całkowicie, widziałam
jedynie maleńki punkcik \ółtego światła jego latarki. - Tak, widzę, \e policja ju\ tu była. To
tutaj widocznie odpadł ten kawałek barierki. Widać ślady w zielsku.
Brnęłam na ślepo, u\ywając latarki głównie do wypatrywania wę\y, jak równie\ do
tego, \eby upewnić się, \e nie spadnę za chwilę w przepaść z wysokości kilkudziesięciu
metrów wprost we wzburzoną morską głębię. Jesse ju\ dwa razy odciągał mnie delikatnie od
brzegu ście\ki, gdy zagapiłam się na jakąś podejrzaną gałąz.
Teraz o mało nie zleciałam, zderzając się z ojcem Dominikiem, który zatrzymał się na
środku ście\ki i przykucnął. W ogóle go nie zobaczyłam i oboje z Jesse'em musieli złapać
mnie za ró\ne części stroju, \ebym nie straciła równowagi. To było trochę krępujące.
- Przepraszam - wymamrotałam, zawstydzona tym, jaka jestem niezgrabna. - Eee, co
ksiądz robi?
Ojciec Dominik uśmiechnął się w ten swój wkurzająco - cierpliwy sposób i odparł:
- Przyglądam się pewnemu dowodowi rzeczowemu. Wspomniałaś, \e twoja mama
chyba wie coś więcej na ten temat, a ja mam wra\enie, \e wiem, o co chodzi.
Zapięłam wiatrówkę, by uchronić szyję przed chłodnym nocnym powietrzem. W
Kalifornii była wiosna, ale tutaj, na wybrze\u temperatura na pewno wynosiła nie więcej ni\
pięć stopni. Na szczęście zabrałam rękawiczki - w charakterze ochrony przed trującym
bluszczem - teraz jednak spełniały podwójną funkcję, nie pozwalając moim palcom
zesztywnieć z zimna.
- Co ksiądz ma na myśli?
Nie wpadłam na to, \eby zabrać czapkę, więc uszy miałam jak sopelki lodu, a włosy,
smagane zimnym wiatrem od morza, chłostały mnie po twarzy.
- Spójrz na to. - Ojciec Dominik oświetlił miejsce, w którym ziemia była zryta, a trawa
pognieciona. - Tutaj, jak sądzę, spadł kawałek barierki. Czy zauwa\asz coś dziwnego?
Wyciągnęłam włosy z ust, rozglądając się nerwowo za wę\ami. - Nie.
- Ten konkretny fragment barierki odpadł, jak się wydaje, w jednym kawałku.
Samochód musiał poruszać się z du\ą prędkością, \eby zerwać tak mocne metalowe
zabezpieczenie, ale fakt, \e odpadł cały fragment, ka\e podejrzewać, i\ metalowe śruby,
którymi był umocowany, musiały puścić.
- Albo zostały wcześniej poluzowane - podpowiedział Jesse cicho.
Zerknęłam w jego stronę i zatrzepotałam powiekami. Jako nie\yjący, Jesse nie
odczuwał takiego dyskomfortu jak ja. Zimno mu nie dokuczało, chocia\ wiatr szarpał jego
koszulą, odsłaniając pierś, która, czego zapewne nie muszę dodawać, była równie atletyczna,
jak u Michaela, tylko nie taka blada.
- Poluzowane? - Po raz drugi tego dnia zaczęłam szczękać zębami. - Czym to mogło
być spowodowane? Rdzą?
- Myślałem raczej o rozmyślnym działaniu człowieka - powiedział Jesse spokojnie.
Popatrzyłam na księdza, potem na ducha, i znów na księdza. Ojciec Dominik wyglądał
na równie zaniepokojonego jak ja. Jesse nie został, ściśle rzecz ujmując, zaproszony na tę
wycieczkę, ale zjawił się, kiedy udałam się na koniec podjazdu, gdzie miał na mnie czekać
ojciec Dominik. Ojciec Dominik \ywo zareagował na wieści, jakie mu przekazałam - o
zamachu na \ycie Michaela na pla\y, a potem o jego dziwnej wypowiedzi w samochodzie.
Musimy, jak oświadczył, natychmiast odnalezć Anioły z RLS.
A najłatwiej było to zrobić, udając się na miejsce, gdzie straciły \ycie. A zakątek ten
nie nale\ał do takich, które w nocy mogli bezpiecznie odwiedzać sześćdziesięcioletni ksiądz i
szesnastoletnia dziewczyna.
Nie mam pojęcia przed czym Jesse zamierzał zapewnić nam ochronę, zjawiając się
bez zaproszenia. Przed niedzwiedziami? Ale zjawił się i, jak się wydawało, doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, co się tu wydarzyło.
- Jak to, działaniu człowieka? - zapytałam. - O czym ty mówisz?
- Po prostu uwa\am, \e to dziwne, i\ odpadł cały fragment barierki, podczas gdy
reszta, o czym się przekonaliśmy, oglądając ją niedawno, nawet się nie wygięła pod wpływem
uderzenia.
Ojciec Dominik zamrugał nerwowo.
- Sugerujesz, \e ktoś obluzował śruby, przewidując, \e samochód uderzy w barierę.
Czy tak, Jesse?
Jesse skinął głową. Zrozumiałam, do czego zmierza, ale dopiero po dłu\szej chwili.
- Zaraz, zaraz, chcesz powiedzieć, \e Michael specjalnie obluzował śruby na tym
odcinku, tak \eby Josh i reszta spadli z urwiska?
- Ktoś z pewnością to zrobił. I mógł to być twój Michael. To mnie dotknęło. Nie
sugestia, \e Michael mógł zrobić coś tak przera\ającego, ale to, \e Jesse nazwał Michaela
moim .
- Chwileczkę... - zaczęłam. Jednak ojciec Dominik, co nie jest dla niego typowe,
przerwał mi.
- Muszę się zgodzić z Susannah, Jesse - powiedział. - Nie ma wątpliwości, \e bariera
nie spełniła swojej roli. Co więcej, musiała tu wystąpić jakaś powa\na wada konstrukcyjna.
Sugerować jednak, \e ktoś mógł celowo...
- Susannah - nie dawał za wygraną Jesse - czy nie mówiłaś przypadkiem, \e Michael
nie lubił tych ludzi, którzy zginęli w wypadku?
- No... powiedział, \e tylko zajmowali miejsce. Ale powa\nie, Jesse, gdyby tak
rzeczywiście było, Michael musiałby wiedzieć, \e zbli\a się samochód Josha. A niby skąd?
Musiałby na nich czekać, a potem, kiedy zaczęli obje\d\ać skałę, specjalnie przyspieszyć...
- Có\... - Jesse wzruszył ramionami. - Tak.
- Niemo\liwe. - Ojciec Dominik wyprostował się, strzepując ziemię z kolan. -
Odmawiam brania pod uwagę takiej mo\liwości. Ten chłopiec miałby zamordować kogoś z
zimną krwią? Nie wiesz, co mówisz, Jesse. Có\, ma najlepsze wyniki z egzaminów
semestralnych w całej szkole. Nale\y do klubu szachowego. Poklepałam ojca Dominika po
ramieniu.
- Przykro mi, \e akurat ja muszę ojcu to powiedzieć, ale szachiści mogą zabijać tak
samo, jak wszyscy inni. - Spojrzałam na podłu\ny ślad na ziemi w miejscu, gdzie le\ał
fragment barierki. - Pytanie tylko: dlaczego? To jest, dlaczego miałby zrobić coś takiego?
- Sądzę - powiedział Jesse - \e jeśli się pośpieszymy, to mamy szansę się dowiedzieć.
Wskazał ręką przed siebie. Chmury nad naszymi głowami rozstąpiły się na moment i
mogliśmy zobaczyć wąziutkie pasemko pla\y u podnó\a skały. W świetle księ\yca rysowały
się cztery zjawy skupione wokół małego ogniska.
- O Bo\e - krzyknęłam, gdy znów zapadła ciemność. - A\ na dół? Tam na pewno są
wę\e.
Ojciec Dominik ruszył energicznym krokiem w dół. Omijałam właśnie korzeń, który
nieco przypominał wę\a, gdy Jesse zauwa\ył:
- Wę\e nie wychodzą w nocy. To było dla mnie coś nowego. - Nie?
- Zwykle nie. A zwłaszcza nie w takie zimne wilgotne noce jak ta. Lubią słońce.
Có\, przyjęłam to z ulgą. Zaczęłam się jednak, mimo woli, zastanawiać nad
kleszczami. Czy kleszcze wychodzą w nocy?
To trwało wieki - byłam pewna, \e obudzę się z nogami w gipsie - ale w końcu
dotarliśmy na dół, chocia\ ostatnie dwadzieścia metrów były tak strome, \e praktycznie
biegłam. Wcale nie z własnej woli.
Na pla\y fale huczały tak głośno, \e zagłuszyły nasze przybycie. W powietrzu unosił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
\artował, ale jak zwykle czytał w moich myślach: nienawidzę szpecących wysypek.
A o wę\ach to ju\ w ogóle nie wspomnę, chocia\ miałam wszelkie powody, by
podejrzewać, \e le\ą gdzieś zwinięte w kłębek na tej \ałosnej imitacji górskiej perci, czekając
tylko, kiedy będą mogły się uraczyć kawałkiem miękkiego ciała z mojej łydki tu\ powy\ej
adidasów.
- Tak - usłyszałam głos ojca Dominika. Mgła wchłonęła go całkowicie, widziałam
jedynie maleńki punkcik \ółtego światła jego latarki. - Tak, widzę, \e policja ju\ tu była. To
tutaj widocznie odpadł ten kawałek barierki. Widać ślady w zielsku.
Brnęłam na ślepo, u\ywając latarki głównie do wypatrywania wę\y, jak równie\ do
tego, \eby upewnić się, \e nie spadnę za chwilę w przepaść z wysokości kilkudziesięciu
metrów wprost we wzburzoną morską głębię. Jesse ju\ dwa razy odciągał mnie delikatnie od
brzegu ście\ki, gdy zagapiłam się na jakąś podejrzaną gałąz.
Teraz o mało nie zleciałam, zderzając się z ojcem Dominikiem, który zatrzymał się na
środku ście\ki i przykucnął. W ogóle go nie zobaczyłam i oboje z Jesse'em musieli złapać
mnie za ró\ne części stroju, \ebym nie straciła równowagi. To było trochę krępujące.
- Przepraszam - wymamrotałam, zawstydzona tym, jaka jestem niezgrabna. - Eee, co
ksiądz robi?
Ojciec Dominik uśmiechnął się w ten swój wkurzająco - cierpliwy sposób i odparł:
- Przyglądam się pewnemu dowodowi rzeczowemu. Wspomniałaś, \e twoja mama
chyba wie coś więcej na ten temat, a ja mam wra\enie, \e wiem, o co chodzi.
Zapięłam wiatrówkę, by uchronić szyję przed chłodnym nocnym powietrzem. W
Kalifornii była wiosna, ale tutaj, na wybrze\u temperatura na pewno wynosiła nie więcej ni\
pięć stopni. Na szczęście zabrałam rękawiczki - w charakterze ochrony przed trującym
bluszczem - teraz jednak spełniały podwójną funkcję, nie pozwalając moim palcom
zesztywnieć z zimna.
- Co ksiądz ma na myśli?
Nie wpadłam na to, \eby zabrać czapkę, więc uszy miałam jak sopelki lodu, a włosy,
smagane zimnym wiatrem od morza, chłostały mnie po twarzy.
- Spójrz na to. - Ojciec Dominik oświetlił miejsce, w którym ziemia była zryta, a trawa
pognieciona. - Tutaj, jak sądzę, spadł kawałek barierki. Czy zauwa\asz coś dziwnego?
Wyciągnęłam włosy z ust, rozglądając się nerwowo za wę\ami. - Nie.
- Ten konkretny fragment barierki odpadł, jak się wydaje, w jednym kawałku.
Samochód musiał poruszać się z du\ą prędkością, \eby zerwać tak mocne metalowe
zabezpieczenie, ale fakt, \e odpadł cały fragment, ka\e podejrzewać, i\ metalowe śruby,
którymi był umocowany, musiały puścić.
- Albo zostały wcześniej poluzowane - podpowiedział Jesse cicho.
Zerknęłam w jego stronę i zatrzepotałam powiekami. Jako nie\yjący, Jesse nie
odczuwał takiego dyskomfortu jak ja. Zimno mu nie dokuczało, chocia\ wiatr szarpał jego
koszulą, odsłaniając pierś, która, czego zapewne nie muszę dodawać, była równie atletyczna,
jak u Michaela, tylko nie taka blada.
- Poluzowane? - Po raz drugi tego dnia zaczęłam szczękać zębami. - Czym to mogło
być spowodowane? Rdzą?
- Myślałem raczej o rozmyślnym działaniu człowieka - powiedział Jesse spokojnie.
Popatrzyłam na księdza, potem na ducha, i znów na księdza. Ojciec Dominik wyglądał
na równie zaniepokojonego jak ja. Jesse nie został, ściśle rzecz ujmując, zaproszony na tę
wycieczkę, ale zjawił się, kiedy udałam się na koniec podjazdu, gdzie miał na mnie czekać
ojciec Dominik. Ojciec Dominik \ywo zareagował na wieści, jakie mu przekazałam - o
zamachu na \ycie Michaela na pla\y, a potem o jego dziwnej wypowiedzi w samochodzie.
Musimy, jak oświadczył, natychmiast odnalezć Anioły z RLS.
A najłatwiej było to zrobić, udając się na miejsce, gdzie straciły \ycie. A zakątek ten
nie nale\ał do takich, które w nocy mogli bezpiecznie odwiedzać sześćdziesięcioletni ksiądz i
szesnastoletnia dziewczyna.
Nie mam pojęcia przed czym Jesse zamierzał zapewnić nam ochronę, zjawiając się
bez zaproszenia. Przed niedzwiedziami? Ale zjawił się i, jak się wydawało, doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, co się tu wydarzyło.
- Jak to, działaniu człowieka? - zapytałam. - O czym ty mówisz?
- Po prostu uwa\am, \e to dziwne, i\ odpadł cały fragment barierki, podczas gdy
reszta, o czym się przekonaliśmy, oglądając ją niedawno, nawet się nie wygięła pod wpływem
uderzenia.
Ojciec Dominik zamrugał nerwowo.
- Sugerujesz, \e ktoś obluzował śruby, przewidując, \e samochód uderzy w barierę.
Czy tak, Jesse?
Jesse skinął głową. Zrozumiałam, do czego zmierza, ale dopiero po dłu\szej chwili.
- Zaraz, zaraz, chcesz powiedzieć, \e Michael specjalnie obluzował śruby na tym
odcinku, tak \eby Josh i reszta spadli z urwiska?
- Ktoś z pewnością to zrobił. I mógł to być twój Michael. To mnie dotknęło. Nie
sugestia, \e Michael mógł zrobić coś tak przera\ającego, ale to, \e Jesse nazwał Michaela
moim .
- Chwileczkę... - zaczęłam. Jednak ojciec Dominik, co nie jest dla niego typowe,
przerwał mi.
- Muszę się zgodzić z Susannah, Jesse - powiedział. - Nie ma wątpliwości, \e bariera
nie spełniła swojej roli. Co więcej, musiała tu wystąpić jakaś powa\na wada konstrukcyjna.
Sugerować jednak, \e ktoś mógł celowo...
- Susannah - nie dawał za wygraną Jesse - czy nie mówiłaś przypadkiem, \e Michael
nie lubił tych ludzi, którzy zginęli w wypadku?
- No... powiedział, \e tylko zajmowali miejsce. Ale powa\nie, Jesse, gdyby tak
rzeczywiście było, Michael musiałby wiedzieć, \e zbli\a się samochód Josha. A niby skąd?
Musiałby na nich czekać, a potem, kiedy zaczęli obje\d\ać skałę, specjalnie przyspieszyć...
- Có\... - Jesse wzruszył ramionami. - Tak.
- Niemo\liwe. - Ojciec Dominik wyprostował się, strzepując ziemię z kolan. -
Odmawiam brania pod uwagę takiej mo\liwości. Ten chłopiec miałby zamordować kogoś z
zimną krwią? Nie wiesz, co mówisz, Jesse. Có\, ma najlepsze wyniki z egzaminów
semestralnych w całej szkole. Nale\y do klubu szachowego. Poklepałam ojca Dominika po
ramieniu.
- Przykro mi, \e akurat ja muszę ojcu to powiedzieć, ale szachiści mogą zabijać tak
samo, jak wszyscy inni. - Spojrzałam na podłu\ny ślad na ziemi w miejscu, gdzie le\ał
fragment barierki. - Pytanie tylko: dlaczego? To jest, dlaczego miałby zrobić coś takiego?
- Sądzę - powiedział Jesse - \e jeśli się pośpieszymy, to mamy szansę się dowiedzieć.
Wskazał ręką przed siebie. Chmury nad naszymi głowami rozstąpiły się na moment i
mogliśmy zobaczyć wąziutkie pasemko pla\y u podnó\a skały. W świetle księ\yca rysowały
się cztery zjawy skupione wokół małego ogniska.
- O Bo\e - krzyknęłam, gdy znów zapadła ciemność. - A\ na dół? Tam na pewno są
wę\e.
Ojciec Dominik ruszył energicznym krokiem w dół. Omijałam właśnie korzeń, który
nieco przypominał wę\a, gdy Jesse zauwa\ył:
- Wę\e nie wychodzą w nocy. To było dla mnie coś nowego. - Nie?
- Zwykle nie. A zwłaszcza nie w takie zimne wilgotne noce jak ta. Lubią słońce.
Có\, przyjęłam to z ulgą. Zaczęłam się jednak, mimo woli, zastanawiać nad
kleszczami. Czy kleszcze wychodzą w nocy?
To trwało wieki - byłam pewna, \e obudzę się z nogami w gipsie - ale w końcu
dotarliśmy na dół, chocia\ ostatnie dwadzieścia metrów były tak strome, \e praktycznie
biegłam. Wcale nie z własnej woli.
Na pla\y fale huczały tak głośno, \e zagłuszyły nasze przybycie. W powietrzu unosił [ Pobierz całość w formacie PDF ]