[ Pobierz całość w formacie PDF ]

plewy od ziarna.
Twierdził, że facet nazwiskiem Davenport, dobry kumpel niejakiego Marengo North Englisha, nie
jest zachwycony tym, że szukam Emerald Jenn, dlatego poprosił kilku swoich kumpli, żeby mi to odradzili.
Oczywiście, kumple nie mieli pojęcia, dlaczego Davenportowi zależy, żebym znalazł Emerald albo nie.
Za każdym razem, kiedy zatrzymywał się, żeby nabrać tchu, wtrącałem pytanie. Odpowiadał na
wszystkie. Po jakimś czasie zrozumiałem, że nie zadarłem z Marengo North Englishem, że to sprawa wy-
łącznie niejakiego Davenporta. Zwietnie. Nie miałem ochoty wpaść w oko żadnym lunatykom.
114
- Wiecie co, panowie - oznajmiłem. - Będzie mi bardzo przykro złamać wam serduszka, ale guzik
mnie obchodzi ta dziewczyna.
Ta sprawa już mnie nie dotyczy. Obecnie szukam sukinsyna nazwiskiem Grange Cleaver. Pomóżcie
mi, a zapomnę, że zniszczyliście mi hol. Nawet nie połamię gnatów Davenportowi.
Zebrałem kolejną porcję tępych spojrzeń. %7ładen z tych chłopców nawet nie słyszał o Grange u Cle-
averze.
- No dobrze. Z osobistej ciekawości i tak ogólnie chciałbym sobie pogadać z Emerald. Wypytać ją o
matkę i Cleavera. Przekażcie jej to.
Skinąłem ręką. Zlizgacz i Ivy nie czekali na dalsze instrukcje. Ivy otwarł drzwi, Zlizgacz zagnał
gości na właściwą ścieżkę. Cholerny Papagaj włączył się do rozmowy, dopingując ich do wyjścia.
- Hej, chłopcy! A może chcecie gadającą kurę? - Nieraz ludzie po prostu za szybko się poruszają. Ci
wybiegli i nawet się nie obejrzeli, a co dopiero mówić o odpowiadaniu.
Pomyślałby kto, że gadający ptak to prawdziwa gratka, nie? No, chyba że go lepiej poznacie i nie
dacie się nabrać.
Obserwowałem, jak obserwatorzy obserwują ucieczkę czterech przerażonych aktywistów praw
człowieka. Ich odejście nie wzbudziło szczególnego entuzjazmu.
Ciekawe, czy zdołałbym dorwać jednego z tych dzielnych piratów. Gdyby mi się udało zmusić go
do gadania, mój Władca Ognia dostałby piorunem to, czego chce. Może. Cleaver spędził całe życie na
ucieczkach. Pewnie teraz też nie będzie chciał się nikomu przysłużyć.
Wróciłem do kuchni, skonstruowałem kolejną kanapkę. Sprawdziłem Truposza. Wciąż wyłączony.
Wróciłem do judasza. Noc zaczęła opuszczać spódnicę. Nie szkodzi. Na ulicy tłum jak zawsze. Mój fanklub
jeszcze nie zakończył dniówki.
Prześliznąłem się wzrokiem po zakolczykowanych aniołkach - i przeżyłem potężny atak intuicji.
Wiedziałem już, gdzie znalezć Grange a Cleavera. Nie wyniósł swojego bukanierskiego zadka poza
TunFaire. Wciąż się tu kręcił i śmiał się w nos każdemu, kto próbował go wytropić. Dla niego to gra. Pa-
skudna gra. Gdyby bał się przegrać, zawsze mógł zwiać.
Wezwałem Ivy ego i Zlizgacza.
- Przyznaję, że chciałem się was pozbyć, chłopaki. Nie udało się, ale zamiast pecha chyba mam
szczęście. - Cholerny Papagaj nie lubi zostawać sam. Zaczął znowu drzeć głupi dziób. Podszedłem tak, żeby
mógł mnie widzieć i spojrzałem na niego takim wzrokiem, że się zatkał i zaczął przemyśłiwać swoją sytu-
ację. - Będziecie trzymać fort.
Ivy wytrzeszczył oczy.
- Hę? - wymamrotał Zlizgacz. Zwietnie.
- Jeszcze raz, dużymi literami - zacząłem mówić powoli i wyraznie. - Zostajecie na gospodarstwie.
Jeśli ktoś będzie stukał, nie wpuszczać, albo nic nie mówić. - Wykrzywiłem się najbrzydziej, jak umiałem i
stanąłem przed drzwiami pokoju Truposza. Kupa Gnatów tym razem zaspał.
Hej, a może za bardzo się od niego uzależniłem. Przypomniałem sobie, że w rzeczywistym świecie
nie możesz liczyć na nikogo, tylko na siebie. I jeszcze na siebie. No, i może jeszcze na siebie.
- Dobrze, Garrett - pisnął Ivy. Czyżby znowu odchodził? Mogło być gorzej. Truposz twierdzi, że
zawsze może być gorzej. Ale nie pytajcie, jak zle.
Wymknąłem się tylnymi drzwiami.
- Co jest? - ryknął Sierżant. - Mam cię teraz znosić trzy razy dziennie?
- Rozkoszuj się tą myślą, człowiecze. Morley to mój numer jeden. Jest na górze? Pewnie uczy jakąś
mężatkę ściegu krzyżykowego? Mam mu do powiedzenia coś, co pewnie zechce usłyszeć.
115
- Tak? A niby co? - Sierżant nie kupi byle czego.
- Na przykład, gdzie znalezć zakopany skarb. Sierżant ruszył na górę.
Wszyscy znamy się już tak długo, że wiemy, kiedy nawet głupie gadki coś znaczą, a kiedy są tylko
smętną skargą znudzonego macho. Sierżant domyślił się, że coś mam i natychmiast wszedł w bliższy kon-
takt z mówiącą tubą. Nie słyszałem, co mówił, ale Morley zjawił się na schodach już po trzech minutach.
Jakaś zdumiewająco piękna kobieta wyjrzała zza jego pleców, jakby się zastanawiała, jakie niesamowite
zdarzenie jest w stanie oderwać od niej Morleya Dotesa. Z tego, co mi się udało zobaczyć, było to dobre
pytanie.
- Przepraszam. - Kobieta cofnęła się, ale ścigałem ją wyobraznią. Nie lubiłem Morleya za to, że
wynalazł ją pierwszy. Jak on to robi?
- Kto to był? Wyszczerzył zęby.
- Wytrzyj sobie ślinę z klapy, chłopie. Ktoś mógłby cię wziąć za wściekłego wilkołaka.
- Kto to jest?
- Nie, nic z tego. Ja byłem dżentelmenem, jeśli chodzi o Chaz. Cierpiałem w milczeniu, kiedy zmar-
nowałeś Tinnie Tatę. Nie pyskowałem, kiedy się popsuło, bo mam nadzieję, że znów się zejdziecie. Więc ty
też zapomnij o mojej Julci, dobrze?
- Daję ci pół minuty.
- Hojny jesteś, Garrett. Bardzo hojny. Co się stało, że znowu przyszedłeś zatruwać mi życie?
Dziwne, ale wydawał się niespokojny. Ukrywał to zerkając co chwila na górę, jakby miał ochotę dać
komuś w tyłek za pochopne ujawnienie się tłumom, a potem znów przyglądał mi się, jakby się spodziewał,
że rzeczywiście zaraz powiem mu o ukrytym skarbie.
- Chwilę temu odniosłem wrażenie, że chętnie stanąłbyś twarzą w twarz z Deszczołapem?
Znów spojrzał na schody. Piękna, przepyszna Julia pozostawała z nami, choć poza zasięgiem wzro-
ku.
- Powiedz, o co chodzi - mruknął wreszcie.
Ciekawe. Znam hierarchię Morleya. Tylko w wyjątkowych przypadkach uznałby Julię za mniej
interesującą od zemsty.
- Chyba wiem, gdzie go znalezć. Jeszcze jedno tęskne spojrzenie na górę.
- Jak ci się to udało? Stałeś się jasnowidzem? A może telepatą? Albo Truposz się zbudził?
- Użyłem rozumu, chłopie, Czystego rozumu i nic więcej. Morley obdarzył mnie jednym z tych
szczególnych spojrzeń
- ot, tak tylko, żeby mnie poinformować, że nie oszukałbym nawet bardzo tępego kamienia.
- Wchodzę w to, Garrett. Gdzie?
- Na Górze. W domu Maggie Jenn.
Udał, że ciężko myśli, po czym uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Kurde, jak tyś to zrobił, żeby wlezć w gówno i pachnieć perfumami? Powinienem był o tym pomy-
śleć. Idziemy.
- Kto? Ja? Nie ma mowy. Zrobiłem swoje. Wez chłopców. Sierżant i Kałuża powinni się przelecieć.
Zostanę i będę pilnował dobytku.
- Ha. To znaczy  cha . Jak połowa od cha-cha.
- Niektórzy nie mają poczucia humoru.
- Mówisz o mnie? Przecież ci dałem papugę, no nie?
116
- No właśnie.
- Co zrobić? Ludzie już nie umieją okazywać wdzięczności. Dobrze. Chodzmy do faceta.
Skrzywiłem się. Za plecami Morleya. Nie musi wiedzieć, kto tu kim manipuluje. Jeszcze nie.
XLIV
Zacząłem się zastanawiać, czy nie rozwiesili listów gończych z moim nazwiskiem. Trzy razy pró-
bowaliśmy wejść na Górę i trzy razy patrole zagrodziły nam drogę. Niewiarygodny pech.
- Nie bądz taki radosny - warknął Morley. Otworzyłem usta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.