[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego samego powodu, dla którego Frigate chciał iść po wodę.
Wybrali się z nim Monat i Kazz. Niebo wypełniło się nagle wielkimi
gwiazdami i jasnymi mgławicami. Zwiatło stłoczonych gwiazd, czasem tak
dużych, że zdawały się odłamkami ziemskiego księżyca, i blask mgławic
przytłaczały ich, sprawiały, że czuli się żałośnie mali i nieporadni.
Burton leżał na stosie liści i palił cygaro. Było doskonałe i za jego
czasów w Londynie kosztowałoby co najmniej szylinga. Nie czuł się już mały
i niegodny. Gwiazdy były martwą materią, a on żył. %7ładna z nich nie mogła
poznać cudownego smaku drogiego cygara. Ani rozkoszy dotyku ciepłego,
miękkiego kobiecego ciała.
Po drugiej stronie ogniska, częściowo lub całkowicie skryci wśród traw
i cieni, kryli się Triesteńczycy. Alkohol uwolnił ich od zahamowań; choć
poczucie swobody przynajmniej częściowo musiało brać się z radości
ponownego życia i młodości. Zmiali się, chichotali i całowali głośno.
Wreszcie, para za parą, ginęli w mroku. W każdym razie przestali
hałasować.
W migocącym świetle ognia Burton obserwował piękną, arystokratyczną
twarz Alicji, jej wspaniałe ciało z długimi nogami, a także śpiącą u jej
boku dziewczynkę. Nagle w całej pełni poczuł, że został wskrzeszony.
Absolutnie nie był tym starym człowiekiem, który przez ostatnie szesnaście
lat życia tak drogo płacił za gorączki i zarazy wyniszczające w tropikach
jego ciało. Znów był młody, zdrowy - i znów opętany przez starego i
potężnego demona.
Lecz przecież obiecał jej ochronę. Nie wolno mu było wykonać żadnego
ruchu, wypowiedzieć jednego słowa, które mogłaby zinterpretować jako próbę
uwiedzenia.
No cóż, nie była przecież jedyną kobietą na świecie. Prawdę mówiąc,
miał cały świat pełen kobiet, jeżeli nie do dyspozycji, to w każdym razie
osiągalnych dla jego starań. To znaczy miał, o ile każdy, kto zmarł na
Ziemi, znalazł się na tej planecie. Ona byłaby wtedy tylko jedną z
miliardów (może nawet trzydziestu sześciu miliardów, jeśli oceny Frigate'a
były poprawne). Naturalnie nie było żadnego dowodu, że tak jest istotnie.
Pech polegał na tym, że Alicja mogła równie dobrze być jedyną kobietą
na świecie - przynajmniej w tej chwili. Nie mógł przecież wstać i odejść,
by szukać innej, gdyż pozostawiłby ją i dziecko bez ochrony. Na pewno nie
czułaby się bezpiecznie w towarzystwie Monata i Kazza - i trudno się temu
dziwić. Byli tak paskudnie brzydcy. Nie mógł jej także powierzyć
Frigate'owi, nawet jeśli Amerykanin wróci tej nocy, w co wątpił. Zbyt mało
o nim wiedział.
Sytuacja była tak zabawna, że Burton roześmiał się głośno. Zdecydował,
że powinien wytrzymać jakoś tę noc i ta myśl rozśmieszyła go jeszcze
bardziej. Zmiał się tak, że Alicja spytała, czy dobrze się czuje.
- Lepiej niż możesz sobie wyobrazić - odpowiedział, odwracając się do
niej plecami. Sięgnął do swojego rogu obfitości i wyjął ostatni przedmiot,
mały płaski kawałek elastycznej substancji. Frigate, zanim odszedł
wspomniał, że ich nieznani dobroczyńcy muszą być Amerykanami. Inaczej nie
pomyśleliby o gumie do żucia.
- Ma dość dziwny, ale znakomity smak - stwierdził. - Próbowałaś już
swoją?
- Mam ochotę, ale wyglądałabym chyba jak krowa przeżuwająca swój
pokarm.
- Zapomnij o byciu damą. Czy sądzisz, że istoty dysponujące mocą
wskrzeszania mogą mieć wulgarne gusta?
- Naprawdę nie wiem - uśmiechnęła się Alicja i wsunęła gumę do ust.
Przez chwilę oboje żuli bez słowa, spoglądając na siebie przez płomienie.
Nie potrafiła patrzeć mu w oczy dłużej niż kilka sekund.
- Frigate wspominał, że cię zna - zaczął Burton. - Czy raczej, że wie
coś o tobie. Kim jesteś, jeżeli wybaczysz mi te trochę niestosowną
ciekawość?
- Nie ma tajemnic wśród umarłych - odparła. - Czy też wśród byłych
umarłych. Urodziła się jako Alicja Pleasance Liddell 25 kwietnia 1852 roku
(Burton miał wtedy trzydziestkę); Była w prostej linii potomkinią króla
Edwarda III i jego syna, Johna z Gaunt. Ojciec, dziekan Christ Church
College w Oxfordzie był współautorem słynnego słownika grecko -
angielskiego (Liddell i Scott! pomyślał Burton). Miała szczęśliwe
dzieciństwo, odebrała znakomite wykształcenie i poznała wielu słynnych
ludzi swych czasów: Gladstone'a, Matthewa Arnolda i księcia Walii, który
studiując w Oxfordzie znalazł się pod opieką jej ojca. Wyszła za mąż za
Reginalda Gervisa Hargreaves, którego bardzo kochała. Był to "wiejski
dżentelmen", lubił polować, grać w krykieta, hodować drzewa i czytać
francuską literaturę. Miała trzech synów; zostali oficerami, a dwóch
poległo w Wielkiej Wojnie, toczonej w latach 1914 - 1918 (po raz drugi
Burton usłyszał o Wielkiej Wojnie).
Mówiła bez przerwy, jakby alkohol rozwiązał jej język. Albo jak gdyby
chciała oddzielić się od Burtona barierą rozmowy.
Opowiadała o swojej burej kotce Dianie, którą kochała w dzieciństwie,
o wielkich drzewach z arboretum męża, o tym jak ojciec, pracujący nad
swoim słownikiem, zawsze w południe kichał, nikt nie wiedział czemu... w
wielu osiemdziesięciu lat otrzymała tytuł doktora honoris causa literatury
amerykańskiego uniwersytetu w Columbii za istotną rolę, jaką odegrała w
powstaniu słynnej książki pana Dodgsona (nie wymieniła tytułu, a Burton,
choć był nienasycony jeśli idzie o książki, nie przypominał sobie żadnych
dzieł Dodgsona).
- Ta było naprawdę piękne popołudnie 4 lipca 1862 roku - mówiła. -
Wbrew prognozie pogody. Miałam dziesięć lat... siostra i ja nosiłyśmy
czarne buciki, białe ażurowe skarpetki, białe bawełniane sukienki i
kapelusze z dużymi rondami.
Miała rozszerzone, oczy i drżała od czasu do czasu, jakby toczyła
jakąś wewnętrzną walkę. Zaczęła mówić szybciej.
- Pan Dodgson i pan Duckworth nieśli koszyki... odbiliśmy łódką od
Folly Bridge na Isis i popłynęliśmy dla odmiany - w górę. Pan Duckworth
wiosłował; krople wody spadały z jego wiosła jak szklane łzy na gładkie
zwierciadło Isis, a...
Ostatnie słowa Burtona odebrał tak, jakby Alicja wykrzyczała mu je do
ucha. Spojrzał zdumiony, lecz z ruchu jej warg wynikało, że nadal mówi
normalnym głosem. Wpatrywała się w niego, lecz jej wzrok zdawał się
przenikać dalej, w przestrzeń i czas poza nim. Uniosła lekko ręce, jakby
chciała wyrazić zdumienie i nagle stwierdziła, że nie może się poruszyć.
Każdy dzwięk był wzmocniony. Słyszał oddech dziewczynki i uderzenia
jej serca, bulgot pracujących wnętrzności Alicji i szum wiatru
prześlizgujący się przez gałęzie drzew. Gdzieś z daleka dobiegł krzyk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.