[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zwietnie. - J.D. stanął za plecami Stephena. - Jak ju\ powiedziałem, jestem jego krewnym
i będę tak\e jego adwokatem, jeśli zajdzie taka potrzeba. To wszystko. - Zatarł ręce i
przygwozdził obu funkcjonariuszy przenikliwym spojrzeniem. - Do roboty, panowie. Czy
mogę się jednak najpierw dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi?
ROZDZIAA 7
Do diabła, przecie\ specjalizujesz się w sprawach cywilnych, a nie karnych - syknęła przez
zaciśnięte zęby Tiffany, gdy cała trójka, łącznie z J.D. opuściła wreszcie gmach sądu. Gorący
letni wiatr hulał ulicami, unosząc kłęby suchego pyłu i potrząsając bujnymi koronami
klonów.
- A skąd oni mogą o tym wiedzieć?
- Policjanci nie są wrogami porządnych obywateli, J.D. - Tiffany postanowiła szwagrowi
przytrzeć nosa. Przechodzili na skos przez parking. - A poza tym, kto cię prosił, \ebyś... -
przystanęła, odwróciła się gwałtownie i oskar\ycielsko wbiła wskazujący palec w jego pierś -
...\ebyś się wtrącał?!
- Uznałem, \e potrzebujecie pomocy. Przyszedłem po to, aby dopilnować, \eby Stephen,
składając zeznanie, sobie nie zaszkodził. Mam spore doświadczenie w kontaktach z policją.
To wszystko.
- Przecie\ ju\ ci mówiłam, \e doskonale sobie sami radzimy.
- Czy\by? - J.D. wskazał gestem Stephena, który ju\ wsiadł do samochodu matki. -
Przeczuwam, \e to jeszcze nie koniec jego kłopotów.
- Ja jestem przy nim, J.D.
- A co powiesz o Christinie? Słyszałem, jak się budzi z płaczem w środku nocy.
- To nie jest odpowiedni czas ani miejsce na takie dyskusje - ucięła Tiffany. Teraz zale\ało
jej tylko na tym, \eby J.D. zostawił ją w spokoju.
- A kiedy będzie?
- Co?
- Kiedy będzie odpowiedni czas i miejsce?
Tiffany popatrzyła na Stephena. Nie spuszczał z nich zaciekawionego wzroku.
- Pózniej.
- To znaczy?
- Nie wiem.
- Dziś wieczorem - zaproponował.
- Nie, poniewa\ dzieci...
- Mogą zostać same na jakiś czas.
J.D. pomachał do Stephena i skręcił do swego d\ipa. Chłopiec odpowiedział mu
nieśmiałym gestem. J.D. odjechał szybko, zostawiając zmieszaną Tiffany na środku parkingu.
Była wściekła. Bez słowa zajęła miejsce kierowcy i uruchomiła silnik.
- O czym rozmawialiście? - spytał Stephen. Tiffany grała na zwłokę, szukając stacji
radiowej z muzyką.
- O wszystkim i o niczym. - Popatrzyła w lusterko i wrzuciła wsteczny bieg.
- Nie przypominam sobie, \eby nas kiedykolwiek odwiedził.
- Bo nie odwiedził.
- To po co teraz przyjechał? - Stephen przełączył radio na stację, której Tiffany nie umiała
rozpoznać, i wbił wzrok w szybę.
- Nie wiem. Mo\e go sumienie ruszyło i martwi się o nas.
- Naprawdę jest adwokatem?
- Tak. A czemu pytasz?
- Z ciekawości - odparł krótko Stephen, ale Tiffany natychmiast wyczuła, \e za jego
słowami kryje się coś więcej.
- Stephen, czy ty potrzebujesz adwokata?
- Nie - rzucił pospiesznie. Zbyt pospiesznie.
- Jesteś pewien? - Tiffany starała się nie okazywać zaniepokojenia. Nie wolno mi, nie
wolno go naciskać, powtarzała sobie w duchu.
- Byłem ciekawy, dlatego spytałem. To chyba nie zbrodnia, co? - Stephen zaczerwienił się i
znów zmienił radiową stację. Przymknął oczy, gdy po zapowiedzi spikera rozległa się najno-
wsza kompozycja jego ulubionego zespołu.
Nie wolno mi go męczyć, przekonywała się w milczeniu Tiffany. Spokojnie i wolno jechała
przez miasteczko, próbując odzyskać wewnętrzną równowagę. Wszystko będzie dobrze. Na
pewno. Stephen popełnił błąd, ale przecie\ jest porządnym i uczciwym chłopcem.
Trzynastolatkiem osieroconym przez ojca i zestresowanym przez ostatnie wydarzenia. Po raz
pierwszy od czasu przeprowadzki Tiffany zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno było to
rozsądne posunięcie. W Portland, wśród kolegów znanych od dzieciństwa, z pewnością nie
popadłby w takie tarapaty. Teraz był śmiertelnie przera\ony, czuła to przez skórę. Ona sama
równie\.
J.D. nie potrafił się skupić. Siedział przy stoliku w swoim pokoju i bezmyślnie przerzucał
dokumentację, którą dostarczył mu agent nieruchomości. Miał do wyboru około sześciu
gospodarstw, które pasowały do ostatniego projektu jego ojca. Odkręcił termos i nalał sobie
do kubka wystygłej kawy. Krzywiąc się na jej cierpki smak, dolał kupionej w tym celu
whisky.
Rzadko miał kłopoty z koncentracją. W szkole średniej, mimo i\ mało czasu poświęcał
nauce, bez trudu zaliczał kolejne sprawdziany i przechodził z klasy do klasy. College
przeszedł śpiewająco, a potem mógł sobie pozwolić na pracę w pełnym wymiarze i
jednocześnie wieczorowe studia prawnicze. Gdy po uzyskaniu dyplomu zdobył posadę w
du\ej kancelarii w Seattle, potrafił godzinami czytać w bibliotece o precedensowych przy-
padkach i osiemnastogodzinny wysiłek umysłowy nie stanowił dla niego \adnego problemu.
Wystarczały mu cztery godziny snu na dobę. Wyspecjalizował się w sprawach cywilnych - te
były najbardziej dochodowe. Tropił nadu\ycia w szpitalach, korporacjach i towarzystwach
ubezpieczeniowych - wszędzie tam, gdzie się najczęściej zdarzały.
Nie zbaczał z obranej drogi, nie gubił raz wytyczonego celu. Zawsze był perfekcyjnie
przygotowany do rozprawy. Zawsze gotów, jak dobry skaut. Nic go nie rozpraszało. Kobiety,
z którymi sypiał, traktował u\ytkowo, bez przywiązania i zbędnych sentymentów. Z \adną
nie umawiał się dłu\ej ni\ przez kwartał. śadna nie wzbudziła w nim cieplejszych uczuć, z
jednym tylko wyjątkiem. Czuł nieodpartą słabość do \ony rodzonego brata. Tiffany Nesbitt
Santini była jedyną przegraną sprawą w jego \yciu. Jedynym wyjątkiem, który potwierdzał
regułę.
Klnąc pod nosem, J.D. pociągnął spory łyk kawy z whisky i nareszcie poczuł, \e jego
\ołądek ogarnia błogie ciepło. Tak, tak, Tiffany spodobała mu się od pierwszego wejrzenia i
zupełnie nie umiał sobie z tym poradzić. Dlaczego a\ tak go wzięło? Nie miał pojęcia. A
mo\e szło nie tylko o to, \e Tiffany wyjątkowo go pociągała? Mo\e w grę wchodziła chęć
rywalizacji z bratem? Cała miłość rodziców spływała na Philipa, pierworodnego syna,
którego wprost uwielbiali. J.D. zale\ało na akceptacji rodziców i zle znosił pozostawanie na
drugim planie. Chciał zwrócić ich uwagę na siebie, tylko \e robił to w nieumiejętny sposób i
co i rusz popadał w tarapaty. W dodatku odkrył, \e ten stawiany na piedestale starszy brat
jest w gruncie rzeczy krętaczem i lekkoduchem.
Gdy Philip porzucił pierwszą \onę i dzieci, J.D. dostał szału. Gdyby tylko mógł, sprałby
starszego brata na kwaśne jabłko za ich wszystkie krzywdy. Odkrył, \e Philip wdał się w
romans z inną kobietą, a przy tym zaczął się coraz bardziej hazardować. Zatracił całkowicie
poczucie odpowiedzialności. Tak czy inaczej, tu\ po rozwodzie Philip porzucił swoją
kochankę i zajął się Tiffany, w opinii J.D. dziewczyną o wiele za młodą i za naiwną jak na
mał\eństwo z kimś takim jak Philip. Rodzina od początku uznała ją za osobę wyrachowaną,
zainteresowaną jedynie majątkiem narzeczonego. Czas pokazał, \e wytrwała przy Philipie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
- Zwietnie. - J.D. stanął za plecami Stephena. - Jak ju\ powiedziałem, jestem jego krewnym
i będę tak\e jego adwokatem, jeśli zajdzie taka potrzeba. To wszystko. - Zatarł ręce i
przygwozdził obu funkcjonariuszy przenikliwym spojrzeniem. - Do roboty, panowie. Czy
mogę się jednak najpierw dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi?
ROZDZIAA 7
Do diabła, przecie\ specjalizujesz się w sprawach cywilnych, a nie karnych - syknęła przez
zaciśnięte zęby Tiffany, gdy cała trójka, łącznie z J.D. opuściła wreszcie gmach sądu. Gorący
letni wiatr hulał ulicami, unosząc kłęby suchego pyłu i potrząsając bujnymi koronami
klonów.
- A skąd oni mogą o tym wiedzieć?
- Policjanci nie są wrogami porządnych obywateli, J.D. - Tiffany postanowiła szwagrowi
przytrzeć nosa. Przechodzili na skos przez parking. - A poza tym, kto cię prosił, \ebyś... -
przystanęła, odwróciła się gwałtownie i oskar\ycielsko wbiła wskazujący palec w jego pierś -
...\ebyś się wtrącał?!
- Uznałem, \e potrzebujecie pomocy. Przyszedłem po to, aby dopilnować, \eby Stephen,
składając zeznanie, sobie nie zaszkodził. Mam spore doświadczenie w kontaktach z policją.
To wszystko.
- Przecie\ ju\ ci mówiłam, \e doskonale sobie sami radzimy.
- Czy\by? - J.D. wskazał gestem Stephena, który ju\ wsiadł do samochodu matki. -
Przeczuwam, \e to jeszcze nie koniec jego kłopotów.
- Ja jestem przy nim, J.D.
- A co powiesz o Christinie? Słyszałem, jak się budzi z płaczem w środku nocy.
- To nie jest odpowiedni czas ani miejsce na takie dyskusje - ucięła Tiffany. Teraz zale\ało
jej tylko na tym, \eby J.D. zostawił ją w spokoju.
- A kiedy będzie?
- Co?
- Kiedy będzie odpowiedni czas i miejsce?
Tiffany popatrzyła na Stephena. Nie spuszczał z nich zaciekawionego wzroku.
- Pózniej.
- To znaczy?
- Nie wiem.
- Dziś wieczorem - zaproponował.
- Nie, poniewa\ dzieci...
- Mogą zostać same na jakiś czas.
J.D. pomachał do Stephena i skręcił do swego d\ipa. Chłopiec odpowiedział mu
nieśmiałym gestem. J.D. odjechał szybko, zostawiając zmieszaną Tiffany na środku parkingu.
Była wściekła. Bez słowa zajęła miejsce kierowcy i uruchomiła silnik.
- O czym rozmawialiście? - spytał Stephen. Tiffany grała na zwłokę, szukając stacji
radiowej z muzyką.
- O wszystkim i o niczym. - Popatrzyła w lusterko i wrzuciła wsteczny bieg.
- Nie przypominam sobie, \eby nas kiedykolwiek odwiedził.
- Bo nie odwiedził.
- To po co teraz przyjechał? - Stephen przełączył radio na stację, której Tiffany nie umiała
rozpoznać, i wbił wzrok w szybę.
- Nie wiem. Mo\e go sumienie ruszyło i martwi się o nas.
- Naprawdę jest adwokatem?
- Tak. A czemu pytasz?
- Z ciekawości - odparł krótko Stephen, ale Tiffany natychmiast wyczuła, \e za jego
słowami kryje się coś więcej.
- Stephen, czy ty potrzebujesz adwokata?
- Nie - rzucił pospiesznie. Zbyt pospiesznie.
- Jesteś pewien? - Tiffany starała się nie okazywać zaniepokojenia. Nie wolno mi, nie
wolno go naciskać, powtarzała sobie w duchu.
- Byłem ciekawy, dlatego spytałem. To chyba nie zbrodnia, co? - Stephen zaczerwienił się i
znów zmienił radiową stację. Przymknął oczy, gdy po zapowiedzi spikera rozległa się najno-
wsza kompozycja jego ulubionego zespołu.
Nie wolno mi go męczyć, przekonywała się w milczeniu Tiffany. Spokojnie i wolno jechała
przez miasteczko, próbując odzyskać wewnętrzną równowagę. Wszystko będzie dobrze. Na
pewno. Stephen popełnił błąd, ale przecie\ jest porządnym i uczciwym chłopcem.
Trzynastolatkiem osieroconym przez ojca i zestresowanym przez ostatnie wydarzenia. Po raz
pierwszy od czasu przeprowadzki Tiffany zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno było to
rozsądne posunięcie. W Portland, wśród kolegów znanych od dzieciństwa, z pewnością nie
popadłby w takie tarapaty. Teraz był śmiertelnie przera\ony, czuła to przez skórę. Ona sama
równie\.
J.D. nie potrafił się skupić. Siedział przy stoliku w swoim pokoju i bezmyślnie przerzucał
dokumentację, którą dostarczył mu agent nieruchomości. Miał do wyboru około sześciu
gospodarstw, które pasowały do ostatniego projektu jego ojca. Odkręcił termos i nalał sobie
do kubka wystygłej kawy. Krzywiąc się na jej cierpki smak, dolał kupionej w tym celu
whisky.
Rzadko miał kłopoty z koncentracją. W szkole średniej, mimo i\ mało czasu poświęcał
nauce, bez trudu zaliczał kolejne sprawdziany i przechodził z klasy do klasy. College
przeszedł śpiewająco, a potem mógł sobie pozwolić na pracę w pełnym wymiarze i
jednocześnie wieczorowe studia prawnicze. Gdy po uzyskaniu dyplomu zdobył posadę w
du\ej kancelarii w Seattle, potrafił godzinami czytać w bibliotece o precedensowych przy-
padkach i osiemnastogodzinny wysiłek umysłowy nie stanowił dla niego \adnego problemu.
Wystarczały mu cztery godziny snu na dobę. Wyspecjalizował się w sprawach cywilnych - te
były najbardziej dochodowe. Tropił nadu\ycia w szpitalach, korporacjach i towarzystwach
ubezpieczeniowych - wszędzie tam, gdzie się najczęściej zdarzały.
Nie zbaczał z obranej drogi, nie gubił raz wytyczonego celu. Zawsze był perfekcyjnie
przygotowany do rozprawy. Zawsze gotów, jak dobry skaut. Nic go nie rozpraszało. Kobiety,
z którymi sypiał, traktował u\ytkowo, bez przywiązania i zbędnych sentymentów. Z \adną
nie umawiał się dłu\ej ni\ przez kwartał. śadna nie wzbudziła w nim cieplejszych uczuć, z
jednym tylko wyjątkiem. Czuł nieodpartą słabość do \ony rodzonego brata. Tiffany Nesbitt
Santini była jedyną przegraną sprawą w jego \yciu. Jedynym wyjątkiem, który potwierdzał
regułę.
Klnąc pod nosem, J.D. pociągnął spory łyk kawy z whisky i nareszcie poczuł, \e jego
\ołądek ogarnia błogie ciepło. Tak, tak, Tiffany spodobała mu się od pierwszego wejrzenia i
zupełnie nie umiał sobie z tym poradzić. Dlaczego a\ tak go wzięło? Nie miał pojęcia. A
mo\e szło nie tylko o to, \e Tiffany wyjątkowo go pociągała? Mo\e w grę wchodziła chęć
rywalizacji z bratem? Cała miłość rodziców spływała na Philipa, pierworodnego syna,
którego wprost uwielbiali. J.D. zale\ało na akceptacji rodziców i zle znosił pozostawanie na
drugim planie. Chciał zwrócić ich uwagę na siebie, tylko \e robił to w nieumiejętny sposób i
co i rusz popadał w tarapaty. W dodatku odkrył, \e ten stawiany na piedestale starszy brat
jest w gruncie rzeczy krętaczem i lekkoduchem.
Gdy Philip porzucił pierwszą \onę i dzieci, J.D. dostał szału. Gdyby tylko mógł, sprałby
starszego brata na kwaśne jabłko za ich wszystkie krzywdy. Odkrył, \e Philip wdał się w
romans z inną kobietą, a przy tym zaczął się coraz bardziej hazardować. Zatracił całkowicie
poczucie odpowiedzialności. Tak czy inaczej, tu\ po rozwodzie Philip porzucił swoją
kochankę i zajął się Tiffany, w opinii J.D. dziewczyną o wiele za młodą i za naiwną jak na
mał\eństwo z kimś takim jak Philip. Rodzina od początku uznała ją za osobę wyrachowaną,
zainteresowaną jedynie majątkiem narzeczonego. Czas pokazał, \e wytrwała przy Philipie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]