[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak to? - zaniepokoiła się.
- Czy widziałaś ten napis dookoła zegara na wieży naszego kościoła? - spytał.
- Widziałam. To po łacinie i nie wszystko rozumiem.
- "Vulnerant omnes, ultima necat" - zacytował.
- Co to dosłownie znaczy?
- "Wszystkie ranią, ostatnia zabija". Chodzi naturalnie o godziny. Dla mnie ta ostatnia wybije
już niedługo.
- Don Biagio! - krzyknęła. - Nie wolno tak mówić.
- Kiedy to prawda, dziecko - uśmiechnął się.
- To być nie może - przekonywała. - Dlaczego ksiądz taki smutny?
- Jestem bardzo smutny, bo zetknąłem się z najstraszliwszą stroną ludzkiej natury. Nie mogę
się otrząsnąć z tego wrażenia. I nie wiem, czy się kiedy zdołam otrząsnąć - dodał ciszej.
- Co to takiego?
- To... szatan - powiedział tak cicho, że ledwie dosłyszała. - Pierwszy raz ujrzałem w
człowieku złego ducha. A wiele widziałem... W konfesjonale powierzano mi nawet zbrodnie...
Nic mną jednak tak nie wstrząsnęło... Chyba już jestem za stary, by brać na siebie cudze
winy... Straszne winy... Tylko Bóg mógł je udzwignąć i zanieść na krzyż... Tylko Bóg... Człowiek
na to za słaby... A ja już do niczego...
- Don Biagio - była przestraszona tym, co usłyszała. - Don Biagio, spotkało księdza coś
bardzo złego, prawda?
- Prawda, dziecko. Coś bardzo złego. I obawiam się, że będę zmuszony podzielić się z tobą
tym ciężarem. Ja, widzisz, długo tu nie zabawię, a ktoś musi wiedzieć... Tak chce winowajca...
- Mój Boże, don Biagio...
- Jesteś młoda i silna. Udzwigniesz.
- Boję się - szepnęła. - O co właściwie chodzi?
- Powiem ci jutro. Dziś jeszcze jestem zbyt zmęczony.
- Dobrze, don Biagio. Katarzyna przyniesie obiad, już mi mówiła. Ksiądz musi się dobrze
odżywiać.
- Nie fatyguj Katarzyny - zaoponował. - Nie trzeba. Moja gospodyni przyrządzi co należy.
Wyszła do kuchni, gdzie niemłoda kobieta rozpalała ogień.
- Katarzyna przyniesie wkrótce obiad - powiedziała Tekla prędko.
- O, jak dobrze - ucieszyła się kobiecina. - Zanim bym coś ugotowała, Reverendo musiałby
długo czekać.
Spieszyła do domu niespokojna o staruszka i o tę jakąś tajemnicę, którą miał jej powierzyć.
Prosił, żeby przyszła nazajutrz po południu, nikt im wówczas nie przeszkodzi w ważnej, jak
zaznaczył, rozmowie.
Katarzyna, wróciwszy z plebanii, podzieliła niepokój Tekli.
- Don Biagio zle wygląda, bardzo się ostatnio posunął. A pamiętam go jeszcze z czasów
mojej młodości.
- Jaki był?
- Taki sam. Dobry, mądry, spieszący każdemu z pomocą. Teraz jest już bardzo stary.
- Bardzo stary - powtórzyła Tekla. - Dlaczego starzy ludzie muszą nas opuszczać wówczas,
gdy są nam najbardziej potrzebni?
Po raz nie wiadomo który zadawała sobie to pytanie, wstępując na schody wiodące do
gabinetu "stryja". Bo tam zasiadała z książką.
Wieczorem posłała Tina z lekką kolacją. Don Biagio czuł się lepiej, wypoczywał.
Nazajutrz rano wiadomości były równie pomyślne. Po południu więc wybrała się w
odwiedziny.
- Byłem u starej Emmy - zaczął don Biagio. - Mieszka w górach z wnukiem. Dysponowałem
ją na śmierć.
- Umarła?
- Umarła przy mnie. Mało co z niej zostało, a pamiętam, że była najpiękniejszą dziewczyną w
okolicy. Zniszczyła ją miłość.
- Miłość? Jak miłość może zniszczyć?
- Miłość może wszystko - głos don Biagia brzmiał uroczyście. - Może podnieść grzesznika,
zbrodniarza nawet i odkupić go. Może też strącić człowieka w piekło i wydać w ręce szatana.
- I co ta Emma?
- Emma... - zaczął i zamilkł. - W młodości zakochała się. Do zapamiętania. On był u hrabiego
oficjalistą, zaufanym do wszelkich poruczeń. Właściwie nic o nim nie wiedziano. Zjawił się
pewnego dnia w Roccanera. Gładki był. Sprytny. Potrafił zaskarbić sobie łaski hrabiego. To
było zanim się jeszcze hrabia ożenił. Wkrótce stał się nieodzowny, hrabia ufał mu
bezgranicznie. "Pinin tu, Pinin tam", nic bez Pinina nie dało się załatwić. - Don Biagio zamilkł i
otworzył tabakierkę.
- Może ksiądz zmęczony? - zaniepokoiła się Tekla.
- Nie, nie, dziecko, tylko te wspomnienia... Ileż to lat temu! Wydawało się wówczas, że i on,
Pinin, podziela jej afekt, bo to on przecież zaczął. Zawrócił dziewczynie w głowie. Wszyscy
byli pewni, że zakończy się to weseliskiem. Niestety. Pinin miał inne plany, ale Emma urodziła
dziecko. - Znowu zamilkł i sięgnął do tabakierki.
- I nie wyszła za mąż?
- Nie wyszła. Choć mogła. Kochali się w niej wszyscy. I niejeden przyjąłby nawet z cudzym
dzieckiem. Ale nie chciała. Dumna była. Rodzice nie przeżyli tego ciosu, tej hańby, jak się
wówczas mówiło. Zmarli szybko jedno po drugim. Emma została sama. Sprzedała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.