[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nym susem, a nie kłamać wciąż i po trochu, należało zdecydować się na stanowczy krok: na
przykład wstać bez słowa, włożyć czapkę i natychmiast wyjechać bez pieniędzy, nic nikomu
nie mówiąc, ale Łajewski wiedział, że na to się nie zdobędzie.
„Piątek, piątek... – myślał znowu. – Piątek...”
Wszyscy pisali kartki, składali je wpół i wrzucali do starego cylindra Nikodima Aleksan-
drycza, a kiedy zbierała się duża ilość, Kostia, występujący jako pocztylion, obchodził stół i
rozdawał kartki adresatom. Diakon, Katia i Kostia, którzy otrzymywali śmieszne liściki i sami
starali się pisać jak najśmieszniej, byli zachwyceni zabawą.
„Musimy porozmawiać” – przeczytała Nadieżda w swojej karteczce. Zerknęła ku Marii
Konstantinownie, a ta z sacharynowym uśmiechem pokiwała głową.
„O czym będziemy mówiły? – pomyślała Nadieżda. – Jeżeli nie można powiedzieć
wszystkiego, to po co w ogóle mówić?”
Przed wyjściem z domu zawiązała Łajewskiemu krawat i ten drobny fakt napełnił jej duszę
tkliwością i smutkiem. Malujący się na jego twarzy niepokój, roztargnione spojrzenie, bla-
dość, dziwna zmiana, jaka w nim zaszła ostatnimi czasy, i to, że ona sama ukrywała przed
nim pewną straszliwą i wstrętną tajemnicę i że ręce jej się trzęsły, gdy wiązała mu krawat –
wszystko według niej świadczyło o tym, że już długo ze sobą nie pożyją. Spoglądała na niego
jak na ikonę, z lękiem, ze skruchą, i myślała: „Przebacz, przebacz...” A przy stole naprzeciw
Nadieżdy siedział Aczmijanow i nie odrywał od niej swoich czarnych zakochanych oczu;
dręczyły ją grzeszne pragnienia, aż wstydziła się siebie samej, bała się, że nawet tęsknota i
smutek nie powstrzymają jej i że nie dziś, to jutro ulegnie brudnej namiętności, bo jak nało-
gowy pijak już nie potrafi zapanować nad sobą.
Aby położyć kres tej sytuacji, dla niej haniebnej i dla Łajewskiego ubliżającej, postanowi-
ła, że wyjedzie. Będzie go błagała ze łzami, żeby ją puścił, a gdyby się temu sprzeciwił, wy-
jedzie po kryjomu. Nie opowie mu o tym, co się stało. Niech on zachowa czyste wspomnienie
o niej.
„Kocham, kocham, kocham” – przeczytała Nadieżda. – To od Aczmijanowa.
Zamieszka gdzieś w zapadłym kącie, weźmie się do pracy i będzie wysyłała Łajewskiemu
„od nieznanego przyjaciela” pieniądze, haftowane koszule, tytoń, a wróci do niego dopiero na
37
stare lata albo w wypadku, gdyby ciężko zachorował i nie mógł się obejść bez pielęgniarki.
Kiedy on na stare lata dowie się, z jakich powodów nie zgodziła się zostać jego żoną i ode-
szła, doceni jej ofiarę i wybaczy wszystko.
„Pani ma za długi nos” – To pewnie od diakona albo od Kosti.
Nadieżda zobaczyła w marzeniu, jak żegnając się z Łajewskim uściśnie go mocno, poca-
łuje w rękę i zaprzysięgnie miłość do końca życia, a później, w zapadłym kącie, wśród ob-
cych ludzi, będzie każdego dnia myślała o tym, że gdzieś daleko żyje jej przyjaciel, ukocha-
ny, człowiek szlachetny, czysty i wzniosły, który przechowuje jasne wspomnienie o niej.
„Jeżeli dzisiaj nie umówi się pani ze mną na schadzkę, daję słowo honoru, że poczynię od-
powiednie kroki. Tak się nie postępuje z porządnymi ludźmi, trzeba to zrozumieć”. To oczy-
wiście od Kirilina.
XIII
Łajewski otrzymał dwie kartki, rozwinął jedną z nich i przeczytał: „Nie wyjeżdżaj, kocha-
neczku”.
„Kto to mógł napisać? – głowił się. – Naturalnie, że nie Samojlenko... I nie diakon, bo on [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
nym susem, a nie kłamać wciąż i po trochu, należało zdecydować się na stanowczy krok: na
przykład wstać bez słowa, włożyć czapkę i natychmiast wyjechać bez pieniędzy, nic nikomu
nie mówiąc, ale Łajewski wiedział, że na to się nie zdobędzie.
„Piątek, piątek... – myślał znowu. – Piątek...”
Wszyscy pisali kartki, składali je wpół i wrzucali do starego cylindra Nikodima Aleksan-
drycza, a kiedy zbierała się duża ilość, Kostia, występujący jako pocztylion, obchodził stół i
rozdawał kartki adresatom. Diakon, Katia i Kostia, którzy otrzymywali śmieszne liściki i sami
starali się pisać jak najśmieszniej, byli zachwyceni zabawą.
„Musimy porozmawiać” – przeczytała Nadieżda w swojej karteczce. Zerknęła ku Marii
Konstantinownie, a ta z sacharynowym uśmiechem pokiwała głową.
„O czym będziemy mówiły? – pomyślała Nadieżda. – Jeżeli nie można powiedzieć
wszystkiego, to po co w ogóle mówić?”
Przed wyjściem z domu zawiązała Łajewskiemu krawat i ten drobny fakt napełnił jej duszę
tkliwością i smutkiem. Malujący się na jego twarzy niepokój, roztargnione spojrzenie, bla-
dość, dziwna zmiana, jaka w nim zaszła ostatnimi czasy, i to, że ona sama ukrywała przed
nim pewną straszliwą i wstrętną tajemnicę i że ręce jej się trzęsły, gdy wiązała mu krawat –
wszystko według niej świadczyło o tym, że już długo ze sobą nie pożyją. Spoglądała na niego
jak na ikonę, z lękiem, ze skruchą, i myślała: „Przebacz, przebacz...” A przy stole naprzeciw
Nadieżdy siedział Aczmijanow i nie odrywał od niej swoich czarnych zakochanych oczu;
dręczyły ją grzeszne pragnienia, aż wstydziła się siebie samej, bała się, że nawet tęsknota i
smutek nie powstrzymają jej i że nie dziś, to jutro ulegnie brudnej namiętności, bo jak nało-
gowy pijak już nie potrafi zapanować nad sobą.
Aby położyć kres tej sytuacji, dla niej haniebnej i dla Łajewskiego ubliżającej, postanowi-
ła, że wyjedzie. Będzie go błagała ze łzami, żeby ją puścił, a gdyby się temu sprzeciwił, wy-
jedzie po kryjomu. Nie opowie mu o tym, co się stało. Niech on zachowa czyste wspomnienie
o niej.
„Kocham, kocham, kocham” – przeczytała Nadieżda. – To od Aczmijanowa.
Zamieszka gdzieś w zapadłym kącie, weźmie się do pracy i będzie wysyłała Łajewskiemu
„od nieznanego przyjaciela” pieniądze, haftowane koszule, tytoń, a wróci do niego dopiero na
37
stare lata albo w wypadku, gdyby ciężko zachorował i nie mógł się obejść bez pielęgniarki.
Kiedy on na stare lata dowie się, z jakich powodów nie zgodziła się zostać jego żoną i ode-
szła, doceni jej ofiarę i wybaczy wszystko.
„Pani ma za długi nos” – To pewnie od diakona albo od Kosti.
Nadieżda zobaczyła w marzeniu, jak żegnając się z Łajewskim uściśnie go mocno, poca-
łuje w rękę i zaprzysięgnie miłość do końca życia, a później, w zapadłym kącie, wśród ob-
cych ludzi, będzie każdego dnia myślała o tym, że gdzieś daleko żyje jej przyjaciel, ukocha-
ny, człowiek szlachetny, czysty i wzniosły, który przechowuje jasne wspomnienie o niej.
„Jeżeli dzisiaj nie umówi się pani ze mną na schadzkę, daję słowo honoru, że poczynię od-
powiednie kroki. Tak się nie postępuje z porządnymi ludźmi, trzeba to zrozumieć”. To oczy-
wiście od Kirilina.
XIII
Łajewski otrzymał dwie kartki, rozwinął jedną z nich i przeczytał: „Nie wyjeżdżaj, kocha-
neczku”.
„Kto to mógł napisać? – głowił się. – Naturalnie, że nie Samojlenko... I nie diakon, bo on [ Pobierz całość w formacie PDF ]