[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prawdopodobne. Spadła na nas klątwa.
- lak, teraz ci wierzę - przyznałam.
- Jak się czujesz?
- Niezle. To znaczy, przed chwilą uderzyłam Marylou w głowę. To chyba dobrze, prawda? -
Wolałam się upewnić.
Ta wiadomość rozpogodziła Gerarda. Jego twarz odrobinę się rozjaśniła.
- Znakomicie, Charlie! Zwietnie!
Nagle przypomniało mi się, jak Marylou sięgnęła po nóż i rurę, jak ostro ze mną walczyła...
gotowa mnie zabić.
- To ona! - zawołałam. - To na nią przeszła klątwa. Jestem pewna. Zachowywała się dziwnie.
Gerard spoglądał na mnie z uwagą, wypatrując możliwych oznak, że za chwilę wpadnę w
morderczy szał. Potem zerknął na rurę, którą odłożyłam na ławę przy stole. W końcu się
uśmiechnął, a jego twarz wyrażała czystą ulgę.
- lak - odparł. - Skoro nie zabiłaś jej, kiedy miałaś okazję, i skoro zachowywała się tak
dziwnie... to myślę, że masz rację. Klątwa spadła na twoją siostrę. Zanikniemy Marylou i
będziemy bezpieczni. Wszyscy.
Nagle porwał mnie w ramiona - nie wiem, może ogarnęło go szaleńcze pożądanie - i
pocałował. To był namiętny, głęboki, bardzo zmysłowy pocałunek w najlepszym francuskim
stylu, wykonany z taką pasją, na jaką stać tylko przystojnego chłopaka z wioski, który bardzo
się cieszy, że przeżył.
Całkiem przyjemne uczucie, muszę przyznać. Sama cieszyłam się, że uszłam cało, a
atmosfera w tej zakrwawionej i śmierdzącej cebulą kuchni, przy ulewie na dworze, stała się
gorąca od emocji. Gerard przerwał na chwilę, roześmiał się, po czym podniósł mnie
niepewnie. Oplotłam nogami jego biodra i znowu zaczęliśmy się całować.
%7ładne z nas nie usłyszało, kiedy zjawiła się Marylou, ani nie zauważyło, jak podnosi strzelbę.
- Co wy zrobiliście? - wycedziła cicho.
Wyglądała fatalnie. Miała krew na twarzy i ciemne siniaki wzdłuż szczęki i policzka. W
zaczerwienionych oczach błyszczały jej łzy.
A my, no cóż, właśnie całowaliśmy się nad trupem bez części głowy, więc nie wiedziałam,
jak to prosto wytłumaczyć.
Gerard powoli opuścił mnie na ziemię i usiłował się uśmiechnąć, tak spokojnie, jakby mówił:
Już wszystko doobrze".
- Nie rozumiesz... - zaczęłam.
Marylou wycofała się do korytarza i wsadziła lufę pomiędzy nas dwoje.
- Zabiłeś go - zwróciła się do Gerarda.
- Nie - zaprotestowałam szybko. - Henri sam się zabił. Bo wcześniej zamordował żonę. Tak
jak ci mówiłam.
- Kiedy? Zanim uderzyłaś mnie w głowę? Marylou zaczęła się śmiać; jej wysoki, histeryczny
śmiech mógłby służyć jako próbka audio do lektury DS-1V. Rozbrzmiewałby przy otwieraniu
okładki, jak kolęda z kartki świątecznej. Marylou miała jednak prawo pytać. Ja oczywiście
chciałam wyjaśnić, dlaczego ją pobiłam, ale uznałam, że potrzebuje najpierw chwili na
uspokojenie. %7łeby odzyskała kontrolę nad swoim gniewem - jak sama by to ujęła, gdyby jej
totalnie nie odbiło. Ale wtedy nie wymachiwałaby też strzelbą.
- Czy ty w ogóle wiesz, jak się tego używa? - spytał łagodnie Gerard.
- Jakoś wykombinuję - odparła przez łzy. Czubek strzelby zaczął lekko drżeć.
- Marylou... - Starałam się panować nad sobą. -Odłóż broń. Gerard nie zrobi nam krzywdy, on
nas bronił.
- Siadaj! - warknęła, odzyskując mocny głos. - Ty
też.
Chłopak powoli opadł na krzesło, do którego wcześniej był przywiązany. Marylou uniosła
strzelbę i wycelowała w niego. Pod pachami Gerarda i na jego klatce piersiowej pojawiły się
wielkie plamy potu. Wszyscy strasznie się pociliśmy, bo w kuchni było absurdalnie parno.
- Dekret o podejrzanych - wymamrotał cicho, -Mój Boże! Czyli tak to się dzieje.
- Zamknij się! - krzyknęła Marylou. - Zastrzeliłeś go!
- A teraz klątwa przeszła na ciebie - ciągnął Gerard. - Nie rób krzywdy siostrze. Musisz
walczyć z tą pokusą.
- Kazałam ci milczeć!
Podeszła prosto do niego i przytknęła mu lufę do twarzy. Gerard po raz drugi tej nocy mierzył
się ze śmiercią. Tym razem wydawał się spokojny. Może zaczynał się przyzwyczajać.
Wstał - w tym momencie lufa celowała w jego serce.
- Zastrzel mnie - powiedział. - Ale nie siostrę. Niech to się na tym skończy.
Gerard... chłopak, którego znałam zaledwie kilka godzin, usiłował mnie ocalić... a teraz
zamierzał oddać za mnie życie. Marylou przestała się trząść. Powstrzymała też płacz..
- Zrób to - ciągnął. - Bo inaczej zabiorę ci broń.
- Nie! - wrzasnęłam. - Gerard, nie. Marylou, nie!
I wtedy wypadki potoczyły się błyskawicznie. Ja zerwałam się z krzesła i odepchnęłam
Gerarda, żeby nie stał na linii ognia. A potem razem upadłyśmy na podłogę. W locie
uderzyłam głową o krawędz stołu. Wylądowałyśmy na nogach Henriego - w jego krwi i
jeszcze na czymś oślizgłym, o czym nawet nie chcę mówić. Marylou podniosła się i chwyciła
za spust. Usłyszałam cyk, cyk i pomyślałam, że tak właśnie wygląda koniec. Wszystko
kończy się zwykłym cykaniem. Jak gdyby ktoś po kolei wyłączał światła.
Ale to cyk, cyk było odgłosem próby odbezpieczenia broni - Gerard musiał ją zabezpieczyć.
Dzięki temu zyskał dość czasu, by wstać z podłogi i rąbnąć moją biedną siostrę w twarz.
Jeden cios, prosto w szczękę, i opadła bez przytomności, po raz drugi w ciągu kwadransa.
- O Boże. - Podbiegłam, żeby sprawdzić, co jej się stało.
Kiedy się ocknie, będzie niezle opuchnięta... Gerard szybko wziął sznury i mocno ją związał.
- Otwórz drzwi - rozkazał, nie przerywając pracy. Gdy podeszłam do drzwi frontowych,
zawołał: -Non, non, non... do piwnicy. Tutaj.
Przy kuchence rzeczywiście znajdowały się grube, szorstkie drzwi. %7łeby się do nich dostać,
musiałam przeskoczyć ciało Henriego i strumyki krwi. Uniosłam wielką belkę blokującą
przejście.
- Co my robimy? - wysapałam.
- Twoja siostra jest zarażona. Jedyny sposób, by jej pomóc, to zamknąć ją gdzieś do rana.
Szybko, zanim się ocknie.
W piwnicy nie było włącznika, więc po raz drugi dałam susa przez zwłoki, żeby zabrać
latarkę z blatu. Jakimś cudem nie została opryskana krwią. Potem Wróciłam do drzwi. W
sumie skakałam przez martwe ciało już trzy razy. Ale cóż... sporo innych aspektów tej sprawy
wydawało się jeszcze gorszych, a jednak sobie radziłam. Człowiek jednak jest w stanie przy-
zwyczaić się do każdych okoliczności.
Stara, bardzo mata i nieotynkowana piwnica miała kamienne ściany. Pachniała ziemią i
panował w niej straszliwy chłód. Wyglądało to tale, jak gdyby Henri używał jej głównie jako
ciemni fotograficznej. Dookoła mnóstwo półek z chemikaliami, tac; wisiał też sznurek z
wysychającymi odbitkami. Większość zdjęć przedstawiała drzewa i góry. Stały tam również [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
prawdopodobne. Spadła na nas klątwa.
- lak, teraz ci wierzę - przyznałam.
- Jak się czujesz?
- Niezle. To znaczy, przed chwilą uderzyłam Marylou w głowę. To chyba dobrze, prawda? -
Wolałam się upewnić.
Ta wiadomość rozpogodziła Gerarda. Jego twarz odrobinę się rozjaśniła.
- Znakomicie, Charlie! Zwietnie!
Nagle przypomniało mi się, jak Marylou sięgnęła po nóż i rurę, jak ostro ze mną walczyła...
gotowa mnie zabić.
- To ona! - zawołałam. - To na nią przeszła klątwa. Jestem pewna. Zachowywała się dziwnie.
Gerard spoglądał na mnie z uwagą, wypatrując możliwych oznak, że za chwilę wpadnę w
morderczy szał. Potem zerknął na rurę, którą odłożyłam na ławę przy stole. W końcu się
uśmiechnął, a jego twarz wyrażała czystą ulgę.
- lak - odparł. - Skoro nie zabiłaś jej, kiedy miałaś okazję, i skoro zachowywała się tak
dziwnie... to myślę, że masz rację. Klątwa spadła na twoją siostrę. Zanikniemy Marylou i
będziemy bezpieczni. Wszyscy.
Nagle porwał mnie w ramiona - nie wiem, może ogarnęło go szaleńcze pożądanie - i
pocałował. To był namiętny, głęboki, bardzo zmysłowy pocałunek w najlepszym francuskim
stylu, wykonany z taką pasją, na jaką stać tylko przystojnego chłopaka z wioski, który bardzo
się cieszy, że przeżył.
Całkiem przyjemne uczucie, muszę przyznać. Sama cieszyłam się, że uszłam cało, a
atmosfera w tej zakrwawionej i śmierdzącej cebulą kuchni, przy ulewie na dworze, stała się
gorąca od emocji. Gerard przerwał na chwilę, roześmiał się, po czym podniósł mnie
niepewnie. Oplotłam nogami jego biodra i znowu zaczęliśmy się całować.
%7ładne z nas nie usłyszało, kiedy zjawiła się Marylou, ani nie zauważyło, jak podnosi strzelbę.
- Co wy zrobiliście? - wycedziła cicho.
Wyglądała fatalnie. Miała krew na twarzy i ciemne siniaki wzdłuż szczęki i policzka. W
zaczerwienionych oczach błyszczały jej łzy.
A my, no cóż, właśnie całowaliśmy się nad trupem bez części głowy, więc nie wiedziałam,
jak to prosto wytłumaczyć.
Gerard powoli opuścił mnie na ziemię i usiłował się uśmiechnąć, tak spokojnie, jakby mówił:
Już wszystko doobrze".
- Nie rozumiesz... - zaczęłam.
Marylou wycofała się do korytarza i wsadziła lufę pomiędzy nas dwoje.
- Zabiłeś go - zwróciła się do Gerarda.
- Nie - zaprotestowałam szybko. - Henri sam się zabił. Bo wcześniej zamordował żonę. Tak
jak ci mówiłam.
- Kiedy? Zanim uderzyłaś mnie w głowę? Marylou zaczęła się śmiać; jej wysoki, histeryczny
śmiech mógłby służyć jako próbka audio do lektury DS-1V. Rozbrzmiewałby przy otwieraniu
okładki, jak kolęda z kartki świątecznej. Marylou miała jednak prawo pytać. Ja oczywiście
chciałam wyjaśnić, dlaczego ją pobiłam, ale uznałam, że potrzebuje najpierw chwili na
uspokojenie. %7łeby odzyskała kontrolę nad swoim gniewem - jak sama by to ujęła, gdyby jej
totalnie nie odbiło. Ale wtedy nie wymachiwałaby też strzelbą.
- Czy ty w ogóle wiesz, jak się tego używa? - spytał łagodnie Gerard.
- Jakoś wykombinuję - odparła przez łzy. Czubek strzelby zaczął lekko drżeć.
- Marylou... - Starałam się panować nad sobą. -Odłóż broń. Gerard nie zrobi nam krzywdy, on
nas bronił.
- Siadaj! - warknęła, odzyskując mocny głos. - Ty
też.
Chłopak powoli opadł na krzesło, do którego wcześniej był przywiązany. Marylou uniosła
strzelbę i wycelowała w niego. Pod pachami Gerarda i na jego klatce piersiowej pojawiły się
wielkie plamy potu. Wszyscy strasznie się pociliśmy, bo w kuchni było absurdalnie parno.
- Dekret o podejrzanych - wymamrotał cicho, -Mój Boże! Czyli tak to się dzieje.
- Zamknij się! - krzyknęła Marylou. - Zastrzeliłeś go!
- A teraz klątwa przeszła na ciebie - ciągnął Gerard. - Nie rób krzywdy siostrze. Musisz
walczyć z tą pokusą.
- Kazałam ci milczeć!
Podeszła prosto do niego i przytknęła mu lufę do twarzy. Gerard po raz drugi tej nocy mierzył
się ze śmiercią. Tym razem wydawał się spokojny. Może zaczynał się przyzwyczajać.
Wstał - w tym momencie lufa celowała w jego serce.
- Zastrzel mnie - powiedział. - Ale nie siostrę. Niech to się na tym skończy.
Gerard... chłopak, którego znałam zaledwie kilka godzin, usiłował mnie ocalić... a teraz
zamierzał oddać za mnie życie. Marylou przestała się trząść. Powstrzymała też płacz..
- Zrób to - ciągnął. - Bo inaczej zabiorę ci broń.
- Nie! - wrzasnęłam. - Gerard, nie. Marylou, nie!
I wtedy wypadki potoczyły się błyskawicznie. Ja zerwałam się z krzesła i odepchnęłam
Gerarda, żeby nie stał na linii ognia. A potem razem upadłyśmy na podłogę. W locie
uderzyłam głową o krawędz stołu. Wylądowałyśmy na nogach Henriego - w jego krwi i
jeszcze na czymś oślizgłym, o czym nawet nie chcę mówić. Marylou podniosła się i chwyciła
za spust. Usłyszałam cyk, cyk i pomyślałam, że tak właśnie wygląda koniec. Wszystko
kończy się zwykłym cykaniem. Jak gdyby ktoś po kolei wyłączał światła.
Ale to cyk, cyk było odgłosem próby odbezpieczenia broni - Gerard musiał ją zabezpieczyć.
Dzięki temu zyskał dość czasu, by wstać z podłogi i rąbnąć moją biedną siostrę w twarz.
Jeden cios, prosto w szczękę, i opadła bez przytomności, po raz drugi w ciągu kwadransa.
- O Boże. - Podbiegłam, żeby sprawdzić, co jej się stało.
Kiedy się ocknie, będzie niezle opuchnięta... Gerard szybko wziął sznury i mocno ją związał.
- Otwórz drzwi - rozkazał, nie przerywając pracy. Gdy podeszłam do drzwi frontowych,
zawołał: -Non, non, non... do piwnicy. Tutaj.
Przy kuchence rzeczywiście znajdowały się grube, szorstkie drzwi. %7łeby się do nich dostać,
musiałam przeskoczyć ciało Henriego i strumyki krwi. Uniosłam wielką belkę blokującą
przejście.
- Co my robimy? - wysapałam.
- Twoja siostra jest zarażona. Jedyny sposób, by jej pomóc, to zamknąć ją gdzieś do rana.
Szybko, zanim się ocknie.
W piwnicy nie było włącznika, więc po raz drugi dałam susa przez zwłoki, żeby zabrać
latarkę z blatu. Jakimś cudem nie została opryskana krwią. Potem Wróciłam do drzwi. W
sumie skakałam przez martwe ciało już trzy razy. Ale cóż... sporo innych aspektów tej sprawy
wydawało się jeszcze gorszych, a jednak sobie radziłam. Człowiek jednak jest w stanie przy-
zwyczaić się do każdych okoliczności.
Stara, bardzo mata i nieotynkowana piwnica miała kamienne ściany. Pachniała ziemią i
panował w niej straszliwy chłód. Wyglądało to tale, jak gdyby Henri używał jej głównie jako
ciemni fotograficznej. Dookoła mnóstwo półek z chemikaliami, tac; wisiał też sznurek z
wysychającymi odbitkami. Większość zdjęć przedstawiała drzewa i góry. Stały tam również [ Pobierz całość w formacie PDF ]