[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rysią i zahartowały mu mięśnie na żywą stal. Nie wstając przygniótł Indianina własnym ciałem i
błysnął nożem nad jego piersią. Lecz Woonga był równie szybki. Błyskawicznie wyrzucił w górę
potężne ramię i cios Roda trafił w ziemię. W następnej chwili wolna ręka czerwonoskórego
opasała szyję Roda i zwarli się obaj w miażdżącym uścisku. Żaden nie mógł użyć swego noża,
gdyż wszelki ruch zmniejszał jego własne szanse. W czasie krótkiej przerwy, po której nastąpić
mogła jedynie śmierć, Rod myślał gorączkowo. Biały chłopak leżał piersią na piersi swego
wroga. Woonga spoczywał na grzbiecie, mając ramię z nożem wyciągnięte ponad głową;
przytrzymywała je uzbrojona ręka Roda. By zadać cios, obie te ręce musiały być wolne.
Czerwonoskóry, którego mięśnie były silnie napięte, mógł uderzyć natychmiast, Rod zaś musiał
się wpierw zamachnąć. Inaczej mówiąc, nim nóż Roda opadłby w dół, stal Woongi już by
wniknęła w jego pierś. Biały chłopak dobrze rozumiał tragizm sytuacji. Koniec był bliski. Nie bał
się śmierci, lecz wiedział, że jeśli on umrze, Minnetaki nieodwołalnie stanie się własnością zbója.
Pozostawała mu jedyna szansa ratunku. Należało skoczyć wstecz lub przynajmniej oswobodzić
się o tyle, by móc ująć rewolwer. Gotował się właśnie do tej ostateczności, gdy obróciwszy nieco
głowę, dojrzał Minnetaki. Dziewczyna zerwała się na nogi i chłopak dostrzegł, że ręce ma
związane na plecach. Ona również zrozumiała tragizm pozycji Roda. Z głośnym okrzykiem
podbiegła ku głowie Indianina i całym swym ciężarem skoczyła na jego wyciągnięte ramię.
— Prędzej Rod! Prędzej — wołała. — Uderzaj! Uderzaj!
Z przeraźliwym krzykiem mocarny Indianin wyswobodził swoje ramię. Nadludzkim
wysiłkiem wyrzucił dłoń ku górze i kiedy nóż Roda ginął w jego piersi po rękojeść, stal Woongi
wpiła się w pachę białego chłopca. Rod krzyknął głośno i porwał się na nogi, a nóż, czerwony od
krwi, upadł na podłogę. Z trudem zachowując równowagę, Rod podniósł go i przeciął więzy na
rękach dziewczyny. Zakręciło mu się w głowie, a w nogach poczuł dziwną słabość. Wiedział, że
pada, i wiedział również, że obejmują go czyjeś ręce, a jakiś bardzo daleki głos wymawia jego
imię. Potem zapadł w głęboki i bezbolesny sen.
Gdy oprzytomniał, oczy miał zwrócone ku drzwiom, które wciąż jeszcze stały otworem.
Na zewnątrz bił srebrny połysk śniegu. Czyjaś dłoń łagodnie gładziła mu twarz.
— Rod...
Minnetaki przemówiła szeptem, a w jej głosie brzmiała radość i ulga. Rod uśmiechnął się.
Z trudem uniósł dłoń i musnął schyloną nad nim bladą twarzyczkę.
— Cieszę się, że cię widzę, Minnetaki! — szepnął.
Dziewczyna podała mu zaraz czarkę chłodnej wody.
— Nie powinieneś się ruszać — rzekła miękko; oczy jej silnie błyszczały. — Rana nie
jest zbyt groźna i opatrzyłam ją starannie. Ale leż cicho i nie mów nic, bo znowu zacznie
krwawić.
— Kiedy tak się cieszę, że znów cię widzę, Minnetaki! — upierał się chłopak. — Nie
masz pojęcia, jaki byłem rozczarowany, kiedy nie zastałem cię w domu po powrocie do
Wabinosh House. Wabi i Mukoki...
— Tsss...
Minnetaki położyła mu palec na ustach.
— Musisz być cicho! Przecież rozumiesz, że bardzo chciałabym wiedzieć, jak się tu
dostałeś. Ale teraz nie powinieneś mówić! Pozwól mi opowiadać, dobrze? Bardzo proszę...
Mimo woli dziewczyna spojrzała w bok i Rod, z trudem śledząc kierunek jej wzroku,
dostrzegł na podłodze nieforemny kształt przykryty kocem. Wzdrygnął się, a Minnetaki, czując
ten dreszcz, szybko odwróciła się ku niemu. Była jeszcze bledsza niż poprzednio, ale oczy jej
lśniły jasnym blaskiem.
— To Woonga! — szepnęła podniecona. — To wódz Woonga, i on nie żyje!
Teraz Rod zrozumiał, co oznacza wyraz jej twarzy. Woonga — przekleństwo tych stron,
wódz zbójeckiego plemienia, przysięgły wróg Wabinosh House, którego mordercza dłoń niby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
rysią i zahartowały mu mięśnie na żywą stal. Nie wstając przygniótł Indianina własnym ciałem i
błysnął nożem nad jego piersią. Lecz Woonga był równie szybki. Błyskawicznie wyrzucił w górę
potężne ramię i cios Roda trafił w ziemię. W następnej chwili wolna ręka czerwonoskórego
opasała szyję Roda i zwarli się obaj w miażdżącym uścisku. Żaden nie mógł użyć swego noża,
gdyż wszelki ruch zmniejszał jego własne szanse. W czasie krótkiej przerwy, po której nastąpić
mogła jedynie śmierć, Rod myślał gorączkowo. Biały chłopak leżał piersią na piersi swego
wroga. Woonga spoczywał na grzbiecie, mając ramię z nożem wyciągnięte ponad głową;
przytrzymywała je uzbrojona ręka Roda. By zadać cios, obie te ręce musiały być wolne.
Czerwonoskóry, którego mięśnie były silnie napięte, mógł uderzyć natychmiast, Rod zaś musiał
się wpierw zamachnąć. Inaczej mówiąc, nim nóż Roda opadłby w dół, stal Woongi już by
wniknęła w jego pierś. Biały chłopak dobrze rozumiał tragizm sytuacji. Koniec był bliski. Nie bał
się śmierci, lecz wiedział, że jeśli on umrze, Minnetaki nieodwołalnie stanie się własnością zbója.
Pozostawała mu jedyna szansa ratunku. Należało skoczyć wstecz lub przynajmniej oswobodzić
się o tyle, by móc ująć rewolwer. Gotował się właśnie do tej ostateczności, gdy obróciwszy nieco
głowę, dojrzał Minnetaki. Dziewczyna zerwała się na nogi i chłopak dostrzegł, że ręce ma
związane na plecach. Ona również zrozumiała tragizm pozycji Roda. Z głośnym okrzykiem
podbiegła ku głowie Indianina i całym swym ciężarem skoczyła na jego wyciągnięte ramię.
— Prędzej Rod! Prędzej — wołała. — Uderzaj! Uderzaj!
Z przeraźliwym krzykiem mocarny Indianin wyswobodził swoje ramię. Nadludzkim
wysiłkiem wyrzucił dłoń ku górze i kiedy nóż Roda ginął w jego piersi po rękojeść, stal Woongi
wpiła się w pachę białego chłopca. Rod krzyknął głośno i porwał się na nogi, a nóż, czerwony od
krwi, upadł na podłogę. Z trudem zachowując równowagę, Rod podniósł go i przeciął więzy na
rękach dziewczyny. Zakręciło mu się w głowie, a w nogach poczuł dziwną słabość. Wiedział, że
pada, i wiedział również, że obejmują go czyjeś ręce, a jakiś bardzo daleki głos wymawia jego
imię. Potem zapadł w głęboki i bezbolesny sen.
Gdy oprzytomniał, oczy miał zwrócone ku drzwiom, które wciąż jeszcze stały otworem.
Na zewnątrz bił srebrny połysk śniegu. Czyjaś dłoń łagodnie gładziła mu twarz.
— Rod...
Minnetaki przemówiła szeptem, a w jej głosie brzmiała radość i ulga. Rod uśmiechnął się.
Z trudem uniósł dłoń i musnął schyloną nad nim bladą twarzyczkę.
— Cieszę się, że cię widzę, Minnetaki! — szepnął.
Dziewczyna podała mu zaraz czarkę chłodnej wody.
— Nie powinieneś się ruszać — rzekła miękko; oczy jej silnie błyszczały. — Rana nie
jest zbyt groźna i opatrzyłam ją starannie. Ale leż cicho i nie mów nic, bo znowu zacznie
krwawić.
— Kiedy tak się cieszę, że znów cię widzę, Minnetaki! — upierał się chłopak. — Nie
masz pojęcia, jaki byłem rozczarowany, kiedy nie zastałem cię w domu po powrocie do
Wabinosh House. Wabi i Mukoki...
— Tsss...
Minnetaki położyła mu palec na ustach.
— Musisz być cicho! Przecież rozumiesz, że bardzo chciałabym wiedzieć, jak się tu
dostałeś. Ale teraz nie powinieneś mówić! Pozwól mi opowiadać, dobrze? Bardzo proszę...
Mimo woli dziewczyna spojrzała w bok i Rod, z trudem śledząc kierunek jej wzroku,
dostrzegł na podłodze nieforemny kształt przykryty kocem. Wzdrygnął się, a Minnetaki, czując
ten dreszcz, szybko odwróciła się ku niemu. Była jeszcze bledsza niż poprzednio, ale oczy jej
lśniły jasnym blaskiem.
— To Woonga! — szepnęła podniecona. — To wódz Woonga, i on nie żyje!
Teraz Rod zrozumiał, co oznacza wyraz jej twarzy. Woonga — przekleństwo tych stron,
wódz zbójeckiego plemienia, przysięgły wróg Wabinosh House, którego mordercza dłoń niby [ Pobierz całość w formacie PDF ]