[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciągu rosły bujnie jak w dzieciństwie. Były czarne,
51/121
miękkie, ciężkie; rozpuściwszy je po szyi i plecach,
czuła zawsze ich falującą puszystość.
Ale najbardziej niepokoiło Sofkę to, że odkąd,
dorastając, rozwinęła się już w słynną piękność,
ojciec jej przyjeżdżał coraz rzadziej. Wiedziała, że
to z jej powodu. Jak gdyby się jej bał. Mijało całe
lato, jesień i zima, a o nim nic wciąż nie było sły-
chać; nawet przez posłańca nie dawał znaku ży-
cia. Pózniej po dwa i trzy lata nie było wieści: ani
gdzie jest, ani co robi.
Matka konała z trwogi. Bała się zostać w zu-
pełnej nędzy, prawie bez chleba, bo już i teraz
nie na żarty borykała się z biedą. Postanowiła
sprzedać wyżej położoną, wychodzącą na ulicę
część ogrodu za domem. Naturalnie sprzedała ją
ich" Tonkowi, gdyż jemu tylko miała odwagę zaw-
ierzyć, że nie będzie opowiadał i trąbił po świecie,
iż to jego własność, nabyta od nich całkowicie,
jeno, według zwyczaju, powie, że niby wziął to od
nich w dzierżawę i że się musiał naprosić, zanim
mu pozwolili wznieść tutaj jakieś własne składy.
Nie tyle więc oczywiste już ubóstwo trwożyło
matkę, ile coraz rzadsze przyjazdy ojca. Znając
go, drżała, żeby ich nie porzucił zupełnie i
bezpowrotnie. Nie o nią już chodziło jej życie
przeminęło, ona na wszystko była przygotowana
ale co pocznie i gdzie się podzieje w takim
52/121
wstydzie i upokorzeniu Sofka, już dorosła i słynna
z urody?
Sofka, widząc mękę i lęk matki, żałowała jej
bardziej niż siebie. Od dawna też pogodziła się z
losem. Zwłaszcza z chwilą, gdy poczęła odczuwać,
że jej piersi prężą się i pełnieją coraz bardziej,
zaokrąglają się kształty, gdy za. każdym
niespodzianym dotknięciem, ba, za każdym sze-
lestem czy odgłosem kroków przechodził ją
łaskotliwy dreszcz, aż wzdrygała się słodko, gdy
za każdym męskim spojrzeniem krew uderzała jej
do głowy, nogi jak przykute wrastały w ziemię, a
ona czuła, że gdyby ten mężczyzna podszedł, w
odrętwieniu nie mogłaby się ruszyć, a cóż dopiero
oprzeć się i bronić już wtedy, gdy było najgorzej
i najciężej, przekonana była, iż nigdy, nigdy nie
przyjdzie, nie urodzi się ten, kto byłby jej równy i
godny, godny jej wielkiej urody, a także jej samej
Sofki, córki efendi-Mity".
Od samego początku była przekonana, że
nigdy nie znajdzie się nikt, kto by górował nad nią
tak, by mogła czuć się całkiem szczęśliwa, że on,
piękniejszy i wyższy pochodzeniem od niej, po-
trafi należycie ocenić jej krasę i urodę, napawać
się nią i zachwycać. Bo tylko taki mógłby zbliżyć
się ku niej; tylko takiemu pozwoliłaby się kochać.
Od razu pogodziła się z myślą, iż nigdy takiego
53/121
nie znajdzie, wszystko więc znosiła łatwiej. Była
nawet rada, że tak jest. Wobec tego nic jej nie
mogło zaniepokoić, przyprawić o lęk. Nie groziło
jej ze strony mężczyzn żadne niebezpieczeństwo
i dlatego mogła być zupełnie niezależna. Mogła
dowoli wychodzić przed bramę i stać tam długo.
Każdemu młodemu mężczyznie spoglądała prosto
w oczy. Chodziła nawet sama po ulicach i do sąsi-
adów, ilekroć tylko chciała. Nawet w nocy nie zaz-
nawała trwogi. Ciesząc się swobodą, nie zazdroś-
ciła żadnej z towarzyszek, choć niejedna, młodsza
od niej, dawno wyszła za mąż, wraz z mężem
porosła w pierze i została zaliczona w poczet ma-
jętnych gospodyń. Nikt i nic nie mogło wzbudzić
w niej zazdrości ani zawiści. Wyższa nad całe
otoczenie i dlatego z siebie zadowolona,
zwłaszcza ze swojej niezrównanej piękności, obo-
jętnie na wszystko wokół patrzyła.
Nigdy, gdy stała w bramie i widziała zbliża-
jącego się mężczyznę, nie chowała się, według
obyczaju, aby dopiero po jego przejściu zerkać
za nim. Jeśli stała przed bramą, zachowywała się
swobodnie. Nigdy nie przemykała się chyłkiem,
nigdy nie stała z boku, zawsze otwarcie, nie wsty-
dząc się ani swej osoby, ani stroju, ani piersi,
które inna, gdyby je miała tak pełne i jędrne, os-
łoniłaby fartuchem zarzucając go sobie pod brodę.
54/121
Ona nigdy tego nie robiła. Jeżeli stała, to pośrodku
bramy, z założonymi rękoma, lekko wsparta o
wierzeje, w postawie niewymuszonej,
wysunąwszy jedną nogę przed drugą, swobodnie,
nie naciągając na czoło chustki i nie ukrywając
wpiętego we włosy kwiatu, tak samo wyglądała
jak w domu, jeszcze swobodniejsze miała wejrze-
nie, rzekłbyś, harde, a dolną wargę wydętą na
znak obojętności, przez co w kącikach jej ust za-
wsze leżał jakby drobny cień. Każdemu, kto się
zbliżał do niej, przyglądała się bacznie i mierzyła
go wzrokiem, tak że ten spuszczał oczy, tracił śmi-
ałość i z uszanowaniem przechodził mimo, składa-
jąc jej ukłon.
Jeśli zaś był w towarzystwie kogoś, kto jej nie
znał albo słyszał o niej tylko, wtedy Sofka taką
słyszała za sobą rozmowę:
Co to za jedna i czyja? pytał tamten
zaskoczony, uderzony jej pięknością, a zwłaszcza
zuchwałym, swobodnym zachowaniem.
Sofka, córka efendi-Mity! odpowiadał
drugi. Bojazń, podziw i uszanowanie przejawiały
się we wszystkich rozmowach o niej. Nigdy nie
mówiono o niej tak po prostu, jak o innych ko-
bietach. Dlatego mogła czuć się taka
nieskrępowana.
55/121
Nie tylko z bramy, ale i z okien piętra
wychodzących na ulicę i na miasto wyzierała obo-
jętnie i przyglądała się wszystkiemu wychylona,
oparta o framugę. Cały dzień widać ją było
siedzącą na górze w oknie, ze wspartą na rękach
twarzą, z wydętymi i jeszcze mocniej zaru-
mienionymi policzkami, z łopatkami ściągniętymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
ciągu rosły bujnie jak w dzieciństwie. Były czarne,
51/121
miękkie, ciężkie; rozpuściwszy je po szyi i plecach,
czuła zawsze ich falującą puszystość.
Ale najbardziej niepokoiło Sofkę to, że odkąd,
dorastając, rozwinęła się już w słynną piękność,
ojciec jej przyjeżdżał coraz rzadziej. Wiedziała, że
to z jej powodu. Jak gdyby się jej bał. Mijało całe
lato, jesień i zima, a o nim nic wciąż nie było sły-
chać; nawet przez posłańca nie dawał znaku ży-
cia. Pózniej po dwa i trzy lata nie było wieści: ani
gdzie jest, ani co robi.
Matka konała z trwogi. Bała się zostać w zu-
pełnej nędzy, prawie bez chleba, bo już i teraz
nie na żarty borykała się z biedą. Postanowiła
sprzedać wyżej położoną, wychodzącą na ulicę
część ogrodu za domem. Naturalnie sprzedała ją
ich" Tonkowi, gdyż jemu tylko miała odwagę zaw-
ierzyć, że nie będzie opowiadał i trąbił po świecie,
iż to jego własność, nabyta od nich całkowicie,
jeno, według zwyczaju, powie, że niby wziął to od
nich w dzierżawę i że się musiał naprosić, zanim
mu pozwolili wznieść tutaj jakieś własne składy.
Nie tyle więc oczywiste już ubóstwo trwożyło
matkę, ile coraz rzadsze przyjazdy ojca. Znając
go, drżała, żeby ich nie porzucił zupełnie i
bezpowrotnie. Nie o nią już chodziło jej życie
przeminęło, ona na wszystko była przygotowana
ale co pocznie i gdzie się podzieje w takim
52/121
wstydzie i upokorzeniu Sofka, już dorosła i słynna
z urody?
Sofka, widząc mękę i lęk matki, żałowała jej
bardziej niż siebie. Od dawna też pogodziła się z
losem. Zwłaszcza z chwilą, gdy poczęła odczuwać,
że jej piersi prężą się i pełnieją coraz bardziej,
zaokrąglają się kształty, gdy za. każdym
niespodzianym dotknięciem, ba, za każdym sze-
lestem czy odgłosem kroków przechodził ją
łaskotliwy dreszcz, aż wzdrygała się słodko, gdy
za każdym męskim spojrzeniem krew uderzała jej
do głowy, nogi jak przykute wrastały w ziemię, a
ona czuła, że gdyby ten mężczyzna podszedł, w
odrętwieniu nie mogłaby się ruszyć, a cóż dopiero
oprzeć się i bronić już wtedy, gdy było najgorzej
i najciężej, przekonana była, iż nigdy, nigdy nie
przyjdzie, nie urodzi się ten, kto byłby jej równy i
godny, godny jej wielkiej urody, a także jej samej
Sofki, córki efendi-Mity".
Od samego początku była przekonana, że
nigdy nie znajdzie się nikt, kto by górował nad nią
tak, by mogła czuć się całkiem szczęśliwa, że on,
piękniejszy i wyższy pochodzeniem od niej, po-
trafi należycie ocenić jej krasę i urodę, napawać
się nią i zachwycać. Bo tylko taki mógłby zbliżyć
się ku niej; tylko takiemu pozwoliłaby się kochać.
Od razu pogodziła się z myślą, iż nigdy takiego
53/121
nie znajdzie, wszystko więc znosiła łatwiej. Była
nawet rada, że tak jest. Wobec tego nic jej nie
mogło zaniepokoić, przyprawić o lęk. Nie groziło
jej ze strony mężczyzn żadne niebezpieczeństwo
i dlatego mogła być zupełnie niezależna. Mogła
dowoli wychodzić przed bramę i stać tam długo.
Każdemu młodemu mężczyznie spoglądała prosto
w oczy. Chodziła nawet sama po ulicach i do sąsi-
adów, ilekroć tylko chciała. Nawet w nocy nie zaz-
nawała trwogi. Ciesząc się swobodą, nie zazdroś-
ciła żadnej z towarzyszek, choć niejedna, młodsza
od niej, dawno wyszła za mąż, wraz z mężem
porosła w pierze i została zaliczona w poczet ma-
jętnych gospodyń. Nikt i nic nie mogło wzbudzić
w niej zazdrości ani zawiści. Wyższa nad całe
otoczenie i dlatego z siebie zadowolona,
zwłaszcza ze swojej niezrównanej piękności, obo-
jętnie na wszystko wokół patrzyła.
Nigdy, gdy stała w bramie i widziała zbliża-
jącego się mężczyznę, nie chowała się, według
obyczaju, aby dopiero po jego przejściu zerkać
za nim. Jeśli stała przed bramą, zachowywała się
swobodnie. Nigdy nie przemykała się chyłkiem,
nigdy nie stała z boku, zawsze otwarcie, nie wsty-
dząc się ani swej osoby, ani stroju, ani piersi,
które inna, gdyby je miała tak pełne i jędrne, os-
łoniłaby fartuchem zarzucając go sobie pod brodę.
54/121
Ona nigdy tego nie robiła. Jeżeli stała, to pośrodku
bramy, z założonymi rękoma, lekko wsparta o
wierzeje, w postawie niewymuszonej,
wysunąwszy jedną nogę przed drugą, swobodnie,
nie naciągając na czoło chustki i nie ukrywając
wpiętego we włosy kwiatu, tak samo wyglądała
jak w domu, jeszcze swobodniejsze miała wejrze-
nie, rzekłbyś, harde, a dolną wargę wydętą na
znak obojętności, przez co w kącikach jej ust za-
wsze leżał jakby drobny cień. Każdemu, kto się
zbliżał do niej, przyglądała się bacznie i mierzyła
go wzrokiem, tak że ten spuszczał oczy, tracił śmi-
ałość i z uszanowaniem przechodził mimo, składa-
jąc jej ukłon.
Jeśli zaś był w towarzystwie kogoś, kto jej nie
znał albo słyszał o niej tylko, wtedy Sofka taką
słyszała za sobą rozmowę:
Co to za jedna i czyja? pytał tamten
zaskoczony, uderzony jej pięknością, a zwłaszcza
zuchwałym, swobodnym zachowaniem.
Sofka, córka efendi-Mity! odpowiadał
drugi. Bojazń, podziw i uszanowanie przejawiały
się we wszystkich rozmowach o niej. Nigdy nie
mówiono o niej tak po prostu, jak o innych ko-
bietach. Dlatego mogła czuć się taka
nieskrępowana.
55/121
Nie tylko z bramy, ale i z okien piętra
wychodzących na ulicę i na miasto wyzierała obo-
jętnie i przyglądała się wszystkiemu wychylona,
oparta o framugę. Cały dzień widać ją było
siedzącą na górze w oknie, ze wspartą na rękach
twarzą, z wydętymi i jeszcze mocniej zaru-
mienionymi policzkami, z łopatkami ściągniętymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]