[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bez wątpienia, to święta prawda. Ale jak się pan znalazł tutaj?
Nie mówmy na razie o tym. Przede wszystkim chciałbym usłyszeć, jakie masz
wiadomości o moich bliskich, mojej ojczyznie i w jaki sposób dostałeś się tutaj ?
Co się tyczy rodziny hrabiego, to wiadomo mi, że pański brat, został uznany za
zmarłego, a dziedzictwo objął hrabia Alfonso.
Co! zawołał hrabia. To niemożliwe!
Przypomniał sobie, co przeżył. Stanął mu przed oczami ów haniebny pojedynek, w którym
Alfonso taką podłą odegrał rolę, słowa Marii Hermoyes o tym, że Alfonso nie jest prawym
potomkiem Rodrigandów. Stanęły mu przed oczami owe straszne chwile, kiedy zdrętwiały
leżał na katafalku, a Alfonso przelewał obok łzy obłudnika, ale kiedy był pewny, że nikt go
nie widzi miał wielce zadowoloną i cyniczną minę. Przypomniał sobie jak Kartejo z Landolą,
w koszu przenieśli go do kajuty na jakimś okręcie i wszystko co wtedy mówili.
Przyszedł mu na myśl testament, który sporządził w obecności Marii Hermoyes, a potem
schował w środkowej szufladzie swego biurka. Czyżby nikt go nie odnalazł? Przecież Alfonso
został wydziedziczony. Jak to się stało, że jednak został hrabią de Rodriganda? Może
testament sfałszowano, a może po prostu zaginął?
Alfonso powtórzył jest hrabią? Jak rządzi?
Och, jak prawdziwy tyran. Wszyscy poddani zdążyli go już znienawidzić. Boją się go
jak ognia, opowiadają o nim dziwne rzeczy. Nie wiem, czy mogę to powtarzać.
Tak i proszę, jeszcze byś był zupełnie szczery.
Ludzie gadają, że hrabia Alfonso wcale nie należy do rodu Rodrigandów.
Skąd te przypuszczenia?
Trudno określić. Ale sam byłem świadkiem pewnych sytuacji, które potwierdzały te
podejrzenia i chyba właśnie dlatego znalazłem się tutaj. Napadnięto mnie.
Mów, opowiadaj, byle szybko ponaglał hrabia.
Mendosa nie od razu spełnił prośbę starając się uporządkować wspomnienia. Wreszcie
zaczął opisywać zdarzenia, których widownią był zamek Rodrigandów. Opowiadał o pewnym
niemieckim doktorze Sternale, o chorobie hrabiego Emanuela, o szaleństwie hrabianki, jej
wyzdrowieniu i ślubie, który zawarła z owym lekarzem w jakiejś niemieckiej miejscowości.
Kiedyś, zupełnie przez przypadek podsłuchałem rozmowę mego wuja, który jest
dominikaninem, z Gasparinem Kortejo. Było to jeszcze wtedy, gdy pracowałem jako ogrodnik
u hrabiego Rodriganda. Byłem zmęczony, więc położyłem się wśród krzaków i zasnąłem. Nie
wiem jak długo spałem, ale gdy się zbudziłem, oni już tam byli a do mnie dotarły słowa
Korteja:
Za dużo sobie pozwalasz, pobożny ojcze! Skąd te pomysły, aby o coś podejrzewać
hrabiego? Jeżeli masz cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, to zwróć się proszę do
samego hrabiego, nie do mnie!
Na to mój wujaszek odparł tonem łagodnym, lecz stanowczym:
Jestem sługą kościoła i jako taki, mam obowiązek przestrzegać ludzi. Hrabia Alfonso
powinien być zadowolony, że na razie występuję jako kapłan, którego bolą
niesprawiedliwości, jakie znoszą jego poddani. Mógłbym przeciw niemu wyciągnąć inną
broń! Mógłbym zostać jego oskarżycielem!
Oskarżycielem? Sądzę, że ojciec zwariował.
No cóż, nie odznaczam się wprawdzie pańską roztropnością, wiem jednak, że w tej
sprawie muszę się zwrócić nie do hrabiego, ale właśnie do pana, gdyż pan kieruje tymi
sprawami. Nitki tej sprawy są tylko w pańskich rękach i to mnie właśnie uprawnia do
wystąpienia z oskarżeniem nie tylko hrabiego.
Kortejo milczał przez chwilę, jakby się zląkł, a potem rzekł:
Gada ksiądz głupstwa! To jakieś szaleństwo.
O nie senior, ja dobrze wiem co mówię.
Ciężko to będzie udowodnić, bardzo ciężko!
Przeciwnie! Uważa się pan za roztropnego i mądrego, sądzisz, że postępujesz ostrożnie,
ale prawda wyjdzie w końcu na jaw.
Niech ksiądz nie plecie głupstw! Potrafię księdza nauczyć grzeczności! powiedział
Kortejo w wielkim gniewie.
Ksiądz jednak odparł spokojnie:
Muszę panu przypomnieć dwie rzeczy: najpierw gospodę w Barcelonie, gdzie
zamieniono dzieci, a po wtóre&
Tutaj Kortejo przerwał:
Ten klecha oszalał, naprawdę!
Ale wuj spokojnie ciągnął:
Chcę jeszcze przypomnieć panu okręt kapitana Landoli, na którym uprowadzono
pewnego człowieka z Vera Cruz. Wie pan, kim był ten człowiek?
Kortejo przez jakiś czas stał oniemiały, potem dodał ze złością:
Ty nie jesteś kapłanem, tylko diabłem wcielonym, wracaj skąd przyszedłeś!
W tej chwili huknął strzał, ale kula chybiła, Bóg ochronił kapłana. Wuj zawołał gniewnie:
Gasparino Kortejo, ostrzegam cię, to ty pójdziesz do piekła.
Z tymi słowami zniknął w krzakach, Kortejo stał jakiś czas bez ruchu, jakby ogłuszony i
mruczał do siebie:
Odpokutujesz za to, ty diabelny klecho! Skąd on to wszystko wie. Brakuje tylko, aby
ktoś nas podsłuchiwał!
Przestraszyłem się i zsunąłem w najgłębszy kącik mego ukrycia, on jednak wszedł i
znalazł mnie. Poznał mnie i zapytał groznie:
Człowieku, co tu robisz?
Spałem odpowiedziałem spokojnie.
Nie bałem się go, byłem od niego o wiele silniejszy.
Słyszałeś o czym mówiliśmy?
Naturalnie uważałem bowiem, że lepiej będzie by widział, jakiego ma we mnie
przeciwnika.
Wszystko?
Wszystko.
Ten klecha zwariował, gadał same bzdury. Nikt nie może wiedzieć o tym, masz
zachować milczenie.
Zgoda.
Wynagrodzę cię za to, od dziś masz stałą pracę. Co to będzie, dowiesz się jutro. Ale
biada ci, jeśli piśniesz bodaj słówko.
Wyszedł, a ja awansowałem na drugiego zamkowego ogrodnika. Dobrze mi się wiodło,
mimo tego dokładnie wiedziałem, że Kortejo odnosił się do mnie z wielką rezerwą. Obawiał
się mnie. Mój wuj zniknął jeszcze tej samej nocy. Kortejo dowiedział się od kogoś, że
byliśmy krewniakami, gdyż pewnego razu zapytał:
Jak się nazywasz, ale dokładnie?
Bernardo Mendosa odparłem.
Z Manresy? A czy ów dominikanin, także się tak nie nazywa? On także pochodził z
Manresy?
Jest moim wujem.
Od dawna go nie widziałem, nie wiesz, gdzie może przebywać?
Nic o nim nie wiem.
Spodziewam się, że mówisz prawdę groził. Jeśli umiesz milczeć, to będziemy
żyli w zgodzie.
Mimo to cały czas żywił do mnie podejrzenia. Pewnego razu wezwał mnie i kazał udać się
do Barcelony. Tam miał w porcie cumować statek, który z dalekich krajów przywiózł
egzotyczne rośliny na sprzedaż. Miałem je obejrzeć i sprawdzić cenę. Nigdy więcej nie
wróciłem do Rodrigandy.
Przerwał, myśl o następnych zdarzeniach wstrząsnęła nim. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Bez wątpienia, to święta prawda. Ale jak się pan znalazł tutaj?
Nie mówmy na razie o tym. Przede wszystkim chciałbym usłyszeć, jakie masz
wiadomości o moich bliskich, mojej ojczyznie i w jaki sposób dostałeś się tutaj ?
Co się tyczy rodziny hrabiego, to wiadomo mi, że pański brat, został uznany za
zmarłego, a dziedzictwo objął hrabia Alfonso.
Co! zawołał hrabia. To niemożliwe!
Przypomniał sobie, co przeżył. Stanął mu przed oczami ów haniebny pojedynek, w którym
Alfonso taką podłą odegrał rolę, słowa Marii Hermoyes o tym, że Alfonso nie jest prawym
potomkiem Rodrigandów. Stanęły mu przed oczami owe straszne chwile, kiedy zdrętwiały
leżał na katafalku, a Alfonso przelewał obok łzy obłudnika, ale kiedy był pewny, że nikt go
nie widzi miał wielce zadowoloną i cyniczną minę. Przypomniał sobie jak Kartejo z Landolą,
w koszu przenieśli go do kajuty na jakimś okręcie i wszystko co wtedy mówili.
Przyszedł mu na myśl testament, który sporządził w obecności Marii Hermoyes, a potem
schował w środkowej szufladzie swego biurka. Czyżby nikt go nie odnalazł? Przecież Alfonso
został wydziedziczony. Jak to się stało, że jednak został hrabią de Rodriganda? Może
testament sfałszowano, a może po prostu zaginął?
Alfonso powtórzył jest hrabią? Jak rządzi?
Och, jak prawdziwy tyran. Wszyscy poddani zdążyli go już znienawidzić. Boją się go
jak ognia, opowiadają o nim dziwne rzeczy. Nie wiem, czy mogę to powtarzać.
Tak i proszę, jeszcze byś był zupełnie szczery.
Ludzie gadają, że hrabia Alfonso wcale nie należy do rodu Rodrigandów.
Skąd te przypuszczenia?
Trudno określić. Ale sam byłem świadkiem pewnych sytuacji, które potwierdzały te
podejrzenia i chyba właśnie dlatego znalazłem się tutaj. Napadnięto mnie.
Mów, opowiadaj, byle szybko ponaglał hrabia.
Mendosa nie od razu spełnił prośbę starając się uporządkować wspomnienia. Wreszcie
zaczął opisywać zdarzenia, których widownią był zamek Rodrigandów. Opowiadał o pewnym
niemieckim doktorze Sternale, o chorobie hrabiego Emanuela, o szaleństwie hrabianki, jej
wyzdrowieniu i ślubie, który zawarła z owym lekarzem w jakiejś niemieckiej miejscowości.
Kiedyś, zupełnie przez przypadek podsłuchałem rozmowę mego wuja, który jest
dominikaninem, z Gasparinem Kortejo. Było to jeszcze wtedy, gdy pracowałem jako ogrodnik
u hrabiego Rodriganda. Byłem zmęczony, więc położyłem się wśród krzaków i zasnąłem. Nie
wiem jak długo spałem, ale gdy się zbudziłem, oni już tam byli a do mnie dotarły słowa
Korteja:
Za dużo sobie pozwalasz, pobożny ojcze! Skąd te pomysły, aby o coś podejrzewać
hrabiego? Jeżeli masz cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, to zwróć się proszę do
samego hrabiego, nie do mnie!
Na to mój wujaszek odparł tonem łagodnym, lecz stanowczym:
Jestem sługą kościoła i jako taki, mam obowiązek przestrzegać ludzi. Hrabia Alfonso
powinien być zadowolony, że na razie występuję jako kapłan, którego bolą
niesprawiedliwości, jakie znoszą jego poddani. Mógłbym przeciw niemu wyciągnąć inną
broń! Mógłbym zostać jego oskarżycielem!
Oskarżycielem? Sądzę, że ojciec zwariował.
No cóż, nie odznaczam się wprawdzie pańską roztropnością, wiem jednak, że w tej
sprawie muszę się zwrócić nie do hrabiego, ale właśnie do pana, gdyż pan kieruje tymi
sprawami. Nitki tej sprawy są tylko w pańskich rękach i to mnie właśnie uprawnia do
wystąpienia z oskarżeniem nie tylko hrabiego.
Kortejo milczał przez chwilę, jakby się zląkł, a potem rzekł:
Gada ksiądz głupstwa! To jakieś szaleństwo.
O nie senior, ja dobrze wiem co mówię.
Ciężko to będzie udowodnić, bardzo ciężko!
Przeciwnie! Uważa się pan za roztropnego i mądrego, sądzisz, że postępujesz ostrożnie,
ale prawda wyjdzie w końcu na jaw.
Niech ksiądz nie plecie głupstw! Potrafię księdza nauczyć grzeczności! powiedział
Kortejo w wielkim gniewie.
Ksiądz jednak odparł spokojnie:
Muszę panu przypomnieć dwie rzeczy: najpierw gospodę w Barcelonie, gdzie
zamieniono dzieci, a po wtóre&
Tutaj Kortejo przerwał:
Ten klecha oszalał, naprawdę!
Ale wuj spokojnie ciągnął:
Chcę jeszcze przypomnieć panu okręt kapitana Landoli, na którym uprowadzono
pewnego człowieka z Vera Cruz. Wie pan, kim był ten człowiek?
Kortejo przez jakiś czas stał oniemiały, potem dodał ze złością:
Ty nie jesteś kapłanem, tylko diabłem wcielonym, wracaj skąd przyszedłeś!
W tej chwili huknął strzał, ale kula chybiła, Bóg ochronił kapłana. Wuj zawołał gniewnie:
Gasparino Kortejo, ostrzegam cię, to ty pójdziesz do piekła.
Z tymi słowami zniknął w krzakach, Kortejo stał jakiś czas bez ruchu, jakby ogłuszony i
mruczał do siebie:
Odpokutujesz za to, ty diabelny klecho! Skąd on to wszystko wie. Brakuje tylko, aby
ktoś nas podsłuchiwał!
Przestraszyłem się i zsunąłem w najgłębszy kącik mego ukrycia, on jednak wszedł i
znalazł mnie. Poznał mnie i zapytał groznie:
Człowieku, co tu robisz?
Spałem odpowiedziałem spokojnie.
Nie bałem się go, byłem od niego o wiele silniejszy.
Słyszałeś o czym mówiliśmy?
Naturalnie uważałem bowiem, że lepiej będzie by widział, jakiego ma we mnie
przeciwnika.
Wszystko?
Wszystko.
Ten klecha zwariował, gadał same bzdury. Nikt nie może wiedzieć o tym, masz
zachować milczenie.
Zgoda.
Wynagrodzę cię za to, od dziś masz stałą pracę. Co to będzie, dowiesz się jutro. Ale
biada ci, jeśli piśniesz bodaj słówko.
Wyszedł, a ja awansowałem na drugiego zamkowego ogrodnika. Dobrze mi się wiodło,
mimo tego dokładnie wiedziałem, że Kortejo odnosił się do mnie z wielką rezerwą. Obawiał
się mnie. Mój wuj zniknął jeszcze tej samej nocy. Kortejo dowiedział się od kogoś, że
byliśmy krewniakami, gdyż pewnego razu zapytał:
Jak się nazywasz, ale dokładnie?
Bernardo Mendosa odparłem.
Z Manresy? A czy ów dominikanin, także się tak nie nazywa? On także pochodził z
Manresy?
Jest moim wujem.
Od dawna go nie widziałem, nie wiesz, gdzie może przebywać?
Nic o nim nie wiem.
Spodziewam się, że mówisz prawdę groził. Jeśli umiesz milczeć, to będziemy
żyli w zgodzie.
Mimo to cały czas żywił do mnie podejrzenia. Pewnego razu wezwał mnie i kazał udać się
do Barcelony. Tam miał w porcie cumować statek, który z dalekich krajów przywiózł
egzotyczne rośliny na sprzedaż. Miałem je obejrzeć i sprawdzić cenę. Nigdy więcej nie
wróciłem do Rodrigandy.
Przerwał, myśl o następnych zdarzeniach wstrząsnęła nim. [ Pobierz całość w formacie PDF ]