[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sundown.
- Nie ruszaj się - nakazał jej i niespodziewanie wyskoczył z pojazdu. Kiedy biegł
wokół samochodu, Shallie zrozumiała dlaczego. Zaspy śniegu były głębokie po kola-
na. Przedarli się do budynku tylko dlatego, że auto miało napęd na cztery koła.
- Chyba nie zamierzasz nosić mnie na rękach w tych zaspach? Czy chcesz sobie
złamać kręgosłup? - zaprotestowała, kiedy wyciągnął ją z samochodu prosto w swoje
ramiona i skacząc przez olbrzymie góry śniegu, zaniósł aż do samych schodów przy
głównym wejściu.
- Obelg spodziewałbym się raczej od J.T., a nie od ciebie. Zwłaszcza po tym, jak
zorganizowałem dla ciebie taką wspaniałą imprezę powitalną - zażartował i wybuch-
nął śmiechem.
- A w jaki sposób to, co powiedziałam, mogło być obelżywe?
- Nie doceniasz najwyrazniej mojej męskości, skoro uważasz, że takie piórko jak
ty mogłoby... Och! Ajajaj!
Czy to ja powiedziaÅ‚em przed chwilÄ…, że jesteÅ› lekka jak piórko? A tak à propos,
ile ty dzisiaj zjadłaś? Poklepała go po ramieniu.
- No już dobrze, dobrze, zrozumiałam. Nigdy więcej nie nadepnę na twoje mę-
skie ego, a ty obiecaj, że nie będziesz wyśmiewać mojego wilczego apetytu.
- Klucz jest w bocznej kieszonce - powiedział i ruchem głowy wskazał koszulę.
- A jeśli chodzi o jedzenie... mam rybę w samochodzie. Nie miałabyś ochoty?
- A może najpierw mógłbyś mnie z powrotem postawić na własne nogi?
- Mógłbym, ale śnieg przy wejściu jest po kostki. Wyciągnij, kobieto, ten klucz i
wejdzmy wreszcie do środka. - Pochylił się, tak aby mogła wsunąć go do zamka.
- Brawo! - krzyknął radośnie. Otworzył szeroko drzwi i zrzucił balast na wełnia-
ny dywanik w małym holu wejściowym.
R
L
T
- Och! Mac! - krzyknęła Shallie z zachwytem, kiedy zapalił światła. - Tutaj jest
czarujÄ…co.
- Cóż, widzę, że mamy do czynienia z problemem semantycznym. Tutaj miało
być raczej rustykalnie, a nie czarująco.
- CzarujÄ…co. Rustykalnie. A jakie to ma znaczenie? Tutaj jest po prostu bardzo
męsko i przytulnie. Tak po domowemu. Bardzo mi się podoba.
Z jednej strony chata była prawie tak duża jak jego nowy dom w Bozeman, a z
drugiej strony miała być kwintesencją wszystkiego, czym powinien być domek w gó-
rach, przytulny wewnątrz. Główny salon był wyłożony drewnem sosnowym, a jadal-
nia połączona była z kuchnią. Wysoki i strzelisty sufit zwieńczony był drewnianymi
belkami. Olbrzymi, wykładany kamieniami kominek stanowił centralną część północ-
nej ściany domu, a samo palenisko było tak głębokie i jednocześnie szerokie, że moż-
na by w nim upiec połowę krowy. Na ścianie łączącej salon z częścią jadalno-
kuchenną zainstalowano czteropoziomowy regał, na którym stały liczne tomy książek
oraz płyty DVD i CD.
- Znam ludzi, którzy oddaliby wiele, aby spędzić choć jedną noc w takim miej-
scu - powiedziała, zauważając coraz więcej detali, które ją zachwycały. Jednym z nich
był stojak na buty do śniegu zwieńczony ciężką półką, na której stały wielkie świece.
Wyglądał na bardzo stary. Wypatrzyła też inny stary dębowy mebel, który przykuł jej
uwagę. Stał przy kominku i wyglądało na to, że został przywieziony z misji chrześci-
jańskiej. Najwyrazniej służył do odpoczynku, bo leżały na nim kolorowe poduchy z
ozdobnymi indiańskimi wzorami.
Za oknem chaty roztaczała się ogromna przestrzeń z zielonymi iglakami, które
pokrywał biały puch. Niebo ciemniało, śnieg coraz bardziej zasypywał brzegi okien, a
we wnętrzu wełniane dywany z czerwonymi, niebieskimi i zielonymi akcentami roz-
grzewały atmosferę. Macowi szybciej, niż myślał, udało się rozpalić ogień w ko-
minku, bo suche polana zajęły się ogniem błyskawicznie, napełniając wnętrze domu
aromatem dymu drzewnego.
R
L
T
Shallie ominęła wyglądającą na bardzo wygodną sofę z dębowego drzewa oraz
bujany fotel i ułożyła się wygodnie na miękkim dywanie tuż naprzeciwko kominka.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że ani Sundown, ani Bozeman nie są wielkimi
ośrodkami nowoczesnego życia - zaczęła. - Nie wydaje ci się jednak zaskakujące, że
przekroczenie progu tego domu wprowadza nas w zupełnie inne czasy? Czuję się,
jakbym się cofnęła o sto lat.
- Takie są właśnie twoje odczucia? - zapytał i podszedł do zawieszonego na
ścianie licznika termostatu, aby podwyższyć temperaturę, która była wysoka na tyle,
by woda nie zamarzła w rurach.
Uniosła ramiona, a dłonie prawie przylepiła do kominka.
- CzujÄ™ siÄ™ tutaj odizolowana, ale bardzo bezpieczna. Podekscytowana, ale i
odrobinę przestraszona. A w noc, taką jak ta dzisiaj, mam romantyczny nastrój...
Pożałowała tych ostatnich słów już w momencie, kiedy je wypowiadała. Słowo
romantyczny" nie było dobre na dzisiejszą okazję, nie po tym, co zaszło ubiegłej no-
cy. Nadal czuła jego ramiona, które niosły ją do chaty, a jej żołądek ścisnął się jeszcze
bardziej, kiedy pomyślała o jego wczorajszym pocałunku.
- No jasne - odparł, siląc się na sarkazm i wybijając ją z jej myśli. - Sto lat temu
sama perspektywa wydostania się zimą z takiej chaty, aby skorzystać z wychodka od-
dalonego o minimum kilkadziesiąt metrów, musiałaby być niezwykle romantyczna.
Uśmiechnęła się do niego. Jak to dobrze, że chociaż jedno z nich nie bujało w
obłokach. Romansu to on teraz na pewno nie miał w głowie. Kiedy wyszedł na dwór,
Shallie postanowiła zwiedzić wnętrze chaty. Oprócz głównego salonu i części jadalnej
znajdowały się tutaj dwie obszerne sypialnie ze wspólną łazienką. Na strychu Shallie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Sundown.
- Nie ruszaj się - nakazał jej i niespodziewanie wyskoczył z pojazdu. Kiedy biegł
wokół samochodu, Shallie zrozumiała dlaczego. Zaspy śniegu były głębokie po kola-
na. Przedarli się do budynku tylko dlatego, że auto miało napęd na cztery koła.
- Chyba nie zamierzasz nosić mnie na rękach w tych zaspach? Czy chcesz sobie
złamać kręgosłup? - zaprotestowała, kiedy wyciągnął ją z samochodu prosto w swoje
ramiona i skacząc przez olbrzymie góry śniegu, zaniósł aż do samych schodów przy
głównym wejściu.
- Obelg spodziewałbym się raczej od J.T., a nie od ciebie. Zwłaszcza po tym, jak
zorganizowałem dla ciebie taką wspaniałą imprezę powitalną - zażartował i wybuch-
nął śmiechem.
- A w jaki sposób to, co powiedziałam, mogło być obelżywe?
- Nie doceniasz najwyrazniej mojej męskości, skoro uważasz, że takie piórko jak
ty mogłoby... Och! Ajajaj!
Czy to ja powiedziaÅ‚em przed chwilÄ…, że jesteÅ› lekka jak piórko? A tak à propos,
ile ty dzisiaj zjadłaś? Poklepała go po ramieniu.
- No już dobrze, dobrze, zrozumiałam. Nigdy więcej nie nadepnę na twoje mę-
skie ego, a ty obiecaj, że nie będziesz wyśmiewać mojego wilczego apetytu.
- Klucz jest w bocznej kieszonce - powiedział i ruchem głowy wskazał koszulę.
- A jeśli chodzi o jedzenie... mam rybę w samochodzie. Nie miałabyś ochoty?
- A może najpierw mógłbyś mnie z powrotem postawić na własne nogi?
- Mógłbym, ale śnieg przy wejściu jest po kostki. Wyciągnij, kobieto, ten klucz i
wejdzmy wreszcie do środka. - Pochylił się, tak aby mogła wsunąć go do zamka.
- Brawo! - krzyknął radośnie. Otworzył szeroko drzwi i zrzucił balast na wełnia-
ny dywanik w małym holu wejściowym.
R
L
T
- Och! Mac! - krzyknęła Shallie z zachwytem, kiedy zapalił światła. - Tutaj jest
czarujÄ…co.
- Cóż, widzę, że mamy do czynienia z problemem semantycznym. Tutaj miało
być raczej rustykalnie, a nie czarująco.
- CzarujÄ…co. Rustykalnie. A jakie to ma znaczenie? Tutaj jest po prostu bardzo
męsko i przytulnie. Tak po domowemu. Bardzo mi się podoba.
Z jednej strony chata była prawie tak duża jak jego nowy dom w Bozeman, a z
drugiej strony miała być kwintesencją wszystkiego, czym powinien być domek w gó-
rach, przytulny wewnątrz. Główny salon był wyłożony drewnem sosnowym, a jadal-
nia połączona była z kuchnią. Wysoki i strzelisty sufit zwieńczony był drewnianymi
belkami. Olbrzymi, wykładany kamieniami kominek stanowił centralną część północ-
nej ściany domu, a samo palenisko było tak głębokie i jednocześnie szerokie, że moż-
na by w nim upiec połowę krowy. Na ścianie łączącej salon z częścią jadalno-
kuchenną zainstalowano czteropoziomowy regał, na którym stały liczne tomy książek
oraz płyty DVD i CD.
- Znam ludzi, którzy oddaliby wiele, aby spędzić choć jedną noc w takim miej-
scu - powiedziała, zauważając coraz więcej detali, które ją zachwycały. Jednym z nich
był stojak na buty do śniegu zwieńczony ciężką półką, na której stały wielkie świece.
Wyglądał na bardzo stary. Wypatrzyła też inny stary dębowy mebel, który przykuł jej
uwagę. Stał przy kominku i wyglądało na to, że został przywieziony z misji chrześci-
jańskiej. Najwyrazniej służył do odpoczynku, bo leżały na nim kolorowe poduchy z
ozdobnymi indiańskimi wzorami.
Za oknem chaty roztaczała się ogromna przestrzeń z zielonymi iglakami, które
pokrywał biały puch. Niebo ciemniało, śnieg coraz bardziej zasypywał brzegi okien, a
we wnętrzu wełniane dywany z czerwonymi, niebieskimi i zielonymi akcentami roz-
grzewały atmosferę. Macowi szybciej, niż myślał, udało się rozpalić ogień w ko-
minku, bo suche polana zajęły się ogniem błyskawicznie, napełniając wnętrze domu
aromatem dymu drzewnego.
R
L
T
Shallie ominęła wyglądającą na bardzo wygodną sofę z dębowego drzewa oraz
bujany fotel i ułożyła się wygodnie na miękkim dywanie tuż naprzeciwko kominka.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że ani Sundown, ani Bozeman nie są wielkimi
ośrodkami nowoczesnego życia - zaczęła. - Nie wydaje ci się jednak zaskakujące, że
przekroczenie progu tego domu wprowadza nas w zupełnie inne czasy? Czuję się,
jakbym się cofnęła o sto lat.
- Takie są właśnie twoje odczucia? - zapytał i podszedł do zawieszonego na
ścianie licznika termostatu, aby podwyższyć temperaturę, która była wysoka na tyle,
by woda nie zamarzła w rurach.
Uniosła ramiona, a dłonie prawie przylepiła do kominka.
- CzujÄ™ siÄ™ tutaj odizolowana, ale bardzo bezpieczna. Podekscytowana, ale i
odrobinę przestraszona. A w noc, taką jak ta dzisiaj, mam romantyczny nastrój...
Pożałowała tych ostatnich słów już w momencie, kiedy je wypowiadała. Słowo
romantyczny" nie było dobre na dzisiejszą okazję, nie po tym, co zaszło ubiegłej no-
cy. Nadal czuła jego ramiona, które niosły ją do chaty, a jej żołądek ścisnął się jeszcze
bardziej, kiedy pomyślała o jego wczorajszym pocałunku.
- No jasne - odparł, siląc się na sarkazm i wybijając ją z jej myśli. - Sto lat temu
sama perspektywa wydostania się zimą z takiej chaty, aby skorzystać z wychodka od-
dalonego o minimum kilkadziesiąt metrów, musiałaby być niezwykle romantyczna.
Uśmiechnęła się do niego. Jak to dobrze, że chociaż jedno z nich nie bujało w
obłokach. Romansu to on teraz na pewno nie miał w głowie. Kiedy wyszedł na dwór,
Shallie postanowiła zwiedzić wnętrze chaty. Oprócz głównego salonu i części jadalnej
znajdowały się tutaj dwie obszerne sypialnie ze wspólną łazienką. Na strychu Shallie [ Pobierz całość w formacie PDF ]