[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Twój ojciec, Ulateka, z Miczi-malsa podpisał układ i wypalił kalumet pokoju -
Sępie Oko uważnie przyglądał się Houstonowi. - A mój brat, podobnie jak McIntosh,
przeszedł na służbę białych. Cóż go sprowadza do nas?
- Generał Jackson otoczył wieś z tamtej strony rzeki i walczy z Menewa, a Sępie
Oko spokojnie siedzi w tym jarze? Dlaczego?
Wódz przymrużył powieki.
- Czego chcesz? - spytał szorstko.
- Przynoszę wam pokój lub śmierć. Niech mój brat wybiera - rzucił podniesionym
głosem.
Ręka młodego naczelnika spoczęła na rękojeści tomahawka. Wśród wojowników
nastąpiło poruszenie.
- Co znaczą te słowa? - spytał Sępie Oko.
- Przynoszę wam życie lub śmierć - powtórzył dobitnie Houston. - Wybierajcie!
- Mój brat mówi zagadkami.
- Nie. Walka, którą prowadzicie, jest beznadziejna. Jestem Kriksem, chcę ocalić
wasze życie - przerwał kładąc dłonie na kolanach. - Niech mój brat, Sępie Oko, złpży
broń. Obiecuję, że zdrowi opuścicie tę rozpadlinę, do której wprowadził was chyba
podstępny Kanaha.
- Jak to? - .wódz badawczo zajrzał w twarz Houstona.
- Strażnicy znad jaru są w pętach, a dookoła wojsko. Ostrzegam! Jeden
nieopatrzny ruch i nikt żywy nie opuści tego miejsca.
Oczy wojowników przesunęły się po zaroślach nad wąwozem. Nikogo nie ujrzeli.
- Decydujcie: życie czy śmierć?
- Mój brat żartuje.- Nie ma tam Miczi-malsa.
- Chcesz zobaczyć? - Houston podniósł ręce do góry, krzycząc po angielsku: -
Pułkowniku Scott, pokażcie strzelby.
Zakołysały się krzewy i czerwonoskórzy zobaczyli okrągłe otwory luf. W
rozpadlinie zapadła cisza. Za rzeką rozlegał się grzmot armat. Spod przymrużonych powiek
Sępiego Oka wyzierała bezsilna wściekłość. Zastanawiał się, co mu wypada uczynić.
Wszcząć bitwę - to tyle, co skazać wszystkich na śmierić.
- Zdrajca - zasyczał.
- McIntosha Sępie Oko także uważa za zdrajcę?
- Ugh.
- My wybraliśmy silniejszego sojusznika...
- Wy pomagacie Miczi-malsa zabijać i kraść ziemie naszych ojców.
Gdy nie będziecie im potrzebni, też podzielicie nasz los - słowa wodza uderzyły jak
bicz.
- Któż mego brata nauczył takich mądrości? - zadrwił Houston.
- Mądrzejsi od ciebie...
- Tecumseh i Menewa - zachichotał Sam cynicznie. - Decydujcie. Już czas.
- Go z nami zrobicie?
- Zostaniecie jeńcami do zakończenia bitwy, a potem generał Jackson wypali z
wami kalumet i odejdziecie w pokoju.
- Ugh - z rezygnacją zgodził się wódz.
- Każ złożyć wojownikom broń. Najlepiej tam! - Houston wskazał dobrze
widoczny trawiasty teren. - Ostrzegam! Jeden strzał z waszej strony i popłynie krew.
- Sępie Oko zastosuje się do warunkpw - powiedział nieswoim głosem naczelnik.
W kilka minut potem część wojska z kapitanem Hammondem schodziła w jar,
Scott czuwał dalej na zboczach, zacierając z zadowolenia ręce. Zwycięstwo bez jednego
strzału. Co za sukces! Czy komukolwiek udało się podobnie osaczyć wroga?... Tak, w
1812 roku Tecumseh w pobliżu Detroit w identyczny niemal sposób wziął do niewoli
generała Izaaka Shelby ego - przypomniał sobie wydarzenia sprzed sześciu lat. A teraz on!
Za rzeką ucichły działa. Echo niosło palbę ręcznej broni i ludzką wrzawę. Musimy
podciągnąć żołnierzy nad rzekę, na tyły Kriksów, pułkownik uśmiechnął się do własnych
myśli.
Barykada pluła ogniem. Amerykanie bardzo ostrożnie szli do szturmu.
Wykorzystując każdy krok i nierówność terenu, przypadali co chwila do ziemi,
ostrzeliwujyc Kriksów.
Prawym skrzydłem Indian dowodził Czarna Strzała, lewym - Menewa, a środek
przypadł Ryszardowi. Nieprzyjaciel posuwając się do przodu znaczył swoją drogę ciałami
poległych i rannych. Indianie kryjąc się za prowizoryczną barykadą skutecznie razili
atakujących.
Nagle na prawej flance, gdzie wódz Seneków bronił odcinka przylegającego do
rzeki, a teren był tu prawie równy, bo zbocze doliny leżało daleko pod lasem, pojawiła się
nieprzyjacielska konnica. Jezdzcy strzelali, z podniesionymi szablami nadciągali w szalonym
galopie. Grad kuł i strzał uderzał w szarżujących. Tu i tam spadał jezdziec. Rozpaczliwie
kwicząc tarzały się ranione wierzchowce.
Na czele dragonów pędził McIntosh, nieco za nim gromada wiernych mu
wojowników i Amerykanie. Mimo gęstej palby, dopadłszy barykady, siekli szablami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
- Twój ojciec, Ulateka, z Miczi-malsa podpisał układ i wypalił kalumet pokoju -
Sępie Oko uważnie przyglądał się Houstonowi. - A mój brat, podobnie jak McIntosh,
przeszedł na służbę białych. Cóż go sprowadza do nas?
- Generał Jackson otoczył wieś z tamtej strony rzeki i walczy z Menewa, a Sępie
Oko spokojnie siedzi w tym jarze? Dlaczego?
Wódz przymrużył powieki.
- Czego chcesz? - spytał szorstko.
- Przynoszę wam pokój lub śmierć. Niech mój brat wybiera - rzucił podniesionym
głosem.
Ręka młodego naczelnika spoczęła na rękojeści tomahawka. Wśród wojowników
nastąpiło poruszenie.
- Co znaczą te słowa? - spytał Sępie Oko.
- Przynoszę wam życie lub śmierć - powtórzył dobitnie Houston. - Wybierajcie!
- Mój brat mówi zagadkami.
- Nie. Walka, którą prowadzicie, jest beznadziejna. Jestem Kriksem, chcę ocalić
wasze życie - przerwał kładąc dłonie na kolanach. - Niech mój brat, Sępie Oko, złpży
broń. Obiecuję, że zdrowi opuścicie tę rozpadlinę, do której wprowadził was chyba
podstępny Kanaha.
- Jak to? - .wódz badawczo zajrzał w twarz Houstona.
- Strażnicy znad jaru są w pętach, a dookoła wojsko. Ostrzegam! Jeden
nieopatrzny ruch i nikt żywy nie opuści tego miejsca.
Oczy wojowników przesunęły się po zaroślach nad wąwozem. Nikogo nie ujrzeli.
- Decydujcie: życie czy śmierć?
- Mój brat żartuje.- Nie ma tam Miczi-malsa.
- Chcesz zobaczyć? - Houston podniósł ręce do góry, krzycząc po angielsku: -
Pułkowniku Scott, pokażcie strzelby.
Zakołysały się krzewy i czerwonoskórzy zobaczyli okrągłe otwory luf. W
rozpadlinie zapadła cisza. Za rzeką rozlegał się grzmot armat. Spod przymrużonych powiek
Sępiego Oka wyzierała bezsilna wściekłość. Zastanawiał się, co mu wypada uczynić.
Wszcząć bitwę - to tyle, co skazać wszystkich na śmierić.
- Zdrajca - zasyczał.
- McIntosha Sępie Oko także uważa za zdrajcę?
- Ugh.
- My wybraliśmy silniejszego sojusznika...
- Wy pomagacie Miczi-malsa zabijać i kraść ziemie naszych ojców.
Gdy nie będziecie im potrzebni, też podzielicie nasz los - słowa wodza uderzyły jak
bicz.
- Któż mego brata nauczył takich mądrości? - zadrwił Houston.
- Mądrzejsi od ciebie...
- Tecumseh i Menewa - zachichotał Sam cynicznie. - Decydujcie. Już czas.
- Go z nami zrobicie?
- Zostaniecie jeńcami do zakończenia bitwy, a potem generał Jackson wypali z
wami kalumet i odejdziecie w pokoju.
- Ugh - z rezygnacją zgodził się wódz.
- Każ złożyć wojownikom broń. Najlepiej tam! - Houston wskazał dobrze
widoczny trawiasty teren. - Ostrzegam! Jeden strzał z waszej strony i popłynie krew.
- Sępie Oko zastosuje się do warunkpw - powiedział nieswoim głosem naczelnik.
W kilka minut potem część wojska z kapitanem Hammondem schodziła w jar,
Scott czuwał dalej na zboczach, zacierając z zadowolenia ręce. Zwycięstwo bez jednego
strzału. Co za sukces! Czy komukolwiek udało się podobnie osaczyć wroga?... Tak, w
1812 roku Tecumseh w pobliżu Detroit w identyczny niemal sposób wziął do niewoli
generała Izaaka Shelby ego - przypomniał sobie wydarzenia sprzed sześciu lat. A teraz on!
Za rzeką ucichły działa. Echo niosło palbę ręcznej broni i ludzką wrzawę. Musimy
podciągnąć żołnierzy nad rzekę, na tyły Kriksów, pułkownik uśmiechnął się do własnych
myśli.
Barykada pluła ogniem. Amerykanie bardzo ostrożnie szli do szturmu.
Wykorzystując każdy krok i nierówność terenu, przypadali co chwila do ziemi,
ostrzeliwujyc Kriksów.
Prawym skrzydłem Indian dowodził Czarna Strzała, lewym - Menewa, a środek
przypadł Ryszardowi. Nieprzyjaciel posuwając się do przodu znaczył swoją drogę ciałami
poległych i rannych. Indianie kryjąc się za prowizoryczną barykadą skutecznie razili
atakujących.
Nagle na prawej flance, gdzie wódz Seneków bronił odcinka przylegającego do
rzeki, a teren był tu prawie równy, bo zbocze doliny leżało daleko pod lasem, pojawiła się
nieprzyjacielska konnica. Jezdzcy strzelali, z podniesionymi szablami nadciągali w szalonym
galopie. Grad kuł i strzał uderzał w szarżujących. Tu i tam spadał jezdziec. Rozpaczliwie
kwicząc tarzały się ranione wierzchowce.
Na czele dragonów pędził McIntosh, nieco za nim gromada wiernych mu
wojowników i Amerykanie. Mimo gęstej palby, dopadłszy barykady, siekli szablami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]