[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapomniał, jak niebezpieczny może być ciemnowłosy Cymeryjczyk i jak potworną szybkość są w
stanie wykrzesać jego stalowe mięśnie. Zanim Olgierd zdołał dobyć miecza, Conan skoczył i uderzył,
jak atakująca pantera. Cios jego zaciśniętej, mocnej pięści był
niczym uderzenie kowalskiego młota. Olgierd upadł i strumień krwi trysnął mu z ust.
Jednak nim Conan zdążył sięgnąć po miecz Zaporoskanina, zjawił się tuż przy nim zwinny Kothijczyk.
Tylko on zdawał sobie sprawę z szybkości i dzikości Conana, ale mimo to nie był
w stanie uratować Olgierda. Jego atak powstrzymał Conana przed zdobyciem szabli i zmusił
go do kontrataku. W dłoni Kothijczyka tkwił długi ilbarski sztylet. Conan schwycił
nadgarstek dłoni uzbrojonej w nóż, a kiedy zaczęła opadać, zablokował cios i naprężył z całej siły
wszystkie mięśnie. Jednocześnie prawą ręką wyrwał nóż z dłoni Kothijczyka i niemal tym samym
ruchem wbił mu go pod żebra. Kothijczyk jęknął przeciągle i osunął się na ziemię umierając; gdy
padał, Conan gwałtownym szarpnięciem wyrwał nóż z jego ciała.
Wszystko to stało się błyskawicznie. Zanim pozostali wojownicy zgromadzeni w komnacie zdążyli
się zorientować, Olgierd leżał już na podłodze, a Kothijczyk brocząc krwią, umierał u jego boku.
Kiedy zareagowali, mieli przeciwko sobie długi niemal na metr ilbarski sztylet, trzymany pewną
dłonią jednego z najlepszych wojowników Ery Hyboryjskiej. Conan ruszył
im na spotkanie. Wykonał gwałtowny obrót, nóż w jego dłoni błysnął złowieszczo i Zuagir upadł na
ziemię, dławiąc się własną krwią z rozpłatanych tętnic. W chwilę potem rozległ się przerazliwy
krzyk Hyrkańczyka, któremu okrutne ostrze ilbarskiego sztyletu wypruło wnętrzności. Stygijczyk nie
zdołał się uchylić przed ciosem i zakończył walkę zaciskając palce lewej dłoni na bryzgającym
krwią kikucie prawego nadgarstka.
Tym razem Conan nie wycofał się do ściany. Runął jak burza na gromadę przeciwników, zadając
mordercze razy swoim ociekającym krwią nożem. Tamci otoczyli go zwartym kordonem. Znalazł się
w samym centrum burzy błyszczącej stali; ostrza mieczy unosiły się i opadały, tnąc bezlitośnie
powietrze, ale żadne z nich go nie dosięgło. Nie zatrzymywał się ani na chwilę; przemieszczał się tak
szybko, że nie sposób było śledzić wzrokiem jego ruchy.
Przewaga liczebna przeciwników Conana była jednocześnie ich słabą stroną. Ciosy chybiały celu,
wojownicy ranili się i przeszkadzali sobie nawzajem, dając Cymeryjczykowi swobodę ruchów, a
jednocześnie byli częściowo zdezorientowani wilczą wściekłością jego ataku.
Na tak krótki dystans długi nóż był bardziej efektywną bronią aniżeli sejmitary i talwary.
Conan był mistrzem w tego typu walce. Nie marnował ani jednego ciosu. Uderzając od góry,
rozłupywał czaszki, tnąc od dołu ku górze, wypruwał wnętrzności.
Była to istna jatka, ale Conan nie popełnił jednego fałszywego ruchu. Brnął poprzez ludzką ciżbę
niczym tajfun, wywijając metrowym ostrzem i pozostawiając za sobą czerwoną strugę.
Walka nie trwała długo. Ci, którzy pozostali przy życiu, wycofali się oszołomieni i przybici tym, co
się staro przed chwilą. Conan odwrócił się na pięcie i odnalazł wzrokiem Magusa, stojącego przy
przeciwległej ścianie pomiędzy obojętnymi Kuszytami. Sprężył się już do skoku, kiedy głośny okrzyk
za jego plecami sprawił, że odwrócił się w tamtą stronę.
W drzwiach prowadzących na korytarz pojawiła się grupa Hyrkańczyków uzbrojonych w łuki. Ze
strzałami na cięciwach oczekiwali rozkazu, podczas gdy wojownicy pospiesznie opuszczali komnatę.
Wahanie Conana nie trwało dłużej niż mgnienie oka, podczas gdy łucznicy zgodnym ruchem naciągali
cięciwy swoich łuków. W tym błysku świadomości rozważył, czy miałby szansę dopaść Magusa i
zabić go, zanim łucznicy naszpikują go strzałami. Uprzytomnił sobie, że nim zdołałby pokonać
połowę dystansu, miałby już w plecach z pół tuzina strzał używając potężnego hyrkańskiego łuku
można było zabić człowieka z odległości pięciuset kroków. Strzała była wypuszczana z siłą zdolną
przebić jego lekką kolczugę, a sam impet uderzenia z pewnością zwaliłby go z nóg.
Kiedy dowódca oddziału łuczników otworzył usta, aby wydać rozkaz strzelać , Conan rzucił się na
ziemię. Strzały przeszyły powietrze tuż ponad jego plecami, krzyżując się w locie z przeciągłym,
przejmującym świstem.
Podczas gdy łucznicy sięgnęli do swoich kołczanów po kolejne strzały, Conan, pomagając sobie
dłońmi, w których wciąż dzierżył nóż i sztylet, odbił się od ziemi i ponownie znalazł się na nogach.
Zanim Hyrkańczycy zdołali ponownie zasypać go gradem strzał, był już pomiędzy nimi. Przedzierał
się pośród nich, a jego broń siała wokół śmierć i zniszczenie. Parł naprzód, pozostawiając za sobą
szlak z wijących się na ziemi, skręconych konwulsyjnie ciał. Kiedy przebił się przez kordon
łuczników i wydostał się na korytarz, zaczął biec co sił w nogach.
Przebiegał przez komnaty i zatrzaskiwał za sobą drzwi, podczas gdy w pałacu z każdą chwilą
narastało wrzenie. W pewnej chwili znalazł się w wąskim korytarzu, który kończył się ślepą uliczką
w postaci okratowanego okna.
Himelijski góral wybiegł z jednej z komnat, unosząc do ciosu pikę. Conan rzucił się na niego jak
burza. Zaskoczony widokiem okrwawionego przybysza, Himelijczyk uderzył na oślep swoją bronią,
chybił, zamachnął się ponownie i krzyknął, gdy Conan, opętany bitewnym szałem, zadał mordercze
cięcie. Odrąbana głowa górala w bryzgach krwi ze stukiem spadła na podłogę.
Conan rzucił się do okna, zadał kilka ciosów nożem w kraty, po czym schwycił je oburącz i zaparł
się mocno nogami. Wykorzystując całą swoją siłę szarpnął gwałtownie. Dał się słyszeć głośny trzask
i krata pozostała mu w rękach. Znalazł się na osłoniętym drewnianą kratownicą tarasie, pod którym
rozciągał się wspaniały ogród. Grupa wojowników była już w korytarzu. Strzała świsnęła Conanowi
koło ucha. Skoczył na łeb na szyję, wyciągając przed siebie rękę z nożem i przebiwszy okratowanie
tarasu, miękko jak kot wylądował w ogrodzie poniżej.
Ogród był pusty, nie licząc kilku skąpo odzianych kobiet, które rozbiegły się z krzykiem.
Conan podbiegł ku przeciwległej ścianie lawirując pomiędzy niskimi drzewami, aby uniknąć gradu
strzał, którymi zasypywali go jego prześladowcy. Obejrzał się za siebie i w oknie, z którego przed
chwilą wyskoczył, zobaczył dziesiątki rozwścieczonych twarzy i rąk wymachujących bronią. Okrzyk,
jaki rozległ się w chwilę pózniej ostrzegł go przed kolejnym niebezpieczeństwem.
Po murze pędził wojownik wymachujący ciężkim talwarem. Potężny, ciemnoskóry Vendhyanin
doskonale oszacował punkt, w którym uciekinier powinien dotrzeć do muru, ale sam dotarł na
miejsce o parę sekund za pózno. Zciana była mniej więcej wysokości człowieka. Conan jedną ręką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
zapomniał, jak niebezpieczny może być ciemnowłosy Cymeryjczyk i jak potworną szybkość są w
stanie wykrzesać jego stalowe mięśnie. Zanim Olgierd zdołał dobyć miecza, Conan skoczył i uderzył,
jak atakująca pantera. Cios jego zaciśniętej, mocnej pięści był
niczym uderzenie kowalskiego młota. Olgierd upadł i strumień krwi trysnął mu z ust.
Jednak nim Conan zdążył sięgnąć po miecz Zaporoskanina, zjawił się tuż przy nim zwinny Kothijczyk.
Tylko on zdawał sobie sprawę z szybkości i dzikości Conana, ale mimo to nie był
w stanie uratować Olgierda. Jego atak powstrzymał Conana przed zdobyciem szabli i zmusił
go do kontrataku. W dłoni Kothijczyka tkwił długi ilbarski sztylet. Conan schwycił
nadgarstek dłoni uzbrojonej w nóż, a kiedy zaczęła opadać, zablokował cios i naprężył z całej siły
wszystkie mięśnie. Jednocześnie prawą ręką wyrwał nóż z dłoni Kothijczyka i niemal tym samym
ruchem wbił mu go pod żebra. Kothijczyk jęknął przeciągle i osunął się na ziemię umierając; gdy
padał, Conan gwałtownym szarpnięciem wyrwał nóż z jego ciała.
Wszystko to stało się błyskawicznie. Zanim pozostali wojownicy zgromadzeni w komnacie zdążyli
się zorientować, Olgierd leżał już na podłodze, a Kothijczyk brocząc krwią, umierał u jego boku.
Kiedy zareagowali, mieli przeciwko sobie długi niemal na metr ilbarski sztylet, trzymany pewną
dłonią jednego z najlepszych wojowników Ery Hyboryjskiej. Conan ruszył
im na spotkanie. Wykonał gwałtowny obrót, nóż w jego dłoni błysnął złowieszczo i Zuagir upadł na
ziemię, dławiąc się własną krwią z rozpłatanych tętnic. W chwilę potem rozległ się przerazliwy
krzyk Hyrkańczyka, któremu okrutne ostrze ilbarskiego sztyletu wypruło wnętrzności. Stygijczyk nie
zdołał się uchylić przed ciosem i zakończył walkę zaciskając palce lewej dłoni na bryzgającym
krwią kikucie prawego nadgarstka.
Tym razem Conan nie wycofał się do ściany. Runął jak burza na gromadę przeciwników, zadając
mordercze razy swoim ociekającym krwią nożem. Tamci otoczyli go zwartym kordonem. Znalazł się
w samym centrum burzy błyszczącej stali; ostrza mieczy unosiły się i opadały, tnąc bezlitośnie
powietrze, ale żadne z nich go nie dosięgło. Nie zatrzymywał się ani na chwilę; przemieszczał się tak
szybko, że nie sposób było śledzić wzrokiem jego ruchy.
Przewaga liczebna przeciwników Conana była jednocześnie ich słabą stroną. Ciosy chybiały celu,
wojownicy ranili się i przeszkadzali sobie nawzajem, dając Cymeryjczykowi swobodę ruchów, a
jednocześnie byli częściowo zdezorientowani wilczą wściekłością jego ataku.
Na tak krótki dystans długi nóż był bardziej efektywną bronią aniżeli sejmitary i talwary.
Conan był mistrzem w tego typu walce. Nie marnował ani jednego ciosu. Uderzając od góry,
rozłupywał czaszki, tnąc od dołu ku górze, wypruwał wnętrzności.
Była to istna jatka, ale Conan nie popełnił jednego fałszywego ruchu. Brnął poprzez ludzką ciżbę
niczym tajfun, wywijając metrowym ostrzem i pozostawiając za sobą czerwoną strugę.
Walka nie trwała długo. Ci, którzy pozostali przy życiu, wycofali się oszołomieni i przybici tym, co
się staro przed chwilą. Conan odwrócił się na pięcie i odnalazł wzrokiem Magusa, stojącego przy
przeciwległej ścianie pomiędzy obojętnymi Kuszytami. Sprężył się już do skoku, kiedy głośny okrzyk
za jego plecami sprawił, że odwrócił się w tamtą stronę.
W drzwiach prowadzących na korytarz pojawiła się grupa Hyrkańczyków uzbrojonych w łuki. Ze
strzałami na cięciwach oczekiwali rozkazu, podczas gdy wojownicy pospiesznie opuszczali komnatę.
Wahanie Conana nie trwało dłużej niż mgnienie oka, podczas gdy łucznicy zgodnym ruchem naciągali
cięciwy swoich łuków. W tym błysku świadomości rozważył, czy miałby szansę dopaść Magusa i
zabić go, zanim łucznicy naszpikują go strzałami. Uprzytomnił sobie, że nim zdołałby pokonać
połowę dystansu, miałby już w plecach z pół tuzina strzał używając potężnego hyrkańskiego łuku
można było zabić człowieka z odległości pięciuset kroków. Strzała była wypuszczana z siłą zdolną
przebić jego lekką kolczugę, a sam impet uderzenia z pewnością zwaliłby go z nóg.
Kiedy dowódca oddziału łuczników otworzył usta, aby wydać rozkaz strzelać , Conan rzucił się na
ziemię. Strzały przeszyły powietrze tuż ponad jego plecami, krzyżując się w locie z przeciągłym,
przejmującym świstem.
Podczas gdy łucznicy sięgnęli do swoich kołczanów po kolejne strzały, Conan, pomagając sobie
dłońmi, w których wciąż dzierżył nóż i sztylet, odbił się od ziemi i ponownie znalazł się na nogach.
Zanim Hyrkańczycy zdołali ponownie zasypać go gradem strzał, był już pomiędzy nimi. Przedzierał
się pośród nich, a jego broń siała wokół śmierć i zniszczenie. Parł naprzód, pozostawiając za sobą
szlak z wijących się na ziemi, skręconych konwulsyjnie ciał. Kiedy przebił się przez kordon
łuczników i wydostał się na korytarz, zaczął biec co sił w nogach.
Przebiegał przez komnaty i zatrzaskiwał za sobą drzwi, podczas gdy w pałacu z każdą chwilą
narastało wrzenie. W pewnej chwili znalazł się w wąskim korytarzu, który kończył się ślepą uliczką
w postaci okratowanego okna.
Himelijski góral wybiegł z jednej z komnat, unosząc do ciosu pikę. Conan rzucił się na niego jak
burza. Zaskoczony widokiem okrwawionego przybysza, Himelijczyk uderzył na oślep swoją bronią,
chybił, zamachnął się ponownie i krzyknął, gdy Conan, opętany bitewnym szałem, zadał mordercze
cięcie. Odrąbana głowa górala w bryzgach krwi ze stukiem spadła na podłogę.
Conan rzucił się do okna, zadał kilka ciosów nożem w kraty, po czym schwycił je oburącz i zaparł
się mocno nogami. Wykorzystując całą swoją siłę szarpnął gwałtownie. Dał się słyszeć głośny trzask
i krata pozostała mu w rękach. Znalazł się na osłoniętym drewnianą kratownicą tarasie, pod którym
rozciągał się wspaniały ogród. Grupa wojowników była już w korytarzu. Strzała świsnęła Conanowi
koło ucha. Skoczył na łeb na szyję, wyciągając przed siebie rękę z nożem i przebiwszy okratowanie
tarasu, miękko jak kot wylądował w ogrodzie poniżej.
Ogród był pusty, nie licząc kilku skąpo odzianych kobiet, które rozbiegły się z krzykiem.
Conan podbiegł ku przeciwległej ścianie lawirując pomiędzy niskimi drzewami, aby uniknąć gradu
strzał, którymi zasypywali go jego prześladowcy. Obejrzał się za siebie i w oknie, z którego przed
chwilą wyskoczył, zobaczył dziesiątki rozwścieczonych twarzy i rąk wymachujących bronią. Okrzyk,
jaki rozległ się w chwilę pózniej ostrzegł go przed kolejnym niebezpieczeństwem.
Po murze pędził wojownik wymachujący ciężkim talwarem. Potężny, ciemnoskóry Vendhyanin
doskonale oszacował punkt, w którym uciekinier powinien dotrzeć do muru, ale sam dotarł na
miejsce o parę sekund za pózno. Zciana była mniej więcej wysokości człowieka. Conan jedną ręką [ Pobierz całość w formacie PDF ]