[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tu, w Europie, ludzie rozumieją, że życie kilku pokoleń to ledwie mgnienie, krótka
chwila w otchłani czasu. Mamy za sobą całe wieki historii i dlatego łatwiej nam pojąć, że
powinniśmy zostawić coś dla tych, którzy przyjdą po nas - mówiła zamyślona. Bennett
spojrzał na jej skupioną twarz.
- Więc jednak mamy coś wspólnego - zauważył. - Ameryka kipi energią, jej zapał jest
ekscytujący, wręcz zarazliwy. Jednak dopiero tu człowiek rozumie, ile czasu i wysiłku
potrzeba, żeby najpierw coś zbudować, a potem ocalić przed zagładą. Zmieniają się ustroje,
padają rządy, a historia trwa.
Musiała uciec przed jego wzrokiem, musiała czym prędzej się od niego odwrócić. Na
pewno sobie nie pomoże, jeśli zacznie widzieć w nim wrażliwego, troskliwego człowieka, a
nie obiekt, który musi szybko rozpracować.
- Czy jest tu więcej obrazów pańskiej babki?
- Niestety, bardzo niewiele. Jeden wisi w pokoju muzycznym, reszta w muzeum.
Chodzmy, pokażę ci go.
Prowadząc ją długim korytarzem, myślał o tym, jak dobrze i swobodnie czuł się w jej
towarzystwie. I jak chętnie rozmawiał z nią o sprawach, które uważał za osobiste i ważne.
Pokój muzyczny znajdował się w drugim skrzydle. Urządzono go w taki sposób, by
stanowił wdzięczne tło dla lśniącego, białego fortepianu, który zajmował centralne miejsce
sali. W rogu stała pięknie zdobiona harfa, a w przeszklonych gablotach leżały zabytkowe
instrumenty, między innymi antyczna lira. Niewielki kominek z białego marmuru dodawał
wnętrzu przytulności, a świeże kwiaty w wazonach z chińskiej porcelany wypełniały je
przyjemnym zapachem.
Obraz, który przedstawiał scenę balu, został namalowany żywymi barwami i śmiałymi
pociągnięciami pędzla. Widoczne na nim kobiety, niezwykle wdzięczne w swych
wieczorowych sukniach, wirowały w objęciach eleganckich mężczyzn. Lustra odbijały
sylwetki tancerzy i refleksy ciepłego światła świec z olbrzymiego żyrandola wiszącego nad
ich głowami. Hannah patrzyła na obraz w zachwycie. Chwilami zdawało jej się, że naprawdę
słyszy dzwięki porywającego walca.
- Pańska babka rzeczywiście miała ogromny talent. Czy ta sala balowa znajduje się w
pałacu?
- Tak. I wciąż wygląda tak samo. Za miesiąc odbędzie się w niej bożonarodzeniowy
bal.
Tylko miesiąc. A ona ma tak wiele do zrobienia.
- Jaki to piękny pokój! - Westchnęła, rozglądając się dokoła. - W naszej wiejskiej
posiadłości mamy mały salonik muzyczny. Oczywiście nie tak okazały jak ten, ale i w nim
można się odprężyć. - Podeszła to fortepianu, nie tyle by mu się przyjrzeć, lecz by oddalić się
od Bennetta.
- Wasza Wysokość gra na fortepianie?
- Hannah, przecież jesteśmy zupełnie sami. Czy musisz być aż tak oficjalna?
- Uważam, że należy używać tytułów - odparła z naciskiem. Bardzo nie chciała, żeby
zatarła się między nimi naturalna granica wynikająca z miejsca w społecznej hierarchii.
- A ja uważam, że tytułomania jest głupia i niepotrzebna. Zwłaszcza wśród przyjaciół.
- Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach. - A my jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Czuła, jak ciepło jego dłoni przenika materiał sukienki i przyjemnie rozgrzewa skórę.
Walcząc ze sobą, uparcie trwała odwrócona do niego plecami.
- Kim jesteśmy, Wasza Wysokość?
- Przyjaciółmi, Hannah, jesteśmy przyjaciółmi. - Rozbawiony odwrócił ją do siebie. -
Dobrze się z tobą rozmawia. A to chyba podstawa przyjazni, nie sądzisz?
Patrzyła mu prosto w oczy, trzezwo i uważnie. Na jej policzkach pojawił się delikatny
rumieniec, poza tym jednak nie zdradzała swych emocji. Był zaskoczony tym, jak silne
zdawały się jej ramiona.
Miała na sobie prostą brązową sukienkę, była nie umalowana, uczesana w schludny
kok. Tymczasem on wyobrażał ją sobie roześmianą, z rozpuszczonymi włosami i odkrytymi
ramionami. I chciał, żeby śmiała się tylko do niego.
- Co za diabeł w tobie siedzi? - szepnął.
- Słucham...
- Czekaj! - Zniecierpliwiony, zły w równym stopniu na siebie, co na nią, przysunął się
jeszcze bliżej. Natychmiast zesztywniała, więc podniósł do góry obie ręce, pokazując, że nie
chce zrobić jej nic złego. - Stój spokojnie, dobrze? - poprosił, a potem pochylił się i dotknął
ustami jej ust.
Nie reaguj! Nie daj po sobie poznać, że cokolwiek czujesz! - powtarzała w myślach
jak zaklęcie. On zaś nie naciskał, do niczego jej nie zmuszał i niczego się nie domagał, tylko
spokojnie poznawał jej smak. Był tak blisko, że z rozkoszą chłonęła ciepło jego ciała i świeży
zapach wody kolońskiej, której dominująca nuta kojarzyła jej się z rześkim morskim
powietrzem. Nie była przygotowana na tak intensywne doznania. Mocno zacisnęła pięści i
walczyła ze sobą, by nie pokazać, co się z nią dzieje.
Bennett cały czas miał otwarte oczy. Bacznie obserwował jej reakcję, choć sam nie
wiedział, czego oczekiwał. Wiedział natomiast, co znalazł. Aagodność, spokój, słodycz
pozbawioną zmysłowości i pasji, które wyraznie widział w jej oczach. Ku własnemu
zaskoczeniu wcale nie miał ochoty jej dotykać. I nie zależało mu na tym, by pocałunek stał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
- Tu, w Europie, ludzie rozumieją, że życie kilku pokoleń to ledwie mgnienie, krótka
chwila w otchłani czasu. Mamy za sobą całe wieki historii i dlatego łatwiej nam pojąć, że
powinniśmy zostawić coś dla tych, którzy przyjdą po nas - mówiła zamyślona. Bennett
spojrzał na jej skupioną twarz.
- Więc jednak mamy coś wspólnego - zauważył. - Ameryka kipi energią, jej zapał jest
ekscytujący, wręcz zarazliwy. Jednak dopiero tu człowiek rozumie, ile czasu i wysiłku
potrzeba, żeby najpierw coś zbudować, a potem ocalić przed zagładą. Zmieniają się ustroje,
padają rządy, a historia trwa.
Musiała uciec przed jego wzrokiem, musiała czym prędzej się od niego odwrócić. Na
pewno sobie nie pomoże, jeśli zacznie widzieć w nim wrażliwego, troskliwego człowieka, a
nie obiekt, który musi szybko rozpracować.
- Czy jest tu więcej obrazów pańskiej babki?
- Niestety, bardzo niewiele. Jeden wisi w pokoju muzycznym, reszta w muzeum.
Chodzmy, pokażę ci go.
Prowadząc ją długim korytarzem, myślał o tym, jak dobrze i swobodnie czuł się w jej
towarzystwie. I jak chętnie rozmawiał z nią o sprawach, które uważał za osobiste i ważne.
Pokój muzyczny znajdował się w drugim skrzydle. Urządzono go w taki sposób, by
stanowił wdzięczne tło dla lśniącego, białego fortepianu, który zajmował centralne miejsce
sali. W rogu stała pięknie zdobiona harfa, a w przeszklonych gablotach leżały zabytkowe
instrumenty, między innymi antyczna lira. Niewielki kominek z białego marmuru dodawał
wnętrzu przytulności, a świeże kwiaty w wazonach z chińskiej porcelany wypełniały je
przyjemnym zapachem.
Obraz, który przedstawiał scenę balu, został namalowany żywymi barwami i śmiałymi
pociągnięciami pędzla. Widoczne na nim kobiety, niezwykle wdzięczne w swych
wieczorowych sukniach, wirowały w objęciach eleganckich mężczyzn. Lustra odbijały
sylwetki tancerzy i refleksy ciepłego światła świec z olbrzymiego żyrandola wiszącego nad
ich głowami. Hannah patrzyła na obraz w zachwycie. Chwilami zdawało jej się, że naprawdę
słyszy dzwięki porywającego walca.
- Pańska babka rzeczywiście miała ogromny talent. Czy ta sala balowa znajduje się w
pałacu?
- Tak. I wciąż wygląda tak samo. Za miesiąc odbędzie się w niej bożonarodzeniowy
bal.
Tylko miesiąc. A ona ma tak wiele do zrobienia.
- Jaki to piękny pokój! - Westchnęła, rozglądając się dokoła. - W naszej wiejskiej
posiadłości mamy mały salonik muzyczny. Oczywiście nie tak okazały jak ten, ale i w nim
można się odprężyć. - Podeszła to fortepianu, nie tyle by mu się przyjrzeć, lecz by oddalić się
od Bennetta.
- Wasza Wysokość gra na fortepianie?
- Hannah, przecież jesteśmy zupełnie sami. Czy musisz być aż tak oficjalna?
- Uważam, że należy używać tytułów - odparła z naciskiem. Bardzo nie chciała, żeby
zatarła się między nimi naturalna granica wynikająca z miejsca w społecznej hierarchii.
- A ja uważam, że tytułomania jest głupia i niepotrzebna. Zwłaszcza wśród przyjaciół.
- Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach. - A my jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Czuła, jak ciepło jego dłoni przenika materiał sukienki i przyjemnie rozgrzewa skórę.
Walcząc ze sobą, uparcie trwała odwrócona do niego plecami.
- Kim jesteśmy, Wasza Wysokość?
- Przyjaciółmi, Hannah, jesteśmy przyjaciółmi. - Rozbawiony odwrócił ją do siebie. -
Dobrze się z tobą rozmawia. A to chyba podstawa przyjazni, nie sądzisz?
Patrzyła mu prosto w oczy, trzezwo i uważnie. Na jej policzkach pojawił się delikatny
rumieniec, poza tym jednak nie zdradzała swych emocji. Był zaskoczony tym, jak silne
zdawały się jej ramiona.
Miała na sobie prostą brązową sukienkę, była nie umalowana, uczesana w schludny
kok. Tymczasem on wyobrażał ją sobie roześmianą, z rozpuszczonymi włosami i odkrytymi
ramionami. I chciał, żeby śmiała się tylko do niego.
- Co za diabeł w tobie siedzi? - szepnął.
- Słucham...
- Czekaj! - Zniecierpliwiony, zły w równym stopniu na siebie, co na nią, przysunął się
jeszcze bliżej. Natychmiast zesztywniała, więc podniósł do góry obie ręce, pokazując, że nie
chce zrobić jej nic złego. - Stój spokojnie, dobrze? - poprosił, a potem pochylił się i dotknął
ustami jej ust.
Nie reaguj! Nie daj po sobie poznać, że cokolwiek czujesz! - powtarzała w myślach
jak zaklęcie. On zaś nie naciskał, do niczego jej nie zmuszał i niczego się nie domagał, tylko
spokojnie poznawał jej smak. Był tak blisko, że z rozkoszą chłonęła ciepło jego ciała i świeży
zapach wody kolońskiej, której dominująca nuta kojarzyła jej się z rześkim morskim
powietrzem. Nie była przygotowana na tak intensywne doznania. Mocno zacisnęła pięści i
walczyła ze sobą, by nie pokazać, co się z nią dzieje.
Bennett cały czas miał otwarte oczy. Bacznie obserwował jej reakcję, choć sam nie
wiedział, czego oczekiwał. Wiedział natomiast, co znalazł. Aagodność, spokój, słodycz
pozbawioną zmysłowości i pasji, które wyraznie widział w jej oczach. Ku własnemu
zaskoczeniu wcale nie miał ochoty jej dotykać. I nie zależało mu na tym, by pocałunek stał [ Pobierz całość w formacie PDF ]