[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skonstruował specjalnie dla mnie. Tamtego dnia zapewne nie
zanurzyłam się w las głębiej niż na dwadzieścia metrów. Większość
czasu spędziłam na gałęziach starego dębu, licząc na to, że pojawi się
jakaś zwierzyna. Po kilku godzinach uśmiechnęło się do mnie
szczęście. Ustrzeliłam królika. Wcześniej, pod okiem taty, kilka razy
upolowałam już króliki. Tym razem zrobiłam to całkowicie
samodzielnie.
Nie jadłyśmy mięsa od wielu miesięcy. Na widok królika mama
wyraznie się ożywiła. Wstała, obdarła go ze skóry i przyrządziła
potrawkę z zieleniną zebraną przez Prim. Potem jednak znów zaczęła
się dziwnie zachowywać i wróciła do łóżka. Gdy potrawka była
gotowa, zmusiłyśmy mamę do zjedzenia jednej porcji.
Las okazał się naszym wybawcą. Każdego dnia zapuszczałam się
coraz głębiej. Z początku marnie mi szło, ale uparłam się nas
wyżywić. Kradłam jaja z gniazd, chwytałam ryby w sieci, czasami
udawało mi się ustrzelić wiewiórkę albo królika na potrawkę. Do tego
zbierałam przeróżne rośliny, które zauważałam pod stopami. Z
roślinami trzeba uważać. Wiele jest jadalnych, ale wystarczy jeden
nierozważny kęs i już po tobie. Zawsze po kilka razy oglądałam każdą
zerwaną roślinę i porównywałam |;| z rysunkami ojca. Utrzymywałam
nas przy życiu.
55
Każda oznaka niebezpieczeństwa, dobiegające z oddali wycie,
niewyjaśniony trzask gałęzi sprawiały, że momentalnie biegłam do
ogrodzenia. Z czasem przekonałam się, że najlepiej wdrapywać się na
drzewa dla ochrony przed dzikimi psami, bo szybko siÄ™ nudzÄ…,
zniechęcają i odchodzą. Niedzwiedzie i koty mieszkały głębiej, może
nie były w stanie znieść smolistego smrodu naszego dystryktu.
Ósmego maja udaÅ‚am siÄ™ do PaÅ‚acu SprawiedliwoÅ›ci po astragal i
wróciłam do domu z pierwszą partią ziarna i oleju, załadowaną na
wózek dla lalek Prim. Ósmego dnia każdego miesiÄ…ca miaÅ‚am prawo
ponownie zgłosić się po porcję żywności. Rzecz jasna, nie mogłam
zaprzestać polowań i zbieractwa. Samo ziarno nie wystarczyłoby do
jedzenia, a przecież korzystałyśmy jeszcze z mydła, mleka, nici. To,
co nie było nam absolutnie niezbędne do jedzenia, wymieniałam na
wieku. Bałam się odwiedzać to miejsce bez ojca, ale ludzie darzyli
go szacunkiem, więc i mnie zaakceptowali. Pukałam także do tylnych
drzwi domów bogatszych klientów w mieście. Usiłowałam pamiętać
o tym, co mi powtarzał ojciec, dowiedziałam się też kilku nowych
rzeczy. Rzezniczka kupowała króliki, ale nie brała wiewiórek. Piekarz
cenił wiewiórki, lecz dobijał targu tylko pod nieobecność żony.
Dowódca Strażników Pokoju uwielbiał dzikie indyki. Burmistrz miał
słabość do poziomek.
Póznym latem, podczas kąpieli w stawie, zwróciłam uwagę na
otaczające mnie rośliny. Były wysokie, a ich liście przypominały
groty strzał, kwiaty miały po trzy białe płatki. Uklękłam w wodzie,
56
zanurzyłam palce w miękkim mule i wyciągnęłam garść korzeni.
Małe, niebieskawe bulwy nie wyglądają zachęcająco, ale po
ugotowaniu albo upieczeniu sÄ… smaczne jak ziemniaki.
 Strzałka wodna  powiedziałam głośno.
Ojciec wyjaśnił mi kiedyś, że moje imię to jedna z nazw tej rośliny.
%7łartował, że głód nie zajrzy mi w oczy, jeśli uda mi się odnalezć
siebie. Przez kilka godzin przeczesywałam dno stawu palcami stóp
oraz kijem, zbierając bulwy, które wypływały na powierzchnię wody.
Tamtej nocy opychałyśmy się rybami i bulwami strzałki wodnej tak
długo, aż w końcu wszystkie po raz pierwszy od wielu miesięcy
byłyśmy syte.
Mama powoli do nas powracała. Coraz częściej sprzątała i
gotowała, a z części przynoszonej przeze mnie żywności robiła
przetwory na zimę. Ludzie wymieniali się z nami lub płacili gotówką
za sporządzane przez nią lekarstwa. Któregoś dnia słyszałam jej
śpiew.
Prim nie posiadała się z radości, że mama jest z nami, lecz ja
uważnie ją obserwowałam, czekając, aż ponownie nas opuści. Nie
ufałam jej. Jakaś spaczona cząstka mnie nienawidziła jej za słabość,
za miesiące, które musiałyśmy przetrwać bez jej pomocy. Prim jej
wybaczyła, ale ja oddaliłam się od mamy, zbudowałam wokół siebie
mur, żeby się chronić przed potrzebą jej bliskości. Już nigdy nie
wróciło między nami to, co było dawniej.
57
Teraz miałam umrzeć, nie naprawiwszy tego, co nas podzieliło.
Przypomina mi się, jak dzisiaj się na nią darłam w Pałacu
Sprawiedliwości. Z drugiej strony powiedziałam też, że ją kocham.
Może to się jakoś wyrówna.
Przez pewien czas wyglądam przez okno. Chciałabym je znowu
otworzyć, ale nie mam pewności, czy można to zrobić przy tak
ogromnych prędkościach. W oddali dostrzegam światła innego
dystryktu. Siódmego? Dziesiątego? Nie mam pojęcia. Myślę o
ludziach, którzy w swoich domach przygotowują się do snu.
Wyobrażam sobie nasz dom z opuszczonymi roletami. Co robią
mama i Prim? Czy udało im się przełknąć kolację? Gulasz rybny i
poziomki? Czy też raczej zostawiły nietknięte porcje na talerzach?
Czy oglądały relacje z dożynek w różnych dystryktach na ekranie
zniszczonego, starego telewizora na stole pod ścianą? Na pewno
znowu płakały. Czy mama jakoś się trzyma, żeby Prim miała w niej
oparcie? A może już zaczęła się oddalać, przerzucając ciężar zmagań
ze światem na wątle ramiona mojej siostry? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyÅ›liÅ‚ siÄ™ na chwilÄ™ - a co jeÅ›li lubiÄ™ rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.