[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Byli to wojownicy z Kush, największego z czarnych
królestw leżących na południe od Stygii. Hebanowoczarni,
winni i smukli, jechali na oklep bez siodeł i uzd. Za
nimi szli inni, tysiące za tysiącami: waleczni synowie
Shemu, jezdzcy w płytkowych pancerzach i stożkowych
hełmach, asshuri z Nippru, Shumiru. Eruk i ich bratnich
miast i odziani na biało nomadowie z pustynnych klanów.
Nagle ich szeregi drgnęły i skłębiły się. Rydwany
zjechały na skrzydło, poczas gdy główne siły posuwały się
niepewnie naprzód. Pancerni Thespidesa dosiedli koni, a
on sam przygalopował do Conana. Nie raczył nawet zsiąść z
konia, lecz z siodła rzucił kilka krótkich zdań.
Rozstąpienie się mgły zaskoczyło ich, teraz jest
Strona 52
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
odpowiednia chwila do ataku! Kushici nie mają łuków i
zwalniają ich marsz. Szarża moich jezdnych rzuci ich na
szeregi Shemitów i pomiesza im szyki. Ruszaj za mną!
Wygramy tę walkę jednym uderzeniem!
Conan zaprzeczył głową.
Zrobiłbym tak, gdybyśmy walczyli ze zwykłym wrogiem.
To zamieszanie jest raczej pozorowane niż prawdziwe, tak
jakby chcieli sprowokować nas do szarży. Wietrzę w tym
podstęp.
Odmawiasz? krzyknął Thespides z twarzą ciemną od
gniewu.
Bądz rozsądny powiedział Conan. Mamy przewagę
pozycyjną&
Przeklinając okrutnie, Thespides obrócił konia i
pognał z powrotem do czekających rycerzy.
Amalryk pokiwał głową.
Nie powinieneś mu pozwolić tam wrócić, Conanie. Ja&
Patrz!
Conan spojrzał i zaklął. Thespides podjechał do swego
oddziału i stanął przed frontem wojska. Nie było słychać
tego, co mówił, ale wskazanie ręką na zbliżające się
oddziały nie pozostawiało wątpliwości. W chwilę potem
pięćset lanc pochyliło się i zakuta w stal masa runęła na
wroga.
Z namiotu Jasmeli przybiegł młody paz, wołając do
Conana dzwięcznym głosem:
Panie mój, księżniczka pyta, dlaczego nie wspomożesz
księcia Thespidesa?
Ponieważ nie jestem równie głupi jak on mruknął
Cymmerianin, na powrót siadając na głaz i przymierzając
się do ogryzania olbrzymiego wołowego udzca.
Władza wymaga rozsądku przypomniał znane
przysłowie Amalryk. Kiedyś miałeś szczególne upodobanie
do takich szaleństw.
Tak, ale wtedy chodziło tylko o moje życie
powiedział Conan, a teraz& A to co do diabła?
Oddziały Natohka zatrzymały się nagle. Ze skrzydła
nadjechał czarny rydwan.
Półnagi woznica smagał konie długim batem, a za nim
stała wysoka postać w długim stroju, upiornie
powiewającym na wietrze. Człowiek ten trzymał w rękach
złoty dzban, z którego wypływał cienki, mieniący się w
słońcu strumyk. Rydwan przejechał przed czołem oddziałów,
zostawiając za sobą wyżłobione kołami koleiny i długą,
cienką linię czegoś, co błyszczało na piasku jak
połyskujący ślad żmii.
To Natohk! zawołał Amalryk. Co za diabelskie
ziarno sieje ten łajdak?
Strona 53
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
Zbliżający się jezdni nie przyhamowali pędzących koni.
Jeszcze pięćdziesiąt kroków i uderzyliby w nierówne
szeregi Kushitów, stojących nieruchomo z nastawionymi
włóczniami& Tymczasem jadący na czele rycerze dotarli do
cienkiej, błyszczącej na piasku linii. %7łelazne podkowy
rumaków stratowały ją i tak jak krzemień uderzony żelazem
daje iskry, tak złocista linia zapłonęła, jednak z o
wiele straszliwszym skutkiem. Po pustyni przewalił się
głuchy huk, który przeleciał wzdłuż szeregu jezdzców wraz
z kłębami białego dymu.
W jednej chwili pierwszych jezdnych ogarnęły
płomienie. Ludzie i ich wierzchowce spalili się w nich
jak ćmy w ognisku. Tylne szeregi wpadły na ich zwęglone
szczątki, powiększając zamęt, nie mogąc zatrzymać
rozpędzonych koni uderzali w piętrzący się zwał trupów.
Atak skończył się druzgocącą klęską. Zakuci w stal
rycerze ginęli razem ze swoimi rumakami.
Przestając pozorować zamieszanie wrogie wojska
wyrównały szyki. Dzicy Kushici doskakiwali dobijać
rannych, rozbijając stalowe hełmy maczugami i toporami.
Wszystko to stało się tak szybko, że przyglądający się ze
stoków żołnierze khorajscy przecierali oczy ze zdumienia.
Oddziały wroga ponownie ruszyły. Wśród patrzących
podniósł się krzyk:
To nie ludzie, to demony!
Jeden z górali z pianą na ustach rzucił się do
ucieczki.
Uciekajmy! Uciekajmy! skomlał. Kto oprze się
czarom Natohka!
Conan powiedział coś wściekle i zeskoczywszy z głazu
przyłożył mu obgryzionym udzcem. Góral padł jak trafiony
gromem i krew puściła mu się z nosa i ust. Cymmerianin
wyciągnął miecz. W oczach zapaliły mu się grozne ogniki.
Na miejsca! ryknął. Pierwszego, który się ruszy,
skrócę o głowę! Walczcie psy!
Panika skończyła się równie szybko, jak zaczęła.
Reakcja Cymmerianina była niczym kubeł zimnej wody dla
przerażonych żołnierzy.
Zająć wyznaczone stanowiska rozkazał. ł nie
opuszczać ich pod żadnym pozorem! Ani ludzie, ani demony
nie przejdą dziś przez Przełęcz Shamala!
W miejscu gdzie płaskowyż przechodził w łagodne
zbocze, najemnicy stanęli murem, ściskając w rękach
włócznie. Za ich plecami dosiedli swych koni lansjerzy, a
na skrzydle, w odwodzie, stały oddziały oszczepników.
Patrzącej na to z namiotu Jaśnieli wydawali się mizerną
garstką w porównaniu z mrowiem nadciągającej hordy.
Conan stał wśród oszczepników. Wiedział, że przeciwnik
Strona 54
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
nie będzie próbował wjechać rydwanami na przełęcz,
wystawiając się na grad strzał. Jednak mimo to zdziwił
się nieco widząc, że i jezdzcy zsiadają z koni. Ci dzicy
ludzie nie ciągnęli za sobą taborów. Bukłaki z wodą i
sakwy mieli przytroczone do siodeł. Teraz wypili ostatki
wody i odłożyli próżne bukłaki.
Albo dadzą gardła, albo będą pić z naszej studni
mruknął do siebie barbarzyńca.
Wolałbym atak konnicy. Zranione konie płoszą się i
mieszają szyki.
Horda sformowała klin, którego grotem byli
Stygijczycy, a w środku znalezli się asshuri w kolczugach
osłaniani po bokach przez nomadów. W zwartym szyku,
osłaniając się tarczami, sunęli do przodu jak rzeka, a
postać w rozwianej szacie, stojąca za ich plecami na
rydwanie, wznosiła ramiona do nieba, gestem upiornego
błogosławieństwa.
W chwili gdy pierwsze szeregi dotarły do wylotu
doliny, górale ze stoków wypuścili strzały. Mimo osłony z
tarcz atakujący padali tuzinami. Stygijczycy zostawili
swoje łuki przy koniach, a teraz, pochylając nakryte
hełmami głowy, ruszyli niewzruszenie po ciałach swych
zabitych kompanów, błyskając ślepiami zza krawędzi tarcz.
Shemici odpowiedzieli chmurą czarnych, przysłaniających
niebo, strzał. Patrząc na zbliżającego się wroga. Conan
zastanawiał się, jaką nową sztuczkę chowa w zanadrzu
czarnoksiężnik. Przeczuwał, że Natohk, tak jak każdy mag,
jest niebezpieczniejszy w obronie niż w ataku. Każdy
ofensywny ruch może skończyć się klęską.
Bez wątpienia to czary Natohka pędziły żołnierzy w
otchłanie śmierci. Conan wstrzymał oddech widząc
spustoszenie, jakie czynili jego wojownicy w oddziałach
wroga. Olbrzymi klin zdawał się topnieć w oczach, a dno
doliny było już gęsto zasłane trupami napastników. Pomimo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Byli to wojownicy z Kush, największego z czarnych
królestw leżących na południe od Stygii. Hebanowoczarni,
winni i smukli, jechali na oklep bez siodeł i uzd. Za
nimi szli inni, tysiące za tysiącami: waleczni synowie
Shemu, jezdzcy w płytkowych pancerzach i stożkowych
hełmach, asshuri z Nippru, Shumiru. Eruk i ich bratnich
miast i odziani na biało nomadowie z pustynnych klanów.
Nagle ich szeregi drgnęły i skłębiły się. Rydwany
zjechały na skrzydło, poczas gdy główne siły posuwały się
niepewnie naprzód. Pancerni Thespidesa dosiedli koni, a
on sam przygalopował do Conana. Nie raczył nawet zsiąść z
konia, lecz z siodła rzucił kilka krótkich zdań.
Rozstąpienie się mgły zaskoczyło ich, teraz jest
Strona 52
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
odpowiednia chwila do ataku! Kushici nie mają łuków i
zwalniają ich marsz. Szarża moich jezdnych rzuci ich na
szeregi Shemitów i pomiesza im szyki. Ruszaj za mną!
Wygramy tę walkę jednym uderzeniem!
Conan zaprzeczył głową.
Zrobiłbym tak, gdybyśmy walczyli ze zwykłym wrogiem.
To zamieszanie jest raczej pozorowane niż prawdziwe, tak
jakby chcieli sprowokować nas do szarży. Wietrzę w tym
podstęp.
Odmawiasz? krzyknął Thespides z twarzą ciemną od
gniewu.
Bądz rozsądny powiedział Conan. Mamy przewagę
pozycyjną&
Przeklinając okrutnie, Thespides obrócił konia i
pognał z powrotem do czekających rycerzy.
Amalryk pokiwał głową.
Nie powinieneś mu pozwolić tam wrócić, Conanie. Ja&
Patrz!
Conan spojrzał i zaklął. Thespides podjechał do swego
oddziału i stanął przed frontem wojska. Nie było słychać
tego, co mówił, ale wskazanie ręką na zbliżające się
oddziały nie pozostawiało wątpliwości. W chwilę potem
pięćset lanc pochyliło się i zakuta w stal masa runęła na
wroga.
Z namiotu Jasmeli przybiegł młody paz, wołając do
Conana dzwięcznym głosem:
Panie mój, księżniczka pyta, dlaczego nie wspomożesz
księcia Thespidesa?
Ponieważ nie jestem równie głupi jak on mruknął
Cymmerianin, na powrót siadając na głaz i przymierzając
się do ogryzania olbrzymiego wołowego udzca.
Władza wymaga rozsądku przypomniał znane
przysłowie Amalryk. Kiedyś miałeś szczególne upodobanie
do takich szaleństw.
Tak, ale wtedy chodziło tylko o moje życie
powiedział Conan, a teraz& A to co do diabła?
Oddziały Natohka zatrzymały się nagle. Ze skrzydła
nadjechał czarny rydwan.
Półnagi woznica smagał konie długim batem, a za nim
stała wysoka postać w długim stroju, upiornie
powiewającym na wietrze. Człowiek ten trzymał w rękach
złoty dzban, z którego wypływał cienki, mieniący się w
słońcu strumyk. Rydwan przejechał przed czołem oddziałów,
zostawiając za sobą wyżłobione kołami koleiny i długą,
cienką linię czegoś, co błyszczało na piasku jak
połyskujący ślad żmii.
To Natohk! zawołał Amalryk. Co za diabelskie
ziarno sieje ten łajdak?
Strona 53
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
Zbliżający się jezdni nie przyhamowali pędzących koni.
Jeszcze pięćdziesiąt kroków i uderzyliby w nierówne
szeregi Kushitów, stojących nieruchomo z nastawionymi
włóczniami& Tymczasem jadący na czele rycerze dotarli do
cienkiej, błyszczącej na piasku linii. %7łelazne podkowy
rumaków stratowały ją i tak jak krzemień uderzony żelazem
daje iskry, tak złocista linia zapłonęła, jednak z o
wiele straszliwszym skutkiem. Po pustyni przewalił się
głuchy huk, który przeleciał wzdłuż szeregu jezdzców wraz
z kłębami białego dymu.
W jednej chwili pierwszych jezdnych ogarnęły
płomienie. Ludzie i ich wierzchowce spalili się w nich
jak ćmy w ognisku. Tylne szeregi wpadły na ich zwęglone
szczątki, powiększając zamęt, nie mogąc zatrzymać
rozpędzonych koni uderzali w piętrzący się zwał trupów.
Atak skończył się druzgocącą klęską. Zakuci w stal
rycerze ginęli razem ze swoimi rumakami.
Przestając pozorować zamieszanie wrogie wojska
wyrównały szyki. Dzicy Kushici doskakiwali dobijać
rannych, rozbijając stalowe hełmy maczugami i toporami.
Wszystko to stało się tak szybko, że przyglądający się ze
stoków żołnierze khorajscy przecierali oczy ze zdumienia.
Oddziały wroga ponownie ruszyły. Wśród patrzących
podniósł się krzyk:
To nie ludzie, to demony!
Jeden z górali z pianą na ustach rzucił się do
ucieczki.
Uciekajmy! Uciekajmy! skomlał. Kto oprze się
czarom Natohka!
Conan powiedział coś wściekle i zeskoczywszy z głazu
przyłożył mu obgryzionym udzcem. Góral padł jak trafiony
gromem i krew puściła mu się z nosa i ust. Cymmerianin
wyciągnął miecz. W oczach zapaliły mu się grozne ogniki.
Na miejsca! ryknął. Pierwszego, który się ruszy,
skrócę o głowę! Walczcie psy!
Panika skończyła się równie szybko, jak zaczęła.
Reakcja Cymmerianina była niczym kubeł zimnej wody dla
przerażonych żołnierzy.
Zająć wyznaczone stanowiska rozkazał. ł nie
opuszczać ich pod żadnym pozorem! Ani ludzie, ani demony
nie przejdą dziś przez Przełęcz Shamala!
W miejscu gdzie płaskowyż przechodził w łagodne
zbocze, najemnicy stanęli murem, ściskając w rękach
włócznie. Za ich plecami dosiedli swych koni lansjerzy, a
na skrzydle, w odwodzie, stały oddziały oszczepników.
Patrzącej na to z namiotu Jaśnieli wydawali się mizerną
garstką w porównaniu z mrowiem nadciągającej hordy.
Conan stał wśród oszczepników. Wiedział, że przeciwnik
Strona 54
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
nie będzie próbował wjechać rydwanami na przełęcz,
wystawiając się na grad strzał. Jednak mimo to zdziwił
się nieco widząc, że i jezdzcy zsiadają z koni. Ci dzicy
ludzie nie ciągnęli za sobą taborów. Bukłaki z wodą i
sakwy mieli przytroczone do siodeł. Teraz wypili ostatki
wody i odłożyli próżne bukłaki.
Albo dadzą gardła, albo będą pić z naszej studni
mruknął do siebie barbarzyńca.
Wolałbym atak konnicy. Zranione konie płoszą się i
mieszają szyki.
Horda sformowała klin, którego grotem byli
Stygijczycy, a w środku znalezli się asshuri w kolczugach
osłaniani po bokach przez nomadów. W zwartym szyku,
osłaniając się tarczami, sunęli do przodu jak rzeka, a
postać w rozwianej szacie, stojąca za ich plecami na
rydwanie, wznosiła ramiona do nieba, gestem upiornego
błogosławieństwa.
W chwili gdy pierwsze szeregi dotarły do wylotu
doliny, górale ze stoków wypuścili strzały. Mimo osłony z
tarcz atakujący padali tuzinami. Stygijczycy zostawili
swoje łuki przy koniach, a teraz, pochylając nakryte
hełmami głowy, ruszyli niewzruszenie po ciałach swych
zabitych kompanów, błyskając ślepiami zza krawędzi tarcz.
Shemici odpowiedzieli chmurą czarnych, przysłaniających
niebo, strzał. Patrząc na zbliżającego się wroga. Conan
zastanawiał się, jaką nową sztuczkę chowa w zanadrzu
czarnoksiężnik. Przeczuwał, że Natohk, tak jak każdy mag,
jest niebezpieczniejszy w obronie niż w ataku. Każdy
ofensywny ruch może skończyć się klęską.
Bez wątpienia to czary Natohka pędziły żołnierzy w
otchłanie śmierci. Conan wstrzymał oddech widząc
spustoszenie, jakie czynili jego wojownicy w oddziałach
wroga. Olbrzymi klin zdawał się topnieć w oczach, a dno
doliny było już gęsto zasłane trupami napastników. Pomimo [ Pobierz całość w formacie PDF ]