[ Pobierz całość w formacie PDF ]
makaty. Jeden wspiął się na krzesło i gmerał przy żyrandolu. Niespodziewanie gwizdnął.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Oderwał szeroką listwę przy ścianie, odsłaniając
przemyślny schowek i teraz wyrzucał zeń po kolei pistolety, magazynki, lufy i rozłożone
części karabinów. Twarze jeńców zbielały. Seta poczuł chłód w sercu.
- Próba zbrojnego zamachu na ustrój państwa ludowego - wybełkotał cywil. Nawet on był
pod wrażeniem. Zdjął skórzaną czapkę i przesunął ręką po spotniałym czole. Spuścił
wzrok.
- Zabrać ich!
Pomiędzy wyrzucanymi ze schowka częściami broni błysnęło coś małego, matowego.
Stary, zgarbiony dziadek wysunął się szybko spomiędzy zatrzymanych i przypadł do stosu
broni.
- Kuda ty?! - ruknął jeden z ruskich i zdzielił starca kolbą. Staruszek opadł z jękiem na
podłogę, ale wcześniej chwycił brązowy krzyżyk leżący między magazynkami. Jeden z
cywili i jakiś ruski w panterce przypadli bliżej. Krasnoarmiejec chwycił zaciśniętą dłoń
starego.
- Zostaw, ścierwo bolszewickie, zostaw - wychrypiał starzec. Z ust pociekła mu krew. - To
od marszałka, jeszcze w dwudziestym roku...
Krzyknął z bólu, gdy rosyjski komandos uderzył kolbą w zaciśnięte palce. Staruszek zwinął
się, płacząc, a wtedy poderwały go z podłogi mocne ręce żołnierzy. Z zaciśniętych,
skrwawionych rąk wypadł mały, złoty krzyż Virturi Militari, potoczył się po dywanie
między rozrzucone spluwy i magazynki.
- Nie bijcie, kurwy, starego! - ryknął Seta. - Wy esesmańskie wyrodki. Pizdy lesbijskie!
Najbliższy z żołnierzy uderzył go w twarz. Seta padł na kolana, splunął krwią. Z drugiej
strony ruski poprawił kopniakiem w nerki, potem wspólnie z drugim komandosem
poderwali jęczącego Setę z podłogi, popchnęli ku drzwiom.
Szybko i sprawnie zagnali ich do suki. Ale Seta i młodziak w okularach nie załapali się do
środka. Ruscy wepchnęli ich do milicyjnego gazika. Młodziak płakał cicho, łzy spływały
mu spod okularów.
- Nie becz - mruknął Seta. - Trzymaj się na komendzie i nie wsyp kumpli. Jak będą bili,
wystaw głowę pod lolę. Albo zapierdol łapą w szybę i koniec - powiozą do szpitala.
- Zamknij się, bandyto - syknął jeden z tajniaków. - Już ja, kurwa, zrobię z tobą porządek.
- Nie gadaj - odezwał się z tyłu drugi. - To dzięki niemu tutaj doszliśmy. Jak po nitce.
Seta zamarł.
- Tak, tak, śledziliśmy cię od Brzeskiej. Opłaciło się - zarechotał ubek.
Ruszyli. Seta milczał, ale wszystko kłębiło mu się w głowie, myśli jak szalone, bez sensu,
bez związku. Przypomniał sobie wszystko, co spotkało go w ciągu ostatnich dni. Najpierw
ciała w kostnicy, potem to, co zrobiono z Konusem, a teraz...
Jechali szybko przez Warszawę. Wjechali w Płowiecką, potem w Grochowską. Wcześniej
milicyjna nyska przed nimi skręciła w lewo, w Ostrobramską. Seta domyślił się, że pewnie
pogrzali wprost na Rakowiecką albo do Mostowskich, do Komendy Głównej. Dokąd
jednak zabierali jego? Może na Białołękę. Ale było mu już wszystko jedno. Seta czuł tylko,
że jest mu coraz bardziej zimno... Pamiętał, takie uczucie ogarniało go zawsze w więzieniu,
gdy zaprawiał kotwicę na ostro albo ciął sobie żyły... To samo, co wtedy... Teraz nie był
już sobą, wiedział, że gdyby tylko chciał, mógłby krajać się na kawałki.
Gazik skręcił w Targową, przejechał pod mostem kolejowym. A wówczas Seta poczuł, że
chwila, a oszaleje i że robi mu się nagle gorąco.
- Ty pierdolony ubeku! - wysyczał do siedzącego obok mężczyzny. A potem błyskawicznie
złapał go za gardło i ścisnął. Ubek zakrztusił się, zacharczał. Ktoś krzyknął, samochód
zahamował, siedzący z tyłu ubek wyciągnął pistolet, ale nie mógł rozeznać się w
kotłowaninie ciał. Chciał strzelić, nie wiedział w kogo.
- Hamuj! - wrzasnął do kierowcy.
Seta pochylił się jeszcze bardziej. Ubek szarpnął się, rzucił w tył, a wówczas drzwiczki
gazika otworzyły się. Wypadli na zewnątrz, potoczyli się po mokrym asfalcie. Seta usłyszał
obok świst kuli. Poderwał się i rzucił się przez skrzyżowanie w stronę rogu Brzeskiej i
Kijowskiej.
Aazik zatrzymał się z piskiem opon. Zieliński wyskoczył z drugiej strony, łapiąc za
służbową tetetkę. Zapadł zmierzch, w strugach deszczu ledwie widział uciekającego Setę.
Strzelił, raz, drugi, trzeci. Wszystkie kule chybiły.
- Micewicz! - ryknął w stronę gramolącego się na kolana porucznika. Obejrzał się na
dwóch komandosów ze specnazu Ałganowa.
- Za mną!
Na Brzeskiej panował zmrok, było pusto i cicho, nie świeciły porozbijane latarnie.
Zieliński spojrzał na stare rudery z czerwonej cegły po obu stronach jezdni, na ciemne,
ślepiące nań ze wszystkich stron okna. Poczuł dreszcz i splunął z obrzydzeniem. Musiał
dostać Setę. Tylko gdzie wsiąkł ten złodziej? Pewnie wskoczył do bramy. Ale do której?
Zieliński skinął na Micewicza, gestem pokazał mu drugą stronę ulicy i majaczącą w
szarówce bramę. Porucznik i towarzyszący mu komandos szybko skoczyli na drugą stronę
Brzeskiej, roztopili się w mroku. Zieliński wbiegł do pierwszej z bram. Tuż za nim wsunął
się drugi z ruskich, z odbezpieczonym kałasznikowem. Zieliński znów zadrżał
mimowolnie. Wiedział, że nie powinien pakować się w te ulice, zwłaszcza mając ze sobą
tylko jednego człowieka. A jednak pędził coraz dalej.
Szybko przeszli przez ponure, zaśmiecone podwórko. Gdy Zieliński zerknął w górę, ponad
poszczerbionymi dachami kamienic dostrzegł czarne niebo, jak gdyby biegł po dnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
makaty. Jeden wspiął się na krzesło i gmerał przy żyrandolu. Niespodziewanie gwizdnął.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Oderwał szeroką listwę przy ścianie, odsłaniając
przemyślny schowek i teraz wyrzucał zeń po kolei pistolety, magazynki, lufy i rozłożone
części karabinów. Twarze jeńców zbielały. Seta poczuł chłód w sercu.
- Próba zbrojnego zamachu na ustrój państwa ludowego - wybełkotał cywil. Nawet on był
pod wrażeniem. Zdjął skórzaną czapkę i przesunął ręką po spotniałym czole. Spuścił
wzrok.
- Zabrać ich!
Pomiędzy wyrzucanymi ze schowka częściami broni błysnęło coś małego, matowego.
Stary, zgarbiony dziadek wysunął się szybko spomiędzy zatrzymanych i przypadł do stosu
broni.
- Kuda ty?! - ruknął jeden z ruskich i zdzielił starca kolbą. Staruszek opadł z jękiem na
podłogę, ale wcześniej chwycił brązowy krzyżyk leżący między magazynkami. Jeden z
cywili i jakiś ruski w panterce przypadli bliżej. Krasnoarmiejec chwycił zaciśniętą dłoń
starego.
- Zostaw, ścierwo bolszewickie, zostaw - wychrypiał starzec. Z ust pociekła mu krew. - To
od marszałka, jeszcze w dwudziestym roku...
Krzyknął z bólu, gdy rosyjski komandos uderzył kolbą w zaciśnięte palce. Staruszek zwinął
się, płacząc, a wtedy poderwały go z podłogi mocne ręce żołnierzy. Z zaciśniętych,
skrwawionych rąk wypadł mały, złoty krzyż Virturi Militari, potoczył się po dywanie
między rozrzucone spluwy i magazynki.
- Nie bijcie, kurwy, starego! - ryknął Seta. - Wy esesmańskie wyrodki. Pizdy lesbijskie!
Najbliższy z żołnierzy uderzył go w twarz. Seta padł na kolana, splunął krwią. Z drugiej
strony ruski poprawił kopniakiem w nerki, potem wspólnie z drugim komandosem
poderwali jęczącego Setę z podłogi, popchnęli ku drzwiom.
Szybko i sprawnie zagnali ich do suki. Ale Seta i młodziak w okularach nie załapali się do
środka. Ruscy wepchnęli ich do milicyjnego gazika. Młodziak płakał cicho, łzy spływały
mu spod okularów.
- Nie becz - mruknął Seta. - Trzymaj się na komendzie i nie wsyp kumpli. Jak będą bili,
wystaw głowę pod lolę. Albo zapierdol łapą w szybę i koniec - powiozą do szpitala.
- Zamknij się, bandyto - syknął jeden z tajniaków. - Już ja, kurwa, zrobię z tobą porządek.
- Nie gadaj - odezwał się z tyłu drugi. - To dzięki niemu tutaj doszliśmy. Jak po nitce.
Seta zamarł.
- Tak, tak, śledziliśmy cię od Brzeskiej. Opłaciło się - zarechotał ubek.
Ruszyli. Seta milczał, ale wszystko kłębiło mu się w głowie, myśli jak szalone, bez sensu,
bez związku. Przypomniał sobie wszystko, co spotkało go w ciągu ostatnich dni. Najpierw
ciała w kostnicy, potem to, co zrobiono z Konusem, a teraz...
Jechali szybko przez Warszawę. Wjechali w Płowiecką, potem w Grochowską. Wcześniej
milicyjna nyska przed nimi skręciła w lewo, w Ostrobramską. Seta domyślił się, że pewnie
pogrzali wprost na Rakowiecką albo do Mostowskich, do Komendy Głównej. Dokąd
jednak zabierali jego? Może na Białołękę. Ale było mu już wszystko jedno. Seta czuł tylko,
że jest mu coraz bardziej zimno... Pamiętał, takie uczucie ogarniało go zawsze w więzieniu,
gdy zaprawiał kotwicę na ostro albo ciął sobie żyły... To samo, co wtedy... Teraz nie był
już sobą, wiedział, że gdyby tylko chciał, mógłby krajać się na kawałki.
Gazik skręcił w Targową, przejechał pod mostem kolejowym. A wówczas Seta poczuł, że
chwila, a oszaleje i że robi mu się nagle gorąco.
- Ty pierdolony ubeku! - wysyczał do siedzącego obok mężczyzny. A potem błyskawicznie
złapał go za gardło i ścisnął. Ubek zakrztusił się, zacharczał. Ktoś krzyknął, samochód
zahamował, siedzący z tyłu ubek wyciągnął pistolet, ale nie mógł rozeznać się w
kotłowaninie ciał. Chciał strzelić, nie wiedział w kogo.
- Hamuj! - wrzasnął do kierowcy.
Seta pochylił się jeszcze bardziej. Ubek szarpnął się, rzucił w tył, a wówczas drzwiczki
gazika otworzyły się. Wypadli na zewnątrz, potoczyli się po mokrym asfalcie. Seta usłyszał
obok świst kuli. Poderwał się i rzucił się przez skrzyżowanie w stronę rogu Brzeskiej i
Kijowskiej.
Aazik zatrzymał się z piskiem opon. Zieliński wyskoczył z drugiej strony, łapiąc za
służbową tetetkę. Zapadł zmierzch, w strugach deszczu ledwie widział uciekającego Setę.
Strzelił, raz, drugi, trzeci. Wszystkie kule chybiły.
- Micewicz! - ryknął w stronę gramolącego się na kolana porucznika. Obejrzał się na
dwóch komandosów ze specnazu Ałganowa.
- Za mną!
Na Brzeskiej panował zmrok, było pusto i cicho, nie świeciły porozbijane latarnie.
Zieliński spojrzał na stare rudery z czerwonej cegły po obu stronach jezdni, na ciemne,
ślepiące nań ze wszystkich stron okna. Poczuł dreszcz i splunął z obrzydzeniem. Musiał
dostać Setę. Tylko gdzie wsiąkł ten złodziej? Pewnie wskoczył do bramy. Ale do której?
Zieliński skinął na Micewicza, gestem pokazał mu drugą stronę ulicy i majaczącą w
szarówce bramę. Porucznik i towarzyszący mu komandos szybko skoczyli na drugą stronę
Brzeskiej, roztopili się w mroku. Zieliński wbiegł do pierwszej z bram. Tuż za nim wsunął
się drugi z ruskich, z odbezpieczonym kałasznikowem. Zieliński znów zadrżał
mimowolnie. Wiedział, że nie powinien pakować się w te ulice, zwłaszcza mając ze sobą
tylko jednego człowieka. A jednak pędził coraz dalej.
Szybko przeszli przez ponure, zaśmiecone podwórko. Gdy Zieliński zerknął w górę, ponad
poszczerbionymi dachami kamienic dostrzegł czarne niebo, jak gdyby biegł po dnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]