[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Powiedział pan, że miała dziecko - powiedziała wolno. - Ale ja myślałam...
- Chcesz wiedzieć, co o niej myślałem? - przerwał jej Dorsey. - Dobrze, powiem ci. Była
snobką... kimś lepszym niż cała reszta. Miała swoich chłopaków od Garden District aż do
Carrollton.
Annie drgnęła, lecz postanowiła pytać dalej.
- Dużo ich było? - zapytała drżącym głosem. Dorsey spojrzał na nią i zdawało się, że
wyczytał z jej twarzy, jakiej odpowiedzi nie chce usłyszeć.
- Tak, do diabła - rzucił z satysfakcją. - Co noc miała innego, choć jej mężem był ciągle
ten sam biedny facet.
Oczy Annie zaszły łzami. Odwróciła się i ruszyła szybko przed siebie, potykając się na
nierównym trotuarze. Dobry Boże, myślała, to jeszcze gorsze, niż się obawiałam. Nic dziwnego,
że Ned o niej nie mówił i nie realizował jej czeków.
Z determinacją po raz kolejny przysięgła sobie, że nie pójdzie w ślady Solange i nie
będzie miała męża i dziecka tylko po to, żeby ich porzucić i zrujnować ich życie.
Jakąś godzinę pózniej znalazła się przed klubem. Stanęła w tłumie, słuchając koncertu
grupy, grającej po południu. Dzieci z sąsiedztwa tańczyły na chodniku break - dance. Wszystkie
były niewiele starsze niż Dabney Washington. Co by było, gdybym dorastała tutaj, zastanowiła
się. Prawdopodobnie byłoby ze mną inaczej niż z Dabneyem. Oscar jest szczególnym
opiekunem.
Za rogiem budynku natknęła się na wnuka Oscara. Chłopiec bawił się samotnie, rysując
klasy.
- Co się dzieje, Dabney? - zapytała z uśmiechem. - Myślałam, że po południu idziesz z
dziadkiem do parku.
Dabney wzruszył ramionami.
- Dziadek zachorował - wyjaśnił. - To znowu jego woreczek żółciowy. Umiesz grać w
klasy?
Annie miała ochotę na chwilę ćwiczeń fizycznych. W bawełnianej koszulce, szortach i
tenisówkach wcale nie wyglądała na starszą o całe pokolenie od Dabneya. Przez kwadrans
skakała razem z chłopcem, a potem zauważyła zatrzymującego się przy krawężniku małego
mercedesa miodowego koloru.
Z samochodu wysiadła Yolande Carr, trzymając w rękach skórzaną teczkę i olbrzymi
bukiet azalii. Nie poznała Annie. Weszła po schodach i zastukała do drzwi Jake'a. Miała na sobie
spodnie z surowego jedwabiu i bluzkę z krótkim rękawem. Drzwi otworzyły się i potem
zamknęły za nią.
Oto przyczyna, dla której nie chciał się więcej ze mną kochać, pomyślała Annie. Pewnie
w porównaniu ze wspaniałą panną Carr jestem nuda i niedoświadczona.
Tej nocy wśród publiczności Annie odnalazła znajomą twarz. Przy ostatnim stoliku
siedział jej kuzyn, Zenon Trosclair. Obok zajął miejsce starszy, tęgi mężczyzna, którego nie
znała, ale który był podobny do kuzyna.
To Alphonse, pomyślała. Zenonowi udało mu się przyprowadzić ojca na mój występ.
Potem przyszedł jej do głowy wspaniały pomysł: ten groznie wyglądający mężczyzna był
starszym bratem jej matki. Mógł ją dobrze pamiętać i zechcieć podzielić się wspomnieniami.
Pod koniec pierwszej części nie miała pewności, czy będzie mile widziana przy ich
stoliku. Gdy zastanawiała się, podjęto za nią decyzję. Zenon przecisnął się przez tłum i ukłonił
się jej.
- Widzę, że włożyłaś jedną z tych sukienek, które znalezliśmy na strychu - powiedział z
namysłem. - Wygląda na tobie bardzo ładnie. Tata i ja przyjechaliśmy po południu do miasta w
interesach i... namówiłem go, żeby obejrzeć choć fragment twojego występu. Chce cię poznać.
Annie uśmiechnęła się.
- Bardzo bym tego chciała - odpowiedziała.
Gdy podeszła do stolika, Alphonse Trosclair sztywno wstał. Nawet z bliska nie mogła
odnalezć w jego rysach podobieństwa do Solange.
Zenon przedstawił ich sobie. Alphonse uścisnął jej rękę, poprosił o zajęcie miejsca i
zapytał:
- Możemy zamówić pani drinka, panno Duprez? Był to okropny moment. Nie chciała pić
alkoholu przy swym nie znanym, wyjątkowo konserwatywnym wuju, ale też nie mogła odrzucić
jego zaproszenia.
- Proszę nazywać mnie Annie - powiedziała.
- Chętnie napiłabym się coli.
Jej takt i wstrzemięzliwość wywołały na twarzy mężczyzny słaby uśmiech. Spojrzeli na
siebie czujnie, ale przyjaznie, gdy Zenon składał zamówienie. Annie czuła, że Jake obserwuje ją
z drugiego końca sali.
- A teraz - powiedział Alphonse, zanim Zenon zdążył przygotować grunt - pozwól, że ci
powiem, jak bardzo jesteś podobna do matki. Nawet twój śpiew... może nawet jest lepszy,
chociaż oczywiście ja się na tym nie znam.
Annie skromnie spuściła wzrok.
- Dziękuję - powiedziała. - Jesteś bardzo miły, wuju. Kiedy... czy mógłbyś mi powiedzieć,
kiedy słyszałeś jej śpiew?
Alphonse uśmiechnął się pod wąsem.
- Wyrwałem się do miasta raz, kiedy tu śpiewała, chociaż ojciec by mnie zabił, gdyby się
o tym dowiedział.
- Zachichotał, widząc wyraz twarzy Zenona. - Wiesz co, podobieństwo jest uderzające,
ale są i różnice. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.