[ Pobierz całość w formacie PDF ]
połowie drogi między południem i zachodem. %7łar był straszliwy. Rozpalone
niebo, rozmigotane morze i straszliwy trud bez końca. Treherne'owi kręciło się w
głowie. Wciąż i wciąż posyłał Kanaków, żeby podważyli ciężką, wyłożoną
ołowiem skrzynię z upragnionym skarbem. W końcu zaczęli szemrać.
Nie wydzwigniemy jej powiedział głośno Treherne. Liny popękają i
krzyże nam potrzaskają.
A może sprowadzić San Juana" i użyć kabestanu? Jedyne wyjście. Ale te
rafy są niebezpieczne, tu rozbił się Konstantyn".
Do góry, do góry! przynaglał Kanaków i pomagał dwóm, którzy
ciągnęli liny.
Nurkowie znów poszli na dno. Bez skutku. Byli wyczerpani do ostateczności.
Keluti, przechylony przez belkę, kasłał i krztusił się. Widać było, że już niedługo
wytrzyma.
Tereherini, Lamibeti nurkować mnóstwo dobrze jak Kanaka. Może
Lamibeti ona dno ruszyć ona pudło.
Na nic rzekł ponuro Treherne patrząc na obojętne na żar białe ciało,
rozciągnięte na dziobie szalupy.
Móc powiedzieć Lamibeti ona rekina ona być w skrzynka? podsunął
Keluti.
Treherne uchwycił się chytrej rady.
Lambert! . Co?
Ten rekin, co pożarł Pukę, jest tutaj. Chodz, zobacz. Wepchnął w wodę
skrzynkę ze szklanym dnem i udał, że przygląda się ruchom rekina.
Hej, Lambert! Prędko, to go złapiesz. Schował się do skrzynki. Baczność!
Złapiesz go!
W Lamberta jakby piorun strzelił. Wyskoczył na krawędz szalupy i rzucił się
w morze. Na znak Treherne'a Manua skoczył za nim. Białe ciało wyprzedzało
brązowe i sunęło do dna jak strzała. Treherne znów zdumiał się sile Lamberta.
Cóż za wybryk natury, że ten chłopak jest lepszym nurkiem od doświadczonych
Kanaków!
Na Boga! Podważył!
Na dnie zręczne ręce poruszyły skrzynkę, która zakołysała się. Treherne
chwycił za główną linę. Ciągnął z dwoma Kanakami. Skrzynia szła w górę...
%7łeby tylko lina nie pękła!
Treherne wrzasnął. Nurkowie znów buchnęli w wodę, żeby podtrzymać
wolno wznoszący się ciężar. Morze zmąciło się naokoło. Lambert wystrzelił na
powierzchnię, zadyszany i rozpromieniony. Przytrzymując się machnął
triumfalnie ręką. Skrzynka szła w górę na haku i linach. Ukazała się na wodzie.
Drewno od wierzchu spróchniało, część nawet odpadła i wyglądał róg ołowianej
skrzynki. Treherne konał ze strachu, żeby hak nie puścił. Z drzewa zwisały
wodorosty. Koło jednego rogu przylegała do drewna kolonia fioletowych
mięczaków, pospolitych w sąsiedztwie Takunai.
Do góry, do góry! wrzeszczeli Kanakowie. Treherne zdobył się na
ostateczny wysiłek. Skrzynka runęła z trzaskiem na dno szalupy i triumfalna
duma rozparła jego serce. Postawił na swoim. Wydarł zazdrosnej głębi morskiej
skarb Konstantyna". Zacisnął chciwie ręce na kolących kantach skrzynki...
Gdzie rekin?
Lambert wdrapał się do szalupy i spoglądał głupio na wydobyty ciężar. Woda,
ociekająca z jego ciała, rozlewała się u nóg w małą kałużę.
Treherne'a porwał gniew. Ten głupiec, ten obłąkany głupiec! Co z nim zrobić?
Ciągnąć wszędzie z sobą bezużytecznego półgłówka? Wiecznie mieć w
uszach ten bezbarwny głos, na każdym kroku spotykać się z wielkimi,
bezmyślnymi oczami?
Precz! rzekł z pasją. Ten kanalia rekin jeszcze jest w wodzie.
Lambert wzdrygnął się lekko, odwrócił i znów plusnął w morze. Treherne
patrzył za nim gniewnie. Raptem z jego ust wydarł się okrzyk trwogi. Szara
płetwa przecięła wodę. Płynie ... płynie...
Lambert wyprysnął na powierzchnię, ale nie wrócił do szalupy, żeby
odetchnąć, tylko położył się na wodzie na wznak i poruszał piętami. Treherne
omdlewał z przerażenia, mimo to nie ostrzegł go. Coś go powstrzymywało.
Rekin jeszcze daleko ...
Upłynęła chwila długa jak wiek. Manua wrzasnął, pozostali Kanakowie
zawtórowali. Zobaczyli płetwę i w popłochu rzucili się do szalupy i katamaranu.
Zbici w kupę, podnieśli straszny alarm:
Lamibeti! Ona rekina! Ona rekina!
Ale już było za pózno. Gdyby Treherne ostrzegł Lamberta pięćdziesiąt sekund
wcześniej, może by go jeszcze uratował. Obłąkany młodzieniec odwrócił głowę i
spojrzał leniwie w kierunku trwożnie wskazujących rąk.
Szara płetwa mignęła bliżej. Treherne dostrzegł przelotnie gładki, biały
brzuch olbrzymiej ryby i zrobiło mu się niedobrze. Lambert również to zobaczył.
Wstrząs przywrócił mu zmysły. Godziny, które przeszły od śmierci Puki,
zapadły w nicość. Znów poczuł się sobą, słabym, tchórzliwym człowiekiem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
połowie drogi między południem i zachodem. %7łar był straszliwy. Rozpalone
niebo, rozmigotane morze i straszliwy trud bez końca. Treherne'owi kręciło się w
głowie. Wciąż i wciąż posyłał Kanaków, żeby podważyli ciężką, wyłożoną
ołowiem skrzynię z upragnionym skarbem. W końcu zaczęli szemrać.
Nie wydzwigniemy jej powiedział głośno Treherne. Liny popękają i
krzyże nam potrzaskają.
A może sprowadzić San Juana" i użyć kabestanu? Jedyne wyjście. Ale te
rafy są niebezpieczne, tu rozbił się Konstantyn".
Do góry, do góry! przynaglał Kanaków i pomagał dwóm, którzy
ciągnęli liny.
Nurkowie znów poszli na dno. Bez skutku. Byli wyczerpani do ostateczności.
Keluti, przechylony przez belkę, kasłał i krztusił się. Widać było, że już niedługo
wytrzyma.
Tereherini, Lamibeti nurkować mnóstwo dobrze jak Kanaka. Może
Lamibeti ona dno ruszyć ona pudło.
Na nic rzekł ponuro Treherne patrząc na obojętne na żar białe ciało,
rozciągnięte na dziobie szalupy.
Móc powiedzieć Lamibeti ona rekina ona być w skrzynka? podsunął
Keluti.
Treherne uchwycił się chytrej rady.
Lambert! . Co?
Ten rekin, co pożarł Pukę, jest tutaj. Chodz, zobacz. Wepchnął w wodę
skrzynkę ze szklanym dnem i udał, że przygląda się ruchom rekina.
Hej, Lambert! Prędko, to go złapiesz. Schował się do skrzynki. Baczność!
Złapiesz go!
W Lamberta jakby piorun strzelił. Wyskoczył na krawędz szalupy i rzucił się
w morze. Na znak Treherne'a Manua skoczył za nim. Białe ciało wyprzedzało
brązowe i sunęło do dna jak strzała. Treherne znów zdumiał się sile Lamberta.
Cóż za wybryk natury, że ten chłopak jest lepszym nurkiem od doświadczonych
Kanaków!
Na Boga! Podważył!
Na dnie zręczne ręce poruszyły skrzynkę, która zakołysała się. Treherne
chwycił za główną linę. Ciągnął z dwoma Kanakami. Skrzynia szła w górę...
%7łeby tylko lina nie pękła!
Treherne wrzasnął. Nurkowie znów buchnęli w wodę, żeby podtrzymać
wolno wznoszący się ciężar. Morze zmąciło się naokoło. Lambert wystrzelił na
powierzchnię, zadyszany i rozpromieniony. Przytrzymując się machnął
triumfalnie ręką. Skrzynka szła w górę na haku i linach. Ukazała się na wodzie.
Drewno od wierzchu spróchniało, część nawet odpadła i wyglądał róg ołowianej
skrzynki. Treherne konał ze strachu, żeby hak nie puścił. Z drzewa zwisały
wodorosty. Koło jednego rogu przylegała do drewna kolonia fioletowych
mięczaków, pospolitych w sąsiedztwie Takunai.
Do góry, do góry! wrzeszczeli Kanakowie. Treherne zdobył się na
ostateczny wysiłek. Skrzynka runęła z trzaskiem na dno szalupy i triumfalna
duma rozparła jego serce. Postawił na swoim. Wydarł zazdrosnej głębi morskiej
skarb Konstantyna". Zacisnął chciwie ręce na kolących kantach skrzynki...
Gdzie rekin?
Lambert wdrapał się do szalupy i spoglądał głupio na wydobyty ciężar. Woda,
ociekająca z jego ciała, rozlewała się u nóg w małą kałużę.
Treherne'a porwał gniew. Ten głupiec, ten obłąkany głupiec! Co z nim zrobić?
Ciągnąć wszędzie z sobą bezużytecznego półgłówka? Wiecznie mieć w
uszach ten bezbarwny głos, na każdym kroku spotykać się z wielkimi,
bezmyślnymi oczami?
Precz! rzekł z pasją. Ten kanalia rekin jeszcze jest w wodzie.
Lambert wzdrygnął się lekko, odwrócił i znów plusnął w morze. Treherne
patrzył za nim gniewnie. Raptem z jego ust wydarł się okrzyk trwogi. Szara
płetwa przecięła wodę. Płynie ... płynie...
Lambert wyprysnął na powierzchnię, ale nie wrócił do szalupy, żeby
odetchnąć, tylko położył się na wodzie na wznak i poruszał piętami. Treherne
omdlewał z przerażenia, mimo to nie ostrzegł go. Coś go powstrzymywało.
Rekin jeszcze daleko ...
Upłynęła chwila długa jak wiek. Manua wrzasnął, pozostali Kanakowie
zawtórowali. Zobaczyli płetwę i w popłochu rzucili się do szalupy i katamaranu.
Zbici w kupę, podnieśli straszny alarm:
Lamibeti! Ona rekina! Ona rekina!
Ale już było za pózno. Gdyby Treherne ostrzegł Lamberta pięćdziesiąt sekund
wcześniej, może by go jeszcze uratował. Obłąkany młodzieniec odwrócił głowę i
spojrzał leniwie w kierunku trwożnie wskazujących rąk.
Szara płetwa mignęła bliżej. Treherne dostrzegł przelotnie gładki, biały
brzuch olbrzymiej ryby i zrobiło mu się niedobrze. Lambert również to zobaczył.
Wstrząs przywrócił mu zmysły. Godziny, które przeszły od śmierci Puki,
zapadły w nicość. Znów poczuł się sobą, słabym, tchórzliwym człowiekiem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]