[ Pobierz całość w formacie PDF ]
metrów było zadaniem dla rąk ludzkich uzbrojonych wyłącznie w szczoteczki do zębów. I to tylko w
takie z miękkim włosiem. Aż dotarto do dna. Nikt nie odkrył nigdy większego skarbu. Wyczyn
Howarda Cartera i złoto z grobowca Tutenhamona bledły wobec tego znaleziska. Del Marco szybko
pojął, co widzi. Wiedział, że jego odkrycie wstrząśnie światem ludzkich wierzeń, nieodwołalnie i
drastycznie odmieni treść wszystkich dysput filozoficznych.
Monolit wyglądał na blizniaka tego wykopanego pięć wieków wcześniej na Księżycu. Nawet
dół był podobnego kształtu. Tak jak TMA - 1, i ten nie odbijał światła, bez reszty wchłaniał ostry
blask afrykańskiego słońca i mdłą poświatę Lucyfera.
Gdy Del Marco poprowadził wreszcie do wykopu swych kolegów: dyrektorów połowy
najważniejszych muzeów świata, trzech znanych antropologów i dwóch dyrektorów, globalnych
sieci informacyjnych, zdumiał się ich milczeniem. Przez długie chwile nikt nie powiedział ani słowa.
Ale tak reagowali wszyscy, którzy rozumieli znaczenie tego hebanowego prostopadłościanu i
otaczających go tysięcy artefaktów.
Dla archeologów były to artefakty bezcenne. Ledwo ociosane narzędzia z krzemienia,
niezliczone kości, tak zwierzęce, jak i ludzkie, ułożone starannie w pewnym porządku. Przez wieki,
czy raczej przez tysiąclecia, budzące się dopiero do rozumnego życia istoty znosiły tutaj te skromne
dary, aby oddać cześć cudowi wykraczającemu poza granice ich pojmowania.
I poza nasze też, mruczał często Del Marco. Jednak dwóch rzeczy był pewien, chociaż wątpił,
by kiedykolwiek ktoś zdołał potwierdzić je naukowo.
To właśnie tutaj, dawno, bardzo dawno temu, narodził się człowiek.
A ten monolit stanowił postać pierwszego z jego licznych bogów.
9 - PODNIEBNY LD
Ostatniej nocy mysz chrobotała mi w sypialni - jęknął Poole udanym tonem skargi. - Nie
macie tu jakiegoś zaprzyjaznionego kota? Doktor Wallace spojrzała zdumiona i wybuchnęła
śmiechem.
- Pewnie słyszałeś któregoś z sprzątających mikrobów. Przeprogramują je tak, żeby ci nie
przeszkadzały. Tylko nie nadepnij żadnego. Gdybyś przyłapał jakiegoś przy pracy, podniesie taki
alarm, że zaraz zbiegną się wszyscy jego kumple, aby pozbierać szczątki.
Tyle do nauczenia w tak krótkim czasie! No, może nie aż tak krótkim. Dzięki obecnej
medycynie Poole'a czekało jakieś pięćdziesiąt lat życia. Z drugiej strony już teraz zaczynał się lękać
przyszłości.
Przynajmniej nauczył się w końcu współczesnej angielszczyzny i mógł stosunkowo
swobodnie rozmawiać też z innymi, a nie wyłącznie z Indrą. Dobrze, że anglisz, jak obecnie
nazywano powszechnie używany język, stał się mową globalną, chociaż francuski, rosyjski czy
mandaryński też miały się niezle.
- I jeszcze jedno, Indro. Chyba tylko ciebie jedną mogę o to spytać. Czemu zawsze, gdy
mówię słowo Bóg", ludzie patrzą na mnie tak jakoś dziwnie?
Indra nie wyglądała na zakłopotaną. Znów się roześmiała.
- To długa historia. Szkoda, że nie ma tu mojego starego przyjaciela, doktora Khana, on by ci
to wyjaśnił. Ale teraz jest na Ganimedzie, kuruje wszystkich ostatnich prawowiernych, którzy
nawiną mu się tam pod ręce. Kiedyś wszystkie dawne religie upadły, zdyskredytowane. Przypomnij
mi kiedyś, bym opowiedziała ci o papieżu Piusie XX. To był jeden z największych ludzi w dziejach.
Tak czy inaczej zostało pragnienie odnalezienia odpowiedzi na pytania o pierwszą przyczynę czy
stwórcę wszechświata, o ile istnieje ktoś taki... Sięgano po różne wzory i terminy. Deo, Theo, Jowisz,
Brahma... Niektóre określenia wciąż są w użyciu, na przykład to ulubione przez Einsteina: Prastary.
Jednak ostatnimi czasy Deus zdaje się najmodniejszy.
- Spróbuję zapamiętać, chociaż nie widzę sensu w tym za grosz.
- Przywykniesz. Nauczę cię kilku w miarę parlamentarnych sposobów wyrażania niektórych
emocji...
- Powiedziałaś, że tradycyjne religie straciły wyznawców. To w co ludzie teraz wierzą?
- W jak najmniej. Jesteśmy wszyscy albo deistami albo teistami.
- Zgubiłem się. Definicje poproszę.
- W twoich czasach te słowa znaczyły trochę co innego, ale obecnie teista to ktoś, kto wierzy,
że jest nie więcej niż jeden Bóg. Deista zaś uważa, że jest nie mniej niż jeden Bóg.
- Obawiam się, że nie wyczuwam wielkiej różnicy.
- Ale inni owszem. Byłbyś zdumiony, ile kontrowersji rodzi ten podział. Pięćset lat temu ktoś
wykorzystał nawet stosowną dziedzinę, znaną teraz jako matematyka surrealna, i udowodnił
istnienie niezliczonych stadiów pośrednich między teistami a deistami. Oczywiście oszalał na
starość, jak większość tych, którzy próbują igrać z nieskończonością. Ale najbardziej znanymi
obecnie deistami byli właśnie Amerykanie: Waszyngton, Franklin, Jefferson.
- To trochę przed moimi czasami. Nawet nie wiesz, jak często ludzie to mylą.
- A teraz dobre wiadomości. Joe, znaczy profesor Anderson, dał ostatecznie zgodę. Jesteś
dość silny, aby przeprowadzić się do zwykłego mieszkania.
- Rzeczywiście dobra nowina. Wszyscy traktują mnie tu bardzo dobrze, ale wolałbym znalezć
jakiś własny kąt.
- Będziesz potrzebował nowych ubrań i kogoś, kto pokaże ci, jak je założyć. I podpowie
jeszcze, jak poradzić sobie z setkami codziennych drobiazgów, które z reguły pochłaniają masę
czasu. Pozwoliłam sobie poszukać ci stosownego asystenta. Chodz, Danii...
Danii, niewysoki i lekko śniady mężczyzna, miał około trzydziestu pięciu lat. Już na wstępie
zdumiał Poole'a, rezygnując z uniesienia prawej dłoni w tradycyjnym obecnie powitaniu
połączonym z wymianą zasadniczych informacji. Potem okazało się, że Danii nie posiada
wszczepionego identu; w razie potrzeby wyciągał niewielką plastikową płytkę, przypominającą
stosowane w dwudziestym pierwszym wieku karty z mikroczipem.
- Danii będzie twoim przewodnikiem i... jak to się mówi? Wyleciało mi z głowy. Pamiętam
tylko, że rymuje się z nazwą wina... Niemniej został specjalnie wyszkolony do tej pracy i jestem
pewna, że bardzo ci się przyda.
Poole docenił gest, jednak poczuł się jakby nieswojo. Osobisty lokaj! W życiu jeszcze
żadnego nie spotkał, gdyż już za czasów jego młodości lokaje należeli do gatunku wymierającego. A
tu proszę, postać żywcem przeniesiona z dziewiętnastowiecznej angielskiej powieści obyczajowej.
- Danii zajmie się twoją przeprowadzką, my zaś zrobimy sobie wycieczkę na górę... Na
Poziom Księżycowy.
- Wspaniale. To daleko?
- Och, ze dwanaście tysięcy kilometrów.
- Dwanaście tysięcy! Całe godziny jazdy!
Indra zerknęła zdumiona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
metrów było zadaniem dla rąk ludzkich uzbrojonych wyłącznie w szczoteczki do zębów. I to tylko w
takie z miękkim włosiem. Aż dotarto do dna. Nikt nie odkrył nigdy większego skarbu. Wyczyn
Howarda Cartera i złoto z grobowca Tutenhamona bledły wobec tego znaleziska. Del Marco szybko
pojął, co widzi. Wiedział, że jego odkrycie wstrząśnie światem ludzkich wierzeń, nieodwołalnie i
drastycznie odmieni treść wszystkich dysput filozoficznych.
Monolit wyglądał na blizniaka tego wykopanego pięć wieków wcześniej na Księżycu. Nawet
dół był podobnego kształtu. Tak jak TMA - 1, i ten nie odbijał światła, bez reszty wchłaniał ostry
blask afrykańskiego słońca i mdłą poświatę Lucyfera.
Gdy Del Marco poprowadził wreszcie do wykopu swych kolegów: dyrektorów połowy
najważniejszych muzeów świata, trzech znanych antropologów i dwóch dyrektorów, globalnych
sieci informacyjnych, zdumiał się ich milczeniem. Przez długie chwile nikt nie powiedział ani słowa.
Ale tak reagowali wszyscy, którzy rozumieli znaczenie tego hebanowego prostopadłościanu i
otaczających go tysięcy artefaktów.
Dla archeologów były to artefakty bezcenne. Ledwo ociosane narzędzia z krzemienia,
niezliczone kości, tak zwierzęce, jak i ludzkie, ułożone starannie w pewnym porządku. Przez wieki,
czy raczej przez tysiąclecia, budzące się dopiero do rozumnego życia istoty znosiły tutaj te skromne
dary, aby oddać cześć cudowi wykraczającemu poza granice ich pojmowania.
I poza nasze też, mruczał często Del Marco. Jednak dwóch rzeczy był pewien, chociaż wątpił,
by kiedykolwiek ktoś zdołał potwierdzić je naukowo.
To właśnie tutaj, dawno, bardzo dawno temu, narodził się człowiek.
A ten monolit stanowił postać pierwszego z jego licznych bogów.
9 - PODNIEBNY LD
Ostatniej nocy mysz chrobotała mi w sypialni - jęknął Poole udanym tonem skargi. - Nie
macie tu jakiegoś zaprzyjaznionego kota? Doktor Wallace spojrzała zdumiona i wybuchnęła
śmiechem.
- Pewnie słyszałeś któregoś z sprzątających mikrobów. Przeprogramują je tak, żeby ci nie
przeszkadzały. Tylko nie nadepnij żadnego. Gdybyś przyłapał jakiegoś przy pracy, podniesie taki
alarm, że zaraz zbiegną się wszyscy jego kumple, aby pozbierać szczątki.
Tyle do nauczenia w tak krótkim czasie! No, może nie aż tak krótkim. Dzięki obecnej
medycynie Poole'a czekało jakieś pięćdziesiąt lat życia. Z drugiej strony już teraz zaczynał się lękać
przyszłości.
Przynajmniej nauczył się w końcu współczesnej angielszczyzny i mógł stosunkowo
swobodnie rozmawiać też z innymi, a nie wyłącznie z Indrą. Dobrze, że anglisz, jak obecnie
nazywano powszechnie używany język, stał się mową globalną, chociaż francuski, rosyjski czy
mandaryński też miały się niezle.
- I jeszcze jedno, Indro. Chyba tylko ciebie jedną mogę o to spytać. Czemu zawsze, gdy
mówię słowo Bóg", ludzie patrzą na mnie tak jakoś dziwnie?
Indra nie wyglądała na zakłopotaną. Znów się roześmiała.
- To długa historia. Szkoda, że nie ma tu mojego starego przyjaciela, doktora Khana, on by ci
to wyjaśnił. Ale teraz jest na Ganimedzie, kuruje wszystkich ostatnich prawowiernych, którzy
nawiną mu się tam pod ręce. Kiedyś wszystkie dawne religie upadły, zdyskredytowane. Przypomnij
mi kiedyś, bym opowiedziała ci o papieżu Piusie XX. To był jeden z największych ludzi w dziejach.
Tak czy inaczej zostało pragnienie odnalezienia odpowiedzi na pytania o pierwszą przyczynę czy
stwórcę wszechświata, o ile istnieje ktoś taki... Sięgano po różne wzory i terminy. Deo, Theo, Jowisz,
Brahma... Niektóre określenia wciąż są w użyciu, na przykład to ulubione przez Einsteina: Prastary.
Jednak ostatnimi czasy Deus zdaje się najmodniejszy.
- Spróbuję zapamiętać, chociaż nie widzę sensu w tym za grosz.
- Przywykniesz. Nauczę cię kilku w miarę parlamentarnych sposobów wyrażania niektórych
emocji...
- Powiedziałaś, że tradycyjne religie straciły wyznawców. To w co ludzie teraz wierzą?
- W jak najmniej. Jesteśmy wszyscy albo deistami albo teistami.
- Zgubiłem się. Definicje poproszę.
- W twoich czasach te słowa znaczyły trochę co innego, ale obecnie teista to ktoś, kto wierzy,
że jest nie więcej niż jeden Bóg. Deista zaś uważa, że jest nie mniej niż jeden Bóg.
- Obawiam się, że nie wyczuwam wielkiej różnicy.
- Ale inni owszem. Byłbyś zdumiony, ile kontrowersji rodzi ten podział. Pięćset lat temu ktoś
wykorzystał nawet stosowną dziedzinę, znaną teraz jako matematyka surrealna, i udowodnił
istnienie niezliczonych stadiów pośrednich między teistami a deistami. Oczywiście oszalał na
starość, jak większość tych, którzy próbują igrać z nieskończonością. Ale najbardziej znanymi
obecnie deistami byli właśnie Amerykanie: Waszyngton, Franklin, Jefferson.
- To trochę przed moimi czasami. Nawet nie wiesz, jak często ludzie to mylą.
- A teraz dobre wiadomości. Joe, znaczy profesor Anderson, dał ostatecznie zgodę. Jesteś
dość silny, aby przeprowadzić się do zwykłego mieszkania.
- Rzeczywiście dobra nowina. Wszyscy traktują mnie tu bardzo dobrze, ale wolałbym znalezć
jakiś własny kąt.
- Będziesz potrzebował nowych ubrań i kogoś, kto pokaże ci, jak je założyć. I podpowie
jeszcze, jak poradzić sobie z setkami codziennych drobiazgów, które z reguły pochłaniają masę
czasu. Pozwoliłam sobie poszukać ci stosownego asystenta. Chodz, Danii...
Danii, niewysoki i lekko śniady mężczyzna, miał około trzydziestu pięciu lat. Już na wstępie
zdumiał Poole'a, rezygnując z uniesienia prawej dłoni w tradycyjnym obecnie powitaniu
połączonym z wymianą zasadniczych informacji. Potem okazało się, że Danii nie posiada
wszczepionego identu; w razie potrzeby wyciągał niewielką plastikową płytkę, przypominającą
stosowane w dwudziestym pierwszym wieku karty z mikroczipem.
- Danii będzie twoim przewodnikiem i... jak to się mówi? Wyleciało mi z głowy. Pamiętam
tylko, że rymuje się z nazwą wina... Niemniej został specjalnie wyszkolony do tej pracy i jestem
pewna, że bardzo ci się przyda.
Poole docenił gest, jednak poczuł się jakby nieswojo. Osobisty lokaj! W życiu jeszcze
żadnego nie spotkał, gdyż już za czasów jego młodości lokaje należeli do gatunku wymierającego. A
tu proszę, postać żywcem przeniesiona z dziewiętnastowiecznej angielskiej powieści obyczajowej.
- Danii zajmie się twoją przeprowadzką, my zaś zrobimy sobie wycieczkę na górę... Na
Poziom Księżycowy.
- Wspaniale. To daleko?
- Och, ze dwanaście tysięcy kilometrów.
- Dwanaście tysięcy! Całe godziny jazdy!
Indra zerknęła zdumiona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]