[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się przekazać moje odkrycie.
Byłem zawiedziony, gdy definicje okazywały się niewystarczające i wtedy wciąż od nowa, pełen
zapału próbowałem je zmienić, śmiejąc się i biegając wkoło jak wariat, gdyż wiedziałem, co chcę
powiedzieć, lecz nie mogłem odnalezć właściwego słowa. Zmiech oznaczał zrozumienie tego, co
było przedmiotem wglądu. Zrozumienie to było jednak nadaremne. Wiedziałem, że nawet nie warto
35
się starać go przekazać. Wprost przeciwnie - byłem bliższy prawdzie pozostawiając
zrozumienie samemu sobie. To pragnienie jego wyrażenia zniekształcało przekaz, podczas gdy
porzucenie pragnień rozświetlało go. Zorientowałem się, że przeszkodą może tu być moja
elokwencja. Lecz poszukiwane słowo ciągle mi się wymykało. Ono powinno być, a nie działać.To nie
było odurzenie, lecz samopotwierdzenie mocy duchowej. Duch był obecny nie w mózgu, lecz w
przestrzeni jego dopełnienia. Wiedziałem przeto, że akrostych rzeczywistości będzie się ujawniał z
początku we wszystkich możliwych wierszach. Postanowiłem zatem także w przyszłości
kontynuować nieskończone poszukiwania właściwych słów, których sens wykraczał poza
indywidualną zmysłowość. Byłem pewny mojej mocy rozciągającej się na całą przyszłość i mogłem
także doświadczać bólu moje słonecznej tkanki. Czułem ten ból.
Nie leżałem już, lecz nie czułem własnego ciężaru. Kiedy okryłem się aż pod szyję grubym, filcowym
kocem, radość sprawiała mi jego powierzchnia, a palce zdawały się rozumieć tę rzecz i powoływać ją
do istnienia mocą wyostrzonych zmysłów. Wtedy spod miodowozłocistego wieka skrzyni wyszły
czaple. Kołysały się na boki cicho jak kwiaty. Parka. Jeden z ptaków przyglądał mi się uważnie,
obserwował mnie. Ja też wpatrywałem się w niego.
Ujrzałem gałąz drzewa, lecz nie odwracałem wzroku.
Czaple prowadziły taneczną, kwiecistą dysputę.
Rozumiałem, co mówią. Także one brały udział w tym wzbierającym rytmie świata i były mu
poddane. Uśmiechałem się niczym zawieszone w toni wodorosty do nich i oświadczyłem mojemu
przewodnikowi, że wiem o tym, iż pochodzą z krainy cieni, lecz równoczenie mrugnąłem do nich
okiem. Mimo to. Cóż bowiem jest rzeczywiste? Pytanie było równie nieprzekonujące jak ja sam, więc
rozwiało się. Liczyło się samo porozumienie. Rozumiałem te czaple, których wysoko wyciągnięte
dzioby stykały się z sobą i równoczenie rozumiałem, co spokojnym głosem mówił do mnie mój
opiekun, z którym byłem zamknięty, dopóki one nie nadeszły. W tym rosnącym porozumieniu
rozbłysnął niebiańsko rozsłoneczniony, złocisty ton drewnianego wieka. Równoczenie światło
przygasło, a pokój znów stał się niemal wrogi, zimny, choć ja w dalszym ciągu pozostawałem pełen
lekkości. Gdy wieko wypuściło kwiaty, znałem już to słowo, którego tak długo szukałem. Nie
wypowiedziałem go jednak, gdyż rozwiało się. Było zawarte w pulsie, w oddechu przedmiotów
będących na granicy wzroku.
Nie było niczym więcej, niż potężnym rytmem.
Określałem je poprzez negację każdego metrum.
W pomieszczeniu fresk okrętu rozbłyskiwał kolorami, po czym gasł, stając się znów obrazem.
Nasycone przestrzenią kolory pochodziły z innej rzeczywistości.
Kolory miały wiele wymiarów. Na obrzeżach prześwitujące, u dołu stawały się całkiem płaskie, aby,
po krótkim wzniesieniu się, opaść na sam dół. Te wzniesienia i upadki były w rzeczywistości
rozbłyskami i gaśnięciami światła. Pokrywa skrzyni zaczęła się zamykać. Płaszczyzny były teraz
przedzielone łukiem, jak cudownie, jednolicie napełniony plaster miodu w postaci kuli, której centrum
znajdowało się gdzieś pode mną. Zwiatło wsysało mnie z siłą równą mojemu ciężarowi. Nie ważyłem
więc nic. Kartka, która na początku eksperymentu była biała, stała się bladoniebieska jak poranna
mgła, a potem błękitno-czerwona, aż w końcu stała się jasnopurpurowa. Teraz jednak świat świecił
błyszczącym, miodowym złotem. Wieko było tym, lecz to nie było wiekiem. Ten blask był
pozaziemskiego pochodzenia, lecz całkiem obecny. On był tym. Dotarłem na miejsce nie przerywając
tej podróży. Nie miała ona końca przy śniadaniu i po południu, także podczas powrotu samochodem
do Schaffhausen, a pózniej w drodze do Stein nad Renem. Wróciłem z niej cały i zdrowy. Kiedy
podróż miała się ku końcowi, kilka jeszcze razy zdarzyło mi się osiągnąć ten stan, który powracał jak
obraz odbity w lustrach - lekkość kroku, swoboda oddechu, chrypka w głosie. Zmysły były jednak
uwolnione. To pozostało. I trwa. Zwiat stał się od tego czasu inny. Z pewnością bardziej kolorowy.
Ma też o jeden wymiar więcej. Ma inną plastyczność, Cechą tego wymiaru jest serdeczność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.