[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Z wszystkich mieszkańców obozu tylko oni byli niezłomni. Należeli
do nich tacy, których miano wypuścić na wolność po roku lub po
paru latach, jeśli podpiszą oświadczenie, że w przyszłości będą
chcieli trzymać się z dala od sekty. %7ładen z nich tego nie uczynił,
chociaż nie mogli otrzymywać ani listów, ani pieniędzy i chociaż nie
tylko ich, ale też ich Boga Jehowę dręczono i hańbiono w zaprawdę
nikczemny sposób. Zgodnie ze swą wiarą nie zgadzali się również
na służbę wojskową i Jan nie wątpił, że każdy z nich gotów był pójść
na śmierć wyprostowany i pewny, że dostanie się do raju.
Sztywność tej postawy rzecz zrozumiała nie stanowiła siły, z
której można by czerpać przykład, ponieważ ich przekonania
zapuściły korzenie w zbyt zatęchłej glebie. Można ich było szanować,
Ernst Wiechert - Las umarłych 83
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
ale trzeba też było żałować. Męczennik, który umiera, bo wierzy, że
należy jeść tylko trawę, rezygnuje z aureoli świętości nad swoją
głową.
Tym, co opromienia Janowi to miejsce jasnym wspomnieniem, jest
postać ojca Kilba. Mała, krępa postać cichego mieszczanina z nie-
mieckiego miasta, który po skromnym dniu pracy przycina i podlewa
róże w maleńkim ogródku, z progu domu przypatruje się wschodowi
księżyca i po cichu, bez ozdobników, gromadzi w sobie, w swoich
zwyczajach i w duszy wszystkie cnoty minionego czasu, jaki
zachował się w rysunkach Ludwiga Richtera, kiedy to nie dążono ani
do władzy, ani do sławy, ani też do wielkości, kiedy to krąg egzys-
tencji obejmował bogobojne życie i takąż śmierć. Nie wypada nam
śmiać się z tych czasów, ponieważ zastąpiliśmy je innymi, bardziej
wątpliwej jakości, tracąc także to, co sprawiało, że tamte były tak
miłe: dochowywanie wierności w małym, z czego wyrosło tak wiele
dużych rzeczy.
Ojciec Kilb był przełożonym przy jednym ze stołów. Jego opiece
powierzono Jana, który z trudem jeszcze poruszał palcami. Ojciec
Kilb przestrzegał go, mówiąc, że winien je oszczędzać. Mimo to Jan
gorliwie zabrał się do roboty, a jego próbka była tak udana, że kapo
poklepał go jak ojciec po plecach i przepowiedział dobrą przyszłość.
Tak więc nowy rozdział jego życia zaczął się nader obiecująco.
Dziwny rozdział, gdy wspominał dotychczasowe zatrudnienia w
swym życiu. Dlaczego jednak nie miałby włożyć w naprawianie
pończoch takiej samej bezinteresownej biegłości, jak w odtwarzanie
ludzkiego losu, wyprowadzanego w książkach z ciemnych praprzy-
czyn wyobrazni do jasności nowego życia? Co się zaś tyczyło god-
ności, to przecież nie leżała ona w przedmiocie, lecz w podmiocie.
Mógł się uśmiechać na myśl o tej codziennej pracy, lecz nigdy też
nie zapomniał o tym, jak bardzo winien być szczęśliwy z powodu
tego, że właśnie ją wykonuje. Opowiadano mu przecież o pastorach,
którzy rękami musieli opróżniać otwarte latryny i wygłaszać jeszcze
przy tym kazanie!
84 Ernst Wiechert - Las umarłych
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
Wśród wszystkich towarzyszy, z którymi Jan spotkał się w obozie,
ojciec Kilb stanowił dla niego najbardziej wzruszające zjawisko. Był
asystentem na kolei aż do momentu, gdy przytrafił mu się ciężki
wypadek. Potem we wsi u stóp gór Taunus zbudował sobie dom,
założył ogród i prowadził sklep z towarami kolonialnymi. Na podsta-
wie fałszywego donosu przebywał pół roku w więzieniu i po
sprzeczce z landratem dostał się do obozu jako nowy, skromny
Michael Kohlhaas. Był tu już parę lat. Zawsze cichy, zawsze sku-
piony, z krótką fajeczką w zębach, gdy praca dobiegła końca.
Nieustannie wodził dobrotliwymi oczyma w poszukiwaniu kogoś, z
kim mógłby trochę porozmawiać o swoich bliskich, o domu, o
różach.
Teraz znalazł Jana. Wydawało się, że latami gromadził w sobie to
ciche utęsknienie, aby móc je obecnie przelać na kogoś godnego. Był
tylko o parę lat starszy, ale nie można go było inaczej nazywać, jak
właśnie ojcem Kilbem. Jego dobroć miała w sobie coś wzruszającego
i niemal zawstydzającego. Wyszukiwał Janowi najmniej podarte
pończochy w taki sposób, że ten nie zauważał tego. Dawał mu swój
tytoń, swoją czekoladę, wszystko, co miał. Opowiadał o swoim życiu,
a ponieważ milczał tak długo, więc teraz napływały do niego
wspomnienia. Nie było w nich nic wielkiego i szczególnego, a mimo
to całkowicie przepełniała je dobroć czystego serca. Dzięki temu
zyskiwał sobie pociechę i oczarowanie światem, który minął. Co
wieczora, o zmierzchu, gdy Jan siadał na niskim pieńku drzewa
przed barakiem i chłodził obrzmiałe nogi w zimnej wodzie, przy-
chodził powoli od strony swego baraku z fajeczką w ustach, w
domowych pantoflach, cicho stąpając i cicho spoglądając. A Janowi
zdawało się wówczas, że zaraz wzejdzie pocieszająco świecący
księżyc ponad zimnym, zniszczonym krajobrazem, księżyc, który nie
musi mówić i do którego nie trzeba się odzywać, ale który stanowi
symbol faktu, że niebo tworzy jeszcze nad ziemią kopułę, symbol
trwałej, niezmiennej, nie dającej się utracić pewności.
Ernst Wiechert - Las umarłych 85
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
On także sprawił, że dla Jana tygodnie w tym przytułku dla nieu-
leczalnie chorych straciły po części ciężar czasu i przestrzeni.
Ponieważ w swej istocie był to przytułek. Nie tylko z powodu kijów,
na których opierali się jego mieszkańcy, nie tylko z powodu ciężkiego
gorsetu ze skóry i żelaza, w jaki wepchano wiele ciał. Także w
duchowym aspekcie w miejscu tym cechą charakterystyczną była
atmosfera przytułku i tradycja "grzebieniarzy". Na ludziach, twa-
rzach, poglądach i rzeczach kładły się tu niczym lekki pył mączny:
zawiść, zazdrość, faryzeuszostwo i nuda pustego serca.
Pod tym względem najbardziej pozostał Janowi w pamięci naczelny
redaktor jakiejś socjaldemokratycznej gazetki, człowiek o siwych
włosach, którego więziono już cztery lata, a który objął przewodnic-
two przy stole Jana, gdy ojciec Kilb w wyniku "rewolucji pałacowej" [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Z wszystkich mieszkańców obozu tylko oni byli niezłomni. Należeli
do nich tacy, których miano wypuścić na wolność po roku lub po
paru latach, jeśli podpiszą oświadczenie, że w przyszłości będą
chcieli trzymać się z dala od sekty. %7ładen z nich tego nie uczynił,
chociaż nie mogli otrzymywać ani listów, ani pieniędzy i chociaż nie
tylko ich, ale też ich Boga Jehowę dręczono i hańbiono w zaprawdę
nikczemny sposób. Zgodnie ze swą wiarą nie zgadzali się również
na służbę wojskową i Jan nie wątpił, że każdy z nich gotów był pójść
na śmierć wyprostowany i pewny, że dostanie się do raju.
Sztywność tej postawy rzecz zrozumiała nie stanowiła siły, z
której można by czerpać przykład, ponieważ ich przekonania
zapuściły korzenie w zbyt zatęchłej glebie. Można ich było szanować,
Ernst Wiechert - Las umarłych 83
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
ale trzeba też było żałować. Męczennik, który umiera, bo wierzy, że
należy jeść tylko trawę, rezygnuje z aureoli świętości nad swoją
głową.
Tym, co opromienia Janowi to miejsce jasnym wspomnieniem, jest
postać ojca Kilba. Mała, krępa postać cichego mieszczanina z nie-
mieckiego miasta, który po skromnym dniu pracy przycina i podlewa
róże w maleńkim ogródku, z progu domu przypatruje się wschodowi
księżyca i po cichu, bez ozdobników, gromadzi w sobie, w swoich
zwyczajach i w duszy wszystkie cnoty minionego czasu, jaki
zachował się w rysunkach Ludwiga Richtera, kiedy to nie dążono ani
do władzy, ani do sławy, ani też do wielkości, kiedy to krąg egzys-
tencji obejmował bogobojne życie i takąż śmierć. Nie wypada nam
śmiać się z tych czasów, ponieważ zastąpiliśmy je innymi, bardziej
wątpliwej jakości, tracąc także to, co sprawiało, że tamte były tak
miłe: dochowywanie wierności w małym, z czego wyrosło tak wiele
dużych rzeczy.
Ojciec Kilb był przełożonym przy jednym ze stołów. Jego opiece
powierzono Jana, który z trudem jeszcze poruszał palcami. Ojciec
Kilb przestrzegał go, mówiąc, że winien je oszczędzać. Mimo to Jan
gorliwie zabrał się do roboty, a jego próbka była tak udana, że kapo
poklepał go jak ojciec po plecach i przepowiedział dobrą przyszłość.
Tak więc nowy rozdział jego życia zaczął się nader obiecująco.
Dziwny rozdział, gdy wspominał dotychczasowe zatrudnienia w
swym życiu. Dlaczego jednak nie miałby włożyć w naprawianie
pończoch takiej samej bezinteresownej biegłości, jak w odtwarzanie
ludzkiego losu, wyprowadzanego w książkach z ciemnych praprzy-
czyn wyobrazni do jasności nowego życia? Co się zaś tyczyło god-
ności, to przecież nie leżała ona w przedmiocie, lecz w podmiocie.
Mógł się uśmiechać na myśl o tej codziennej pracy, lecz nigdy też
nie zapomniał o tym, jak bardzo winien być szczęśliwy z powodu
tego, że właśnie ją wykonuje. Opowiadano mu przecież o pastorach,
którzy rękami musieli opróżniać otwarte latryny i wygłaszać jeszcze
przy tym kazanie!
84 Ernst Wiechert - Las umarłych
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
Wśród wszystkich towarzyszy, z którymi Jan spotkał się w obozie,
ojciec Kilb stanowił dla niego najbardziej wzruszające zjawisko. Był
asystentem na kolei aż do momentu, gdy przytrafił mu się ciężki
wypadek. Potem we wsi u stóp gór Taunus zbudował sobie dom,
założył ogród i prowadził sklep z towarami kolonialnymi. Na podsta-
wie fałszywego donosu przebywał pół roku w więzieniu i po
sprzeczce z landratem dostał się do obozu jako nowy, skromny
Michael Kohlhaas. Był tu już parę lat. Zawsze cichy, zawsze sku-
piony, z krótką fajeczką w zębach, gdy praca dobiegła końca.
Nieustannie wodził dobrotliwymi oczyma w poszukiwaniu kogoś, z
kim mógłby trochę porozmawiać o swoich bliskich, o domu, o
różach.
Teraz znalazł Jana. Wydawało się, że latami gromadził w sobie to
ciche utęsknienie, aby móc je obecnie przelać na kogoś godnego. Był
tylko o parę lat starszy, ale nie można go było inaczej nazywać, jak
właśnie ojcem Kilbem. Jego dobroć miała w sobie coś wzruszającego
i niemal zawstydzającego. Wyszukiwał Janowi najmniej podarte
pończochy w taki sposób, że ten nie zauważał tego. Dawał mu swój
tytoń, swoją czekoladę, wszystko, co miał. Opowiadał o swoim życiu,
a ponieważ milczał tak długo, więc teraz napływały do niego
wspomnienia. Nie było w nich nic wielkiego i szczególnego, a mimo
to całkowicie przepełniała je dobroć czystego serca. Dzięki temu
zyskiwał sobie pociechę i oczarowanie światem, który minął. Co
wieczora, o zmierzchu, gdy Jan siadał na niskim pieńku drzewa
przed barakiem i chłodził obrzmiałe nogi w zimnej wodzie, przy-
chodził powoli od strony swego baraku z fajeczką w ustach, w
domowych pantoflach, cicho stąpając i cicho spoglądając. A Janowi
zdawało się wówczas, że zaraz wzejdzie pocieszająco świecący
księżyc ponad zimnym, zniszczonym krajobrazem, księżyc, który nie
musi mówić i do którego nie trzeba się odzywać, ale który stanowi
symbol faktu, że niebo tworzy jeszcze nad ziemią kopułę, symbol
trwałej, niezmiennej, nie dającej się utracić pewności.
Ernst Wiechert - Las umarłych 85
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
On także sprawił, że dla Jana tygodnie w tym przytułku dla nieu-
leczalnie chorych straciły po części ciężar czasu i przestrzeni.
Ponieważ w swej istocie był to przytułek. Nie tylko z powodu kijów,
na których opierali się jego mieszkańcy, nie tylko z powodu ciężkiego
gorsetu ze skóry i żelaza, w jaki wepchano wiele ciał. Także w
duchowym aspekcie w miejscu tym cechą charakterystyczną była
atmosfera przytułku i tradycja "grzebieniarzy". Na ludziach, twa-
rzach, poglądach i rzeczach kładły się tu niczym lekki pył mączny:
zawiść, zazdrość, faryzeuszostwo i nuda pustego serca.
Pod tym względem najbardziej pozostał Janowi w pamięci naczelny
redaktor jakiejś socjaldemokratycznej gazetki, człowiek o siwych
włosach, którego więziono już cztery lata, a który objął przewodnic-
two przy stole Jana, gdy ojciec Kilb w wyniku "rewolucji pałacowej" [ Pobierz całość w formacie PDF ]