[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ze Szkocją. Po prostu zniekształcone niemieckie słowo. Tiersteingram? Przyda się
na coś moje hanzeatyckie pochodzenie. To znaczy tyle, co Zgryzota Tierstein !
Zgryzota? Dlaczego? zastanawiała się Tiril.
Nie mówiłem wam? zdziwił się Fredlund. Wybaczcie, to przez zapo-
mnienie. Hrabia, który tu mieszkał, dość wcześnie stracił żonę, szwedzką księż-
niczkę. Nie mógł się pogodzić z tym ciosem, w końcu postradał rozum. W atakach
wściekłości lub może wiedziony pragnieniem zemsty żądał od czasu do czasu
dziewicy z wiosek wokół Tiveden. Młode panny nigdy nie wracały.
Czy w końcu miał ich cały harem? spytał Erling.
O tym się nie mówi odparł oberżysta. Pamiętajcie, że to tylko legen-
da!
Podobnie było z Tistelgorm przypomniał Móri.
No tak, macie rację.
Wejdzmy do środka, dopóki księżyc ma jeszcze ochotę świecić zapropo-
nował Erling.
Tiril nie mogła pozbyć się paskudnego uczucia, że są stale obserwowani, że
gdzieś w cieniu łypią na nich jakieś oczy. Westchnęła.
Wiem o tym cicho powiedział Móri. Nie jesteśmy sami.
Przeszli do większego pomieszczenia. Na środku wyrosły tu drzewa.
Uwaga! krzyknął nagle Erling.
Przyciągnął do siebie idącego przodem Fredlunda. W miejscu gdzie przed
ułamkiem chwili stał oberżysta, runął na ziemię olbrzymi kamienny blok.
102
Wystraszyli się. Podnieśli głowy, ale nad nimi widać było tylko mur.
Może powinniśmy zawrócić? podsunęła Tiril.
Móri jednak znów zachowywał się dziwnie, bardzo tego u niego nie lubiła.
Wszyscy się zorientowali, że coś wyczuwa.
Co się dzieje, Móri? zapytał Erling.
Mamy nie zawracać odparł wreszcie Islandczyk. Mamy szukać.
Ho, ho! roześmiał się Erling. Czyżbyś zwietrzył zbiór czarnoksię-
skich formuł i środków?
Móri westchnął. Jego niepewność ich przeraziła.
Móri rzekł Erling z naciskiem. Wiesz, że bez ciebie jesteśmy bezrad-
ni, ufamy ci! Nie możesz nas teraz zostawić!
Nie opuszczę was. Pamiętaj jednak, że mamy do czynienia z mocą innego
czarnoksiężnika, a nawet dwóch, jeśli się nie mylimy, dwóch potężnych, mocar-
nych znawców wiedzy tajemnej. To oni położyli zaklęcie na oczy ludzi, dlatego
nigdy ani nie widziano zamku, ani nie znaleziono drogi do niego.
Zamyśleni pokiwali głowami. Oczywiście Móri miał rację. Fakt, że dotąd nikt
nigdy tu nie trafił, dawał do myślenia.
Mówiliście, że mamy szukać zwrócił się Fredlund do Móriego. To
nie powinno nam zająć dużo czasu.
Rozejrzeli się dokoła i przyznali mu rację. Z miejsca, którym się znajdowali,
roztaczał się widok na całe ruiny, bo zachowały się tylko niektóre z wewnętrznych
ścian, natomiast wyraznie było widać całą architekturę zamku. Dwa większe po-
mieszczenia, z których jedno musiało być salą rycerską, kilka mniejszych komnat.
Zamek przypominał Tiril ruiny klasztoru, który widziała w okolicach Bergen. Ti-
stelgorm czy Tiersteingram, jak chyba naprawdę zwał się zamek był mniej-
szy i z całą pewnością nie wybudowano go na chwałę Boga. Jeśli jednak pan na
zamku w istocie był czarnoksiężnikiem, być może miał oddzielną komnatę na swe
studia i eksperymenty?
Głośno powtórzyła to pytanie.
No cóż rzekł Móri niepewnie. Ani ja, ani żaden z moich przodków,
ba, nawet sira Eirikur z Vogsos nie miał oddzielnej izby do tych celów, lecz w cza-
sach, kiedy budowano tę twierdzę, przy większym bogactwie. . . Kto wie, może
tak właśnie było?
Nero, dziwnie spokojny od czasu zetknięcia z potworem w skalnym korytarzu,
zaczął teraz obwąchiwać ziemię i ciągnąć w określonym kierunku.
Na pewno znalazły tu sobie kryjówkę jakieś zwierzęta domyślił się Erling.
Chodzcie, przejdziemy się po komnatach!
Nie było to wcale łatwe, wszędzie wszak walały się kamienne bloki, które
powypadały ze ścian.
Tiril z dumą zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej jako pierwsi ludzie
od niepamiętnych czasów postawili tu nogę. Dumie tej jednak towarzyszył lęk
103
i gorące pragnienie, by możliwie najprędzej opuścić to miejsce, uciec daleko, jak
najdalej stąd, zanim będzie za pózno.
Za pózno? Cóż za straszna myśl!
Usłyszała, że towarzysze zastanawiają się nad przeznaczeniem poszczegól-
nych komnat. Otwory w murze, w których opierały się kiedyś drewniane belki,
wskazywały na istnienie górnego piętra albo wieży. Tak, tak, zapewne hrabia i je-
go księżniczka pragnęli, by ich siedziba była niezwykle okazała.
Tiril znów stanęła nasłuchując. Często tak robiła, nie mogła bowiem pozbyć
się wrażenia, że coś czai się w powietrzu lub w kamiennych ścianach. Docierał do
niej ostrzegawczy pomruk, jakiś potworny głuchy głos, jakby wydobywający się
z głębi gardła, które przestało istnieć.
Cóż za głupstwa! Spróbowała odegnać niepokój. Wszyscy jednak chyba wy-
czuwali, że nie są w zamku mile widzianymi gośćmi. Arne wyglądał, jakby zaraz
miał zemdleć ze strachu, a w oczach opanowanego Fredlunda pojawiła się nie-
zwykła zaduma. Wszyscy pokładali nadzieję w Mórim, a ponieważ i on niczego
nie był pewien, tym większy odczuwali lęk.
Nero, popiskując, uparcie ciągnął w jedną stronę.
Poczekaj, Nero! zniecierpliwił się Erling. Zaraz tam pójdziemy.
Nagle Tiril, idąca na końcu, skoczyła w przód. Odwrócili się.
Co się stało? spytał Móri.
Obejrzała się na otwór, przy którym przed chwilą stała.
Wydało mi się, że. . . że coś się czaiło, chciało zaatakować mnie od tyłu.
O mały włos, a by mnie dopadło.
Jesteśmy przewrażliwieni, nie wolno nam przesadzać oświadczył Er-
ling. I tak nie jest tu zbyt przyjemnie.
Tiril wcale nie jest przewrażliwiona bronił Móri dziewczyny. Przez
cały czas wiedzieliśmy, że coś się tu kryje, prawda?
Arne przedstawił pomysł, który mu wpadł do głowy:
Teraz, kiedy wiemy, że zamek naprawdę istnieje i gdzie szukać wejścia,
moglibyśmy chyba odejść i wrócić za dnia?
Zapadła cisza.
Doskonały pomysł, Arne odparł Móri, a pozostali przytaknęli. Chłopak
się rozjaśnił. Pamiętaj tylko, że jesteśmy na nogach już prawie całą dobę
podjął Móri.
Wszystkim daje się we znaki zmęczenie. Moim zdaniem powinniśmy załatwić
wszystko, co mamy do załatwienia, i skończyć z tym ponurym zamczyskiem raz
na zawsze.
Arne zastanowił się chwilę.
Tak, pewnie macie rację. Nie śmiałbym chyba tu wrócić nawet w bardzo jasny
słoneczny dzień.
104
Rzeczywiście przyznał Erling. Zróbmy to, co do nas należy. Nie
powinno nam to zająć dużo czasu, bo obeszliśmy już chyba wszystkie komnaty.
Nie znajdując trzeciego kawałka figurki demona powiedział Fredlund.
A przecież po to przyjechaliśmy.
No tak, i żeby dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu Tiril dodał Erling.
Ale chyba błądzimy po manowcach.
Nie chcę mieć nic wspólnego z tym strasznym zamczyskiem! gwałtow-
nie wykrzyknęła Tiril. Nero, nie ciągnij tak!
Może powinniśmy iść za nim łagodnie zauważył Móri. A nuż pies
ma więcej rozumu od nas?
Pozwolili Nerowi iść tam, gdzie chciał. Czując, że postawił na swoim, ciągnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
ze Szkocją. Po prostu zniekształcone niemieckie słowo. Tiersteingram? Przyda się
na coś moje hanzeatyckie pochodzenie. To znaczy tyle, co Zgryzota Tierstein !
Zgryzota? Dlaczego? zastanawiała się Tiril.
Nie mówiłem wam? zdziwił się Fredlund. Wybaczcie, to przez zapo-
mnienie. Hrabia, który tu mieszkał, dość wcześnie stracił żonę, szwedzką księż-
niczkę. Nie mógł się pogodzić z tym ciosem, w końcu postradał rozum. W atakach
wściekłości lub może wiedziony pragnieniem zemsty żądał od czasu do czasu
dziewicy z wiosek wokół Tiveden. Młode panny nigdy nie wracały.
Czy w końcu miał ich cały harem? spytał Erling.
O tym się nie mówi odparł oberżysta. Pamiętajcie, że to tylko legen-
da!
Podobnie było z Tistelgorm przypomniał Móri.
No tak, macie rację.
Wejdzmy do środka, dopóki księżyc ma jeszcze ochotę świecić zapropo-
nował Erling.
Tiril nie mogła pozbyć się paskudnego uczucia, że są stale obserwowani, że
gdzieś w cieniu łypią na nich jakieś oczy. Westchnęła.
Wiem o tym cicho powiedział Móri. Nie jesteśmy sami.
Przeszli do większego pomieszczenia. Na środku wyrosły tu drzewa.
Uwaga! krzyknął nagle Erling.
Przyciągnął do siebie idącego przodem Fredlunda. W miejscu gdzie przed
ułamkiem chwili stał oberżysta, runął na ziemię olbrzymi kamienny blok.
102
Wystraszyli się. Podnieśli głowy, ale nad nimi widać było tylko mur.
Może powinniśmy zawrócić? podsunęła Tiril.
Móri jednak znów zachowywał się dziwnie, bardzo tego u niego nie lubiła.
Wszyscy się zorientowali, że coś wyczuwa.
Co się dzieje, Móri? zapytał Erling.
Mamy nie zawracać odparł wreszcie Islandczyk. Mamy szukać.
Ho, ho! roześmiał się Erling. Czyżbyś zwietrzył zbiór czarnoksię-
skich formuł i środków?
Móri westchnął. Jego niepewność ich przeraziła.
Móri rzekł Erling z naciskiem. Wiesz, że bez ciebie jesteśmy bezrad-
ni, ufamy ci! Nie możesz nas teraz zostawić!
Nie opuszczę was. Pamiętaj jednak, że mamy do czynienia z mocą innego
czarnoksiężnika, a nawet dwóch, jeśli się nie mylimy, dwóch potężnych, mocar-
nych znawców wiedzy tajemnej. To oni położyli zaklęcie na oczy ludzi, dlatego
nigdy ani nie widziano zamku, ani nie znaleziono drogi do niego.
Zamyśleni pokiwali głowami. Oczywiście Móri miał rację. Fakt, że dotąd nikt
nigdy tu nie trafił, dawał do myślenia.
Mówiliście, że mamy szukać zwrócił się Fredlund do Móriego. To
nie powinno nam zająć dużo czasu.
Rozejrzeli się dokoła i przyznali mu rację. Z miejsca, którym się znajdowali,
roztaczał się widok na całe ruiny, bo zachowały się tylko niektóre z wewnętrznych
ścian, natomiast wyraznie było widać całą architekturę zamku. Dwa większe po-
mieszczenia, z których jedno musiało być salą rycerską, kilka mniejszych komnat.
Zamek przypominał Tiril ruiny klasztoru, który widziała w okolicach Bergen. Ti-
stelgorm czy Tiersteingram, jak chyba naprawdę zwał się zamek był mniej-
szy i z całą pewnością nie wybudowano go na chwałę Boga. Jeśli jednak pan na
zamku w istocie był czarnoksiężnikiem, być może miał oddzielną komnatę na swe
studia i eksperymenty?
Głośno powtórzyła to pytanie.
No cóż rzekł Móri niepewnie. Ani ja, ani żaden z moich przodków,
ba, nawet sira Eirikur z Vogsos nie miał oddzielnej izby do tych celów, lecz w cza-
sach, kiedy budowano tę twierdzę, przy większym bogactwie. . . Kto wie, może
tak właśnie było?
Nero, dziwnie spokojny od czasu zetknięcia z potworem w skalnym korytarzu,
zaczął teraz obwąchiwać ziemię i ciągnąć w określonym kierunku.
Na pewno znalazły tu sobie kryjówkę jakieś zwierzęta domyślił się Erling.
Chodzcie, przejdziemy się po komnatach!
Nie było to wcale łatwe, wszędzie wszak walały się kamienne bloki, które
powypadały ze ścian.
Tiril z dumą zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej jako pierwsi ludzie
od niepamiętnych czasów postawili tu nogę. Dumie tej jednak towarzyszył lęk
103
i gorące pragnienie, by możliwie najprędzej opuścić to miejsce, uciec daleko, jak
najdalej stąd, zanim będzie za pózno.
Za pózno? Cóż za straszna myśl!
Usłyszała, że towarzysze zastanawiają się nad przeznaczeniem poszczegól-
nych komnat. Otwory w murze, w których opierały się kiedyś drewniane belki,
wskazywały na istnienie górnego piętra albo wieży. Tak, tak, zapewne hrabia i je-
go księżniczka pragnęli, by ich siedziba była niezwykle okazała.
Tiril znów stanęła nasłuchując. Często tak robiła, nie mogła bowiem pozbyć
się wrażenia, że coś czai się w powietrzu lub w kamiennych ścianach. Docierał do
niej ostrzegawczy pomruk, jakiś potworny głuchy głos, jakby wydobywający się
z głębi gardła, które przestało istnieć.
Cóż za głupstwa! Spróbowała odegnać niepokój. Wszyscy jednak chyba wy-
czuwali, że nie są w zamku mile widzianymi gośćmi. Arne wyglądał, jakby zaraz
miał zemdleć ze strachu, a w oczach opanowanego Fredlunda pojawiła się nie-
zwykła zaduma. Wszyscy pokładali nadzieję w Mórim, a ponieważ i on niczego
nie był pewien, tym większy odczuwali lęk.
Nero, popiskując, uparcie ciągnął w jedną stronę.
Poczekaj, Nero! zniecierpliwił się Erling. Zaraz tam pójdziemy.
Nagle Tiril, idąca na końcu, skoczyła w przód. Odwrócili się.
Co się stało? spytał Móri.
Obejrzała się na otwór, przy którym przed chwilą stała.
Wydało mi się, że. . . że coś się czaiło, chciało zaatakować mnie od tyłu.
O mały włos, a by mnie dopadło.
Jesteśmy przewrażliwieni, nie wolno nam przesadzać oświadczył Er-
ling. I tak nie jest tu zbyt przyjemnie.
Tiril wcale nie jest przewrażliwiona bronił Móri dziewczyny. Przez
cały czas wiedzieliśmy, że coś się tu kryje, prawda?
Arne przedstawił pomysł, który mu wpadł do głowy:
Teraz, kiedy wiemy, że zamek naprawdę istnieje i gdzie szukać wejścia,
moglibyśmy chyba odejść i wrócić za dnia?
Zapadła cisza.
Doskonały pomysł, Arne odparł Móri, a pozostali przytaknęli. Chłopak
się rozjaśnił. Pamiętaj tylko, że jesteśmy na nogach już prawie całą dobę
podjął Móri.
Wszystkim daje się we znaki zmęczenie. Moim zdaniem powinniśmy załatwić
wszystko, co mamy do załatwienia, i skończyć z tym ponurym zamczyskiem raz
na zawsze.
Arne zastanowił się chwilę.
Tak, pewnie macie rację. Nie śmiałbym chyba tu wrócić nawet w bardzo jasny
słoneczny dzień.
104
Rzeczywiście przyznał Erling. Zróbmy to, co do nas należy. Nie
powinno nam to zająć dużo czasu, bo obeszliśmy już chyba wszystkie komnaty.
Nie znajdując trzeciego kawałka figurki demona powiedział Fredlund.
A przecież po to przyjechaliśmy.
No tak, i żeby dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu Tiril dodał Erling.
Ale chyba błądzimy po manowcach.
Nie chcę mieć nic wspólnego z tym strasznym zamczyskiem! gwałtow-
nie wykrzyknęła Tiril. Nero, nie ciągnij tak!
Może powinniśmy iść za nim łagodnie zauważył Móri. A nuż pies
ma więcej rozumu od nas?
Pozwolili Nerowi iść tam, gdzie chciał. Czując, że postawił na swoim, ciągnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]