[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aktorską wypaczył ideologiczną linię filmu. Po jakimś czasie do obozu, w którym siedzi
nieszczęsny aktor, przychodzi tenże właśnie film: aktor: - wyniszczone głodem widmo - ma
możność oglądania samego siebie w sytuacji jakże odmiennej od obecnej. Siedzi bowiem za
carskim stołem i wznosząc ciężkie od wina puchary obżera się bażantami.
Jeśli nawet historia ta nie jest prawdziwa, jest ona prawdziwym zmyśleniem.
Absolutna bezradność pisarzy piszących o totalitaryzmie polega na tym, iż prawd
przez nich napisanych nikt nie jest w stanie przyjąć.
W filmie Orsona Wellesa The Trial widzimy bohatera Józefa K., błąkającego się po
Pałacu Sprawiedliwości. Pałac ten stanowi zlepek rozmaitych stylów architektonicznych: jest
tam kawałek baroku, kawałem budownictwa współczesnego, kawałek gotyku; po czym idący
przez zakurzone korytarze Józef K. znajduje się ni stąd ni zowąd w poczekalni dworca Gare
St. Lazare.
Jako całość Pałac Sprawiedliwości jest idiotyzmem; dziwię się, że żaden z krytyków
filmowych nie zwrócił uwagi na właśnie ten element filmu, stanowiący w zasadzie klucz do
tego, w jaki sposób Orson Welles chciał pokazać Kafkę. Jest to fantastyczna brednia, którą
ludzie uważają za Pałac Sprawiedliwości; nie ma sensu, stylu i jasności: księga praw, do
której zagląda raz Józef, jest zbiorem pornograficznym fotografii.
Wtedy, w Kazimierzu, pomyślałem sobie: A cóż by się stało, gdyby napisać
opowiadanie oparte tylko i wyłącznie na autentycznych faktach i zdarzeniach, posługując się
fragmentami przemówień i po prostu - jak w opowiadaniu jednowątkowym - przeprowadzić
bohatera przez to wszystko. Czy uda się tego rodzaju opowiadanie i czy ludzie, którzy sami
przez tyle lat widzą to wszystko, uwierzą po prostu w fakty, które z chwilą, w której
zamienione zostaną w opowiadanie, siłą rzeczy staną się fikcją; czy ci ludzie uwierzą w to?
Razno zabrałem się do dzieła; pojechałem przede wszystkim do Warszawy i zacząłem czytać
Nowe Drogi.
Chciałem przy okazji odszukać Edwarda Bernsteina; wszedłem do bursy, w której
niegdyś mieszkał, i idąc korytarzem usłyszałem dzwięki gitary i następującą pieśń:
List mi przysłałaś pewnego ranka,
Z bukietem białych róż.
A w tym liście mi napisałaś,
%7łe masz mnie w dupie już...
Zafascynowany dramatyzmem i prostotą pieśni zapukałem do drzwi i wszedłszy
zobaczyłem dwóch moich kolegów, aktorów ze szkoły teatralnej.
Jeden z nich siedział na łóżku trzymając gitarę; drugi z twarzą pełną posępnej zadumy
zamarł na środku pokoju w pozie umierającego łabędzia.
Zapytałem o co chodzi.
- Robimy przeżycie - powiedział człowiek z gitarą. - Na egzaminach dają nam
dowolny temat, ale trzeba scenę zagrać aktorsko. W tym wypadku treść pieśni stanowi
scenariusz. A teraz zobacz.
Usiadłem na łóżku obok gitarzysty; gitarzysta wstał i wyszedłszy na korytarz począł
pukać do drzwi. Umierający łabędz położył się w międzyczasie na łóżku i nie reagował na
pukanie. Dopiero kiedy tamten zaczął walić pięścią w drzwi, łabędz poderwał się i chwilę
patrzył przed siebie nieprzytomnie. Następnie zaczął szukać nocnych pantofli; szukał ich
przez chwilę, wreszcie - nie zapominając o tym, że jest człowiekiem zaspanym - podszedł do
drzwi na bosaka i otworzył je. Gitarzysta podał mu coś; to był ów list z wiązanką róż. Twarz
zaspanego rozjaśniała się; otrzymał róże od ukochanej, więc sytuacja jest jasna: ona go kocha,
ona go pożąda, ona mu rankiem przysłała róże. Trzeba dać napiwek listonoszowi; zakochany
przeszukuje portfel, ale bezskutecznie, ponieważ z rozpaczy wszystko przepił ostatniej nocy.
Sadza listonosza na honorowym miejscu przy stole i idzie do sąsiadów pożyczyć pieniądze; z
sąsiadami nie rozmawiał już wiele lat na skutek jakiejś waśni; ale wszystko to okazuje się
błahe wobec dowodów uczucia ukochanej kobiety. Pożycza wreszcie dziesięć złotych, daje
listonoszowi i listonosz wychodzi. Teraz oczywiście trzeba załatwić sprawę róż, bierze więc
wazon, ale ponieważ wciąż jest zaspany, potyka się o dywan i z wazonu zostaje skorupa.
Znów - tym razem z różami w ręku - idzie do sąsiadów i tłumacząc im coś pełnym szczęścia
bełkotem, pożycza od nich ohydny kryształowy puchar; puchar ten jest jednak pamiątką pana
domu, którą otrzymał jeszcze w czasach Strzelca jako żołnierz wyborowy, czy coś takiego;
pertraktacje trwają długo, ale ponieważ były piłsudczyk jest człowiekiem romantycznym,
pożycza mu wreszcie wazon i szczęśliwy kochanek wsadza tam róże. Jest podniecony; siada
na fotelu i zapalając papierosa patrzy na leżący przed nim nie otwarty list; ale jest zupełnie
pewien, że list ten zawiera słodkie i pełne upojenia słowa. Popada nawet w zadumę; myśli o
tych wszystkich nocach, które przełaził pod oknem ukochanej; o jej mężu, który nie chciał
dać jej rozwodu; o tych wszystkich chorobach, które w kręgach wojskowych zwą się grupą z
komplikacjami , a które leczy się za pomocą antybiotyków i sulfamidów. Chorób tych
oczywiście nabawił się po pijanemu, kiedy rozpacz pchała go w objęcia cór Koryntu. I tak
siedzi patrząc na list i odwlekając chwilę otwarcia. Wreszcie niedopałek papierosa parzy go w
palce i tym samym doprowadza do przytomności; gasi niedopałek i stanowczym ruchem
otwiera list, w którym zawarte są owe fatalne słowa.
Odwraca twarz do tyłu; rękę zaciska na kolcach róży. Koniec.
- Gramy według Stanisławskiego - wyjaśnili. - Wszystko jest w tej scenie: miłość,
nadzieja, rozpacz. Ale na egzaminie zmienimy słowa. I mam cię w dupie już na że ze mną
zrywasz już . To oczywiście nie jest to samo, ale cóż można zrobić. A teraz zagramy tę samą
scenę według Strasseberga i Kazana. Mietek, zaczynaj!
Tym razem gitarzysta położył się na łóżku, a tamten zaczął pukać.
Gitarzysta nie reaguje na pukanie; paląc papierosa patrzy w sufit i w wybija bosą nogą
o poręcz łóżka. Po jakimś czasie tamten zaczyna walić pięścią w stół.
Gitarzysta: - Przynosisz mi forsę?
Listonosz: - Nie, róże.
Gitarzysta: - Powiedzieli ci, że wykorkowałem? Zostaw róże u ciecia.
Listonosz: - Mietek, zmiłuj się, w Stanach nie ma cieci.
Gitarzysta: - Połóż je pod drzwiami.
Listonosz: - Musisz podpisać.
Gitarzysta: - To mój błąd. Mogłem je posłać Heli. Hela ma znajomego zegarmistrza w
Paryżu, u którego mógłbym kiedyś zanocować, kiedy tam będę.
Zamyśla się przez chwilę; po czym mówi: - Zupełnie zapomniałem, że Hela jest moją
żoną od dwóch lat, teraz wyjechała na wczasy, a te róże dostałem od kobiety, z którą
nawiązałem romans tydzień temu.
Następnie zapytano mnie, która z koncepcji mi odpowiada bardziej; powiedziałem, że
nie widzą żadnej różnicy w tej całej sprawie i w ogóle nie wydaje mi się to prawdopodobne;
kobiety, które zrywają, nie inwestują lekkomyślnie pieniędzy w bukiety róż. W najlepszym
wypadku możemy liczyć, iż kobieta, która wychodzi akurat za mąż za bogatego ogrodnika
podwarszawskiego, napisze nam list, iż postanowiła odejść od nas, aby nie łamać nam życia; [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
aktorską wypaczył ideologiczną linię filmu. Po jakimś czasie do obozu, w którym siedzi
nieszczęsny aktor, przychodzi tenże właśnie film: aktor: - wyniszczone głodem widmo - ma
możność oglądania samego siebie w sytuacji jakże odmiennej od obecnej. Siedzi bowiem za
carskim stołem i wznosząc ciężkie od wina puchary obżera się bażantami.
Jeśli nawet historia ta nie jest prawdziwa, jest ona prawdziwym zmyśleniem.
Absolutna bezradność pisarzy piszących o totalitaryzmie polega na tym, iż prawd
przez nich napisanych nikt nie jest w stanie przyjąć.
W filmie Orsona Wellesa The Trial widzimy bohatera Józefa K., błąkającego się po
Pałacu Sprawiedliwości. Pałac ten stanowi zlepek rozmaitych stylów architektonicznych: jest
tam kawałek baroku, kawałem budownictwa współczesnego, kawałek gotyku; po czym idący
przez zakurzone korytarze Józef K. znajduje się ni stąd ni zowąd w poczekalni dworca Gare
St. Lazare.
Jako całość Pałac Sprawiedliwości jest idiotyzmem; dziwię się, że żaden z krytyków
filmowych nie zwrócił uwagi na właśnie ten element filmu, stanowiący w zasadzie klucz do
tego, w jaki sposób Orson Welles chciał pokazać Kafkę. Jest to fantastyczna brednia, którą
ludzie uważają za Pałac Sprawiedliwości; nie ma sensu, stylu i jasności: księga praw, do
której zagląda raz Józef, jest zbiorem pornograficznym fotografii.
Wtedy, w Kazimierzu, pomyślałem sobie: A cóż by się stało, gdyby napisać
opowiadanie oparte tylko i wyłącznie na autentycznych faktach i zdarzeniach, posługując się
fragmentami przemówień i po prostu - jak w opowiadaniu jednowątkowym - przeprowadzić
bohatera przez to wszystko. Czy uda się tego rodzaju opowiadanie i czy ludzie, którzy sami
przez tyle lat widzą to wszystko, uwierzą po prostu w fakty, które z chwilą, w której
zamienione zostaną w opowiadanie, siłą rzeczy staną się fikcją; czy ci ludzie uwierzą w to?
Razno zabrałem się do dzieła; pojechałem przede wszystkim do Warszawy i zacząłem czytać
Nowe Drogi.
Chciałem przy okazji odszukać Edwarda Bernsteina; wszedłem do bursy, w której
niegdyś mieszkał, i idąc korytarzem usłyszałem dzwięki gitary i następującą pieśń:
List mi przysłałaś pewnego ranka,
Z bukietem białych róż.
A w tym liście mi napisałaś,
%7łe masz mnie w dupie już...
Zafascynowany dramatyzmem i prostotą pieśni zapukałem do drzwi i wszedłszy
zobaczyłem dwóch moich kolegów, aktorów ze szkoły teatralnej.
Jeden z nich siedział na łóżku trzymając gitarę; drugi z twarzą pełną posępnej zadumy
zamarł na środku pokoju w pozie umierającego łabędzia.
Zapytałem o co chodzi.
- Robimy przeżycie - powiedział człowiek z gitarą. - Na egzaminach dają nam
dowolny temat, ale trzeba scenę zagrać aktorsko. W tym wypadku treść pieśni stanowi
scenariusz. A teraz zobacz.
Usiadłem na łóżku obok gitarzysty; gitarzysta wstał i wyszedłszy na korytarz począł
pukać do drzwi. Umierający łabędz położył się w międzyczasie na łóżku i nie reagował na
pukanie. Dopiero kiedy tamten zaczął walić pięścią w drzwi, łabędz poderwał się i chwilę
patrzył przed siebie nieprzytomnie. Następnie zaczął szukać nocnych pantofli; szukał ich
przez chwilę, wreszcie - nie zapominając o tym, że jest człowiekiem zaspanym - podszedł do
drzwi na bosaka i otworzył je. Gitarzysta podał mu coś; to był ów list z wiązanką róż. Twarz
zaspanego rozjaśniała się; otrzymał róże od ukochanej, więc sytuacja jest jasna: ona go kocha,
ona go pożąda, ona mu rankiem przysłała róże. Trzeba dać napiwek listonoszowi; zakochany
przeszukuje portfel, ale bezskutecznie, ponieważ z rozpaczy wszystko przepił ostatniej nocy.
Sadza listonosza na honorowym miejscu przy stole i idzie do sąsiadów pożyczyć pieniądze; z
sąsiadami nie rozmawiał już wiele lat na skutek jakiejś waśni; ale wszystko to okazuje się
błahe wobec dowodów uczucia ukochanej kobiety. Pożycza wreszcie dziesięć złotych, daje
listonoszowi i listonosz wychodzi. Teraz oczywiście trzeba załatwić sprawę róż, bierze więc
wazon, ale ponieważ wciąż jest zaspany, potyka się o dywan i z wazonu zostaje skorupa.
Znów - tym razem z różami w ręku - idzie do sąsiadów i tłumacząc im coś pełnym szczęścia
bełkotem, pożycza od nich ohydny kryształowy puchar; puchar ten jest jednak pamiątką pana
domu, którą otrzymał jeszcze w czasach Strzelca jako żołnierz wyborowy, czy coś takiego;
pertraktacje trwają długo, ale ponieważ były piłsudczyk jest człowiekiem romantycznym,
pożycza mu wreszcie wazon i szczęśliwy kochanek wsadza tam róże. Jest podniecony; siada
na fotelu i zapalając papierosa patrzy na leżący przed nim nie otwarty list; ale jest zupełnie
pewien, że list ten zawiera słodkie i pełne upojenia słowa. Popada nawet w zadumę; myśli o
tych wszystkich nocach, które przełaził pod oknem ukochanej; o jej mężu, który nie chciał
dać jej rozwodu; o tych wszystkich chorobach, które w kręgach wojskowych zwą się grupą z
komplikacjami , a które leczy się za pomocą antybiotyków i sulfamidów. Chorób tych
oczywiście nabawił się po pijanemu, kiedy rozpacz pchała go w objęcia cór Koryntu. I tak
siedzi patrząc na list i odwlekając chwilę otwarcia. Wreszcie niedopałek papierosa parzy go w
palce i tym samym doprowadza do przytomności; gasi niedopałek i stanowczym ruchem
otwiera list, w którym zawarte są owe fatalne słowa.
Odwraca twarz do tyłu; rękę zaciska na kolcach róży. Koniec.
- Gramy według Stanisławskiego - wyjaśnili. - Wszystko jest w tej scenie: miłość,
nadzieja, rozpacz. Ale na egzaminie zmienimy słowa. I mam cię w dupie już na że ze mną
zrywasz już . To oczywiście nie jest to samo, ale cóż można zrobić. A teraz zagramy tę samą
scenę według Strasseberga i Kazana. Mietek, zaczynaj!
Tym razem gitarzysta położył się na łóżku, a tamten zaczął pukać.
Gitarzysta nie reaguje na pukanie; paląc papierosa patrzy w sufit i w wybija bosą nogą
o poręcz łóżka. Po jakimś czasie tamten zaczyna walić pięścią w stół.
Gitarzysta: - Przynosisz mi forsę?
Listonosz: - Nie, róże.
Gitarzysta: - Powiedzieli ci, że wykorkowałem? Zostaw róże u ciecia.
Listonosz: - Mietek, zmiłuj się, w Stanach nie ma cieci.
Gitarzysta: - Połóż je pod drzwiami.
Listonosz: - Musisz podpisać.
Gitarzysta: - To mój błąd. Mogłem je posłać Heli. Hela ma znajomego zegarmistrza w
Paryżu, u którego mógłbym kiedyś zanocować, kiedy tam będę.
Zamyśla się przez chwilę; po czym mówi: - Zupełnie zapomniałem, że Hela jest moją
żoną od dwóch lat, teraz wyjechała na wczasy, a te róże dostałem od kobiety, z którą
nawiązałem romans tydzień temu.
Następnie zapytano mnie, która z koncepcji mi odpowiada bardziej; powiedziałem, że
nie widzą żadnej różnicy w tej całej sprawie i w ogóle nie wydaje mi się to prawdopodobne;
kobiety, które zrywają, nie inwestują lekkomyślnie pieniędzy w bukiety róż. W najlepszym
wypadku możemy liczyć, iż kobieta, która wychodzi akurat za mąż za bogatego ogrodnika
podwarszawskiego, napisze nam list, iż postanowiła odejść od nas, aby nie łamać nam życia; [ Pobierz całość w formacie PDF ]