[ Pobierz całość w formacie PDF ]
policji czy kapłana.
Rzeczywiście, ma pan rację.
29
Następnie list przysłany do hotelu. Przypuszczam, że ma on jakiś związek z tą
sprawą.
Wydaje mi się, że ktoś wie lepiej od nas, co się dzieje na moczarach rzekł
doktor Mortimer.
I że ten ktoś jest panu życzliwy, ponieważ ostrzega pana o
niebezpieczeństwie dodał Holmes.
Albo że ktoś chce mnie odstraszyć.
To też jest możliwe. Jestem panu bardzo wdzięczny, doktorze, że dał mi pan
do rozwiązania problem, który nasuwa tyle ciekawych możliwości. Teraz, sir Henry,
pozostaje nam tylko jedna kwestia do rozstrzygnięcia: czy wskazane jest, aby się pan
udał do Baskerville Hallu.
Dlaczegóż miałbym nie jechać?
Bo tam może grozić panu niebezpieczeństwo.
Niebezpieczeństwo pochodzące od złego ducha prześladującego moją rodzinę
czy też od złych ludzi?
To właśnie musimy wyjaśnić.
Jakiekolwiek jest zdanie panów, ja już powziąłem decyzję. Panie Holmes, nie
istnieje w piekle taki diabeł ani na ziemi taki człowiek, który by mi mógł przeszkodzić
w powrocie do siedziby moich przodków. Oto jest moje ostatnie słowo.
Mówiąc to, zmarszczył swe czarne brwi i zaczerwienił się mocno. Ostatni
potomek Baskerville'ów odziedziczył widocznie gwałtowny temperament swoich
przodków.
Muszę zastanowić się nieco dłużej nad tym, co mi pan powiedział rzekł po
chwili. Niepodobna tak od razu zrozumieć wszystko i powziąć postanowienie.
Chciałbym mieć chwilę spokoju dla przemyślenia tej sprawy. Panie Holmes, teraz jest
wpół do dwunastej i ja wracam prosto do hotelu. Może zechce pan wraz z doktorem
Watsonem przyjść do mnie o drugiej i zjeść z nami drugie śniadanie? Sądzę, że
wytworzę sobie do tego czasu jaśniejsze pojęcie o tym wszystkim.
Czy to ci odpowiada, Watsonie?
Najzupełniej.
W takim razie przyjmujemy zaproszenie. Czy posłać po fiakra?
Nie, dziękuję, wolę się przejść, ponieważ jestem trochę zdenerwowany.
Będę panu z przyjemnością towarzyszył odezwał się doktor Mortimer.
A więc spotykamy się o drugiej. Do widzenia. Usłyszeliśmy odgłos kroków
30
naszych gości na schodach i trzaśniecie drzwi wejściowych. Błyskawicznie z ospałego
marzyciela Holmes zamienił się w człowieka czynu.
Wkładaj buty i kapelusz, Watsonie, szybko! Nie ma ani chwili do stracenia!
Wpadł w szlafroku do swego pokoju i w kilka sekund pózniej powrócił w
surducie. Zbiegliśmy ze schodów i wypadliśmy na ulicę. Doktor Mortimer i
Baskerville szli o jakieś dwieście metrów przed nami, w kierunku Oxford Street.
Czy mam ich dogonić i zatrzymać? spytałem.
Ani mi się waż! Twoje towarzystwo wystarczy najzupełniej, jeśli ty
zadowolisz się moim. Ci panowie mieli słuszność, ranek dzisiejszy jest wyśmienity na
przechadzkę.
Przyśpieszył kroku, tak że niebawem odległość, dzieląca nas od tamtych
panów, zmniejszyła się o połowę, po czym, pozostając już o jakieś sto metrów w tyle,
szliśmy za nimi przez Oxford Street, a pózniej po Regent Street. Raz doktor Mortimer
i Baskerville zatrzymali się przed jakąś wystawą sklepową, a Holmes uczynił to samo.
W chwilę pózniej wydał stłumiony okrzyk radości. Zledząc kierunek jego badawczego
wzroku, spostrzegłem karetę z jakimś pasażerem, która stała po przeciwnej stronie
ulicy i teraz ruszyła znów wolno dalej.
Mamy go, Watsonie! Chodz prędko. Przyjrzyjmy mu się przynajmniej, jeżeli
nic więcej nie będziemy mogli zrobić.
W przelocie dostrzegłem gęstą, czarną brodę i parę przenikliwych oczu,
spoglądających na nas przez boczne okno karety. W tejże chwili otworzyło się okienko
w dachu, przez które pasażer porozumiewa się z dorożkarzem, jadący krzyknął mu coś
i kareta potoczyła się szybko po Regent Street. Holmes obejrzał się bacznie dokoła,
lecz w pobliżu nie było żadnego wolnego pojazdu. Puścił się tedy dzikim pędem wśród
ruchu ulicznego, ale odległość była tak wielka, że kareta znikła nam z oczu.
Do licha! zaklął Holmes, gdy wydostał się zadyszany i blady ze złości
spomiędzy szeregu pojazdów. Co za pech i co za niedołęstwo! Watsonie, Watsonie,
jeżeli jesteś uczciwym człowiekiem, zapamiętaj to i zapisz na rachunek moich
niepowodzeń.
Kto to był?
Nie mam pojęcia.
Jakiś szpieg? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
policji czy kapłana.
Rzeczywiście, ma pan rację.
29
Następnie list przysłany do hotelu. Przypuszczam, że ma on jakiś związek z tą
sprawą.
Wydaje mi się, że ktoś wie lepiej od nas, co się dzieje na moczarach rzekł
doktor Mortimer.
I że ten ktoś jest panu życzliwy, ponieważ ostrzega pana o
niebezpieczeństwie dodał Holmes.
Albo że ktoś chce mnie odstraszyć.
To też jest możliwe. Jestem panu bardzo wdzięczny, doktorze, że dał mi pan
do rozwiązania problem, który nasuwa tyle ciekawych możliwości. Teraz, sir Henry,
pozostaje nam tylko jedna kwestia do rozstrzygnięcia: czy wskazane jest, aby się pan
udał do Baskerville Hallu.
Dlaczegóż miałbym nie jechać?
Bo tam może grozić panu niebezpieczeństwo.
Niebezpieczeństwo pochodzące od złego ducha prześladującego moją rodzinę
czy też od złych ludzi?
To właśnie musimy wyjaśnić.
Jakiekolwiek jest zdanie panów, ja już powziąłem decyzję. Panie Holmes, nie
istnieje w piekle taki diabeł ani na ziemi taki człowiek, który by mi mógł przeszkodzić
w powrocie do siedziby moich przodków. Oto jest moje ostatnie słowo.
Mówiąc to, zmarszczył swe czarne brwi i zaczerwienił się mocno. Ostatni
potomek Baskerville'ów odziedziczył widocznie gwałtowny temperament swoich
przodków.
Muszę zastanowić się nieco dłużej nad tym, co mi pan powiedział rzekł po
chwili. Niepodobna tak od razu zrozumieć wszystko i powziąć postanowienie.
Chciałbym mieć chwilę spokoju dla przemyślenia tej sprawy. Panie Holmes, teraz jest
wpół do dwunastej i ja wracam prosto do hotelu. Może zechce pan wraz z doktorem
Watsonem przyjść do mnie o drugiej i zjeść z nami drugie śniadanie? Sądzę, że
wytworzę sobie do tego czasu jaśniejsze pojęcie o tym wszystkim.
Czy to ci odpowiada, Watsonie?
Najzupełniej.
W takim razie przyjmujemy zaproszenie. Czy posłać po fiakra?
Nie, dziękuję, wolę się przejść, ponieważ jestem trochę zdenerwowany.
Będę panu z przyjemnością towarzyszył odezwał się doktor Mortimer.
A więc spotykamy się o drugiej. Do widzenia. Usłyszeliśmy odgłos kroków
30
naszych gości na schodach i trzaśniecie drzwi wejściowych. Błyskawicznie z ospałego
marzyciela Holmes zamienił się w człowieka czynu.
Wkładaj buty i kapelusz, Watsonie, szybko! Nie ma ani chwili do stracenia!
Wpadł w szlafroku do swego pokoju i w kilka sekund pózniej powrócił w
surducie. Zbiegliśmy ze schodów i wypadliśmy na ulicę. Doktor Mortimer i
Baskerville szli o jakieś dwieście metrów przed nami, w kierunku Oxford Street.
Czy mam ich dogonić i zatrzymać? spytałem.
Ani mi się waż! Twoje towarzystwo wystarczy najzupełniej, jeśli ty
zadowolisz się moim. Ci panowie mieli słuszność, ranek dzisiejszy jest wyśmienity na
przechadzkę.
Przyśpieszył kroku, tak że niebawem odległość, dzieląca nas od tamtych
panów, zmniejszyła się o połowę, po czym, pozostając już o jakieś sto metrów w tyle,
szliśmy za nimi przez Oxford Street, a pózniej po Regent Street. Raz doktor Mortimer
i Baskerville zatrzymali się przed jakąś wystawą sklepową, a Holmes uczynił to samo.
W chwilę pózniej wydał stłumiony okrzyk radości. Zledząc kierunek jego badawczego
wzroku, spostrzegłem karetę z jakimś pasażerem, która stała po przeciwnej stronie
ulicy i teraz ruszyła znów wolno dalej.
Mamy go, Watsonie! Chodz prędko. Przyjrzyjmy mu się przynajmniej, jeżeli
nic więcej nie będziemy mogli zrobić.
W przelocie dostrzegłem gęstą, czarną brodę i parę przenikliwych oczu,
spoglądających na nas przez boczne okno karety. W tejże chwili otworzyło się okienko
w dachu, przez które pasażer porozumiewa się z dorożkarzem, jadący krzyknął mu coś
i kareta potoczyła się szybko po Regent Street. Holmes obejrzał się bacznie dokoła,
lecz w pobliżu nie było żadnego wolnego pojazdu. Puścił się tedy dzikim pędem wśród
ruchu ulicznego, ale odległość była tak wielka, że kareta znikła nam z oczu.
Do licha! zaklął Holmes, gdy wydostał się zadyszany i blady ze złości
spomiędzy szeregu pojazdów. Co za pech i co za niedołęstwo! Watsonie, Watsonie,
jeżeli jesteś uczciwym człowiekiem, zapamiętaj to i zapisz na rachunek moich
niepowodzeń.
Kto to był?
Nie mam pojęcia.
Jakiś szpieg? [ Pobierz całość w formacie PDF ]