[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I tu był kolejny problem. Jest na tej farmie niecałe trzy tygodnie, a już stała się dla
niego domem. Jest z Abby niecałe trzy tygodnie, a już myśli o niej  moja . No i chłopcy...
Dylan wstał zza biurka i zaczął spacerować po pokoju. No dobra, zwariował na ich
punkcie. Przecież nie jest z kamienia, prawda?
Czemu tak go to wzięło? Ciężko pracował, by jego życie było takie właśnie, jak
chciał. Jedyną osobą, wobec której jest odpowiedzialny, jest on sam. Jedyną osobą, na
której opinii mu zależy, jest Dylan Crosby.
Może nie opływał w pieniądze, ale niewątpliwie zarabiał niezle. Gdyby jutro
zapragnął wyjechać na trzy tygodnie na Południowy Pacyfik, z nikim by nie musiał tego
wcześniej uzgadniać. Czy jest samolubny? A jeśli nawet, to ma do tego prawo. Przez
całe dzieciństwo, aż do czasu college'u, doił krowy. Potem studiował, ciężko pracował i
ustabilizował się - miał zawód i życie prywatne. Lata pracy w charakterze dziennikarza
śledczego były trudne, ale dawał sobie radę. Małżeństwo może nie było cudowne, ale
dopóki trwało, starał się jak mógł. Teraz jest wolny, bez jakichkolwiek zobowiązań. Sam
ustala sobie harmonogram pracy, sam wyznacza cele. To, że spodobała mu się ta farma i
polubił dwóch chłopaczków, nie oznacza jeszcze, że ma wywrócić do góry nogami cały
swój świat. Ma już za sobą jedno małżeństwo, Abby też. Byliby nierozsądni, ryzykując
drugi raz to samo.
Kiedy ona wreszcie wróci do domu?
Ledwo usłyszał warkot silnika, już był przy oknie.
Ale to nie poobijany wóz Abby zobaczył na podjezdzie, lecz ogromną, srebrną,
błyszczącą limuzynę.
- O, świeże powietrze. Zwieże, wiejskie powietrze. - Frank O'Hurley wyskoczył z
29
auta, jakby otwierał pierwszą scenę pierwszego aktu. - Oczyszcza umysł. Oczyszcza
duszę. Każdy powinien je wdychać. - Odetchnął głęboko... i skrzywił się z obrzydzeniem.
- Rany boskie, co to za zapach?
- Podejrzewam, że koński nawóz. - Maddy stanęła obok niego i rozejrzała się
wokół z zaciekawieniem. Wszędzie czuła się jak. u siebie w domu. - Mamo, jest tam moja
torebka?
- Bardzo proszę. - Molly, drobna i śliczna, z pomocą kierowcy wysiadła z auta.
Stanęła wyprostowana i zasłoniła oczy. Nie była próżna, ale wiedziała, że od słońca robią
się zmarszczki, a ona przecież pracuje twarzą. - No, no. - Trochę z zachwytem, trochę ze
zdumieniem przyjrzała się domowi. - Nie wyobrażam sobie naszej Abby w czymś takim.
- Gdzie popełniliśmy błąd? - zwrócił się do żony Frank...
- Przestań, tato! - Najmłodsza córka klepnęła go w ramię. - Abby kocha ten dom.
Kiedy Dylan dotarł do drzwi, z limuzyny wysiadała akurat Chantel O'Hurley. Od razu
zauważył, że ma takie same cudowne nogi jak Abby. Z gracją stanęła na wysypanym
żwirem podjezdzie, okręciła się dokoła i podała rękę kierowcy.
- Dziękuję, Donald. - Jej głos był niski i zmysłowy, uśmiech oszałamiający. - Bądz
tak łaskaw i postaw nasze bagaże na ganku. Potem jesteś wolny.
- Tak jest, proszę pani.
- Dobra w tym jesteś - szepnęła jej do ucha Maddy.
- Kochanie, przecież wiesz, że to u mnie wrodzone. - Chantel ujęła siostrę pod
ramię i dopiero wtedy zauważyła pytana. - No, no, kogo my tu mamy?
- To pewnie ten pisarz. - Maddy obejrzała go uważnie. - Bądz miła.
- Zapomniałaś, że to nie w moim stylu? - Chantel zsunęła na nos ogromne
przeciwsłoneczne okulary i nadal wpatrywała się w Dylana.
On też patrzył na nich. Jedna z sióstr miała na sobie workowate spodnie i
obszerny żakiet? wszystko w tak ostrej zieleni i błękicie. że normalnie oczy by bolały. Na
niej jednak wyglądało to po prostu wesoło i w dodatku znakomicie harmonizowało z
płową czupryną. Druga była elegancka, z grzywą popielatych włosów, w znakomicie
skrojonym kostiumie i pantoflach ze skóry aligatora. Towarzyszyli im rodzice - drobna,
30
śliczna mama około pięćdziesiątki i żylasty, niski tata, teatralnymi gestami machający w
stronę stajni.
- Dzień dobry. Jesteśmy rodziną Abby - odezwała się Maddy.
Weszła po schodach szybkim, sprężystym krokiem urodzonej optymistki. Siostra
podążyła za nią wolno i majestatycznie.
- Pan jest Dylan Crosby. - Chantel wyciągnęła do niego czubki palców. - My się już
znamy.
- Witam panią. - Jeśli kiedykolwiek czuł, że jakaś kobieta z przyjemnością
ugodziłaby go nożem i w dodatku wiedziała, gdzie celować, byłaby to ona. Z ulgą
odwrócił się do Maddy.
- To pan jest tym pisarzem. Abby mówiła mi, że pan tu jest. To nasi rodzice.
- Frank i Molly O'Hurley. - Frank mocno i serdecznie uścisnął mu rękę.
- Molly i Frank - poprawiła z uśmiechem jego żona. To po niej Abby odziedziczyła
urodę.
- To nie teatr, kochanie. - Frank cmoknął żonę w policzek. - Gdzie moja
dziewczynka? - zwrócił się do Dylana.
- Pojechała załatwić parę spraw. - Dylan od razu polubił tego niewielkiego,
żylastego mężczyznę o mocnym uścisku i silnym głosie.
- Parę spraw... Cała Abby.
- I zupełnie niepodobna do nas. Cześć. - Molly nie podała mu ręki, ale
uśmiechnęła się. - A pan pewnie jest tym pisarzem. Abby mówiła nam, że zdecydowała
się autoryzować pańską książkę.
- Owszem. - Od razu wyczuł jej dezaprobatę. Podejrzewał jednak, że nie jest
wymierzona ona w niego osobiście, lecz w sam pomysł jako taki. - Nie wiem dokładnie,
kiedy wróci, ale...
- Nie ma sprawy. - Frank przyjaznie poklepał go po ramieniu, po czym minął go i
wszedł do domu. Zrobił to W. sposób tak naturalny, że Dylan dopiero po chwili
uświadomił sobie, że Frank zignorował górę walizek.
- Cwany, co? - Maddy chwyciła dwie z nich i mrugnęła do Dylana. - No chodz,
31
Chantel.
Chantel przez moment przyglądała się bagażom potem wzięła jeden mały
neseserek.
- Jaki ojciec, taka córka - skomentowała Molly chwytając rączkę kolejnej walizki.
- Ja się tym zajmę - zaczął Dylan, ale Molly wybuchnęła śmiechem i sama
dzwignęła walizę - Targam takie kufry od dziecka. Niech się pan o mnie nie martwi, i dla
pana coś zostanie. Może mi pan wierzyć, że żadne z nich po nie wróci po bagaże.
Nastaw kawę Frank! - zawołała i ruszyła na górę.
Dylan posłusznie wziął pozostałe torby i ruszył za nią. Zapowiada się interesujące
popołudnie.
Abby uznała, że nie ma co dłużej się złościć. Złością niczego nie osiągnie. Dylan
jej nie ufa. Owszem nie powiedziała mu całej prawdy, ale i nie kłamała. A Dylan jest
człowiekiem, który wymaga prawdy i to całej. Nie koloryzowanej.
Sprawił jej przykrość. Zabolały ją jego wątpliwości i drwiny. A już zaczynała
wierzyć, że osiągnęli porozumienie, że Dylan akceptuje ją taką, jaka jest. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.