[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zbylutowi wiadomość zostawił, dokąd jedzie, gdyby książę go potrzebował, wziął
pachołka i worek z grzywnami od wypadku i jesienny szary poranek zastał go już w drodze
do Cieszkowego dworca. Drugiego dnia pod wieczór wjeżdżał w obejście, witany
szczekaniem psów. Jeno konia oddał nadbiegłemu pachołkowi, otwarły się drzwi na podcień
i stanęła w nich Czesława, zmieniona i postarzała. Plasęła w dłonie, gdy się zbliżył.
Mówiłam, że przyjedziecie, jako dobremu druhowi przystało.
Gdzie Doman i co z nim? zagadnął z miejsca Nawój.
Jest doma. Leży w komorze. A co z nim, sam wam opowie.
Westchnęła i zakrzątnęła się koło wieczerzy, a Nawój zakołatał do drzwi komory i
wszedł.
W komorze mrok już panował, jeno błoną obciągnięte okienko szarzało jeszcze resztą
uchodzącego światła dziennego. Nawój więcej słuchem skierował się ku łożu, starając się
dojrzeć Domana.
Nawet mnie nie powitasz? Oniemiałeś czy śpisz? Gadajże co.
Witaj mi. Dobrze, żeś przyjechał.
Głos Domana był jakiś obcy, senny, obojętny. Nawój w ciemności wymacał stołek i
usiadł.
Chorzejesz?
Może i chorzeję. Poszczerbili mnie. Zagoiło się, ale żyć mi się nie chce.
W tej chwili Czesława wniosła zapalony kaganek z tłuszczem i czerwonożółty,
niepewny blask oświetlił leżącego. Oczy miał przymknięte, twarz zapadłą, martwą. Nawój
zaniepokoił się.
Dawno tak leżysz?
Alboż ja wiem! Nie liczę.
Nawoja niepokoiła milkliwość Domana i paliła ciekawość, ale postanowił czekać, aż
sam się Doman rozgada. Istotnie po chwili zapytał:
Z dworu jedziesz? Co tam słychać?
Z dworu. Ale nie po to, by opowiadać tobie, co tam słychać, jeno wywiedzieć się, co
z tobą. Miałeś wracać zaraz, a rok już niedługo, ni ciebie, ni wieści.
Doman westchnął:
Wiedziałem, żeście na wyprawę chodzili... beze mnie. Nijak mi było wracać.
Myślałem: sprawy uładzę, wrócę. Nie poszło.
Z Bietką? zapytał Nawój.
Z Bietką przytaknął Doman i umilkł.
Słuchaj no zaczął po chwili Nawój. Zamrzeć się wybierasz czy tak ino leżysz,
bo nie wiesz, co począć?
Nic mi już nie jest, ale wstawać nie ma po co.
Choćby po to, by mi cześć jako gościowi wyrządzić. A dowiem się, co było, może
co uradzimy. Wyłaz!
Nawój zerwał skóry okrywające Domana. Doman zbierał się niechętnie, mówiąc:
Ostawiłbyś mnie. Na nic ja ni komu, ni sobie.
To się okaże. Odziewaj się. Podał Domanowi leżące obok szaty, nagląc go. Gdy
weszła Czesława prosić na wieczerzę, zastała syna już ubranego. Zakrzyknęła:
Nie mówiłam, że jeno druh twój przyjedzie, wraz odmieni się wszystko i znajdzie
się rada.
Przy wieczerzy Nawój o nic nie pytał, jeno w krótkości opowiedział dzieje
merseburskiego wyjazdu i wyprawy czeskiej. Gdy skończyli jeść, rzekł do Czesławy:
Teraz nam miodu dajcie i ostawcie samych. Mamy o sprawach do ugwarzenia.
Gdy wyszła postawiwszy dzban i kubki, Nawój przypił do Domana, mówiąc:
Nie pijesz ty do mnie, piję do ciebie ja. Ale od gadania się nie wywiniesz. A nie, to
jak tu stoję, na koń siadam i nie ujrzymy się więcej. Nie z ciekawości pytam, ale komu nie
poradzić, temu nie pomóc.
Zarumienione z lekka od miodu oblicze Domana poczerwieniało. Zaczął, zrazu
zacinając się, z przymusem. Potem jakby zapomniał, że Nawój słucha, mówił jak do siebie:
Wiesz, jakeśmy się z Bietką od dzieci mieli k'sobie. Namęczyłem się dość, tym
gorzej, że czułem jej tęsknicę; jakby mnie wołała. Tedy po powrocie z Kijowa rzekłem
sobie: niech będzie, co chce, jadę po nią...
...Przyjechałem, było, w majowy dzień, na przedwieczerz. Anim zamarzył, że ją zaraz
ujrzę, bo wiedziałem, że ostatnio nieżyczliwy mi jej rodzic i za Ostasza zamyśla ją wydać.
Jenom drżał, czy nie za pózno...
...Była u nas. Jeszcześmy się w garści dzierżyli przy matce. Ale przed zachodem Bietka
uciekać chce, bo macierzy swej przyrzekła, że wróci do dom za dnia. a strzymać musi słowo,
bo nie puściłaby jej więcej. Ociec do Płocka szczęściem wyjechał na weselisko
Wojsławowej córy. Wzięliśmy konie i pojechali. Ani umiem opowiedzieć, jak cudnie było.
Gwarzyliśmy jako dzieci. Jasne zorze stały na niebie, a las śpiewał i mruczał, i woniał, i
wabił...
...Zatrzymaliśmy się i zasłuchali, aż się pózno zrobiło. Księżyc się wytoczył pełny na
niebo i jakby się uśmiechał do nas: Jedzcie na przełaj, poświecę. Skusił nas...
...Jenośmy kawałek ujechali, przeciskając się przez gąszcze, polanka się otworzyła
maleńka; dokoła świerki śmigłe, ciemne od dołu, jeno wierzchołki srebrzą się od miesiąca. I
cisza taka, że jeno słychać, jak biją serca. Zda się, że świata nie masz ni ludzi, jeno ten
kawałeczek ziemi wśród lasu, mchem wyścielony, i to świetliste niebo nad głową.
Przysiedliśmy na chwilę...
Nawój twarz ręką przysłonił. I śmiech go brał, i złość, i zarazem żal jakiś nieokreślony.
Nie przerywał. Doman po chwili podjął znowu: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Zbylutowi wiadomość zostawił, dokąd jedzie, gdyby książę go potrzebował, wziął
pachołka i worek z grzywnami od wypadku i jesienny szary poranek zastał go już w drodze
do Cieszkowego dworca. Drugiego dnia pod wieczór wjeżdżał w obejście, witany
szczekaniem psów. Jeno konia oddał nadbiegłemu pachołkowi, otwarły się drzwi na podcień
i stanęła w nich Czesława, zmieniona i postarzała. Plasęła w dłonie, gdy się zbliżył.
Mówiłam, że przyjedziecie, jako dobremu druhowi przystało.
Gdzie Doman i co z nim? zagadnął z miejsca Nawój.
Jest doma. Leży w komorze. A co z nim, sam wam opowie.
Westchnęła i zakrzątnęła się koło wieczerzy, a Nawój zakołatał do drzwi komory i
wszedł.
W komorze mrok już panował, jeno błoną obciągnięte okienko szarzało jeszcze resztą
uchodzącego światła dziennego. Nawój więcej słuchem skierował się ku łożu, starając się
dojrzeć Domana.
Nawet mnie nie powitasz? Oniemiałeś czy śpisz? Gadajże co.
Witaj mi. Dobrze, żeś przyjechał.
Głos Domana był jakiś obcy, senny, obojętny. Nawój w ciemności wymacał stołek i
usiadł.
Chorzejesz?
Może i chorzeję. Poszczerbili mnie. Zagoiło się, ale żyć mi się nie chce.
W tej chwili Czesława wniosła zapalony kaganek z tłuszczem i czerwonożółty,
niepewny blask oświetlił leżącego. Oczy miał przymknięte, twarz zapadłą, martwą. Nawój
zaniepokoił się.
Dawno tak leżysz?
Alboż ja wiem! Nie liczę.
Nawoja niepokoiła milkliwość Domana i paliła ciekawość, ale postanowił czekać, aż
sam się Doman rozgada. Istotnie po chwili zapytał:
Z dworu jedziesz? Co tam słychać?
Z dworu. Ale nie po to, by opowiadać tobie, co tam słychać, jeno wywiedzieć się, co
z tobą. Miałeś wracać zaraz, a rok już niedługo, ni ciebie, ni wieści.
Doman westchnął:
Wiedziałem, żeście na wyprawę chodzili... beze mnie. Nijak mi było wracać.
Myślałem: sprawy uładzę, wrócę. Nie poszło.
Z Bietką? zapytał Nawój.
Z Bietką przytaknął Doman i umilkł.
Słuchaj no zaczął po chwili Nawój. Zamrzeć się wybierasz czy tak ino leżysz,
bo nie wiesz, co począć?
Nic mi już nie jest, ale wstawać nie ma po co.
Choćby po to, by mi cześć jako gościowi wyrządzić. A dowiem się, co było, może
co uradzimy. Wyłaz!
Nawój zerwał skóry okrywające Domana. Doman zbierał się niechętnie, mówiąc:
Ostawiłbyś mnie. Na nic ja ni komu, ni sobie.
To się okaże. Odziewaj się. Podał Domanowi leżące obok szaty, nagląc go. Gdy
weszła Czesława prosić na wieczerzę, zastała syna już ubranego. Zakrzyknęła:
Nie mówiłam, że jeno druh twój przyjedzie, wraz odmieni się wszystko i znajdzie
się rada.
Przy wieczerzy Nawój o nic nie pytał, jeno w krótkości opowiedział dzieje
merseburskiego wyjazdu i wyprawy czeskiej. Gdy skończyli jeść, rzekł do Czesławy:
Teraz nam miodu dajcie i ostawcie samych. Mamy o sprawach do ugwarzenia.
Gdy wyszła postawiwszy dzban i kubki, Nawój przypił do Domana, mówiąc:
Nie pijesz ty do mnie, piję do ciebie ja. Ale od gadania się nie wywiniesz. A nie, to
jak tu stoję, na koń siadam i nie ujrzymy się więcej. Nie z ciekawości pytam, ale komu nie
poradzić, temu nie pomóc.
Zarumienione z lekka od miodu oblicze Domana poczerwieniało. Zaczął, zrazu
zacinając się, z przymusem. Potem jakby zapomniał, że Nawój słucha, mówił jak do siebie:
Wiesz, jakeśmy się z Bietką od dzieci mieli k'sobie. Namęczyłem się dość, tym
gorzej, że czułem jej tęsknicę; jakby mnie wołała. Tedy po powrocie z Kijowa rzekłem
sobie: niech będzie, co chce, jadę po nią...
...Przyjechałem, było, w majowy dzień, na przedwieczerz. Anim zamarzył, że ją zaraz
ujrzę, bo wiedziałem, że ostatnio nieżyczliwy mi jej rodzic i za Ostasza zamyśla ją wydać.
Jenom drżał, czy nie za pózno...
...Była u nas. Jeszcześmy się w garści dzierżyli przy matce. Ale przed zachodem Bietka
uciekać chce, bo macierzy swej przyrzekła, że wróci do dom za dnia. a strzymać musi słowo,
bo nie puściłaby jej więcej. Ociec do Płocka szczęściem wyjechał na weselisko
Wojsławowej córy. Wzięliśmy konie i pojechali. Ani umiem opowiedzieć, jak cudnie było.
Gwarzyliśmy jako dzieci. Jasne zorze stały na niebie, a las śpiewał i mruczał, i woniał, i
wabił...
...Zatrzymaliśmy się i zasłuchali, aż się pózno zrobiło. Księżyc się wytoczył pełny na
niebo i jakby się uśmiechał do nas: Jedzcie na przełaj, poświecę. Skusił nas...
...Jenośmy kawałek ujechali, przeciskając się przez gąszcze, polanka się otworzyła
maleńka; dokoła świerki śmigłe, ciemne od dołu, jeno wierzchołki srebrzą się od miesiąca. I
cisza taka, że jeno słychać, jak biją serca. Zda się, że świata nie masz ni ludzi, jeno ten
kawałeczek ziemi wśród lasu, mchem wyścielony, i to świetliste niebo nad głową.
Przysiedliśmy na chwilę...
Nawój twarz ręką przysłonił. I śmiech go brał, i złość, i zarazem żal jakiś nieokreślony.
Nie przerywał. Doman po chwili podjął znowu: [ Pobierz całość w formacie PDF ]