[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Milczeli przez dłuższą chwilę, zatopieni we wspomnieniach. Potrzebowali czasu, by przywołane nagle silne
wciąż emocje przycichły. Wreszcie on zapytał:
- Jak długo zabliznia się rana, chociaż na tyle, żeby ból można było wytrzymać? .
- Przypuszczam, że to zależy od człowieka i okoliczności. Jeśli o mnie chodzi, przestałam cierpieć tak
mocno, kiedy pozwoliłam sobie na przeżywanie mego bólu.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Jak można świadomie przysparzać sobie bólu?
- Może po to, aby się samemu ukarać z powodu jakiegoś zle pojętego poczucia winy - odparła.
Musiało go to poruszyć do głębi, bo drgnął, zmarszczył brwi i oswobodził swą dłoń z jej dłoni.
- Dziękuję za miłe towarzystwo, Rebeco - powiedział oficjalnym tonem, dając tym samym do zrozumienia,
że uważa rozmowę za zakończoną. - Odprowadzę cię do drzwi.
Nagła zmiana w jego głosie zaskoczyła ją i dotknęła. W jednej chwili stali się sobie bliscy jak przyjaciele,
którzy zwierzają się z najgłębszych tajemnic, a już w następnej byli zwykłymi znajomymi. Odniosła
wrażenie, że wyciągnęła do niego rękę, a on ją odtrącił.
- Nie musisz mnie eskortować - rzuciła, wysiadając z samochodu. - Jest jeszcze jasno i trafię sama.
- Rebeco, zaczekaj - rzekł, zatrzymując ją i chwytając za rękę. - Dziękuję za to, co powiedziałaś. Masz
rację, ale muszę nad tym pomyśleć, zanim... no...
- Tak, oczywiście, rozumiem.
Patrzyła za nim, gdy odjeżdżał, i czuła, że rozumie go lepiej, niż sama by tego chciała. Mieli za sobą
podobne, ciężkie przejścia - śmierć bliskiej i kochanej osoby. I oboje bali się uczucia, ponieważ, jak zdążyli
się przekonać, niosło ze sobą zagrożenie, nawet śmiertelne zagrożenie. Lękali się ponownego
zaangażowania, a sądząc ze spojrzenia, jakim Michael obdarzył ją przy pożegnaniu, wchodziło to w grę.
Rebeca też była nim zainteresowana, a jednocześnie przestraszona tą sytuacją. Weszła do domu, który wydal
jej się jeszcze bardziej pusty i cichy niż zwykle.
35
Rozdział 5
- No i jak poszło? Co, tatusiu? Gdzie ją zabrałeś? Coście robili? - Katie zasypała Michaela gradem pytań,
ledwie wysiadł z samochodu.
- Na litość boską, dziecinko, może poczekasz z tym przesłuchaniem, aż wejdę do środka.
Katie obrzuciła go uważnym spojrzeniem, ujęła się pod boki i stanąwszy w drzwiach, zagrodziła mu
przejście.
- Znowu się pokłóciliście? - zapytała oskarżycielskim tonem. - Na pewno! Znowu byłeś dla niej
niegrzeczny, prawda?
Wziął ją pod pachy, uniósł i odstawił na bok.
- Nie, nie kłóciliśmy się, dlaczego niby mielibyśmy to robić?
- Ale byłeś niemiły dla doktor Rebeki? Krzyczałeś na nią? - Katie szła za nim i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Wszedł do living-roomu i z ulgą rzucił się na swój ulubiony fotel, zapraszając jednocześnie córkę, by
usiadła mu na kolanach. Katie była bardzo przywiązana do ojca i nie przepuszczała żadnej okazji, by się do
niego przytulić, teraz jednak potrząsnęła przecząco głową.
- Dziękuję, postoję - odparła.
- Katie, naprawdę nie krzyczałem na twoją ukochaną doktor Rebece ani nie byłem dla niej niegrzeczny.
Ucieszysz się, jak ci powiem, że w obecności pani doktor powstrzymałem się nawet od obgryzania paznokci,
drapania się pod pachami i dłubania w nosie.
- Od bekania też? - zapytała bez uśmiechu, wciąż trzymając się pod boki.
- %7ładnego bekania, nic z tych rzeczy.
- No to jestem z ciebie dumna.
- Dziękuję.
Dopiero teraz wdrapała się ojcu na kolana, objęła go i pocałowała w policzek.
- Opowiedz mi wszystko po kolei - zażądała. - Muszę wiedzieć. Pocałowałeś ją?
Zmarszczył brwi ze zdumienia.
- Katarzyno Stafford! Jak możesz nawet przypuszczać coś takiego? Jestem dżentelmenem!
- Nie kręć. Pocałowałeś ją czy nie?
- Nie! Zaprosiłem na melbę bananową. Nie pocałowałem, nie śpiewałem jej serenady, nie tańczyłem z nią
tanga przy blasku księżyca, nie...
- Dobrze, dobrze. Odpowiedz mi tylko na pytanie, ale szczerze. Przyrzekasz, że nie będziesz zmyślać?
- Nooo, niech ci będzie, przyrzekam.
- Nie pocałowałeś jej, co?
- Katie!
36
Nachyliła się ku niemu tak, że koniuszkiem nosa dotykała jego nosa i zaglądała mu głęboko w oczy.
- Ale chciałeś?
Do diabła, jasne, że chciał.
Następnego dnia, mimo nawału pracy, snuł tylko marzenia, jakby to było całować Rebece Barclay.
Przypomniał sobie, jak sympatycznie wyglądała, siedząc wczoraj naprzeciwko niego w cukierence i mając
we włosach dwa czy trzy kolorowe piórka papugi zwanej Frederick. Dobrze wbił mu się w pamięć stosunek
do starszej pani i jej śmiertelnie chorego psa. Troska i serdeczność wzruszyły go do głębi, czy chciał tego,
czy nie.
- Michael, ja już wychodzę. Michael...
Cichy głos przywołał go do rzeczywistości. W drzwiach jego gabinetu stała pani Abemathy z torebką i
kluczami w ręku.
- A, do widzenia. Do zobaczenia jutro.
- Nie wydaje mi się - uśmiechnęła się kpiąco i potrząsnęła głową.
- A co się stało? Bierze pani wolny dzień? Czyżbym znowu zapomniał o pani wizycie u dentysty?
- Nie, Michael, nie idę do dentysty, bo on także ma jutro wolne - odparła. - Cały kraj ma jutro wolne. Tak
się składa, że jest Zwięto Dziękczynienia.
- No tak, oczywiście. Przecież wiem.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
- To oznacza, przypuszczam, że pan i Katie nie macie jeszcze żadnych planów co do jutrzejszego obiadu?
- No... rzeczywiście.
- Tak mi przykro, Michael. - Widać było, że się autentycznie zmartwiła. - Bardzo bym chciała was zaprosić,
ale w tym roku nie przygotowuję świątecznego obiadu. Jestem zaproszona do córki.
- Niech się pani o nas nie martwi, damy sobie radę. Do zobaczenia w poniedziałek.
Przeprosiwszy jeszcze parę razy, pani Abemathy wyszła i Michael uznał, że musi zrobić to samo.
Mechanicy i sprzedawcy także już poszli, cisza aż dzwoniła w uszach. Michael poczuł się jeszcze bardziej
samotny niż zwykle.
Od śmierci Beverly starał się obchodzić wszystkie święta razem z córką, ale nie było to łatwe. %7łona
zajmowała się domem - zakupami, gotowaniem, urządzaniem przyjęć i uroczystości, a on uważał to za
całkiem naturalny podział ról w małżeństwie. Sam nie radził sobie dobrze z domowymi obowiązkami.
Przeszedł przez elegancki salon wystawowy, wyłączając światła i włączając alarm. Prawda! Bridget i Neil
wczesnym rankiem wyjeżdżają do jej matki, do San Francisco. Już parę tygodni temu prosili go o kilka
wolnych dni, a on oczywiście wyraził zgodę. Zapewnił Bridget, że sam zorganizuje świąteczny obiad i że nie
musi nic w związku z tym przygotowywać. Pytanie więc pozostawało otwarte: co będzie z jutrzejszym
37
świątecznym obiadem dla Katie?
Mógł oczywiście zabrać ją do restauracji albo sam spróbować upiec indyka, albo też kupić kurczaka i
udawać, że to indyk. A może udałoby mu się wykpić gotowym obiadem z kuchenki mikrofalowej? Nie,
Katie nie da się nabrać. Najlepszy z tego wszystkiego był chyba pomysł z restauracją. Zastanawiał się, co
może być jutro otwarte. W tym małym miasteczku, gdzie życie towarzyskie zamykało się na ogół w kręgu
rodzinnym, większość lokali w dni świąteczne była zapewne nieczynna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Milczeli przez dłuższą chwilę, zatopieni we wspomnieniach. Potrzebowali czasu, by przywołane nagle silne
wciąż emocje przycichły. Wreszcie on zapytał:
- Jak długo zabliznia się rana, chociaż na tyle, żeby ból można było wytrzymać? .
- Przypuszczam, że to zależy od człowieka i okoliczności. Jeśli o mnie chodzi, przestałam cierpieć tak
mocno, kiedy pozwoliłam sobie na przeżywanie mego bólu.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Jak można świadomie przysparzać sobie bólu?
- Może po to, aby się samemu ukarać z powodu jakiegoś zle pojętego poczucia winy - odparła.
Musiało go to poruszyć do głębi, bo drgnął, zmarszczył brwi i oswobodził swą dłoń z jej dłoni.
- Dziękuję za miłe towarzystwo, Rebeco - powiedział oficjalnym tonem, dając tym samym do zrozumienia,
że uważa rozmowę za zakończoną. - Odprowadzę cię do drzwi.
Nagła zmiana w jego głosie zaskoczyła ją i dotknęła. W jednej chwili stali się sobie bliscy jak przyjaciele,
którzy zwierzają się z najgłębszych tajemnic, a już w następnej byli zwykłymi znajomymi. Odniosła
wrażenie, że wyciągnęła do niego rękę, a on ją odtrącił.
- Nie musisz mnie eskortować - rzuciła, wysiadając z samochodu. - Jest jeszcze jasno i trafię sama.
- Rebeco, zaczekaj - rzekł, zatrzymując ją i chwytając za rękę. - Dziękuję za to, co powiedziałaś. Masz
rację, ale muszę nad tym pomyśleć, zanim... no...
- Tak, oczywiście, rozumiem.
Patrzyła za nim, gdy odjeżdżał, i czuła, że rozumie go lepiej, niż sama by tego chciała. Mieli za sobą
podobne, ciężkie przejścia - śmierć bliskiej i kochanej osoby. I oboje bali się uczucia, ponieważ, jak zdążyli
się przekonać, niosło ze sobą zagrożenie, nawet śmiertelne zagrożenie. Lękali się ponownego
zaangażowania, a sądząc ze spojrzenia, jakim Michael obdarzył ją przy pożegnaniu, wchodziło to w grę.
Rebeca też była nim zainteresowana, a jednocześnie przestraszona tą sytuacją. Weszła do domu, który wydal
jej się jeszcze bardziej pusty i cichy niż zwykle.
35
Rozdział 5
- No i jak poszło? Co, tatusiu? Gdzie ją zabrałeś? Coście robili? - Katie zasypała Michaela gradem pytań,
ledwie wysiadł z samochodu.
- Na litość boską, dziecinko, może poczekasz z tym przesłuchaniem, aż wejdę do środka.
Katie obrzuciła go uważnym spojrzeniem, ujęła się pod boki i stanąwszy w drzwiach, zagrodziła mu
przejście.
- Znowu się pokłóciliście? - zapytała oskarżycielskim tonem. - Na pewno! Znowu byłeś dla niej
niegrzeczny, prawda?
Wziął ją pod pachy, uniósł i odstawił na bok.
- Nie, nie kłóciliśmy się, dlaczego niby mielibyśmy to robić?
- Ale byłeś niemiły dla doktor Rebeki? Krzyczałeś na nią? - Katie szła za nim i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Wszedł do living-roomu i z ulgą rzucił się na swój ulubiony fotel, zapraszając jednocześnie córkę, by
usiadła mu na kolanach. Katie była bardzo przywiązana do ojca i nie przepuszczała żadnej okazji, by się do
niego przytulić, teraz jednak potrząsnęła przecząco głową.
- Dziękuję, postoję - odparła.
- Katie, naprawdę nie krzyczałem na twoją ukochaną doktor Rebece ani nie byłem dla niej niegrzeczny.
Ucieszysz się, jak ci powiem, że w obecności pani doktor powstrzymałem się nawet od obgryzania paznokci,
drapania się pod pachami i dłubania w nosie.
- Od bekania też? - zapytała bez uśmiechu, wciąż trzymając się pod boki.
- %7ładnego bekania, nic z tych rzeczy.
- No to jestem z ciebie dumna.
- Dziękuję.
Dopiero teraz wdrapała się ojcu na kolana, objęła go i pocałowała w policzek.
- Opowiedz mi wszystko po kolei - zażądała. - Muszę wiedzieć. Pocałowałeś ją?
Zmarszczył brwi ze zdumienia.
- Katarzyno Stafford! Jak możesz nawet przypuszczać coś takiego? Jestem dżentelmenem!
- Nie kręć. Pocałowałeś ją czy nie?
- Nie! Zaprosiłem na melbę bananową. Nie pocałowałem, nie śpiewałem jej serenady, nie tańczyłem z nią
tanga przy blasku księżyca, nie...
- Dobrze, dobrze. Odpowiedz mi tylko na pytanie, ale szczerze. Przyrzekasz, że nie będziesz zmyślać?
- Nooo, niech ci będzie, przyrzekam.
- Nie pocałowałeś jej, co?
- Katie!
36
Nachyliła się ku niemu tak, że koniuszkiem nosa dotykała jego nosa i zaglądała mu głęboko w oczy.
- Ale chciałeś?
Do diabła, jasne, że chciał.
Następnego dnia, mimo nawału pracy, snuł tylko marzenia, jakby to było całować Rebece Barclay.
Przypomniał sobie, jak sympatycznie wyglądała, siedząc wczoraj naprzeciwko niego w cukierence i mając
we włosach dwa czy trzy kolorowe piórka papugi zwanej Frederick. Dobrze wbił mu się w pamięć stosunek
do starszej pani i jej śmiertelnie chorego psa. Troska i serdeczność wzruszyły go do głębi, czy chciał tego,
czy nie.
- Michael, ja już wychodzę. Michael...
Cichy głos przywołał go do rzeczywistości. W drzwiach jego gabinetu stała pani Abemathy z torebką i
kluczami w ręku.
- A, do widzenia. Do zobaczenia jutro.
- Nie wydaje mi się - uśmiechnęła się kpiąco i potrząsnęła głową.
- A co się stało? Bierze pani wolny dzień? Czyżbym znowu zapomniał o pani wizycie u dentysty?
- Nie, Michael, nie idę do dentysty, bo on także ma jutro wolne - odparła. - Cały kraj ma jutro wolne. Tak
się składa, że jest Zwięto Dziękczynienia.
- No tak, oczywiście. Przecież wiem.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
- To oznacza, przypuszczam, że pan i Katie nie macie jeszcze żadnych planów co do jutrzejszego obiadu?
- No... rzeczywiście.
- Tak mi przykro, Michael. - Widać było, że się autentycznie zmartwiła. - Bardzo bym chciała was zaprosić,
ale w tym roku nie przygotowuję świątecznego obiadu. Jestem zaproszona do córki.
- Niech się pani o nas nie martwi, damy sobie radę. Do zobaczenia w poniedziałek.
Przeprosiwszy jeszcze parę razy, pani Abemathy wyszła i Michael uznał, że musi zrobić to samo.
Mechanicy i sprzedawcy także już poszli, cisza aż dzwoniła w uszach. Michael poczuł się jeszcze bardziej
samotny niż zwykle.
Od śmierci Beverly starał się obchodzić wszystkie święta razem z córką, ale nie było to łatwe. %7łona
zajmowała się domem - zakupami, gotowaniem, urządzaniem przyjęć i uroczystości, a on uważał to za
całkiem naturalny podział ról w małżeństwie. Sam nie radził sobie dobrze z domowymi obowiązkami.
Przeszedł przez elegancki salon wystawowy, wyłączając światła i włączając alarm. Prawda! Bridget i Neil
wczesnym rankiem wyjeżdżają do jej matki, do San Francisco. Już parę tygodni temu prosili go o kilka
wolnych dni, a on oczywiście wyraził zgodę. Zapewnił Bridget, że sam zorganizuje świąteczny obiad i że nie
musi nic w związku z tym przygotowywać. Pytanie więc pozostawało otwarte: co będzie z jutrzejszym
37
świątecznym obiadem dla Katie?
Mógł oczywiście zabrać ją do restauracji albo sam spróbować upiec indyka, albo też kupić kurczaka i
udawać, że to indyk. A może udałoby mu się wykpić gotowym obiadem z kuchenki mikrofalowej? Nie,
Katie nie da się nabrać. Najlepszy z tego wszystkiego był chyba pomysł z restauracją. Zastanawiał się, co
może być jutro otwarte. W tym małym miasteczku, gdzie życie towarzyskie zamykało się na ogół w kręgu
rodzinnym, większość lokali w dni świąteczne była zapewne nieczynna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]