[ Pobierz całość w formacie PDF ]
temperaturę ciała - dodała z wyrazną złością.
- Nie musisz się od razu wściekać - zgromiła ją Karen,
przestraszona sarkazmem przyjaciółki, zwykle tak łagodnej i
dobrodusznej.
- Och, przepraszam. - Brandy westchnęła. - Po prostu
chciałabym już zapomnieć o tym incydencie. Zwiadomość, jak musiał
śmiać się w duchu z mej ignorancji wprawia mnie w niedobry nastrój.
- Zerknęła na zegarek. - Już prawie dziewiąta. Czy pani Philips
zostawiła na biurku klucze do frontowych drzwi?
- Chyba tak. - Karen skinęła głową, udając się za Brandy do
biura właścicielki. - Czy znów się z nim zobaczysz? - dociekała.
Brandy nagle przystanęła i z nachmurzoną miną spojrzała przez
ramię.
- Czy się z nim zobaczę? Co masz na myśli?
- Czy zaprosił cię na randkę? - wytłumaczyła Karen.
- Ależ skądże! - Brandy roześmiała się, ale śmiech ten zabrzmiał
fałszywie. - Za dużo oglądasz filmów, Karen.
- A ty za mało - odcięła się jej przyjaciółka. - W życiu zdarzają
się rzeczy, o których nie śniło się reżyserom. Wiem coś o tym - dodała
rudowłosa Karen, kokieteryjnie potrząsając głową.
- A więc, nie zaprosił mnie na randkę i zapewne tego nie uczyni
- oświadczyła stanowczo Brandy. - A nawet gdyby to zrobił,
odmówiłabym!
- Niemożliwe! - zawołała Karen z niedowierzaniem.
64
R S
- Już dość zabawy mu dostarczyłam. Poza tym jestem dla niego
zwykłą prowincjuszką. On z pewnością woli wyszukane, światowe
kobiety, podobne do swoich filmowych partnerek.
- Może zechce zmienić upodobania - zasugerowała Karen z
figlarnym uśmiechem.
- W takim razie będzie musiał poszukać sobie kogoś innego. Nie
mam ochoty znów go widzieć. - Przynajmniej tak sobie powtarzała w
duchu.
ROZDZIAA CZWARTY
Po powrocie z pracy Brandy zastała w domu bukiet czerwonych
róż. Lśniły purpurą w promieniach zachodzącego słońca, gdy
pochylała się nad wazonem, żeby poczuć ich woń.
W pierwszym odruchu chciała je wyrzucić, nawet przed
przeczytaniem dołączonego do nich bileciku. Taka dziecinna reakcja...
Brandy była dziś bardzo zmęczona - zmęczona i znużona lawiną
pytań, którą ją wszędzie zasypywano. Wszyscy pragnęli poznać
prawdziwą historię nocy spędzonej na pustyni z Jamesem Corbettem.
Pod koniec przestała nawet protestować, gdy wmawiano jej, jaka
to musiała być dla niej wspaniała przygoda. Pozwoliła im myśleć, co
chcieli. I tak nie zdołałaby ich przekonać, że było całkiem inaczej...
65
R S
Po chwili przyszło opamiętanie. Wyrzucenie tak pięknych
kwiatów tylko dlatego, że nie potrafiła sobie poradzić z zaistniałą
sytuacją, byłoby bardzo głupie.
Bilecik zawierał tylko kilka lakonicznych słów: konwencjonalne
pozdrowienia i podpis: Jim. Nie chciała przyznać nawet przed sobą, że
właśnie ten podpis wpłynął na zmianę jej decyzji. Podświadomie
czuła, że przyjmuje kwiaty od Jima - złodzieja bydła, nie zaś od sław-
nego aktora - Jamesa Corbetta.
Przygryzając wargę, Brandy cofnęła się o krok, żeby podziwiać
własną aranżację kwiatów. Sama wybrała porcelanowy, stary wazon o
przezroczystym brzegu, z delikatnym wzorkiem w różowe pączki.
Stanowił doskonałe tło dla ról lśniących, ognistą purpurą.
Ostrożnie zaniosła wazon do salonu. Akurat ustawiała go na
małej, orzechowej szafce, gdy usłyszała trzask frontowych drzwi, a
potem lekkie kroki matki.
- Cześć, Brandy. - Po tym zdawkowym powitaniu nastąpiły
słowa pełne zachwytu. - Och, co za piękne róże! Skąd się wzięły?
- Dostałam je od pana Corbetta - powiedziała Brandy z udawaną
obojętnością.
- To bardzo miło z jego strony. - Lenora Ames podeszła bliżej,
żeby podziwiać rozkwitające pąki.
- Myślę, że raczej próbuje podtrzymać wizerunek dżentelmena. -
Brandy wzruszyła ramionami.
- Co za cyniczna uwaga, kochanie! - Lenora przybrała poważny
wyraz twarzy i dłuższą chwilę przyglądała się córce.
66
R S
- Wcale nie jestem cyniczna - broniła się Brandy. - Wysłanie
kwiatów to konwencjonalny, grzecznościowy gest. Zapewne pan
Corbett zdał się tu na sekretarkę albo swojego agenta. Oczywiście,
kwiaty są bardzo piękne, doceniam to. Ale to jeszcze nie powód, żeby
się emocjonować tym faktem.
- Nie miałam tego na myśli - rzekła chłodno Lenora z dziwnym
uśmiechem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
temperaturę ciała - dodała z wyrazną złością.
- Nie musisz się od razu wściekać - zgromiła ją Karen,
przestraszona sarkazmem przyjaciółki, zwykle tak łagodnej i
dobrodusznej.
- Och, przepraszam. - Brandy westchnęła. - Po prostu
chciałabym już zapomnieć o tym incydencie. Zwiadomość, jak musiał
śmiać się w duchu z mej ignorancji wprawia mnie w niedobry nastrój.
- Zerknęła na zegarek. - Już prawie dziewiąta. Czy pani Philips
zostawiła na biurku klucze do frontowych drzwi?
- Chyba tak. - Karen skinęła głową, udając się za Brandy do
biura właścicielki. - Czy znów się z nim zobaczysz? - dociekała.
Brandy nagle przystanęła i z nachmurzoną miną spojrzała przez
ramię.
- Czy się z nim zobaczę? Co masz na myśli?
- Czy zaprosił cię na randkę? - wytłumaczyła Karen.
- Ależ skądże! - Brandy roześmiała się, ale śmiech ten zabrzmiał
fałszywie. - Za dużo oglądasz filmów, Karen.
- A ty za mało - odcięła się jej przyjaciółka. - W życiu zdarzają
się rzeczy, o których nie śniło się reżyserom. Wiem coś o tym - dodała
rudowłosa Karen, kokieteryjnie potrząsając głową.
- A więc, nie zaprosił mnie na randkę i zapewne tego nie uczyni
- oświadczyła stanowczo Brandy. - A nawet gdyby to zrobił,
odmówiłabym!
- Niemożliwe! - zawołała Karen z niedowierzaniem.
64
R S
- Już dość zabawy mu dostarczyłam. Poza tym jestem dla niego
zwykłą prowincjuszką. On z pewnością woli wyszukane, światowe
kobiety, podobne do swoich filmowych partnerek.
- Może zechce zmienić upodobania - zasugerowała Karen z
figlarnym uśmiechem.
- W takim razie będzie musiał poszukać sobie kogoś innego. Nie
mam ochoty znów go widzieć. - Przynajmniej tak sobie powtarzała w
duchu.
ROZDZIAA CZWARTY
Po powrocie z pracy Brandy zastała w domu bukiet czerwonych
róż. Lśniły purpurą w promieniach zachodzącego słońca, gdy
pochylała się nad wazonem, żeby poczuć ich woń.
W pierwszym odruchu chciała je wyrzucić, nawet przed
przeczytaniem dołączonego do nich bileciku. Taka dziecinna reakcja...
Brandy była dziś bardzo zmęczona - zmęczona i znużona lawiną
pytań, którą ją wszędzie zasypywano. Wszyscy pragnęli poznać
prawdziwą historię nocy spędzonej na pustyni z Jamesem Corbettem.
Pod koniec przestała nawet protestować, gdy wmawiano jej, jaka
to musiała być dla niej wspaniała przygoda. Pozwoliła im myśleć, co
chcieli. I tak nie zdołałaby ich przekonać, że było całkiem inaczej...
65
R S
Po chwili przyszło opamiętanie. Wyrzucenie tak pięknych
kwiatów tylko dlatego, że nie potrafiła sobie poradzić z zaistniałą
sytuacją, byłoby bardzo głupie.
Bilecik zawierał tylko kilka lakonicznych słów: konwencjonalne
pozdrowienia i podpis: Jim. Nie chciała przyznać nawet przed sobą, że
właśnie ten podpis wpłynął na zmianę jej decyzji. Podświadomie
czuła, że przyjmuje kwiaty od Jima - złodzieja bydła, nie zaś od sław-
nego aktora - Jamesa Corbetta.
Przygryzając wargę, Brandy cofnęła się o krok, żeby podziwiać
własną aranżację kwiatów. Sama wybrała porcelanowy, stary wazon o
przezroczystym brzegu, z delikatnym wzorkiem w różowe pączki.
Stanowił doskonałe tło dla ról lśniących, ognistą purpurą.
Ostrożnie zaniosła wazon do salonu. Akurat ustawiała go na
małej, orzechowej szafce, gdy usłyszała trzask frontowych drzwi, a
potem lekkie kroki matki.
- Cześć, Brandy. - Po tym zdawkowym powitaniu nastąpiły
słowa pełne zachwytu. - Och, co za piękne róże! Skąd się wzięły?
- Dostałam je od pana Corbetta - powiedziała Brandy z udawaną
obojętnością.
- To bardzo miło z jego strony. - Lenora Ames podeszła bliżej,
żeby podziwiać rozkwitające pąki.
- Myślę, że raczej próbuje podtrzymać wizerunek dżentelmena. -
Brandy wzruszyła ramionami.
- Co za cyniczna uwaga, kochanie! - Lenora przybrała poważny
wyraz twarzy i dłuższą chwilę przyglądała się córce.
66
R S
- Wcale nie jestem cyniczna - broniła się Brandy. - Wysłanie
kwiatów to konwencjonalny, grzecznościowy gest. Zapewne pan
Corbett zdał się tu na sekretarkę albo swojego agenta. Oczywiście,
kwiaty są bardzo piękne, doceniam to. Ale to jeszcze nie powód, żeby
się emocjonować tym faktem.
- Nie miałam tego na myśli - rzekła chłodno Lenora z dziwnym
uśmiechem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]