[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwile spędzone z Lysette sprawią sekretarzowi przyjemność. Ta
urocza blondynka była zdecydowanie poza jego zasięgiem. Miała
kosztować go utratę pracy i reputacji, a może nawet czegoś zn-
acznie cenniejszego... życia.
[*]
Ależ oczywiście.
[**]
Stać.
[***]
Loża Les Neuf Soeurs francuska prominentna loża
wolnomularska, założona w 1776 roku w Paryżu. [przyp. tłum.]
ROZDZIAA 4
Czyli w końcu się rozstajemy powiedziała cicho Lysette.
Simon wykrzywił twarz w uśmiechu. Gdyby miał to być koniec
ich relacji, zadbałby o znacznie bardziej romantyczne okoliczności.
Ale w obecnej sytuacji było to zbędne.
Proszę, jaki jesteś szczęśliwy. Niechętny uśmiech pojawił się
na jej ustach. Zauważył, jak bardzo zmieniło to jej rysy. Lysette
była z pewnością jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widział. Jej
piękne loki mieniły się odcieniami złota i jasnego brązu. Skóra mi-
ała barwę alabastru, a błękitne oczy przywodziły na myśl lazurowe
letnie niebo. Twarz w kształcie serca, usta soczyste i pełne. Była
drobną kobietą, o idealnych proporcjach ciała. Z powodu jej
nieskazitelnej urody, uważał za niepokojący fakt, iż poza mo-
mentem poznania, ani przez chwilę nie miał ochoty jej posiąść.
Nawet po ostatnich kilku tygodniach wstrzemięzliwości i ciągłej
z nią bliskości.
Z pewnością też odczuwasz ulgę, że już niebawem uwolnisz się
ode mnie powiedział lekko.
Oczywiście.
W jej oczach znowu pojawił się chytry blask. Westchnął
w środku. Po raz kolejny, gdy zaczynał o niej ciepło myśleć, zaraz
przypominała mu, dlaczego nawet jej nie lubi. Nie chodziło o to, że
go nie kochała, ale o jej zmienność. Raz sprawiała wrażenie pogu-
bionej, by za chwilę czerpać zbyt wiele zadowolenia z wykonywanej
pracy. Podejrzewał, że była ciężko doświadczona przez życie,
62/272
a dobrze wiedział, że należy unikać osób, które cierpiały psych-
icznie. Stanowią zagrożenie dla siebie oraz ludzi wokół nich.
Gdy powóz zajechał przed niewielki dom w cichej uliczce, Simon
otworzył drzwiczki, wysiadł i zaoferował wsparcie odzianej
w rękawiczkę dłoni Lysette.
Najpierw ukazało się rondo jej kapelusza. Po chwili uniosła
głowę i spojrzała na wejście do rezydencji.
Gdzie jesteśmy? zapytał.
To mój dom.
Simon przyglądał jej się otwarcie. Była w melancholijnym i re-
fleksyjnym nastroju. W jej jasnoniebieskich oczach dostrzegł cienie
skrywające tajemnice, o których wolał nie wiedzieć.
Lysette Rousseau była jedną z najokrutniejszych osób, jakie
przyszło mu poznać. Czerpała satysfakcję z nieszczęścia innych.
Czasem trudno było mu uwierzyć, że ta piękna, pozornie delikatna
kobieta jest tak twarda i bezlitosna. Widział, jak morduje z osobli-
wym okrucieństwem. Było to tym bardziej przerażające, że akt ten
dokonywany był przez uroczą uwodzicielkę. Tak, miała w sobie
obycie i elegancję osoby dobrze urodzonej. To połączenie ucy-
wilizowania i zewu krwi tworzyło potężny dysonans.
Szczerze mówiąc, nie mógł się doczekać, kiedy się jej pozbędzie,
razem z jej tajemnicami. Niechętnie wnikał w życie innych ludzi na
polecenie króla, który niewiele go obchodził. Pragnął jedynie żyć
własnym życiem i w końcu był wystarczająco bogaty, żeby sobie na
to pozwolić. Nie musiał już spełniać oczekiwań kogoś innego. Zwiat
należał do niego lub miał należeć wkrótce, jak tylko wymieni prze-
biegłą Lysette na Richarda i pozostałych.
Odwrócił się i wziął ją pod ramię.
Gotowa? zapytał.
Lysette mocno wciągnęła powietrze i kiwnęła głową na potwier-
dzenie. Simon zauważył ten gest i poczuł ukłucie troski. Już miał
zapytać, czy nie potrzebuje pomocy, ale ugryzł się w język. Choć
resztki jego rycerskiej natury przepełniały go palącą potrzebą
63/272
uratowania damy z kłopotów, bolesna prawda była taka, że sama
nawarzyła sobie tego piwa i musiała je teraz wypić. On miał
zobowiązania wobec tuzina ludzi, którzy pracowali dla niego, a nie
wobec niej. A jednak na usta wcisnęły mu się uprzejme słowa.
Będę w Paryżu jeszcze miesiąc.
Wiedziała, że nie było to romantyczne wyznanie, a jedynie pro-
pozycja chwilowej, bezpiecznej przystani na czas sztormu.
Zaskoczenie odmalowane na jej twarzy pozwoliło mu dostrzec cień
naturalnej, prawdziwej Lysette. Przez ułamek sekundy się roz-
promieniła. Niepewnie zamigotała w niej nadzieja i niewinność, by
po chwili zniknąć bez śladu.
Usztywnił się, oczekując jej typowej ostrej i szyderczej odpow-
iedzi na serdeczny gest. Tymczasem uśmiechnęła się nieznacznie
i niemal niezauważalnie skinęła głową. Pokonawszy schody, weszli
do środka. W drodze do holu powitała ich dzwięczna muzyka
fortepianu. Piękny kryształowy żyrandol oświetlał marmurową
posadzkę, w holu unosił się zapach świeżych kwiatów ustawionych
w wazonach.
Lysette zaprowadziła go do saloniku urządzonego w relaksują-
cych odcieniach żółci i złota. Ubrany w szmaragdowy strój, hrabia
Desjardins stał w mocnym kontraście do otaczających go barw.
Bonjour, panie Quinn powitał Simona hrabia, wstając od
fortepianu.
Panie odparł Simon, po raz wtóry zaskoczony siłą głosu hra-
biego, zamkniętą w tak niewielkiej posturze. Wątpił, by głos ten
dało się ujarzmić w szepcie, co było o tyle zdumiewające, że ciało
jego właściciela zdawało się być tak wątłe, iż mogłoby przewrócić
się przy najmniejszym podmuchu wiatru.
Lysette, ma petite. Hrabia podszedł do Lysette, z wyrazem
dumy i miłości malującymi się na jego pociągłej twarzy. Com-
ment te sens-tu[*]?
Bien, merci[**].
64/272
Odpowiedz Lysette była znacznie bardziej stonowana, nawet bez
cienia ciepła. Jednak hrabia wyglądał na niezrażonego jej brakiem
radości z powrotu pod jego skrzydła.
Doskonale. Ponownie zwrócił się do Simona Panie Quinn,
napije się pan herbaty?
Nie, dziękuję. Simon uniósł nieznacznie brwi zdziwiony łat-
wością, z jaką Desjardins zawładnął domem Lysette. Wolałbym
sfinalizować naszą transakcję i udać się własną drogą.
Co z Jacques em i Cartlandem? spytała Lysette.
Desjardins dłonią wskazał jej miejsce, by usiadła.
Podejmiemy odpowiednie działania.
Spojrzała pytającym wzrokiem na Simona, ale odpowiedział jej
tylko gestem zdziwienia. Zmarszczyła brwi. Najwyrazniej nie był
poinformowany, tak jak ona.
Pańscy ludzie zostali uwolnieni od razu po pańskim przybyciu,
panie Quinn powiedział hrabia. Zgodnie z obietnicą.
Simon podszedł do okna, wyjrzał na zewnątrz, po czym spojrzał
na zegar.
Pozwolę sobie zabawić jeszcze chwilę w pańskim towarzystwie,
jeśli to nie kłopot.
Kąciki ust Lysette uniosły się nieznacznie. Każde z nich wiedzi-
ało, że Simon nie odejdzie, dopóki nie będzie miał pewności, że
jego ludzie są bezpieczni kłopot czy nie.
Hrabia wzruszył ramionami.
Wedle życzenia. Jestem niezwykle wdzięczny za oddanie mi
mademoiselle Rousseau całej i zdrowej.
Nie czerpię przyjemności z krzywdzenia innych odparł Si-
mon ponuro. I nie mógłbym oczekiwać, że moi ludzie powrócą
w dobrym zdrowiu, gdybym sam zwracał dobra uszkodzone. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
chwile spędzone z Lysette sprawią sekretarzowi przyjemność. Ta
urocza blondynka była zdecydowanie poza jego zasięgiem. Miała
kosztować go utratę pracy i reputacji, a może nawet czegoś zn-
acznie cenniejszego... życia.
[*]
Ależ oczywiście.
[**]
Stać.
[***]
Loża Les Neuf Soeurs francuska prominentna loża
wolnomularska, założona w 1776 roku w Paryżu. [przyp. tłum.]
ROZDZIAA 4
Czyli w końcu się rozstajemy powiedziała cicho Lysette.
Simon wykrzywił twarz w uśmiechu. Gdyby miał to być koniec
ich relacji, zadbałby o znacznie bardziej romantyczne okoliczności.
Ale w obecnej sytuacji było to zbędne.
Proszę, jaki jesteś szczęśliwy. Niechętny uśmiech pojawił się
na jej ustach. Zauważył, jak bardzo zmieniło to jej rysy. Lysette
była z pewnością jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widział. Jej
piękne loki mieniły się odcieniami złota i jasnego brązu. Skóra mi-
ała barwę alabastru, a błękitne oczy przywodziły na myśl lazurowe
letnie niebo. Twarz w kształcie serca, usta soczyste i pełne. Była
drobną kobietą, o idealnych proporcjach ciała. Z powodu jej
nieskazitelnej urody, uważał za niepokojący fakt, iż poza mo-
mentem poznania, ani przez chwilę nie miał ochoty jej posiąść.
Nawet po ostatnich kilku tygodniach wstrzemięzliwości i ciągłej
z nią bliskości.
Z pewnością też odczuwasz ulgę, że już niebawem uwolnisz się
ode mnie powiedział lekko.
Oczywiście.
W jej oczach znowu pojawił się chytry blask. Westchnął
w środku. Po raz kolejny, gdy zaczynał o niej ciepło myśleć, zaraz
przypominała mu, dlaczego nawet jej nie lubi. Nie chodziło o to, że
go nie kochała, ale o jej zmienność. Raz sprawiała wrażenie pogu-
bionej, by za chwilę czerpać zbyt wiele zadowolenia z wykonywanej
pracy. Podejrzewał, że była ciężko doświadczona przez życie,
62/272
a dobrze wiedział, że należy unikać osób, które cierpiały psych-
icznie. Stanowią zagrożenie dla siebie oraz ludzi wokół nich.
Gdy powóz zajechał przed niewielki dom w cichej uliczce, Simon
otworzył drzwiczki, wysiadł i zaoferował wsparcie odzianej
w rękawiczkę dłoni Lysette.
Najpierw ukazało się rondo jej kapelusza. Po chwili uniosła
głowę i spojrzała na wejście do rezydencji.
Gdzie jesteśmy? zapytał.
To mój dom.
Simon przyglądał jej się otwarcie. Była w melancholijnym i re-
fleksyjnym nastroju. W jej jasnoniebieskich oczach dostrzegł cienie
skrywające tajemnice, o których wolał nie wiedzieć.
Lysette Rousseau była jedną z najokrutniejszych osób, jakie
przyszło mu poznać. Czerpała satysfakcję z nieszczęścia innych.
Czasem trudno było mu uwierzyć, że ta piękna, pozornie delikatna
kobieta jest tak twarda i bezlitosna. Widział, jak morduje z osobli-
wym okrucieństwem. Było to tym bardziej przerażające, że akt ten
dokonywany był przez uroczą uwodzicielkę. Tak, miała w sobie
obycie i elegancję osoby dobrze urodzonej. To połączenie ucy-
wilizowania i zewu krwi tworzyło potężny dysonans.
Szczerze mówiąc, nie mógł się doczekać, kiedy się jej pozbędzie,
razem z jej tajemnicami. Niechętnie wnikał w życie innych ludzi na
polecenie króla, który niewiele go obchodził. Pragnął jedynie żyć
własnym życiem i w końcu był wystarczająco bogaty, żeby sobie na
to pozwolić. Nie musiał już spełniać oczekiwań kogoś innego. Zwiat
należał do niego lub miał należeć wkrótce, jak tylko wymieni prze-
biegłą Lysette na Richarda i pozostałych.
Odwrócił się i wziął ją pod ramię.
Gotowa? zapytał.
Lysette mocno wciągnęła powietrze i kiwnęła głową na potwier-
dzenie. Simon zauważył ten gest i poczuł ukłucie troski. Już miał
zapytać, czy nie potrzebuje pomocy, ale ugryzł się w język. Choć
resztki jego rycerskiej natury przepełniały go palącą potrzebą
63/272
uratowania damy z kłopotów, bolesna prawda była taka, że sama
nawarzyła sobie tego piwa i musiała je teraz wypić. On miał
zobowiązania wobec tuzina ludzi, którzy pracowali dla niego, a nie
wobec niej. A jednak na usta wcisnęły mu się uprzejme słowa.
Będę w Paryżu jeszcze miesiąc.
Wiedziała, że nie było to romantyczne wyznanie, a jedynie pro-
pozycja chwilowej, bezpiecznej przystani na czas sztormu.
Zaskoczenie odmalowane na jej twarzy pozwoliło mu dostrzec cień
naturalnej, prawdziwej Lysette. Przez ułamek sekundy się roz-
promieniła. Niepewnie zamigotała w niej nadzieja i niewinność, by
po chwili zniknąć bez śladu.
Usztywnił się, oczekując jej typowej ostrej i szyderczej odpow-
iedzi na serdeczny gest. Tymczasem uśmiechnęła się nieznacznie
i niemal niezauważalnie skinęła głową. Pokonawszy schody, weszli
do środka. W drodze do holu powitała ich dzwięczna muzyka
fortepianu. Piękny kryształowy żyrandol oświetlał marmurową
posadzkę, w holu unosił się zapach świeżych kwiatów ustawionych
w wazonach.
Lysette zaprowadziła go do saloniku urządzonego w relaksują-
cych odcieniach żółci i złota. Ubrany w szmaragdowy strój, hrabia
Desjardins stał w mocnym kontraście do otaczających go barw.
Bonjour, panie Quinn powitał Simona hrabia, wstając od
fortepianu.
Panie odparł Simon, po raz wtóry zaskoczony siłą głosu hra-
biego, zamkniętą w tak niewielkiej posturze. Wątpił, by głos ten
dało się ujarzmić w szepcie, co było o tyle zdumiewające, że ciało
jego właściciela zdawało się być tak wątłe, iż mogłoby przewrócić
się przy najmniejszym podmuchu wiatru.
Lysette, ma petite. Hrabia podszedł do Lysette, z wyrazem
dumy i miłości malującymi się na jego pociągłej twarzy. Com-
ment te sens-tu[*]?
Bien, merci[**].
64/272
Odpowiedz Lysette była znacznie bardziej stonowana, nawet bez
cienia ciepła. Jednak hrabia wyglądał na niezrażonego jej brakiem
radości z powrotu pod jego skrzydła.
Doskonale. Ponownie zwrócił się do Simona Panie Quinn,
napije się pan herbaty?
Nie, dziękuję. Simon uniósł nieznacznie brwi zdziwiony łat-
wością, z jaką Desjardins zawładnął domem Lysette. Wolałbym
sfinalizować naszą transakcję i udać się własną drogą.
Co z Jacques em i Cartlandem? spytała Lysette.
Desjardins dłonią wskazał jej miejsce, by usiadła.
Podejmiemy odpowiednie działania.
Spojrzała pytającym wzrokiem na Simona, ale odpowiedział jej
tylko gestem zdziwienia. Zmarszczyła brwi. Najwyrazniej nie był
poinformowany, tak jak ona.
Pańscy ludzie zostali uwolnieni od razu po pańskim przybyciu,
panie Quinn powiedział hrabia. Zgodnie z obietnicą.
Simon podszedł do okna, wyjrzał na zewnątrz, po czym spojrzał
na zegar.
Pozwolę sobie zabawić jeszcze chwilę w pańskim towarzystwie,
jeśli to nie kłopot.
Kąciki ust Lysette uniosły się nieznacznie. Każde z nich wiedzi-
ało, że Simon nie odejdzie, dopóki nie będzie miał pewności, że
jego ludzie są bezpieczni kłopot czy nie.
Hrabia wzruszył ramionami.
Wedle życzenia. Jestem niezwykle wdzięczny za oddanie mi
mademoiselle Rousseau całej i zdrowej.
Nie czerpię przyjemności z krzywdzenia innych odparł Si-
mon ponuro. I nie mógłbym oczekiwać, że moi ludzie powrócą
w dobrym zdrowiu, gdybym sam zwracał dobra uszkodzone. [ Pobierz całość w formacie PDF ]