[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Panie oficerze pruski!
Na próżno. Przez dwadzieścia minut wzywał tego milczącego oficera,
aby się poddał ze swoimi ludzmi i amunicją, przyrzekając mu życie i honory
wojskowe dla niego i jego żołnierzy. Nie otrzymał jednak żadnego znaku
przyzwolenia lub oporu. Sytuacja stawała się trudna.
Milicjanci tupali nogami po śniegu, wymachiwali rękami uderzając się
po ramionach jak zziębnięci dorożkarze i spoglądali na okienko z coraz to
większą, dziecinną ochotą przebiegnięcia koło niego.
Wreszcie jeden z nich, bardzo zwinny chłopiec, Potdevin, zdecydował
się na próbę. Rozpędził się i przebiegł jak jeleń. Próba się powiodła. Jeńcy
chyba pomarli.
Ktoś z przybyłych krzyknął:
Jest tam kto?
Milczenie. Wtedy drugi żołnierz przebiegł wolną przestrzeń naprzeciwko
niezabezpieczonego otworu. I rozpoczęła się zabawa. Co chwila jeden z lu-
dzi rozpędzał się i przebiegał od jednej grupy do drugiej, jak to robią dzieci
bawiące się w czarnego luda ; a tak dobrze przebierali nogami, że śnieg
rozpryskiwał się w grudkach na wszystkie strony. Dla rozgrzania się rozpa-
lono ogniska z suchego chrustu i w tym świetle coraz to ukazywał się profil
żołnierza, szybko przemykającego od jednego obozowiska do drugiego.
Ktoś krzyknął:
Na ciebie kolej, Maloison.
Maloison był to gruby piekarz, którego brzuch stanowił przedmiot ogól-
nych żartów.
Wahał się. Zaczęto więc z niego szydzić. Wtedy zebrał na odwagę i drob-
nym, przyśpieszonym kroczkiem, od którego trząsł się jego potężny brzuch,
puścił się naprzód.
Cały oddział śmiał się do łez. Dla dodania mu odwagi krzyczeli:
Brawo, Maloison, brawo!
Przebył już jakie dwie trzecie drogi, gdy w lufciku zamigotał wydłużony,
szybki, czerwony płomień.
65
Rozległ się strzał i gruby piekarz ze strasznym krzykiem zwalił się twarzą
na śnieg.
Nikt mu nie podbiegł z pomocą. Patrzano, jak na czworakach wlókł się
po śniegu, jęcząc, a znalazłszy się w bezpiecznym miejscu zemdlał.
Kula utkwiła w górnej części łydki, pokrytej grubą warstwą tłuszczu.
Po pierwszym przestrachu i zdumieniu znów wybuchły śmiechy.
Wtem komendant Lavigne ukazał się na progu leśniczówki. Wypracował
właśnie plan ataku. Drżącym głosem zakomenderował:
Blacharz Blanchet i jego robotnicy!
Trzech mężczyzn wystąpiło naprzód.
Odczepić rynny z dachu.
W kwadrans pózniej przyniesiono komendantowi dwadzieścia metrów
rynien.
Wtedy wśród tysiącznych ostrożności kazał w klapie piwnicznej wydrą-
żyć mały otwór, a doprowadziwszy doń wodę z pompy za pomocą rury,
oświadczył głosem pełnym zachwytu:
Damy napić się panom Prusakom.
Rozległy się frenetyczne okrzyki podziwu, radosne wycie i śmiechy.
Komendant wyznaczył plutony mające co pięć minut luzować się przy robo-
cie. I zakomenderował:
Pompować!
Wzięli się do pompy i lekki odgłos przebiegł po rurach, a następnie, ze
schodka na schodek, wpadł do piwnicy z szumem kaskady czy też fontanny
ze złotymi rybkami.
Teraz trzeba było czekać.
Upłynęła godzina, następnie druga i trzecia.
Komendant przechadzał się rozgorączkowany po kuchni, raz po raz przy-
kładając ucho do podłogi, aby zmiarkować, co zamierza nieprzyjaciel i czy
rychło zdecyduje się poddać.
A nieprzyjaciel wykonywał jakieś ruchy. Słychać było przesuwanie bary-
łek, rozmowę, chlupot wody.
Wreszcie około ósmej rano z okienka odezwał się głos:
Kciałbym się rosmófić z francuskim panem oficerem.
Lavigne, ostrożnie wychylając głowę, odparł przez okno:
66
Czy pan się poddaje?
Pottaję się
Proszę więc oddać broń.
Po chwili ukazał się w lufciku jeden karabin i padł na śnieg, po nim dru-
gi, trzeci wszystkie. Ten sam głos oświadczył:
Nie ma fięcej. Spieszcie się, bo toniemy.
Lavigne zakomenderował:
Przestać!
Ramię pompy znieruchomiało.
Zebrawszy w kuchni żołnierzy, uzbrojonych i gotowych do ataku, komen-
dant powoli podniósł dębową klapę.
Ukazały się cztery mokre głowy, cztery jasne głowy o płowych włosach,
po czym sześciu Niemców, drżących, ociekających wodą, przerażonych
wyszło gęsiego z piwnicy.
Pochwycono ich i skrępowano. Obawiając się wszakże jakiegoś zasko-
czenia, natychmiast wyruszono w drogę jeńcy konwojowani przez jeden
oddział milicji, a ranny Maloison na noszach pod osłoną drugiego oddziału.
Tryumfalnie wkroczyli do miasta.
Lavigne dostał order za ujęcie przedniej straży pruskiej, a gruby piekarz
medal za ranę otrzymaną w walce z nieprzyjacielem.
1884
67
TIK
Goście wchodzili wolno do wielkiej sali hotelowej i siadali na swoich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Panie oficerze pruski!
Na próżno. Przez dwadzieścia minut wzywał tego milczącego oficera,
aby się poddał ze swoimi ludzmi i amunicją, przyrzekając mu życie i honory
wojskowe dla niego i jego żołnierzy. Nie otrzymał jednak żadnego znaku
przyzwolenia lub oporu. Sytuacja stawała się trudna.
Milicjanci tupali nogami po śniegu, wymachiwali rękami uderzając się
po ramionach jak zziębnięci dorożkarze i spoglądali na okienko z coraz to
większą, dziecinną ochotą przebiegnięcia koło niego.
Wreszcie jeden z nich, bardzo zwinny chłopiec, Potdevin, zdecydował
się na próbę. Rozpędził się i przebiegł jak jeleń. Próba się powiodła. Jeńcy
chyba pomarli.
Ktoś z przybyłych krzyknął:
Jest tam kto?
Milczenie. Wtedy drugi żołnierz przebiegł wolną przestrzeń naprzeciwko
niezabezpieczonego otworu. I rozpoczęła się zabawa. Co chwila jeden z lu-
dzi rozpędzał się i przebiegał od jednej grupy do drugiej, jak to robią dzieci
bawiące się w czarnego luda ; a tak dobrze przebierali nogami, że śnieg
rozpryskiwał się w grudkach na wszystkie strony. Dla rozgrzania się rozpa-
lono ogniska z suchego chrustu i w tym świetle coraz to ukazywał się profil
żołnierza, szybko przemykającego od jednego obozowiska do drugiego.
Ktoś krzyknął:
Na ciebie kolej, Maloison.
Maloison był to gruby piekarz, którego brzuch stanowił przedmiot ogól-
nych żartów.
Wahał się. Zaczęto więc z niego szydzić. Wtedy zebrał na odwagę i drob-
nym, przyśpieszonym kroczkiem, od którego trząsł się jego potężny brzuch,
puścił się naprzód.
Cały oddział śmiał się do łez. Dla dodania mu odwagi krzyczeli:
Brawo, Maloison, brawo!
Przebył już jakie dwie trzecie drogi, gdy w lufciku zamigotał wydłużony,
szybki, czerwony płomień.
65
Rozległ się strzał i gruby piekarz ze strasznym krzykiem zwalił się twarzą
na śnieg.
Nikt mu nie podbiegł z pomocą. Patrzano, jak na czworakach wlókł się
po śniegu, jęcząc, a znalazłszy się w bezpiecznym miejscu zemdlał.
Kula utkwiła w górnej części łydki, pokrytej grubą warstwą tłuszczu.
Po pierwszym przestrachu i zdumieniu znów wybuchły śmiechy.
Wtem komendant Lavigne ukazał się na progu leśniczówki. Wypracował
właśnie plan ataku. Drżącym głosem zakomenderował:
Blacharz Blanchet i jego robotnicy!
Trzech mężczyzn wystąpiło naprzód.
Odczepić rynny z dachu.
W kwadrans pózniej przyniesiono komendantowi dwadzieścia metrów
rynien.
Wtedy wśród tysiącznych ostrożności kazał w klapie piwnicznej wydrą-
żyć mały otwór, a doprowadziwszy doń wodę z pompy za pomocą rury,
oświadczył głosem pełnym zachwytu:
Damy napić się panom Prusakom.
Rozległy się frenetyczne okrzyki podziwu, radosne wycie i śmiechy.
Komendant wyznaczył plutony mające co pięć minut luzować się przy robo-
cie. I zakomenderował:
Pompować!
Wzięli się do pompy i lekki odgłos przebiegł po rurach, a następnie, ze
schodka na schodek, wpadł do piwnicy z szumem kaskady czy też fontanny
ze złotymi rybkami.
Teraz trzeba było czekać.
Upłynęła godzina, następnie druga i trzecia.
Komendant przechadzał się rozgorączkowany po kuchni, raz po raz przy-
kładając ucho do podłogi, aby zmiarkować, co zamierza nieprzyjaciel i czy
rychło zdecyduje się poddać.
A nieprzyjaciel wykonywał jakieś ruchy. Słychać było przesuwanie bary-
łek, rozmowę, chlupot wody.
Wreszcie około ósmej rano z okienka odezwał się głos:
Kciałbym się rosmófić z francuskim panem oficerem.
Lavigne, ostrożnie wychylając głowę, odparł przez okno:
66
Czy pan się poddaje?
Pottaję się
Proszę więc oddać broń.
Po chwili ukazał się w lufciku jeden karabin i padł na śnieg, po nim dru-
gi, trzeci wszystkie. Ten sam głos oświadczył:
Nie ma fięcej. Spieszcie się, bo toniemy.
Lavigne zakomenderował:
Przestać!
Ramię pompy znieruchomiało.
Zebrawszy w kuchni żołnierzy, uzbrojonych i gotowych do ataku, komen-
dant powoli podniósł dębową klapę.
Ukazały się cztery mokre głowy, cztery jasne głowy o płowych włosach,
po czym sześciu Niemców, drżących, ociekających wodą, przerażonych
wyszło gęsiego z piwnicy.
Pochwycono ich i skrępowano. Obawiając się wszakże jakiegoś zasko-
czenia, natychmiast wyruszono w drogę jeńcy konwojowani przez jeden
oddział milicji, a ranny Maloison na noszach pod osłoną drugiego oddziału.
Tryumfalnie wkroczyli do miasta.
Lavigne dostał order za ujęcie przedniej straży pruskiej, a gruby piekarz
medal za ranę otrzymaną w walce z nieprzyjacielem.
1884
67
TIK
Goście wchodzili wolno do wielkiej sali hotelowej i siadali na swoich [ Pobierz całość w formacie PDF ]