[ Pobierz całość w formacie PDF ]

starannie utrzymanego domu.
Duże okna, zasłonięte zielonymi okiennicami, dwa tarasy, garaż. Na pierwszym
piętrze jedno okno było otwarte.
Downar zdecydowanym krokiem wszedł na maleńki ganeczek i zadzwonił. Cisza.
Ponownie nacisnął bakelitowy guzik. W głębi domu nie posłyszał żadnego poruszenia.
Postał chwilę, parę razy jeszcze próbował nakłonić kogoś do otworzenia drzwi ale,
widząc, że jego wysiłki na nic się nie zdadzą, zrezygnował i wrócił do wozu.
 No i co?  spytał zaaferowany Jacek.
 No i nic. Nie zastałem nikogo w domu.
 Co robimy?
Downar pomyślał chwilę.
 Słuchajcie, Sikora  powiedział nachylając się do kierowcy  odwiezcie
porucznika i tego pana z powrotem do Komendy i wróćcie zaraz po mnie. Spotkamy
się tutaj, dokładnie w tym miejscu. Traficie?
 Ma się rozumieć  uśmiechnął się Sikora  Nie taka znowu sztuka.
 A teraz jedzcie tak, żebyście przejechali koło tej willi.
 Rozumiem.
Downar wywołał jeszcze z wozu Kobielę, odprowadził go na bok i wydał mu
polecenie dotyczące Jacka,
 Obchodzcie się z nim możliwie grzecznie i delikatnie  powiedział na
pożegnanie  Zależy mi na tym, żeby chłopaka nie załamać psychicznie. Potrzebny
mi jest.
Pojechali. Downar postał chwilę, patrząc za oddalającym się wozem. Następnie
zawrócił i szedł ocienioną aleją, pachnącą świeżą zielenią. Nagle przypomniało mu się
Zakopane, błyszczące słońcem stoki górskie, skrzypiący pod nartami śnieg. Paulina.
Wspomnienie tej przemiłej, roześmianej dziewczyny było tak wyraziste, że posłyszał
jej głos, zupełnie jakby stała tuż przy nim. Rozejrzał się. Nie było oczywiście nikogo.
 Może szkoda, że nie zanotowałem jej adresu, telefonu pomyślał. Nie bardzo nawet
mógł się o nią dowiedzieć w pogotowiu. Nie znał jej nazwiska. Paulina to trochę za
mało.
Po półgodzinnym spacerze wrócił do willi, przed którą rosły dalie. Tym razem
drzwi, na odgłos dzwonka, otworzyły się. Z ciemnego tła pogrążonego w mroku
przedpokoju wyłoniła się postać mężczyzny. Na pierwszy rzut oka trudno było
określić jego wiek. Mógł mieć zarówno czterdzieści kilka lat jak i sześćdziesiąt. Wy-
soki, barczysty, pochylony do przodu, przypominał swą postacią wielką antropoidalną
małpę. Wrażenie to potęgowała szeroka, nieregularna twarz, okolona gęstą, krótko
przystrzyżoną ryżawą brodą. Długie ręce zakończone ogromnymi dłońmi zwisały
niezgrabnie wzdłuż ciężkiego tułowia.
 Pan do kogo?
Downar, widząc niechętną a nawet wrogą postawę tego troglodyty, w jednej chwili
zrozumiał, że jeżeli nie będzie działał energicznie to nie pozostanie mu nic innego do
zrobienia jak tylko opuścić willę, dalie i brodatego człowieka.
 Pan pozwoli, że się przedstawię  powiedział zdecydowanym ruchem
wyciągając rękę  Nazywam się Borkowski, inżynier Stanisław Borkowski.
 Moje nazwisko Hamer  mruknął brodacz. Te niespodziewane odwiedziny
najwyrazniej nie wzbudzały w nim entuzjazmu, cofnął się jednak o dwa kroki,
wpuszczając gościa do przedpokoju.
 Proszę, niech pan wejdzie. Pan pewnie ma jakąś sprawę do mnie.
Downar ruszył za ponurym olbrzymem, który szedł przodem, nie wdając się w
żadne uprzejmości.
Znalezli się w dużym mrocznym pokoju. Hamer zamiast otworzyć okiennice
zapalił światło,
 Niech pan siada, panie inżynierze. O cóż to chodzi?
 Nie, nie, dziękuję. Nie palę  dodał, zobaczywszy przed sobą otwartą
papierośnicę. Papierosy mi szkodzą.
 Ale pan pozwoli zapalić?
 Niech pan pali. Panu także szkodzą papierosy. Każdemu szkodzą. No więc?
 Przyszedłem do pana w imieniu pana Wencla, pana Izydora Wencla 
pośpiesznie wyjaśnił Downar.
 W imieniu pana Wencla?  zdziwił się Hamer.
 Tak. Wencel to mój przyjaciel Poznaliśmy się jeszcze w czasie wojny w Anglii.
On został za granicą a ja wróciłem do kraju. Teraz przyjechał, jak pawiadomo, z
Mediolanu. Dzisiaj rano dostał jakąś wiadomość i musiał niespodziewanie wyjechać
na Wybrzeże do Gdyni czy do Szczecina. Prosił mnie, żebym pana odwiedził i żeby
pan przekazał mu za moim pośrednictwem wiadomości. Jutro ma do mnie dzwonić,
Hamer pracowitym ruchem włożył na nos okulary, jakby chciał się dokładniej
przyjrzeć mówiącemu.
 Ależ, drogi panie, to jakieś nieporozumienie.
 Nieporozumienie?
 No tak, bo ja nie znam żadnego Wencla.
Teraz zdumiał się Downar.
 Jak to pan nie zna Wencla? Wencel, Izydor Wencel
 No właśnie Wencel. A ja Wencla nie znam i nigdy nie znałem.
 No jakżeż? Przecież dał mi pański adres i pańskie nazwisko,
Hamer wzruszył potężnymi ramionami. Robił teraz wrażenie starego, zmęczonego
człowieka.
 Nie wiem  powiedział cichym, nagle zgaszonym głosem  Nie wiem. Albo
ten pański Wencel jest niespełna rozumu, albo pan coś pokręcił. A może i jedno i
drugie. Ja nie znam żadnego Wencla.
 To niemożliwe  upierał się Downar  Przecież Izydor...
 Izydor nie Izydor  przerwał mu niecierpliwie Hamer  Ja Wenela nie znam i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.