[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A więc jest to Ziemia Maple'a White'a i tak nazwałem ją na mapie, którą polecono mi sporządzać.
Myślę, że nazwa ta pojawi się w przyszłych atlasach.
Pokojowe poznanie Ziemi Maple'a White'a było naszym naglącym zadaniem. Na własne oczy
stwierdziliśmy już, że ten kraj zamieszkują jakieś nieznane zwierzęta. Ze szkicownika Maple'a White'a
wynikało też, że możemy spotkać się z jeszcze straszniejszymi i bardziej groznymi stworami. Szkielet
nadzianego na bambusy człowieka, który by się tam nigdy nie dostał, gdyby go nie zrzucono z góry,
nasuwał myśl, iż możemy się także spotkać tu z ludzmi, i to wrogo usposobionymi do przybyszów.
Nasza sytuacja rozbitków wyrzuconych na mieliznę bez możliwości ratunku obfitowała w
niebezpieczeństwa, toteż zdrowy rozsądek kazał nam postępować ostrożnie, tak jak zalecał lord John.
- 44 -
Z drugiej zaś strony nie mogliśmy cały czas tkwić na skraju zagadkowej wyżyny, tym bardziej że paliła
nas chęć poznania jej tajemnic.
Zatarasowaliśmy więc ciernistymi krzakami wejście do naszego fortu, zabezpieczając w ten sposób
zapasy, i wolno, ostrożnie ruszyliśmy w nieznane. Trzymaliśmy się strumyka wypływającego z
naszego zródła, by w razie czego łatwo nam było trafić z powrotem.
Już na samym wstępie przekonaliśmy się, że czekają nas wielkie niespodzianki. Gdy przeszliśmy
paręset jardów gęstym lasem, w którym rosły drzewa całkiem mi obce znane jednak profesorowi
Summerlee, botanikowi naszej wyprawy, jako odmiany drzew iglastych i sagowców od dawna już
wymarłych weszliśmy w okolicę, gdzie strumień rozlewał się w wielkie mokradło. Przed sobą
mieliśmy wysokie i dziwne sitowie uznane za skrzyp, czyli koński ogon". Wśród niego rosły tu i tam
paprocie drzewiaste. Wszystko to chwiało się w podmuchach ostrego wiatru. Nagle lord John, który
szedł na przedzie, stanął i uniósł rękę.
Spójrzcie na to powiedział. Na Boga, to chyba ślad praojca wszystkich ptaków!
W grząskim gruncie widniał odcisk trójpalcowej stopy. Stworzenie ptak czy coś innego
musiało przeciąć bagno i wejść do lasu. Przystanęliśmy, by przyjrzeć się temu olbrzymiemu śladowi.
Gdyby rzeczywiście chodziło o ptaka a jakież zwierzę zostawiłoby podobny ślad? musiał być,
proporcjonalnie biorąc, olbrzymem, bo jego łapa była znacznie większa od strusiej. Lord John bacznie
rozejrzał się wkoło i wsunął dwa naboje do swego sztucera.
Nie zasługuję na miano dobrego myśliwego powiedział jeśli ten ślad nie jest całkiem
świeży. Zwierzę przeszło tędy najwyżej przed dziesięcioma minutami. Patrzcie, jak woda przecieka
jeszcze do tego wgłębienia. Spójrzcie! Tu mamy odcisk stopy pisklęcia.
Istotnie, mniejsze ślady tego samego kształtu biegły równolegle do dużych.
A co powiecie o tych?! triumfalnie krzyknął profesor Summerlee wskazując na coś, co
wyglądało na olbrzymie odbicie ludzkiej pięciopalcowej dłoni i występowało między trzypalcowymi
śladami.
Wealdeński! zawołał w uniesieniu Challenger. Widziałem taki ślad w glinie wealdeńskiej. To
stworzenie chodzi na tylnych łapach i ma trzypalcową stopę. Czasem podpiera się pięciopalcową,
przednią łapą. Diogi Rostonie, to nie ptak... wcale nie ptak.
A więc zwierzę?
Nie. Gad. dynozaur. %7ładne inne stworzenie nie zostawiłoby podobnych śladów. Przed
dziewięćdziesięciu łaty wprawiły one w osłupienie pewnego czcigodnego doktora z Susses. Ale któż
by ośmielił się marzyć... śnić... że można będzie oglądać te cuda!
Ostatnie słowa powiedział już szeptem, a my staliśmy jak skamieniali. Wreszcie, idąc za śladem,
ruszyliśmy przez moczary i przeszliśmy gęsto podszyty las. Za nim leżała polana, na której ujrzeliśmy
pięć najdziwniejszych stworzeń, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek widzieć. Przykucnęliśmy w
zaroślach i przyglądaliśmy się im do woli.
Jak powiedziałem, było ich pięć: dwa dorosłe i trzy młode, ale wszystkie olbrzymie. Nawet młode
były wielkości słoni. Dorosłe zaś znacznie większe od jakiegokolwiek znanego mi zwierzęcia. Skórę
miały ciemnoszarą, łuskowatą jak u jaszczurek, lśniącą w promieniach słońca. Wszystkie siedziały na
tylnych, trójpalczastych nogach, chwiejąc się na potężnych ogonach, którymi się podpierały, i małymi
przednimi łapami o pięciu palcach przyginały gałęzie drzew i objadały liście. Chyba najlepiej je
odmaluję mówiąc, że przypominają wielkie, dwudziestostopowe kangury, pokryte skórą czarnego
krokodyla.
Trudno mi określić, jak długo bez ruchu obserwowaliśmy ten dziwny widok. Ostry wiatr wiał ku nam
i byliśmy dobrze ukryci, zwierzęta nie mogły więc nas zwęszyć. Od czasu do czasu w ferworze
zabawy młode goniły się naokoło starych, a te podskakiwały w górę i opadały na łapy, aż ziemia
dudniła głucho. Muszą być bezgranicznie silne, bo jedno ze starych, nie mogąc dosięgnąć pęku liści
na olbrzymim drzewie, oplotło je przednimi łapami i wyrwało z ziemi jak młodą sadzonkę. Okazało się
jednak, że choć bardzo silne, jest głupie, bo drzewo, padając, całym ciężarem walnęło je w głowę.
Ugodzone zwierzę pisnęło parę razy przerazliwie, a więc mimo swych rozmiarów ma pewne granice
wytrzymałości. Po tym wypadku najwidoczniej pomyślało, że drzewa są niebezpieczne, bo
pokuśtykało przez las, a jego towarzysz i trzy małe olbrzymy poszły za nim. Widzieliśmy ich szarą
skórę migocącą wśród drzew i łby kołyszące się wysoko nad krzakami. Po chwili znikły nam z oczu.
Spojrzałem na moich kolegów. Lord John stał zapatrzony, z palcem na cynglu strzelby i oczyma
płonącymi gorączką łowiecką. Cóż dałby za to, aby jeden z takich łbów zawiesić między
skrzyżowanymi wiosłami nad kominkiem przytulnego mieszkanka na Albany? A jednak rozsądek
powstrzymał jego rękę, bo tylko nie zdradzając się przed mieszkańcami tego nieznanego świata
- 45 -
mogliśmy poznać jego cuda. Obaj profesorowie zamarli wniebowzięci. W podnieceniu bezwiednie
schwycili się za ręce i stali jak dwa dzieciaki w krainie czarów. Policzki Challengera roz dęły się w
anielski uśmiech, a sardoniczne rysy profesora Summerlee złagodniały na chwilę w podziwie i
szacunku.
Nunc dimittis ! wykrzyknął wreszcie. Co w Anglii o tym powiedzą? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
A więc jest to Ziemia Maple'a White'a i tak nazwałem ją na mapie, którą polecono mi sporządzać.
Myślę, że nazwa ta pojawi się w przyszłych atlasach.
Pokojowe poznanie Ziemi Maple'a White'a było naszym naglącym zadaniem. Na własne oczy
stwierdziliśmy już, że ten kraj zamieszkują jakieś nieznane zwierzęta. Ze szkicownika Maple'a White'a
wynikało też, że możemy spotkać się z jeszcze straszniejszymi i bardziej groznymi stworami. Szkielet
nadzianego na bambusy człowieka, który by się tam nigdy nie dostał, gdyby go nie zrzucono z góry,
nasuwał myśl, iż możemy się także spotkać tu z ludzmi, i to wrogo usposobionymi do przybyszów.
Nasza sytuacja rozbitków wyrzuconych na mieliznę bez możliwości ratunku obfitowała w
niebezpieczeństwa, toteż zdrowy rozsądek kazał nam postępować ostrożnie, tak jak zalecał lord John.
- 44 -
Z drugiej zaś strony nie mogliśmy cały czas tkwić na skraju zagadkowej wyżyny, tym bardziej że paliła
nas chęć poznania jej tajemnic.
Zatarasowaliśmy więc ciernistymi krzakami wejście do naszego fortu, zabezpieczając w ten sposób
zapasy, i wolno, ostrożnie ruszyliśmy w nieznane. Trzymaliśmy się strumyka wypływającego z
naszego zródła, by w razie czego łatwo nam było trafić z powrotem.
Już na samym wstępie przekonaliśmy się, że czekają nas wielkie niespodzianki. Gdy przeszliśmy
paręset jardów gęstym lasem, w którym rosły drzewa całkiem mi obce znane jednak profesorowi
Summerlee, botanikowi naszej wyprawy, jako odmiany drzew iglastych i sagowców od dawna już
wymarłych weszliśmy w okolicę, gdzie strumień rozlewał się w wielkie mokradło. Przed sobą
mieliśmy wysokie i dziwne sitowie uznane za skrzyp, czyli koński ogon". Wśród niego rosły tu i tam
paprocie drzewiaste. Wszystko to chwiało się w podmuchach ostrego wiatru. Nagle lord John, który
szedł na przedzie, stanął i uniósł rękę.
Spójrzcie na to powiedział. Na Boga, to chyba ślad praojca wszystkich ptaków!
W grząskim gruncie widniał odcisk trójpalcowej stopy. Stworzenie ptak czy coś innego
musiało przeciąć bagno i wejść do lasu. Przystanęliśmy, by przyjrzeć się temu olbrzymiemu śladowi.
Gdyby rzeczywiście chodziło o ptaka a jakież zwierzę zostawiłoby podobny ślad? musiał być,
proporcjonalnie biorąc, olbrzymem, bo jego łapa była znacznie większa od strusiej. Lord John bacznie
rozejrzał się wkoło i wsunął dwa naboje do swego sztucera.
Nie zasługuję na miano dobrego myśliwego powiedział jeśli ten ślad nie jest całkiem
świeży. Zwierzę przeszło tędy najwyżej przed dziesięcioma minutami. Patrzcie, jak woda przecieka
jeszcze do tego wgłębienia. Spójrzcie! Tu mamy odcisk stopy pisklęcia.
Istotnie, mniejsze ślady tego samego kształtu biegły równolegle do dużych.
A co powiecie o tych?! triumfalnie krzyknął profesor Summerlee wskazując na coś, co
wyglądało na olbrzymie odbicie ludzkiej pięciopalcowej dłoni i występowało między trzypalcowymi
śladami.
Wealdeński! zawołał w uniesieniu Challenger. Widziałem taki ślad w glinie wealdeńskiej. To
stworzenie chodzi na tylnych łapach i ma trzypalcową stopę. Czasem podpiera się pięciopalcową,
przednią łapą. Diogi Rostonie, to nie ptak... wcale nie ptak.
A więc zwierzę?
Nie. Gad. dynozaur. %7ładne inne stworzenie nie zostawiłoby podobnych śladów. Przed
dziewięćdziesięciu łaty wprawiły one w osłupienie pewnego czcigodnego doktora z Susses. Ale któż
by ośmielił się marzyć... śnić... że można będzie oglądać te cuda!
Ostatnie słowa powiedział już szeptem, a my staliśmy jak skamieniali. Wreszcie, idąc za śladem,
ruszyliśmy przez moczary i przeszliśmy gęsto podszyty las. Za nim leżała polana, na której ujrzeliśmy
pięć najdziwniejszych stworzeń, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek widzieć. Przykucnęliśmy w
zaroślach i przyglądaliśmy się im do woli.
Jak powiedziałem, było ich pięć: dwa dorosłe i trzy młode, ale wszystkie olbrzymie. Nawet młode
były wielkości słoni. Dorosłe zaś znacznie większe od jakiegokolwiek znanego mi zwierzęcia. Skórę
miały ciemnoszarą, łuskowatą jak u jaszczurek, lśniącą w promieniach słońca. Wszystkie siedziały na
tylnych, trójpalczastych nogach, chwiejąc się na potężnych ogonach, którymi się podpierały, i małymi
przednimi łapami o pięciu palcach przyginały gałęzie drzew i objadały liście. Chyba najlepiej je
odmaluję mówiąc, że przypominają wielkie, dwudziestostopowe kangury, pokryte skórą czarnego
krokodyla.
Trudno mi określić, jak długo bez ruchu obserwowaliśmy ten dziwny widok. Ostry wiatr wiał ku nam
i byliśmy dobrze ukryci, zwierzęta nie mogły więc nas zwęszyć. Od czasu do czasu w ferworze
zabawy młode goniły się naokoło starych, a te podskakiwały w górę i opadały na łapy, aż ziemia
dudniła głucho. Muszą być bezgranicznie silne, bo jedno ze starych, nie mogąc dosięgnąć pęku liści
na olbrzymim drzewie, oplotło je przednimi łapami i wyrwało z ziemi jak młodą sadzonkę. Okazało się
jednak, że choć bardzo silne, jest głupie, bo drzewo, padając, całym ciężarem walnęło je w głowę.
Ugodzone zwierzę pisnęło parę razy przerazliwie, a więc mimo swych rozmiarów ma pewne granice
wytrzymałości. Po tym wypadku najwidoczniej pomyślało, że drzewa są niebezpieczne, bo
pokuśtykało przez las, a jego towarzysz i trzy małe olbrzymy poszły za nim. Widzieliśmy ich szarą
skórę migocącą wśród drzew i łby kołyszące się wysoko nad krzakami. Po chwili znikły nam z oczu.
Spojrzałem na moich kolegów. Lord John stał zapatrzony, z palcem na cynglu strzelby i oczyma
płonącymi gorączką łowiecką. Cóż dałby za to, aby jeden z takich łbów zawiesić między
skrzyżowanymi wiosłami nad kominkiem przytulnego mieszkanka na Albany? A jednak rozsądek
powstrzymał jego rękę, bo tylko nie zdradzając się przed mieszkańcami tego nieznanego świata
- 45 -
mogliśmy poznać jego cuda. Obaj profesorowie zamarli wniebowzięci. W podnieceniu bezwiednie
schwycili się za ręce i stali jak dwa dzieciaki w krainie czarów. Policzki Challengera roz dęły się w
anielski uśmiech, a sardoniczne rysy profesora Summerlee złagodniały na chwilę w podziwie i
szacunku.
Nunc dimittis ! wykrzyknął wreszcie. Co w Anglii o tym powiedzą? [ Pobierz całość w formacie PDF ]