[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdumieniem, że odbudowano już wiele domów. Niektóre były nowe i jasne,
inne szare, wzniesione ze starych desek. Grupa mężczyzn układała właśnie
deski na ziemi, żeby ułatwić przejście. Szewcy to chyba silni i energiczni
mężczyzni, skoro tak szybko udało im się otrząsnąć po straszliwym pożarze.
Uderzył ją ostry zapach kurzych odchodów, minęła młodą szewcową z
podwiniętymi rękawami. Robota tu aż wrzała.
Po prawej stronie ujrzały biskupią siedzibę. Wysokie mury i wieża
wznosiły się dumnie ku niebu. Przed obitą żelazem furtą przechadzali się
strażnicy. Ingebjorg nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego biskup musi się
chronić w warowni, która niemal dorównywała królewskiej. Kogo się
obawia? A może pokazuje w taki sposób swoją potęgę?
Może biskup Salomon wrócił już do miasta, więc arcybiskup wyjechał do
siebie? Arcybiskup był już w zasadzie zbyt stary, by głosić kazania, lecz
zastępował biskupa Salomona w razie potrzeby albo w szczególnych sy-
tuacjach, jak choćby podczas pogrzebu matki Ingebjorg. Ingebjorg miała
nadzieję, że arcybiskupa nie zastaną lub też będzie zajęty i cała sprawa
zostanie odłożona.
Tymczasem ku jej zdumieniu pani Thora skierowała się w stronę katedry
św. Hallvarda, a nie do siedziby biskupiej. Ingebjorg zerknęła w górę na
mostek łączący siedzibę z kościołem, ale nikogo tam nie spostrzegła. Szły w
kierunku wschodniego skrzydła katedry. Za ogrodzeniem widać było rynek,
a na nim tłum ludzi i mnóstwo zwierząt. Przypomniała sobie tamto przykre
spotkanie z Eirikiem. Zarazem jednak miała nadzieję, że Eirik zdołał zbiec.
Jakiś staruszek w skórzanych spodniach i kaftanie prowadził konia. Gdy ją
mijali, koń przestraszył się czegoś, bo nagle stanął dęba i zarżał głośno.
Mężczyzna szybko go uspokoił, więc mogły bez przeszkód ruszyć dalej, lecz
Ingebjorg rozejrzała się dokoła, zastanawiając się, co mogło przestraszyć
zwierzę. Ogarnął ją dziwny lęk. Czyżby zachowanie konia było jakimś
ostrzeżeniem?
Pani Thora niczym się nie przejęła, skręciła w lewo na plac i zmierzała w
kierunku kościelnych drzwi. Miała je właśnie otworzyć, gdy stanął w nich
ksiądz w strojnej szacie ze złoceniami.
- Czy jest tu arcybiskup Hallvard? - zapytała takim tonem, jakby nie
zamierzała akceptować negatywnej odpowiedzi.
Duchowny pokiwał głową.
- Wyszedł na chwilę, lecz wkrótce wróci. Proszę poczekać na niego w
kościele.
Pani Thora pokręciła głową.
- Nie mam na to czasu. W tej sytuacji załatwię coś najpierw na targu.
Obróciła się i, nie zaszczycając Ingebjorg spojrzeniem, ruszyła z
powrotem w stronę placu. Ingebjorg podążyła za nią w stosownej odległości.
Gdy weszły na rynek, Ingebjorg znów uderzył panujący tu gwar i smród,
unoszący się w powietrzu. Podszedł do niej przygarbiony staruszek z siwą
brodą i wyciągnął żebraczą dłoń. Głosem niskim i schrypniętym poprosił:
- Droga siostro, wspomóż starego kalekę, który od wielu dni nie miał nic
w ustach.
Ingebjorg ze smutkiem pokręciła głową.
- Nic nie mam.
Gdy tylko żebrak znikł, pani Thora odwróciła się i syknęła:
- Nie wolno ci się do nich odzywać, siostro Ingebjorg! Masz przechodzić
obok, nie zwracając na nich uwagi.
- Tak jest, pani Thoro - mruknęła Ingebjorg, przezwyciężając niechęć.
Opatka zmierzała w stronę jednego z kramów. Ku zdumieniu Ingebjorg,
przywitała się serdecznie ze starszym mężczyzną o włosach i brodzie
przyprószonych siwizną, odzianego w jedwabny strój obszyty szarym
futrem. Na jego dłoniach lśniło mnóstwo złotych pierścieni.
- Bądz pozdrowiona, pani Thoro. Niech pokój będzie z wami.
- Bądz pozdrowiony, panie Ranesson. Udało się panu zdobyć to, o co
prosiłam?
Ingebjorg stała z tyłu i z zaciekawieniem przyglądała się tej scenie.
Chciała zobaczyć, co też zamówiła matka przełożona.
W tej samej chwili rozległ się hałas, który zagłuszył wszystko. Obróciła
się i zobaczyła tłum, kłębiący się w jednym miejscu. Najpierw nie rozumiała,
na co patrzą, dopiero potem spostrzegła człowieka zakutego w żelazne
łańcuchy. Był to postawny, ciemnowłosy mężczyzna w stroju królewskiego
giermka. Eirik!
Rozdział dziewiąty.
Ingebjorg nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wlekli go za sobą dwaj
strażnicy, a trzeci szedł z tyłu i chłostał więznia, nawołując, by ten podnosił
nogi.
- Patrzcie! - zawołał jakiś chłopiec. - Prowadzą go na szubienicę!
Chodzcie, pobiegniemy to zobaczyć.
Ingebjorg wstrzymała oddech. To chyba jakiś zły sen, szepnęła do siebie.
Zaraz się obudzę i okaże się, że to był sen.
Pani Thora i kupiec też spostrzegli, co się dzieje i obrócili się z
zainteresowaniem w stronę więznia i jego strażników.
- Jeszcze jeden złodziej - wzdrygnęła się opatka pogardliwie. - Dobrze, że
są ludzie, którzy potrafią się nimi zająć, może wreszcie się ich pozbędziemy.
Ingebjorg stała jak porażona. W głowie jej szumiało, w oczach
pociemniało, a serce biło jak oszalałe.
Powoli doszła jakoś do siebie i zaczęła znowu oddychać. Nie mogła tak po [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
zdumieniem, że odbudowano już wiele domów. Niektóre były nowe i jasne,
inne szare, wzniesione ze starych desek. Grupa mężczyzn układała właśnie
deski na ziemi, żeby ułatwić przejście. Szewcy to chyba silni i energiczni
mężczyzni, skoro tak szybko udało im się otrząsnąć po straszliwym pożarze.
Uderzył ją ostry zapach kurzych odchodów, minęła młodą szewcową z
podwiniętymi rękawami. Robota tu aż wrzała.
Po prawej stronie ujrzały biskupią siedzibę. Wysokie mury i wieża
wznosiły się dumnie ku niebu. Przed obitą żelazem furtą przechadzali się
strażnicy. Ingebjorg nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego biskup musi się
chronić w warowni, która niemal dorównywała królewskiej. Kogo się
obawia? A może pokazuje w taki sposób swoją potęgę?
Może biskup Salomon wrócił już do miasta, więc arcybiskup wyjechał do
siebie? Arcybiskup był już w zasadzie zbyt stary, by głosić kazania, lecz
zastępował biskupa Salomona w razie potrzeby albo w szczególnych sy-
tuacjach, jak choćby podczas pogrzebu matki Ingebjorg. Ingebjorg miała
nadzieję, że arcybiskupa nie zastaną lub też będzie zajęty i cała sprawa
zostanie odłożona.
Tymczasem ku jej zdumieniu pani Thora skierowała się w stronę katedry
św. Hallvarda, a nie do siedziby biskupiej. Ingebjorg zerknęła w górę na
mostek łączący siedzibę z kościołem, ale nikogo tam nie spostrzegła. Szły w
kierunku wschodniego skrzydła katedry. Za ogrodzeniem widać było rynek,
a na nim tłum ludzi i mnóstwo zwierząt. Przypomniała sobie tamto przykre
spotkanie z Eirikiem. Zarazem jednak miała nadzieję, że Eirik zdołał zbiec.
Jakiś staruszek w skórzanych spodniach i kaftanie prowadził konia. Gdy ją
mijali, koń przestraszył się czegoś, bo nagle stanął dęba i zarżał głośno.
Mężczyzna szybko go uspokoił, więc mogły bez przeszkód ruszyć dalej, lecz
Ingebjorg rozejrzała się dokoła, zastanawiając się, co mogło przestraszyć
zwierzę. Ogarnął ją dziwny lęk. Czyżby zachowanie konia było jakimś
ostrzeżeniem?
Pani Thora niczym się nie przejęła, skręciła w lewo na plac i zmierzała w
kierunku kościelnych drzwi. Miała je właśnie otworzyć, gdy stanął w nich
ksiądz w strojnej szacie ze złoceniami.
- Czy jest tu arcybiskup Hallvard? - zapytała takim tonem, jakby nie
zamierzała akceptować negatywnej odpowiedzi.
Duchowny pokiwał głową.
- Wyszedł na chwilę, lecz wkrótce wróci. Proszę poczekać na niego w
kościele.
Pani Thora pokręciła głową.
- Nie mam na to czasu. W tej sytuacji załatwię coś najpierw na targu.
Obróciła się i, nie zaszczycając Ingebjorg spojrzeniem, ruszyła z
powrotem w stronę placu. Ingebjorg podążyła za nią w stosownej odległości.
Gdy weszły na rynek, Ingebjorg znów uderzył panujący tu gwar i smród,
unoszący się w powietrzu. Podszedł do niej przygarbiony staruszek z siwą
brodą i wyciągnął żebraczą dłoń. Głosem niskim i schrypniętym poprosił:
- Droga siostro, wspomóż starego kalekę, który od wielu dni nie miał nic
w ustach.
Ingebjorg ze smutkiem pokręciła głową.
- Nic nie mam.
Gdy tylko żebrak znikł, pani Thora odwróciła się i syknęła:
- Nie wolno ci się do nich odzywać, siostro Ingebjorg! Masz przechodzić
obok, nie zwracając na nich uwagi.
- Tak jest, pani Thoro - mruknęła Ingebjorg, przezwyciężając niechęć.
Opatka zmierzała w stronę jednego z kramów. Ku zdumieniu Ingebjorg,
przywitała się serdecznie ze starszym mężczyzną o włosach i brodzie
przyprószonych siwizną, odzianego w jedwabny strój obszyty szarym
futrem. Na jego dłoniach lśniło mnóstwo złotych pierścieni.
- Bądz pozdrowiona, pani Thoro. Niech pokój będzie z wami.
- Bądz pozdrowiony, panie Ranesson. Udało się panu zdobyć to, o co
prosiłam?
Ingebjorg stała z tyłu i z zaciekawieniem przyglądała się tej scenie.
Chciała zobaczyć, co też zamówiła matka przełożona.
W tej samej chwili rozległ się hałas, który zagłuszył wszystko. Obróciła
się i zobaczyła tłum, kłębiący się w jednym miejscu. Najpierw nie rozumiała,
na co patrzą, dopiero potem spostrzegła człowieka zakutego w żelazne
łańcuchy. Był to postawny, ciemnowłosy mężczyzna w stroju królewskiego
giermka. Eirik!
Rozdział dziewiąty.
Ingebjorg nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wlekli go za sobą dwaj
strażnicy, a trzeci szedł z tyłu i chłostał więznia, nawołując, by ten podnosił
nogi.
- Patrzcie! - zawołał jakiś chłopiec. - Prowadzą go na szubienicę!
Chodzcie, pobiegniemy to zobaczyć.
Ingebjorg wstrzymała oddech. To chyba jakiś zły sen, szepnęła do siebie.
Zaraz się obudzę i okaże się, że to był sen.
Pani Thora i kupiec też spostrzegli, co się dzieje i obrócili się z
zainteresowaniem w stronę więznia i jego strażników.
- Jeszcze jeden złodziej - wzdrygnęła się opatka pogardliwie. - Dobrze, że
są ludzie, którzy potrafią się nimi zająć, może wreszcie się ich pozbędziemy.
Ingebjorg stała jak porażona. W głowie jej szumiało, w oczach
pociemniało, a serce biło jak oszalałe.
Powoli doszła jakoś do siebie i zaczęła znowu oddychać. Nie mogła tak po [ Pobierz całość w formacie PDF ]