[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzieniegdzie, na szczytach wzgórz, dostrzec można było zasobne
budynki gospodarskie. Wreszcie dotarli do Palomino Paddock ,
gdzie na restauracyjnym parkingu stały luksusowe samochody. Tam
szosa przechodziła w miejską arterię.
W dziewiętnastym wieku zamożni szkutnicy i baronowie
przemysłu drzewnego wybudowali przy niej niezwykle okazałe
rezydencje, mające wzbudzić we współmieszkańcach zarazem
uwielbienie i nienawiść. Wielkie rodziny rujnowały się, stawiając
gigantyczne pałace ozdobione wieżyczkami, balkonikami, werandami,
wymyślnymi witrażami i dachami.
Z czasem jednak wielkie fortuny podupadły, a wraz z nimi duch
konkurencji. W olbrzymich gmachach mieściły się teraz mieszkania
czynszowe, zajazdy, kancelarie, biura czy agencje. Jedną z najbardziej
imponujących budowli przerobiono na dom pogrzebowy, inną na
muzeum, a w jeszcze innej, na parterze, mieściło się studio
fotograficzne Bushlanda. Dom ów - w kształcie masywnej
dwukondygnacyjnej fortecy - należał niegdyś do rodziny Vicki; teraz,
prócz studia i ciemni, znajdowały się tu liczne pokoje do wynajęcia.
Kiedy Qwilleran wjechał przez bramę na podwórze, zgasił silnik
i zwrócił się do swych pasażerów:
- Jesteśmy na miejscu. Spodziewam się, że przez następne
czterdzieści godzin zrobicie co w waszej mocy, aby pozostawić po
sobie dobre wrażenie. Jeśli pójdziecie na współpracę, może wasze
zdjęcie znajdzie się na okładce poczytnego kolorowego magazynu.
Ta kusząca propozycja nie wywołała u kotów żadnej reakcji.
Czyżby były zmęczone? Kiedy się odwrócił, dwie pary błękitnych
oczu patrzyły na niego z taką intensywnością, jakby wiedziały o
czymś, o czym on nie miał jeszcze zielonego pojęcia.
Tymczasem Qwilleran postanowił zostawić je w samochodzie, a
sam z torbą podróżną w ręku zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu
Vicki przepasana fartuszkiem.
- Przepraszam, że tak wcześnie - zaczął Qwilleran - ale
pomyślałem, że przed kolacją wyskoczyłbym jeszcze na miasto.
- Dobry pomysł - powiedziała gospodyni. - Wejdz, proszę.
Bushy jest teraz w ciemni i nie można mu przeszkadzać. A ja, jak
widzisz, zmagam się z ciastem. Twój pokój jest już gotowy, więc
możesz się rozgościć. Jest tam naprawdę sporo miejsca plus pakamera
dla kotów. Słyszałam, że w domu też mają swój pokoik.
- Prawdę mówiąc, wolałbym, żeby spały ze mną. To dla nich
zupełnie nowe otoczenie. Wolałbym je mieć na oku.
- Rób, jak uważasz, Qwill. W każdym razie czuj się tu jak w
domu.
Qwilleran przeszedł powoli przez imponujące foyer i szerokimi
schodami wdrapał się na górę, podziwiając starą snycerkę, instalacje
gazowe przerobione na prąd, ściany obite aksamitem, na których
wisiały portrety w owalnych ramach, i okna z misternymi witrażami.
Przydzielono mu wielki, kwadratowy pokój z jedną ścianą
zaokrągloną, której okna wychodziły na ulicę. Znajdowała się tam
kanapa, biurko, leżanka, fotel, garderoba, wysoka komoda, skrzynia, a
na podłodze leżały czerwone orientalne chodniki. Qwilleran od razu
polubił ten pokój. Mimo że nic tu do niczego nie pasowało, wszystko
razem tworzyło przytulną atmosferę. Przy zaokrąglonej ścianie stał
mały stolik, a na nim waza z czerwonymi, błyszczącymi jabłkami oraz
spodeczek z żelkami, a także magazyny poświęcone fotografii i
sztukom pokrewnym. Wśród nich Qwilleran zauważył
czterostronicową broszurkę zatytułowaną Plotki ze Stajni , w całości
poświęconą gonitwie, wydaną przez S. W. O'Hare'a, a redagowaną
przez Lisę Amberton.
Qwilleran włożył do ust czerwoną żelkę (kolory innych nie
wzbudzały jego zaufania) i zszedł na dół po koty. Kiedy wreszcie
przetransportował je do pokoju, z miejsca rozłożyły się wygodnie na
jego łóżku, najwyrazniej anektując je dla własnych potrzeb.
- Tak na przyszłość - rzucił Qwilleran w ich stronę - wasze
legowisko jest na tamtym krześle; co się zaś tyczy miski z wodą i
pojemnika ze żwirkiem, to znajdziecie je w łazience. A teraz idę się
przejść.
Zszedł do kuchni w poszukiwaniu Vicki, która właśnie na dwóch
plackach robiła nacięcie w kształcie litery Z.
- Co oznacza to Z? - spytał się gospodyni. - A może to nie Z, ale
N?
- Szczerze powiedziawszy, sama nie wiem. Moja matka zawsze
tak robiła, więc po niej powtarzam. Jakieś kłopoty tam na górze?
- Skądże! Wszystko w najlepszym porządku, pokój bardzo
wygodny. Macie tu sporą kolekcję antyków.
- Wszystko to zostało nam po rodzicach. Takie rupiecie
przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ten dom wybudował mój
pradziadek Inglehart. Jego córka, a moja babka, nadal w nim mieszka,
na drugim piętrze. Nazywamy ją babunią . Jedziesz teraz do miasta?
- Wolałbym się przejść. Jak dojść do centrum?
- Na twoim miejscu zeszłabym na dół i na wysokości sądu
skręciła w Czwartą Ulicę. Tam mieszkańcy naszego miasta robią
zakupy. Dojdziesz nią aż do rzeki, wzdłuż której kiedyś ciągnęły się
papiernie i stocznie. Teraz jest tam park imienia Ingleharta po jednej
stronie, a osiedla mieszkaniowe po drugiej.
- A jest tu księgarnia?
- Dwa domy za ratuszem. Kiedyś, jeszcze przed pierwszą wojną
światową, dziadek Bushy'ego miał tam studio fotograficzne.
Qwilleran lubił spacerować i rozglądać się dookoła. Schodząc ze
wzgórza, podziwiał olbrzymie rezydencje, arcydzieła
wczesnowiktoriańskiej architektury, których zdobne elewacje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
gdzieniegdzie, na szczytach wzgórz, dostrzec można było zasobne
budynki gospodarskie. Wreszcie dotarli do Palomino Paddock ,
gdzie na restauracyjnym parkingu stały luksusowe samochody. Tam
szosa przechodziła w miejską arterię.
W dziewiętnastym wieku zamożni szkutnicy i baronowie
przemysłu drzewnego wybudowali przy niej niezwykle okazałe
rezydencje, mające wzbudzić we współmieszkańcach zarazem
uwielbienie i nienawiść. Wielkie rodziny rujnowały się, stawiając
gigantyczne pałace ozdobione wieżyczkami, balkonikami, werandami,
wymyślnymi witrażami i dachami.
Z czasem jednak wielkie fortuny podupadły, a wraz z nimi duch
konkurencji. W olbrzymich gmachach mieściły się teraz mieszkania
czynszowe, zajazdy, kancelarie, biura czy agencje. Jedną z najbardziej
imponujących budowli przerobiono na dom pogrzebowy, inną na
muzeum, a w jeszcze innej, na parterze, mieściło się studio
fotograficzne Bushlanda. Dom ów - w kształcie masywnej
dwukondygnacyjnej fortecy - należał niegdyś do rodziny Vicki; teraz,
prócz studia i ciemni, znajdowały się tu liczne pokoje do wynajęcia.
Kiedy Qwilleran wjechał przez bramę na podwórze, zgasił silnik
i zwrócił się do swych pasażerów:
- Jesteśmy na miejscu. Spodziewam się, że przez następne
czterdzieści godzin zrobicie co w waszej mocy, aby pozostawić po
sobie dobre wrażenie. Jeśli pójdziecie na współpracę, może wasze
zdjęcie znajdzie się na okładce poczytnego kolorowego magazynu.
Ta kusząca propozycja nie wywołała u kotów żadnej reakcji.
Czyżby były zmęczone? Kiedy się odwrócił, dwie pary błękitnych
oczu patrzyły na niego z taką intensywnością, jakby wiedziały o
czymś, o czym on nie miał jeszcze zielonego pojęcia.
Tymczasem Qwilleran postanowił zostawić je w samochodzie, a
sam z torbą podróżną w ręku zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu
Vicki przepasana fartuszkiem.
- Przepraszam, że tak wcześnie - zaczął Qwilleran - ale
pomyślałem, że przed kolacją wyskoczyłbym jeszcze na miasto.
- Dobry pomysł - powiedziała gospodyni. - Wejdz, proszę.
Bushy jest teraz w ciemni i nie można mu przeszkadzać. A ja, jak
widzisz, zmagam się z ciastem. Twój pokój jest już gotowy, więc
możesz się rozgościć. Jest tam naprawdę sporo miejsca plus pakamera
dla kotów. Słyszałam, że w domu też mają swój pokoik.
- Prawdę mówiąc, wolałbym, żeby spały ze mną. To dla nich
zupełnie nowe otoczenie. Wolałbym je mieć na oku.
- Rób, jak uważasz, Qwill. W każdym razie czuj się tu jak w
domu.
Qwilleran przeszedł powoli przez imponujące foyer i szerokimi
schodami wdrapał się na górę, podziwiając starą snycerkę, instalacje
gazowe przerobione na prąd, ściany obite aksamitem, na których
wisiały portrety w owalnych ramach, i okna z misternymi witrażami.
Przydzielono mu wielki, kwadratowy pokój z jedną ścianą
zaokrągloną, której okna wychodziły na ulicę. Znajdowała się tam
kanapa, biurko, leżanka, fotel, garderoba, wysoka komoda, skrzynia, a
na podłodze leżały czerwone orientalne chodniki. Qwilleran od razu
polubił ten pokój. Mimo że nic tu do niczego nie pasowało, wszystko
razem tworzyło przytulną atmosferę. Przy zaokrąglonej ścianie stał
mały stolik, a na nim waza z czerwonymi, błyszczącymi jabłkami oraz
spodeczek z żelkami, a także magazyny poświęcone fotografii i
sztukom pokrewnym. Wśród nich Qwilleran zauważył
czterostronicową broszurkę zatytułowaną Plotki ze Stajni , w całości
poświęconą gonitwie, wydaną przez S. W. O'Hare'a, a redagowaną
przez Lisę Amberton.
Qwilleran włożył do ust czerwoną żelkę (kolory innych nie
wzbudzały jego zaufania) i zszedł na dół po koty. Kiedy wreszcie
przetransportował je do pokoju, z miejsca rozłożyły się wygodnie na
jego łóżku, najwyrazniej anektując je dla własnych potrzeb.
- Tak na przyszłość - rzucił Qwilleran w ich stronę - wasze
legowisko jest na tamtym krześle; co się zaś tyczy miski z wodą i
pojemnika ze żwirkiem, to znajdziecie je w łazience. A teraz idę się
przejść.
Zszedł do kuchni w poszukiwaniu Vicki, która właśnie na dwóch
plackach robiła nacięcie w kształcie litery Z.
- Co oznacza to Z? - spytał się gospodyni. - A może to nie Z, ale
N?
- Szczerze powiedziawszy, sama nie wiem. Moja matka zawsze
tak robiła, więc po niej powtarzam. Jakieś kłopoty tam na górze?
- Skądże! Wszystko w najlepszym porządku, pokój bardzo
wygodny. Macie tu sporą kolekcję antyków.
- Wszystko to zostało nam po rodzicach. Takie rupiecie
przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ten dom wybudował mój
pradziadek Inglehart. Jego córka, a moja babka, nadal w nim mieszka,
na drugim piętrze. Nazywamy ją babunią . Jedziesz teraz do miasta?
- Wolałbym się przejść. Jak dojść do centrum?
- Na twoim miejscu zeszłabym na dół i na wysokości sądu
skręciła w Czwartą Ulicę. Tam mieszkańcy naszego miasta robią
zakupy. Dojdziesz nią aż do rzeki, wzdłuż której kiedyś ciągnęły się
papiernie i stocznie. Teraz jest tam park imienia Ingleharta po jednej
stronie, a osiedla mieszkaniowe po drugiej.
- A jest tu księgarnia?
- Dwa domy za ratuszem. Kiedyś, jeszcze przed pierwszą wojną
światową, dziadek Bushy'ego miał tam studio fotograficzne.
Qwilleran lubił spacerować i rozglądać się dookoła. Schodząc ze
wzgórza, podziwiał olbrzymie rezydencje, arcydzieła
wczesnowiktoriańskiej architektury, których zdobne elewacje [ Pobierz całość w formacie PDF ]