[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przestał zresztą istnieć, straty pułku w ludziach po pierwszych walkach były tak duże, że na
uzupełnienie stanów w szwadronach liniowych i cekaemach poszedł cały skład szwadronu
marszowego. Wróciłem do szwadronu karabinów maszynowych i objąłem z powrotem uzupełniony
już pluton. Z sześciu oficerów szwadronu ubyło dwóch. Młodszych oficerów pozostało trzech: jeden
oficer zawodowy - Groniowski i dwóch oficerów rezerwy: Bukowiecki i Mazurkiewicz.
Walki w rejonie Psary-Polesie - Zbrożkowa Wola miały przygotować poważniejsze uderzenie na
Głowno, co miało dać brygadzie swobodę działania. Walki nie przyniosły decydującego
rozstrzygnięcia, a uderzenie na Głowno wyjść nie mogło, ponieważ natarcie dywizji piechoty
opózniło się i załamało. W rezultacie brygada odrzuciła jedynie dywizje pancerne nieprzyjaciela,
utrzymując stanowiska zajęte do końca 12 września, kiedy nadszedł rozkaz dowództwa armii
przerzucający brygadę na północny brzeg Bzury.
Następnego dnia po walkach w Psarach-Polesiu - Zbrożkowej Woli pułk ma postój w
miejscowości X wśród bagnistych polan. Konie ukryte są pod grupami olszyn. Czarna woda na
moczarach nie nadaje się do pojenia. Biedne zwierzęta, rozsiodłane po raz pierwszy od tygodnia,
stoją spragnione z wyciągniętymi szyjami: węszą miękkimi chrapami, czując wodę dokoła.
Szukając z por. Groniowskim wody prowadzimy szwadron do pobliskiej wsi. Konie idą sekcjami
w odstępach. Słychać dalekie huczenie samolotów, oczywiście niemieckich. Dojeżdżamy do wsi;
napojone konie strzelcy odprowadzają z powrotem, do wsi nadchodzą nowe sekcje.
Siadamy z Groniowskim na stopniach ganku dworku-chałupy, obok przy drodze leży w rowie
zabity chłop. Wczoraj jeszcze byli tu Niemcy, większość zabudowań spalona, wszystko opustoszałe,
nie ma żywej duszy. W trawie obok mnie leży niemiecki granat ręczny, odruchowo biorę go w rękę i
z zamachem rzucam w środek pobliskiego stawu. Polną drogą zbliża się do nas wóz taborowy, z
daleka widać na wozie wystające na wszystkie strony jakby czarne kołki, obok wozu dwóch ułanów z
naszej brygady i dwóch chłopów. Wóz podjeżdża bliżej i staje o kilkanaście metrów od domu. Spod
brezentu, którym wóz jest nakryty, widać sterczące i zwisające ręce i nogi, w butach i strzępach
mundurów, wszystko spalone na czarno.
Chłopi zaczynają kopać. Schodzimy z Groniowskim i ściągamy z wozu brezent. Wóz załadowany
szczątkami popalonych ciał: ułani z 17 i 15 pułku i Niemcy w resztkach czarnych mundurów
czołgistów. %7łołnierze pomagają chłopom kopać wspólną mogiłę i składają ciała poległych.
Pomagamy im składać naszych. Na jednym z mundurów rozróżniamy trzy gwiazdki na
naramienniku. Głowy popalone nie do poznania. Dół już pełny; wszyscy zdejmujemy hełmy, chłopi
klękają z czapkami w rękach. Krótka modlitwa, chwila ciszy... Kolejno zasypujemy. Dopiero teraz
ułani wyjaśniają, że między pochowanymi znajduje się słynny jezdziec naszej brygady, rotmistrz
Czerniawski, z 17 pułku ułanów, którego Groniowski znał doskonale. Wracamy w milczeniu. Nie
wiedziałem, że 17 pułk bił się wczoraj przy nas.
Dochodzimy do koni, ostatnie sekcje napojone. Wracamy na postój. Przy opuszczaniu wsi
nadlatują Junkersy i zrzucają na nas kilkanaście bomb. W grząskim terenie bomby wybuchają
głęboko pod ziemią i wyrzucają pióropusze błota. Strat żadnych. Jedna sekcja luznych koni rozbiegła
się po błotach, skąd trzeba było je wyłapywać.
Przed zapadnięciem zmroku nadeszły do szwadronów rozkazy przygotowania się do wymarszu. O
godz. 20 szwadrony łączą na miejscu zbiórki i wyciągają kolumnę marszową. W nocy z 12 na 13
września przechodzimy w bród Bzurę. Nad ranem znajdujemy się w rejonie Aowicza. Pułk
zatrzymuje się na postój we wsi, ale wkrótce nadchodzą rozkazy zajęcia pozycji.
Szwadrony okopują się okrakiem na szosie Aowicz - Kutno.
Moje cekaemy zostają przydzielone do wspierania szwadronu kolarzy. Melduję się dowódcy i
odchodzimy za kolarzami najpierw do tyłu, następnie zbaczamy w skos.
Przed wieczorem dochodzimy do bagnistych podmokłych łąk; już od godziny słychać strzelaninę.
W oddali zarysy jakiegoś miasta. Pózniej dziwne mi się wydało, że gdy zajmowaliśmy ze
szwadronem kolarzy pozycje obronne na mokradłach tuż przy okopach piechoty, którą już zastaliśmy
na miejscu, nie przyszło mi na myśl zapytać, co to za miasto rozciąga się o 2 kilometry w lewo od
naszych stanowisk. Tymczasem okopywaliśmy się na mokradłach, woda chlupotała pod nogami i
łokciami. W pobliżu stał na torze uszkodzony przez naloty pociąg. Nie mając nic lepszego do roboty
wlazłem do pulmana pierwszej klasy i wyciągnąłem się z rozkoszą na czerwonym pluszu. Jak na
łóżku - pomyślałem sobie, i obliczyłem, że od dwóch tygodni nie spałem pod dachem. Rozbierałem
się tylko do mycia.
Leżałem niedługo, bo daleka dotąd kanonada artyleryjska wyraznie się wzmogła i zbliżyła.
Wyłażę z pociągu i siadam przy karabinach. Nad miastem lekka łuna, w ciemniejącym zmroku widać
błyski granatów przed miastem i w mieście. Strzelanina wzmaga się, chwilami słabnie, ale trwa
ciągle. Przybiega goniec do szwadronu. Opuszczamy pozycje, pozostawiając piechotę i posuwamy
się w kierunku miasta. Wchodzimy w opłotki. Szwadron w kolumienkach sekcji czai się w uliczkach.
Moje karabiny zmontowane, zataśmowane, gotowe, lufy wystają zza węgła ulicy. W środku miasta
odgłosy walki i gęsta strzelanina. Słyszymy wyraznie: Hura!! hura!! To nasi atakują...
Zgiełk walki oddala się, a więc nasi idą naprzód, wreszcie okrzyki milkną, strzelanina trwa nadal.
Artyleria ostrzeliwuje teraz silnie miasto. Patrzę w górę na dwie czarne, na tle łuny, ostro zarysowane [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
przestał zresztą istnieć, straty pułku w ludziach po pierwszych walkach były tak duże, że na
uzupełnienie stanów w szwadronach liniowych i cekaemach poszedł cały skład szwadronu
marszowego. Wróciłem do szwadronu karabinów maszynowych i objąłem z powrotem uzupełniony
już pluton. Z sześciu oficerów szwadronu ubyło dwóch. Młodszych oficerów pozostało trzech: jeden
oficer zawodowy - Groniowski i dwóch oficerów rezerwy: Bukowiecki i Mazurkiewicz.
Walki w rejonie Psary-Polesie - Zbrożkowa Wola miały przygotować poważniejsze uderzenie na
Głowno, co miało dać brygadzie swobodę działania. Walki nie przyniosły decydującego
rozstrzygnięcia, a uderzenie na Głowno wyjść nie mogło, ponieważ natarcie dywizji piechoty
opózniło się i załamało. W rezultacie brygada odrzuciła jedynie dywizje pancerne nieprzyjaciela,
utrzymując stanowiska zajęte do końca 12 września, kiedy nadszedł rozkaz dowództwa armii
przerzucający brygadę na północny brzeg Bzury.
Następnego dnia po walkach w Psarach-Polesiu - Zbrożkowej Woli pułk ma postój w
miejscowości X wśród bagnistych polan. Konie ukryte są pod grupami olszyn. Czarna woda na
moczarach nie nadaje się do pojenia. Biedne zwierzęta, rozsiodłane po raz pierwszy od tygodnia,
stoją spragnione z wyciągniętymi szyjami: węszą miękkimi chrapami, czując wodę dokoła.
Szukając z por. Groniowskim wody prowadzimy szwadron do pobliskiej wsi. Konie idą sekcjami
w odstępach. Słychać dalekie huczenie samolotów, oczywiście niemieckich. Dojeżdżamy do wsi;
napojone konie strzelcy odprowadzają z powrotem, do wsi nadchodzą nowe sekcje.
Siadamy z Groniowskim na stopniach ganku dworku-chałupy, obok przy drodze leży w rowie
zabity chłop. Wczoraj jeszcze byli tu Niemcy, większość zabudowań spalona, wszystko opustoszałe,
nie ma żywej duszy. W trawie obok mnie leży niemiecki granat ręczny, odruchowo biorę go w rękę i
z zamachem rzucam w środek pobliskiego stawu. Polną drogą zbliża się do nas wóz taborowy, z
daleka widać na wozie wystające na wszystkie strony jakby czarne kołki, obok wozu dwóch ułanów z
naszej brygady i dwóch chłopów. Wóz podjeżdża bliżej i staje o kilkanaście metrów od domu. Spod
brezentu, którym wóz jest nakryty, widać sterczące i zwisające ręce i nogi, w butach i strzępach
mundurów, wszystko spalone na czarno.
Chłopi zaczynają kopać. Schodzimy z Groniowskim i ściągamy z wozu brezent. Wóz załadowany
szczątkami popalonych ciał: ułani z 17 i 15 pułku i Niemcy w resztkach czarnych mundurów
czołgistów. %7łołnierze pomagają chłopom kopać wspólną mogiłę i składają ciała poległych.
Pomagamy im składać naszych. Na jednym z mundurów rozróżniamy trzy gwiazdki na
naramienniku. Głowy popalone nie do poznania. Dół już pełny; wszyscy zdejmujemy hełmy, chłopi
klękają z czapkami w rękach. Krótka modlitwa, chwila ciszy... Kolejno zasypujemy. Dopiero teraz
ułani wyjaśniają, że między pochowanymi znajduje się słynny jezdziec naszej brygady, rotmistrz
Czerniawski, z 17 pułku ułanów, którego Groniowski znał doskonale. Wracamy w milczeniu. Nie
wiedziałem, że 17 pułk bił się wczoraj przy nas.
Dochodzimy do koni, ostatnie sekcje napojone. Wracamy na postój. Przy opuszczaniu wsi
nadlatują Junkersy i zrzucają na nas kilkanaście bomb. W grząskim terenie bomby wybuchają
głęboko pod ziemią i wyrzucają pióropusze błota. Strat żadnych. Jedna sekcja luznych koni rozbiegła
się po błotach, skąd trzeba było je wyłapywać.
Przed zapadnięciem zmroku nadeszły do szwadronów rozkazy przygotowania się do wymarszu. O
godz. 20 szwadrony łączą na miejscu zbiórki i wyciągają kolumnę marszową. W nocy z 12 na 13
września przechodzimy w bród Bzurę. Nad ranem znajdujemy się w rejonie Aowicza. Pułk
zatrzymuje się na postój we wsi, ale wkrótce nadchodzą rozkazy zajęcia pozycji.
Szwadrony okopują się okrakiem na szosie Aowicz - Kutno.
Moje cekaemy zostają przydzielone do wspierania szwadronu kolarzy. Melduję się dowódcy i
odchodzimy za kolarzami najpierw do tyłu, następnie zbaczamy w skos.
Przed wieczorem dochodzimy do bagnistych podmokłych łąk; już od godziny słychać strzelaninę.
W oddali zarysy jakiegoś miasta. Pózniej dziwne mi się wydało, że gdy zajmowaliśmy ze
szwadronem kolarzy pozycje obronne na mokradłach tuż przy okopach piechoty, którą już zastaliśmy
na miejscu, nie przyszło mi na myśl zapytać, co to za miasto rozciąga się o 2 kilometry w lewo od
naszych stanowisk. Tymczasem okopywaliśmy się na mokradłach, woda chlupotała pod nogami i
łokciami. W pobliżu stał na torze uszkodzony przez naloty pociąg. Nie mając nic lepszego do roboty
wlazłem do pulmana pierwszej klasy i wyciągnąłem się z rozkoszą na czerwonym pluszu. Jak na
łóżku - pomyślałem sobie, i obliczyłem, że od dwóch tygodni nie spałem pod dachem. Rozbierałem
się tylko do mycia.
Leżałem niedługo, bo daleka dotąd kanonada artyleryjska wyraznie się wzmogła i zbliżyła.
Wyłażę z pociągu i siadam przy karabinach. Nad miastem lekka łuna, w ciemniejącym zmroku widać
błyski granatów przed miastem i w mieście. Strzelanina wzmaga się, chwilami słabnie, ale trwa
ciągle. Przybiega goniec do szwadronu. Opuszczamy pozycje, pozostawiając piechotę i posuwamy
się w kierunku miasta. Wchodzimy w opłotki. Szwadron w kolumienkach sekcji czai się w uliczkach.
Moje karabiny zmontowane, zataśmowane, gotowe, lufy wystają zza węgła ulicy. W środku miasta
odgłosy walki i gęsta strzelanina. Słyszymy wyraznie: Hura!! hura!! To nasi atakują...
Zgiełk walki oddala się, a więc nasi idą naprzód, wreszcie okrzyki milkną, strzelanina trwa nadal.
Artyleria ostrzeliwuje teraz silnie miasto. Patrzę w górę na dwie czarne, na tle łuny, ostro zarysowane [ Pobierz całość w formacie PDF ]