[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mocnym uścisku i wkrótce znalazła się przy drzwiach.
- Dziękuję panu.
Zorientowała się, że wyszli na zewnątrz, bo poczuła słońce na twarzy, a lekki wietrzyk
pieścił jej skórę. Oczy wciąż jej łzawiły i była niemal pewna, że zaraz będą czerwone jak u
królika, którego miała w dzieciństwie. Nic nie można było na to poradzić. Cierpiała na katar
sienny od lat, ale to prawdziwy pech, że musiał ją dopaść na oczach tylu ludzi.
Czuła, że cieknie jej z nosa i po omacku szukała chusteczki. Delikatny batyst starczy
najwyżej na jedno porządne wydmuchanie. Kiedy czerwona ze wstydu wahała się, czy
wytrzeć nos rękawem, czy zostawić tak, jak jest, mężczyzna wcisnął jej w dłoń dużą, białą
chustkę, którą Juliana chwyciła z wdzięcznością.
- Dziękuję panu.
- Tędy, lady Juliano - powtórzył mężczyzna. Mocniej ścisnął jej ramię, prowadząc ją
w dół kościelnych schodów. W pewnej chwili Juliana potknęła się i za moment poczuła, jak
otacza ją ramieniem. Nabrała tchu, gotowa zaprotestować, bo uznała to za wyjątkowo
niestosowne, ale było już za pózno. Przez łzy zobaczyła, jak przed nimi zatrzymuje się
powóz, a następnie drzwiczki się otworzyły i mężczyzna wepchnął ją do środka. Nie miała
czasu krzyknąć. Ledwie zdążyła zaczerpnąć powietrza, kiedy wskoczył za nią i stangret
popędził konie. Rzucona na siedzenie, bez tchu, ze spódnicą podciągniętą do kolan, z oczami
wciąż oślepionymi łzami, usiłowała odzyskać równowagę i godność.
- Co pan wyprawia, na litość boską?
- Proszę się uspokoić, lady Juliano. Porywam panią. Chyba coś takiego nie powinno
dziwić w przypadku kobiety o takiej reputacji? A może woli pani porwać mnie?
Juliana wyprostowała się na siedzeniu. Rozpoznała ten głos po ukrytej kpinie. Teraz
kiedy łzy przestały płynąć, zobaczyła twarz swego towarzysza. Wyprostowała się jeszcze
bardziej.
- Pan Davencourt! Nie prosiłam, żeby mi pan gdziekolwiek towarzyszył! Proszę
łaskawie kazać stangretowi, żeby zatrzymał konie, bo zamierzam wysiąść.
- %7łałuję, lecz nie mogę tego zrobić - odparł Martin Davencourt z niezmąconym
spokojem. Zdążył zająć miejsce naprzeciwko Juliany i siedział teraz w swobodnej pozie,
obserwując ją ze zdawkową obojętnością.
- A dlaczego nie? To chyba prosta prośba. Martin Davencourt wzruszył ramionami.
- Słyszała pani kiedyś, żeby porwanie zakończyło się tak banalnie? Nie sądzę. Nie
mogę pani puścić, lady Juliano.
Miała wrażenie, że za chwilę eksploduje ze złości. Oczy wciąż jej łzawiły, głowa
bolała, a ten nieznośny typ zachowywał się tak, jakby jedno z nich było szalone. Wiedziała
które. Spróbowała mówić spokojnie.
- W takim razie może mi pan przynajmniej wyjaśni, o co tu chodzi. Nie wierzę, że ma
pan zwyczaj porywać damy w taki sposób, panie Davencourt. Gdyby pan tak robił, szybko
znalazłby się pan w Newgate", a poza tym jest pan zbyt przyzwoity, by pozwalać sobie na coś
takiego!
Martin przekrzywił głowę.
- Czy to wyzwanie?
- Nie! - Juliana wyniośle odwróciła głowę. - Co za afront! Odwróciła wzrok do okna,
za którym szybko przesuwały się londyńskie ulice. Przez chwilę rozważała, czy nie
wyskoczyć z powozu, jednak odrzuciła ten pomysł jako ryzykowny. Nie jechali szybko - w
Londynie rzadko można było sobie na to pozwolić - ale i tak było to niemądre. Mogłaby się
ubrudzić albo, co gorsza, skręcić nogę.
Ponownie zerknęła na Martina Davencourta. Może minionej nocy rozbudziła w nim
nieposkromioną namiętność, więc postanowił ją uprowadzić i zmusić do uległości? Juliana
*"Newgate - więzienie w Londynie otwarte w 1188 r., służące między innymi więzniom oczekującym
na egzekucję (przyp. tłum.).
była dość próżna, ale nie brakowało jej też zdrowego rozsądku, toteż odrzuciła tę możliwość
jako mało prawdopodobną. Zaledwie pół godziny temu Martin patrzył na nią z pogardą, nie z
upodobaniem. Teraz w zamyśleniu przesuwał po niej wzrokiem, zupełnie jakby sporządzał
inwentarz jej cech. Juliana uniosła podbródek.
- No i?
Surowe usta Martina Davencourta wygięły się w uśmiechu. Wokół oczu dostrzegła
wyrazne zmarszczki, świadczące o tym, że często się śmiał. Miał też dwie długie bruzdy na
policzkach, które pogłębiały się, kiedy się uśmiechał. Juliana nagle przypomniała sobie, jak
bardzo podobał jej się jego uśmiech, kiedy była podlotkiem. Naprawdę czarujący. Martin
Davencourt był wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną. Kiedy uświadomiła sobie, że uważa go
za atrakcyjnego, zirytowała się.
- Co i? - spytał Martin.
- Cóż, wciąż czekam na wyjaśnienie, sir. Zdaję sobie sprawę, że przez długi czas nie
było pana w Londynie, ale nie jest przyjęte zachowywać się w ten sposób, wie pan. Nawet ja
ostatnio rzadko bywam porywana.
Martin roześmiał się.
- Stąd konieczność wywoływania sensacji w inny sposób, tak sądzę. Naturalnie
uważam, że awantura na ślubie pani kochanka byłaby w wyjątkowo złym guście, lady
Juliano. Miana zmarszczyła czoło.
- Awantura. Och, rozumiem! Myślał pan, że chcę zrobić scenę!
Mimo wszystko nie zdołała powstrzymać uśmiechu. A więc Martin myślał, że ona
zamierza odegrać rolę porzuconej kochanki i rzucić się na pana Modego u stóp ołtarza w
ostatnim namiętnym łzawym pożegnaniu. Andrew Brookes nie był wart takiej sceny, nawet
gdyby przyszło jej do głowy coś takiego. Spojrzała na Martina ze szczerym rozbawieniem.
- Jest pan w błędzie. Nie miałam zamiaru...
Martin spostrzegł jej uśmiech i wytłumaczył go sobie zupełnie inaczej. Zacisnął usta.
- Niech się pani nie trudzi, lady Juliano. Prawdę mówiąc, sądziłem, że pani wyskok
ostatniej nocy był aż nadto skandaliczny, lecz to przechodzi granice. Ta szkarłatna suknia... -
Znów omiótł ją wzrokiem. - Te krokodyle łzy... jest pani do skonała aktorką, mam rację?
Miana aż się zatchnęła.
- Azy? Cierpię na katar sienny.
Martin wyjrzał przez okno, jakby jej tłumaczenia zupełnie go nie interesowały.
- Może pani sobie darować protesty. Jesteśmy na miejscu.
Juliana zerknęła przez okno powozu. Znajdowali się na ładnym niewielkim placu
okolonym piętrowymi domami, przypominającymi jej własny. Powóz wjechał z klekotem w
wąską, łukowatą bramę i znalezli się na dziedzińcu stajennym. Juliana odwróciła się i
spojrzała na Martina.
- Dokąd przyjechaliśmy? Jedynym miejscem, w którym chciałabym się teraz znalezć,
jest mój dom!
Martin westchnął. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
mocnym uścisku i wkrótce znalazła się przy drzwiach.
- Dziękuję panu.
Zorientowała się, że wyszli na zewnątrz, bo poczuła słońce na twarzy, a lekki wietrzyk
pieścił jej skórę. Oczy wciąż jej łzawiły i była niemal pewna, że zaraz będą czerwone jak u
królika, którego miała w dzieciństwie. Nic nie można było na to poradzić. Cierpiała na katar
sienny od lat, ale to prawdziwy pech, że musiał ją dopaść na oczach tylu ludzi.
Czuła, że cieknie jej z nosa i po omacku szukała chusteczki. Delikatny batyst starczy
najwyżej na jedno porządne wydmuchanie. Kiedy czerwona ze wstydu wahała się, czy
wytrzeć nos rękawem, czy zostawić tak, jak jest, mężczyzna wcisnął jej w dłoń dużą, białą
chustkę, którą Juliana chwyciła z wdzięcznością.
- Dziękuję panu.
- Tędy, lady Juliano - powtórzył mężczyzna. Mocniej ścisnął jej ramię, prowadząc ją
w dół kościelnych schodów. W pewnej chwili Juliana potknęła się i za moment poczuła, jak
otacza ją ramieniem. Nabrała tchu, gotowa zaprotestować, bo uznała to za wyjątkowo
niestosowne, ale było już za pózno. Przez łzy zobaczyła, jak przed nimi zatrzymuje się
powóz, a następnie drzwiczki się otworzyły i mężczyzna wepchnął ją do środka. Nie miała
czasu krzyknąć. Ledwie zdążyła zaczerpnąć powietrza, kiedy wskoczył za nią i stangret
popędził konie. Rzucona na siedzenie, bez tchu, ze spódnicą podciągniętą do kolan, z oczami
wciąż oślepionymi łzami, usiłowała odzyskać równowagę i godność.
- Co pan wyprawia, na litość boską?
- Proszę się uspokoić, lady Juliano. Porywam panią. Chyba coś takiego nie powinno
dziwić w przypadku kobiety o takiej reputacji? A może woli pani porwać mnie?
Juliana wyprostowała się na siedzeniu. Rozpoznała ten głos po ukrytej kpinie. Teraz
kiedy łzy przestały płynąć, zobaczyła twarz swego towarzysza. Wyprostowała się jeszcze
bardziej.
- Pan Davencourt! Nie prosiłam, żeby mi pan gdziekolwiek towarzyszył! Proszę
łaskawie kazać stangretowi, żeby zatrzymał konie, bo zamierzam wysiąść.
- %7łałuję, lecz nie mogę tego zrobić - odparł Martin Davencourt z niezmąconym
spokojem. Zdążył zająć miejsce naprzeciwko Juliany i siedział teraz w swobodnej pozie,
obserwując ją ze zdawkową obojętnością.
- A dlaczego nie? To chyba prosta prośba. Martin Davencourt wzruszył ramionami.
- Słyszała pani kiedyś, żeby porwanie zakończyło się tak banalnie? Nie sądzę. Nie
mogę pani puścić, lady Juliano.
Miała wrażenie, że za chwilę eksploduje ze złości. Oczy wciąż jej łzawiły, głowa
bolała, a ten nieznośny typ zachowywał się tak, jakby jedno z nich było szalone. Wiedziała
które. Spróbowała mówić spokojnie.
- W takim razie może mi pan przynajmniej wyjaśni, o co tu chodzi. Nie wierzę, że ma
pan zwyczaj porywać damy w taki sposób, panie Davencourt. Gdyby pan tak robił, szybko
znalazłby się pan w Newgate", a poza tym jest pan zbyt przyzwoity, by pozwalać sobie na coś
takiego!
Martin przekrzywił głowę.
- Czy to wyzwanie?
- Nie! - Juliana wyniośle odwróciła głowę. - Co za afront! Odwróciła wzrok do okna,
za którym szybko przesuwały się londyńskie ulice. Przez chwilę rozważała, czy nie
wyskoczyć z powozu, jednak odrzuciła ten pomysł jako ryzykowny. Nie jechali szybko - w
Londynie rzadko można było sobie na to pozwolić - ale i tak było to niemądre. Mogłaby się
ubrudzić albo, co gorsza, skręcić nogę.
Ponownie zerknęła na Martina Davencourta. Może minionej nocy rozbudziła w nim
nieposkromioną namiętność, więc postanowił ją uprowadzić i zmusić do uległości? Juliana
*"Newgate - więzienie w Londynie otwarte w 1188 r., służące między innymi więzniom oczekującym
na egzekucję (przyp. tłum.).
była dość próżna, ale nie brakowało jej też zdrowego rozsądku, toteż odrzuciła tę możliwość
jako mało prawdopodobną. Zaledwie pół godziny temu Martin patrzył na nią z pogardą, nie z
upodobaniem. Teraz w zamyśleniu przesuwał po niej wzrokiem, zupełnie jakby sporządzał
inwentarz jej cech. Juliana uniosła podbródek.
- No i?
Surowe usta Martina Davencourta wygięły się w uśmiechu. Wokół oczu dostrzegła
wyrazne zmarszczki, świadczące o tym, że często się śmiał. Miał też dwie długie bruzdy na
policzkach, które pogłębiały się, kiedy się uśmiechał. Juliana nagle przypomniała sobie, jak
bardzo podobał jej się jego uśmiech, kiedy była podlotkiem. Naprawdę czarujący. Martin
Davencourt był wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną. Kiedy uświadomiła sobie, że uważa go
za atrakcyjnego, zirytowała się.
- Co i? - spytał Martin.
- Cóż, wciąż czekam na wyjaśnienie, sir. Zdaję sobie sprawę, że przez długi czas nie
było pana w Londynie, ale nie jest przyjęte zachowywać się w ten sposób, wie pan. Nawet ja
ostatnio rzadko bywam porywana.
Martin roześmiał się.
- Stąd konieczność wywoływania sensacji w inny sposób, tak sądzę. Naturalnie
uważam, że awantura na ślubie pani kochanka byłaby w wyjątkowo złym guście, lady
Juliano. Miana zmarszczyła czoło.
- Awantura. Och, rozumiem! Myślał pan, że chcę zrobić scenę!
Mimo wszystko nie zdołała powstrzymać uśmiechu. A więc Martin myślał, że ona
zamierza odegrać rolę porzuconej kochanki i rzucić się na pana Modego u stóp ołtarza w
ostatnim namiętnym łzawym pożegnaniu. Andrew Brookes nie był wart takiej sceny, nawet
gdyby przyszło jej do głowy coś takiego. Spojrzała na Martina ze szczerym rozbawieniem.
- Jest pan w błędzie. Nie miałam zamiaru...
Martin spostrzegł jej uśmiech i wytłumaczył go sobie zupełnie inaczej. Zacisnął usta.
- Niech się pani nie trudzi, lady Juliano. Prawdę mówiąc, sądziłem, że pani wyskok
ostatniej nocy był aż nadto skandaliczny, lecz to przechodzi granice. Ta szkarłatna suknia... -
Znów omiótł ją wzrokiem. - Te krokodyle łzy... jest pani do skonała aktorką, mam rację?
Miana aż się zatchnęła.
- Azy? Cierpię na katar sienny.
Martin wyjrzał przez okno, jakby jej tłumaczenia zupełnie go nie interesowały.
- Może pani sobie darować protesty. Jesteśmy na miejscu.
Juliana zerknęła przez okno powozu. Znajdowali się na ładnym niewielkim placu
okolonym piętrowymi domami, przypominającymi jej własny. Powóz wjechał z klekotem w
wąską, łukowatą bramę i znalezli się na dziedzińcu stajennym. Juliana odwróciła się i
spojrzała na Martina.
- Dokąd przyjechaliśmy? Jedynym miejscem, w którym chciałabym się teraz znalezć,
jest mój dom!
Martin westchnął. [ Pobierz całość w formacie PDF ]