[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Człowiek był chory, czuł się bardzo zle, trudność sprawiały mu nawet drobne wysiłki
fizyczne, a temperatury wysokiej nie miał. Lekarz z przychodni składał wizyty tylko od
trzydziestu dziewięciu stopni w górę, poniżej się nie liczyło, pacjent musiał iść do lekarza.
Radość to była wielka. Najpierw ten chory stawał w ogonku po numerek gdzieś koło szóstej
trzydzieści rano, potem siedział w ogonku z tym numerkiem koło dziesiątej albo koło piątej
po południu, potem znów stał w ogonku w aptece. Jeśli ktoś miał końskie zdrowie, jakoś to
wszystko przetrzymał, ale możliwe, że przetrzymałby łatwiej bez zabiegów leczniczych.
To samo było z dziećmi. Aatwo zanieść do przychodni niemowie, gorzej z pięcio czy
sześcioletnim dzieckiem, które wazy przeszło trzydzieści kilo. Albo to dziecko zostanie
zawleczone na własnych nogach, od czego stan zdrowia z pewnością bardzo mu się poprawi,
albo matka będzie je niosła. Opakowane w ciepłą odzież, a zatem jeszcze cięższe. Jak
właściwie wyobrażano to sobie w praktyce?
Na problem jestem uczulona, bo moje dzieci były duże. Dygowanie ciężaru blisko pół
cetnara nie leżało w moich możliwościach. Pisałam już o komplikacjach z moim budżetem
domowym, dlatego właśnie łamały mi się rachunki, wzywałam lekarza prywatnie.
No dobrze, już dobrze. I nie kupowałam wódki, nie urządzałam przyjęć, nie miałam
kiecek, butów i kosmetyków, nie posiadaliśmy telewizora, pralki, lodówki, radia, mebli, mój
mąż chodził w jednych portkach& A na lekarzy wydawałam.
Ta cała darmowa opieka lekarska okazała się mitem i legendą. Rzecz jasna, piszę o
sytuacji w Warszawie i niech mi nikt nie ględzi, że brakowało lekarzy. Wedle danych
urzędowych Warszawa była zapchana lekarzami po dziurki w nosie i nikt nie miał szans na
uzyskanie tu pracy. Istniała u nas podobno nadprodukcja lekarzy, szpitale pękały od nich w
szwach, dostać stały etat w lecznictwie zamkniętym to było coś jak wygrana na loterii. To co
w końcu, brakowało ich czy było za dużo?
Chyba wciąż jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, ile krzywdy zrobił nam ten upiorny
miniony ustrój.
Zdemoralizował śmiertelnie także i służbę zdrowia, ogłupił społeczeństwo, sprowadził
ludzi znacznie poniżej poziomu bydlęcego. Kto to wymyślił? Lenin& ?
Szczyt osiągnięć stanowiły i stanowią szpitale.
Kiedy odbierałam ojca, przypadkiem w piątek, pojawiła się duża szansa, że spędzimy
weekend, siedząc na szpitalnych schodach, ojciec z konieczności, a ja do towarzystwa. Ojciec
został już wypisany i łóżko mu nie przysługiwało, musiałby jednak odjechać w samej
piżamie, szlafrok miał kazionny i powinien go zostawić. Gdyby to chociaż było lato, ale nie,
nic z tego, pózna jesień. Jego odzież była zamknięta w magazynie, magazyn, jak się okazało,
działał tylko do jedenastej, wypisywanie potrwało i przeciągnęło się do godziny pierwszej.
Dyżuru szpital akurat nie miał, aż do poniedziałkowego poranka wszystko było nieczynne.
Nie spodobał mi się ten weekend, zrobiłam awanturę, całkowicie zdecydowana włamać się
do owego magazynu, i być może moja determinacja stała się widoczna. Już po godzinie
znaleziono magazynierkę, która oddała ojcu ubranie, w drodze wyjątku i bardzo nadęta. Kto
tę babę nauczył, że ma być przeciwko człowiekowi, i co sobie właściwie myślał wypisujący
lekarz?
Na Cegłowskiej, gdzie leżała Lucyna, działy się rzeczy straszne. O niektórych już
napisałam i nie będę się powtarzać, trochę tylko dołożę. Przywiozłam ją tam na punkcję w
strasznym stanie, zaduszoną prawie na śmierć płynami rakowymi, zostawiłam w rejestracji na
wózku inwalidzkim i poleciałam szukać pani doktor, nikt bowiem nic nie wiedział. Dokądś ją
należało odwiezć, ale pojęcia nie miałam dokąd, a rejestracji to nie interesowało. Obleciałam
pół szpitala, a duży on dosyć, wróciłam nie zyskawszy żadnej wiedzy, Lucyna dusiła się
ledwie zipiąc. Siedziała na tym wózku tuż obok wielkiej szyby, za szybą dwie panie
pielęgniarki gawędziły beztrosko, spoglądając na nią niekiedy okiem najdoskonalej
obojętnym. Myślę, że więcej ludzkich uczuć wykazałyby zwykłe kurwy z ulicy.
Pielęgniarki& ! Gnój, a nie pielęgniarki!
Z zaciśniętymi silnie zębami zwróciłam się do nich. Okazało się, że owszem, wiedziały
doskonale, gdzie szukać pani doktor i dokąd przewiezć pacjentkę, spowodowały nawet to
przewiezienie. Ciekawe, na co czekały przedtem, może miały nadzieję, że udusi się do reszty
i będzie z głowy& ?
Rejestracja w postaci niezadowolonej z życia panienki zażądała ode mnie pozałatwiania
czegoś. Miałam lecieć przez dziedziniec do innego skrzydła i donieść jakieś informacje, przy
czym z góry było wiadomo, że będę tak latała trzy razy. Ogłuszona sytuacją, w pierwszej
chwili uczyniłam nawet krok ku wyjściu, po czym nagle oprzytomniałam i szlag mnie ciężki
trafił. Zwróciłam panience uwagę, że telefon jej stoi pod ręką, może się nim posłużyć, mówić,
jak widzę, umie i nie jest głucha. Panienka usiłowała twierdzić, że nie zna numeru. Zaparłam
się, oznajmiłam, że jestem chora, nie pamiętam już, co mi było, może skręciłam nogę, a może
miałam atak wątroby, dołożyłam sobie lat, głos, który z siebie wydawałam, godny był w pełni
rozwścieczonej góry lodowej, o ile coś takiego w przyrodzie istnieje. Panienka się złamała i
wyszło na jaw, że żadne moje latanie nie jest potrzebne.
Lucyna, jak już mówiłam, do ostatniej chwili życia zachowała poczucie humoru. Niektóre
sceny znam z jej opowiadań. Pacjentom robi się, na przykład, lewatywę w gabinecie
zabiegowym na parterze, po czym, rzecz oczywista, potrzebna jest toaleta. Otóż toaleta
znajduje się w dużym oddaleniu od gabinetu, po drugiej stronie poczekalni. Gorączkowo
nakłaniany do zachowania umiaru pacjent w kusym giezle albo w rozwiązanej piżamie leci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Człowiek był chory, czuł się bardzo zle, trudność sprawiały mu nawet drobne wysiłki
fizyczne, a temperatury wysokiej nie miał. Lekarz z przychodni składał wizyty tylko od
trzydziestu dziewięciu stopni w górę, poniżej się nie liczyło, pacjent musiał iść do lekarza.
Radość to była wielka. Najpierw ten chory stawał w ogonku po numerek gdzieś koło szóstej
trzydzieści rano, potem siedział w ogonku z tym numerkiem koło dziesiątej albo koło piątej
po południu, potem znów stał w ogonku w aptece. Jeśli ktoś miał końskie zdrowie, jakoś to
wszystko przetrzymał, ale możliwe, że przetrzymałby łatwiej bez zabiegów leczniczych.
To samo było z dziećmi. Aatwo zanieść do przychodni niemowie, gorzej z pięcio czy
sześcioletnim dzieckiem, które wazy przeszło trzydzieści kilo. Albo to dziecko zostanie
zawleczone na własnych nogach, od czego stan zdrowia z pewnością bardzo mu się poprawi,
albo matka będzie je niosła. Opakowane w ciepłą odzież, a zatem jeszcze cięższe. Jak
właściwie wyobrażano to sobie w praktyce?
Na problem jestem uczulona, bo moje dzieci były duże. Dygowanie ciężaru blisko pół
cetnara nie leżało w moich możliwościach. Pisałam już o komplikacjach z moim budżetem
domowym, dlatego właśnie łamały mi się rachunki, wzywałam lekarza prywatnie.
No dobrze, już dobrze. I nie kupowałam wódki, nie urządzałam przyjęć, nie miałam
kiecek, butów i kosmetyków, nie posiadaliśmy telewizora, pralki, lodówki, radia, mebli, mój
mąż chodził w jednych portkach& A na lekarzy wydawałam.
Ta cała darmowa opieka lekarska okazała się mitem i legendą. Rzecz jasna, piszę o
sytuacji w Warszawie i niech mi nikt nie ględzi, że brakowało lekarzy. Wedle danych
urzędowych Warszawa była zapchana lekarzami po dziurki w nosie i nikt nie miał szans na
uzyskanie tu pracy. Istniała u nas podobno nadprodukcja lekarzy, szpitale pękały od nich w
szwach, dostać stały etat w lecznictwie zamkniętym to było coś jak wygrana na loterii. To co
w końcu, brakowało ich czy było za dużo?
Chyba wciąż jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, ile krzywdy zrobił nam ten upiorny
miniony ustrój.
Zdemoralizował śmiertelnie także i służbę zdrowia, ogłupił społeczeństwo, sprowadził
ludzi znacznie poniżej poziomu bydlęcego. Kto to wymyślił? Lenin& ?
Szczyt osiągnięć stanowiły i stanowią szpitale.
Kiedy odbierałam ojca, przypadkiem w piątek, pojawiła się duża szansa, że spędzimy
weekend, siedząc na szpitalnych schodach, ojciec z konieczności, a ja do towarzystwa. Ojciec
został już wypisany i łóżko mu nie przysługiwało, musiałby jednak odjechać w samej
piżamie, szlafrok miał kazionny i powinien go zostawić. Gdyby to chociaż było lato, ale nie,
nic z tego, pózna jesień. Jego odzież była zamknięta w magazynie, magazyn, jak się okazało,
działał tylko do jedenastej, wypisywanie potrwało i przeciągnęło się do godziny pierwszej.
Dyżuru szpital akurat nie miał, aż do poniedziałkowego poranka wszystko było nieczynne.
Nie spodobał mi się ten weekend, zrobiłam awanturę, całkowicie zdecydowana włamać się
do owego magazynu, i być może moja determinacja stała się widoczna. Już po godzinie
znaleziono magazynierkę, która oddała ojcu ubranie, w drodze wyjątku i bardzo nadęta. Kto
tę babę nauczył, że ma być przeciwko człowiekowi, i co sobie właściwie myślał wypisujący
lekarz?
Na Cegłowskiej, gdzie leżała Lucyna, działy się rzeczy straszne. O niektórych już
napisałam i nie będę się powtarzać, trochę tylko dołożę. Przywiozłam ją tam na punkcję w
strasznym stanie, zaduszoną prawie na śmierć płynami rakowymi, zostawiłam w rejestracji na
wózku inwalidzkim i poleciałam szukać pani doktor, nikt bowiem nic nie wiedział. Dokądś ją
należało odwiezć, ale pojęcia nie miałam dokąd, a rejestracji to nie interesowało. Obleciałam
pół szpitala, a duży on dosyć, wróciłam nie zyskawszy żadnej wiedzy, Lucyna dusiła się
ledwie zipiąc. Siedziała na tym wózku tuż obok wielkiej szyby, za szybą dwie panie
pielęgniarki gawędziły beztrosko, spoglądając na nią niekiedy okiem najdoskonalej
obojętnym. Myślę, że więcej ludzkich uczuć wykazałyby zwykłe kurwy z ulicy.
Pielęgniarki& ! Gnój, a nie pielęgniarki!
Z zaciśniętymi silnie zębami zwróciłam się do nich. Okazało się, że owszem, wiedziały
doskonale, gdzie szukać pani doktor i dokąd przewiezć pacjentkę, spowodowały nawet to
przewiezienie. Ciekawe, na co czekały przedtem, może miały nadzieję, że udusi się do reszty
i będzie z głowy& ?
Rejestracja w postaci niezadowolonej z życia panienki zażądała ode mnie pozałatwiania
czegoś. Miałam lecieć przez dziedziniec do innego skrzydła i donieść jakieś informacje, przy
czym z góry było wiadomo, że będę tak latała trzy razy. Ogłuszona sytuacją, w pierwszej
chwili uczyniłam nawet krok ku wyjściu, po czym nagle oprzytomniałam i szlag mnie ciężki
trafił. Zwróciłam panience uwagę, że telefon jej stoi pod ręką, może się nim posłużyć, mówić,
jak widzę, umie i nie jest głucha. Panienka usiłowała twierdzić, że nie zna numeru. Zaparłam
się, oznajmiłam, że jestem chora, nie pamiętam już, co mi było, może skręciłam nogę, a może
miałam atak wątroby, dołożyłam sobie lat, głos, który z siebie wydawałam, godny był w pełni
rozwścieczonej góry lodowej, o ile coś takiego w przyrodzie istnieje. Panienka się złamała i
wyszło na jaw, że żadne moje latanie nie jest potrzebne.
Lucyna, jak już mówiłam, do ostatniej chwili życia zachowała poczucie humoru. Niektóre
sceny znam z jej opowiadań. Pacjentom robi się, na przykład, lewatywę w gabinecie
zabiegowym na parterze, po czym, rzecz oczywista, potrzebna jest toaleta. Otóż toaleta
znajduje się w dużym oddaleniu od gabinetu, po drugiej stronie poczekalni. Gorączkowo
nakłaniany do zachowania umiaru pacjent w kusym giezle albo w rozwiązanej piżamie leci [ Pobierz całość w formacie PDF ]