[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mogłam wykarmić całą kaczą fermę, wszystko razem tworzyło jeden zbity gąszcz. W dodatku
zalęgło mi się tam coś nowego, jakieś tajemnicze pnącze, które oplotło nawet drzewa, nie
mówiąc o siatce, porzeczkach i wszystkim, co rosło pomiędzy krzakami. Aadne było nawet,
miało kolczaste kulki, ale śmierdziało przerażająco. Podobno ktoś to przywiózł ze Związku
Radzieckiego, trafił akurat na wietrzne dni i rozsiało mu się po całym terenie. Uparte było
przy tym, jeszcze w dwa lata pózniej wyrywałam resztki.
Kiedy po przeszło dwóch tygodniach dotarłam wreszcie do ostatniego narożnika,
okazało się, iż na krzaku porzeczki ptaszek uwił sobie gniazdko, wyhodował pisklątka i
odfrunął, w czym mu nikt nie przeszkadzał. Niegłupi ptaszek, przeczuł widocznie, że będzie
tu miał święty spokój.
Nie zdołałam przed zimą pozbyć się chwastów do końca. Ogromnie zadowolone z
życia, wiosną ruszyły na nowo i walce z nimi musiałam poświęcać większość sił i czasu. Z
różami dokonałam eksperymentu, nie przycięłam ich wcale, ciekawa, co z tego wyniknie. No
owszem, efekt był niezły, nowe pędy wyrosły na trzy metry, zagradzając przejście od furtki
do altanki, drapały po rękach i nogach i szarpały za włosy. Jabłka znienawidziłam już na
jesieni, opadły wszystkie i zaczęły gnić, wykopałam wielki dół i usiłowałam je tam zebrać, bo
niby co mogłam zrobić innej pod mirabelką ułożył się gruby czerwony dywan, dość, że
musiałam go usunąć, to jeszcze w dom z obłędem w oczach robiłam z tego konfitury i
marynaty, bardzo dobre to było, owszem, ale co się uchetałam, to moje. Wracałam tak
zmęczona, że o pracy nie mogło być mowy. Zalęgło się we mnie straszne przekonanie, że
będę zmuszona się powiesić.
Można uprawiać działkę w jedną osobę, dlaczego nie? Ale jedno z dwojga, albo musi
to być ogród przy domu, gdzie człowiek znajdzie się uczyniwszy trzy kroki, albo,
porzuciwszy dom i wszelkie inne zajęcia, trzeba na niej przebywać przez pięć dni w tygodniu
od rana do wieczora. Tak jak jedna facetka, której działkę oglądałam, przechodząc na swoją.
Oko bielało. Tkwiła tam nie przez pięć, a przez siedem dni w tygodniu od wschodu do
zachodu słońca, wylizując pieczołowicie każdy centymetr kwadratowy.
- To jest ostatnia miłość mojego życia - zwierzyła się jednemu sąsiadowi uroczyście i
ze wzruszeniem.
Nie mogłabym tego samego o sobie powiedzieć.
Co gorsza, wyrósł na tej upiornej działce orzech włoski. W przypływie
lekkomyślności obie z moją J matką posadziłyśmy w doniczce dwa orzechy różnych
gatunków, jeden zwyczajny, a drugi bardzo wielki, i zostawiłyśmy je własnemu losowi. Oba
orzechy, żeby je piorun strzelił, wykiełkowały. No dobrze, wykiełkowały, rosną, należy je
wsadzić do ziemi, nie oba, jeden, ten wielki. Znakomity pomysł, ale który to jest ten
wielki& ?
Wsadziłyśmy oba, uznawszy, że okaże się w praniu. Poznamy po owocach, po czym
ten mały się zetnie. Do tej pory oba rosną i już od trzech lat owocują, ale nadal nie wiem,
który jest który.
Rozszalał mi się perz. Do działań radykalnych nie byłam zdolna, bo zawsze żal mi
każdej rośliny, musiałabym wyrwać pigwę, wygrzebać wszystkie cebulki narcyzów i żonkili,
usunąć drobne różyczki, nie pamiętam co tam jeszcze, ale zniszczyć mnóstwo. Usiłowałam
pozbyć się perzu bez szkody dla otoczenia, łatwo zgadnąć, że perz wygrywał bez bata.
Wykończyło mnie coś, co jednak musiało być klątwą.
Od wielu lat przywoziłam od Alicji różne cudownie piękne zielska, oczywiście byliny,
i sadziłam je na działce. Nie podobało im się u mnie, tam chyba miały lepszą ziemię, nie
chyba, z pewnością. Tutaj nie chciały rosnąć, marniały, przywoziłam je ponownie, podjęły
wreszcie męską decyzję i ruszyły odrobinę bujniej. Patrzyłam na nie tkliwie i z nadzieją, że
wreszcie uda mi się uzyskać stały ogród, będzie to kwitło samo, a ja się zajmę wyłącznie
trawnikiem. Jeszcze rok, jeszcze dwa&
Nadzieja przetrwała dwa miesiące. Nie dawałam rady sama i różne zaprzyjaznione
osoby przychodziły mi z pomocą. No i za którymś razem wypieliły mi to wszystko do czarnej
ziemi naprawdę porządnie i radykalnie. Wtedy się poddałam. Niech się nikomu nie wydaje,
że to, o czym tu piszę, stanowi drobiazg, barachło i w ogóle bzdety. Kosztowały mnie te
ogrodnicze starania co najmniej trzy książki i średnią nerwicę, w zimie jeszcze pół biedy, ale
od wiosny do jesieni coś człowiekiem szarpie. Usiąść do roboty czy jechać na działkę& ? Po
działce o robocie nie ma co marzyć, nie tylko ręce drętwieją, także umysł. Co drugi dzień& ?
A jeśli będzie lało? A ta cała reszta spraw& ?
Nie sprzedałam tej gangreny, bo pozbycie się jej na zawsze i nieodwracalnie było
ponad moje siły. Oddałam ją w prezencie Basi, synowej Marka. istniał żaden powód, dla
którego miałabym zryw wszelkie kontakty z jego dziećmi, pozostaliśmy przyjazni, Basia
urodziła wreszcie upragnione dziecko, prześliczną dziewczynkę, poszła na długi urlop
macierzyński, przyrodę zawsze lubiła i miała o niej pojecie, chętnie przyjęła podarunek. Już
wcześniej odwalała tam robotę. Zawarłyśmy układ, przepisałam działkę na nią, ale pozostało
mi prawo bywania i pozyskiwania kwiatów, gruszek i tych cholernych mirabelek, mam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.