[ Pobierz całość w formacie PDF ]

framudze okiennej na widok tak pięknego słońca. Kanarek ów nosił, nie wiadomo dlaczego,
tajemnicze nazwisko  Pupinetti. Miał na głowie czarną krymkę czy piuskę z ciemnych
piórek, aczkolwiek sam był nieposzlakowanej żółtości. Panna Mija przywitała się z nim
serdecznie, wołając nań ustalonym od dawna okrzykiem który się między ich zażyłość nie
wiedzieć skąd i jak zaplątał:
 A bas la calotte![13]
Pupinetti przekrzywił główkę i rozdymając gardziołek począł wydzwaniać na cześć słońca
pieśń najweselszą, najradośniejszą pod tym słońcem. Widząc, że zbliża się jego dobra pani,
jął skakać z pręta na pręt i kołysać się w ruchomej huśtawce. To dziobnął ziarenko kaszy, to
skubnął kapuścianego liścia okruszynę. Napił się wody i wołał przyjaciółkę prędkim,
radosnym pokrzykiem. Nie lękał się ani jej groznych rozkazów  a bas la calotte!  ani ręki
wsuniętej do klatki. Przechylał tylko głowę, jak gdyby w istocie obawiał się o swą piuskę,
gdy go wzięła w rękę i całowała w dzióbek najśliczniejszymi usteczkami na obszarze ziemi.
Chory powstaniec rozwarł oczy półoślepłe z gorączki. Zwrócił ku swej opiekunce
czerwoną twarz. Jakiś bełkot wypadł spomiędzy jego rozdętych warg. Stała nad nim z
Pupinettim w ręce i pokazywała ptaszka biednemu wojownikowi. Zobaczywszy kanarka coś
pojął. %7łałośnie  żałośnie uśmiechnął się... Panna Salomea puściła ptaszę z ręki. Przyuczony
do siadania na jej poduszce, Pupinetti przyfrunął do wezgłowia nieznajomego intruza, zasiadł
na poręczy, otrząsnął się, sprostował pióra. Zaśpiewał najradośniejszą, najpromienniejszą ze
swych piosenek. Chory uśmiechnął się znowu. Zapomniał o męce życia i z rozkoszą słuchał.
Kilka następnych nocy upłynęło spokojnie. Nikt nie nachodził opuszczonego dworzyszcza.
Chory powstaniec spał po całych dniach i nocach w gorączce. Nie wiadomo było, czy
przyczyną tej gorączki są rany, czy jaka inna wewnętrzna choroba. Opuchnięcie oka
zmniejszyło się bardzo i czarna barwa podskórnych zacieków poczęła ustępować. Ukazały się
powieki i zdrowa między nimi zrenica, która dobrze widziała. Założono tedy rozdarcie
podocznej rany szarpią i obwiązano znowu policzek. Gdy ślady ciosów i stłuczeń znikały,
wyłaniała się spod opuchlizny twarz jak gdyby inna. Odmiennie zarysował się kościsty,
kształtny nos, białością zajaśniało nad czarnymi brwiami rozumne czoło. Najszybciej goiły
się rany na głowie. Dawno nie strzyżone włosy, które panna Salomea co pewien czas myła i
rozczesywała, zdawały się same jak szarpie kurować blizny zaschłe, choć jeszcze wciąż
39
czerwone. Najgorzej było z postrzałem w biodrze. Ranny nie mógł wykonać najzwyklejszego
ruchu ani gestu bez kąsającej wciąż męczarni. Kula opuszczała się, widocznie, między
ścięgnami i żyłami, bo ból wychodził z miejsc coraz niżej w udzie ułożonych. Rana ta była
wciąż otwarta i gnoiła się w sposób odrażający. Nie pomagało mycie jej i ciągłe
oczyszczanie.
Pewnej nocy obudził pielęgniarkę rumor do drzwi i okien, ale odmienny, nie od Ryfki
pochodzący. Ktoś kołatał wielokrotnie i natarczywie. Burzono się także do okien części
niezamieszkanej i do drzwi od ogrodu. Szczepan, natychmiast zbudzony, nie mógł już
wynieść chorego na dwór, gdyż całe obejście było, widać, otoczone. Po ciemku tedy wzięli
obydwoje z panną Salomeą biedaka na ręce razem z pościelą, wynieśli co tchu do salonu
Dominika i złożyli w jednej z pustych kadzi. Ledwie zdążyli tego dokonać, gdy łoskot
dosięgnął najwyższego stopnia. Skoro drzwi zostały otwarte, okazało się, na szczęście, że byli
to rodacy.
Mały szczątek oddziału, odbity z partii Kurowskiego po straszliwej klęsce
miechowskiej[14], uchodząc dubeltowymi marszami pośród kolumn rosyjskich dowodzonych
przez Czernickiego i Ostrowskiego  błąkając się po lasach, ostępach i wądołach  dniem i
nocą ścigany trafił po ciemku na Niezdoły. Wskutek ucieczki dwu z kolei dowódców
oddziałek był bez zwierzchnika. Składał się z ludzi zgłodniałych, przeziębłych, zdrożonych
do ostatka i bezprzykładnie rozbitych na duchu. Nie były to już fizyliery, nie kosyniery 
nawet nie "drągaliery", tak pospolite w powstaniu  lecz ludzie niemal bezbronni. Ledwie
weszli pod dach, natychmiast padli pokotem na ziemię i poczęli chrapać jak na komendę.
Kilku z nich wzięło się do szukania we dworze jadła i wódki. Zrewidowali spiżarnię,
kuchnię i pokoje, ale nic nie znalezli. Przy tych poszukiwaniach musiała asystować panna
Salomea. Gdy przetrząśnięto wszystkie faski i skrzynie nie znajdując nic zgoła, zrozpaczeni i
zgłodniali poczęli grozić. Jeden z nich wyrwał zza pasa pistolet i w rozbestwieniu sięgającym
granic obłędu przystawił otwór lufy do czoła młodej gospodyni.
Wytrzymała z obojętnością diabelstwo jego wzroku i czekała na strzał. Biedny okrutnik nie
odrywał pistoletu  i nie wiedział, co dalej robić. Stał z tą bronią skierowaną między cudne
oczy panny i bladł coraz bardziej.
 Czemuż pan nie strzelasz?  spytała.
 Dwa razy nie pytać!
 Więc albo pan strzelaj, albo szukajcie sobie dalej, bo szkoda czasu na komedie.
 Gdzie kasza?
Kaszy jest trochę, ale ta jest niezbędnie potrzebna dla tych, co tu są, i dla jednego rannego.
 Gdzie ta kasza?
 Zobaczymy zaraz. Najprzód schowaj pan pistolet, który powinien być wymierzony w
stronę wroga, a nie między oczy bezbronnych kobiet po spiżarniach.
40
 Milczeć! Gdzie kasza?
Szczepan, który stał tuż za plecami panny Salomei, wmieszał się do rozmowy.
 Tej kaszy jest mało  i kaszą się partia nie pożywi. Przyniosę ziemniaków.
 Gdzie są te ziemniaki?
 Jest ich ta jeszcze miareczka w kopcu.
 Ile tego?
 Mówię, że będzie ćwiartka, może się uzgarnia z pół korca.
 Przemarznięte?
 Niekoniecznie, bo były dobrze okryte.
 Gdzie to jest?
 A gdzie jest, to jest. Sam przyniosę. Jak wszyscy pójdą brać, to ino rozdepcą i
pomaszczą. Wszystkiego, co ta jest, nie zjecie...
 Zjemy tyle, ile nam się zechce!
 A przyjdą inne, czym ich żywić?
 Niech glinę żrą!
 Znowu pistolce do łba będą przystawiać.
 Dziadu przeklęty, lepiej milcz!  wrzasnął zgłodniały powstaniec.
Chwycił starca za kołnierz i potrząsał nim do woli. Ale Szczepan szarpnął się śmiało raz i
drugi.
Wydarł swe ramię z garści tamtego. Panna Salomea przyszła mu z pomocą. Odtrąciła silnie
napastnika. Ten patrzał na nią wzrokiem najbezwzględniej zdziczałym, który nic dobrego nie
wróżył. Czuła w oczach jego bezrozumną wściekłość. Lada chwila mógł podnieść pistolet i
wypalić. W celu rozweselenia go zaczęła wszystko w żart obracać  a chcąc skierować jego
pasję w inne łożysko, opowiedziała anegdotę o kucharzu.
 Widzi pan  mówiła  że on ma na przedzie zęby wybite...
 Ja mu je do reszty wybiję!
 Niechże pan posłucha, zanim resztę tych starych zębów wybrać, historii o tamtych,
których już nie ma.
 Co mię tam jego zęby obchodzą!
 O, ładnie tak traktować konwersację z kobietami!
41
 Konwersację... To niech pani mówi, jeśli jest co ważnego...
 A kiedy pan nie słucha. Jakże tu mówić?
 Ale słucham, tylko że pani nie słyszy, jak we mnie głód wniebogłosy wrzeszczy.
 No, to niedługa historia  i głód posłucha. Widzi pan, było tak. Jak ten nasz staruszek
był jeszcze młody, służył tutaj w tym samym dworze przy kucharzu za popychadło. Ani się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ocenkijessi.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 - A co... - Ren zamyślił się na chwilę - a co jeśli lubię rzodkiewki? | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.