[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szedł na ulicę, pustawą o tej porze.
Z daleka dostrzegł nadjeżdżającą piątkę. Nie zastanawiał się ani przez chwilę. Podbiegł do
przystanku, wsiadł i już po chwili trząsł się i kołysał na ostrych zakrętach ciasnych uliczek
Nowego Portu. Z ciekawością patrzył na mijany port zatłoczony statkami. Jedne siedziały
głęboko w wodzie, inne, już rozładowane, wynurzały się, ukazując czerwone dna poniżej linii
wodnej. Ich maszty sterczały wysoko nad długim budynkiem magazynu. Bocianie dzwigi
ciągle obracały się i pochylały pracowicie.
Wysiadł w Brzeznie. Między rzadkimi drzewami przeszedł kilkadziesiąt kroków i znalazł
się na plaży, poza płatnym odcinkiem.
Jeden z wraków wojennych, większy, był już pocięty, blachy zabrano pewnie na złom.
Mniejszy zanurzył się głębiej w piasek. Chłopcy buszowali tam, pokrzykując, nie zważając,
że mogą się poranić o ostre kanty grubej blachy.
Siadł z daleka od brzegu morskiego, nie miał bowiem kąpielówek. Zciągnąwszy marynar-
kę i koszulę, stwierdził, że biel jego skóry jest wprost jaskrawa. Krępowało go to, zanim nie
zapomniał o wszystkim, kiedy zapatrzył się na gładką, seledynową przestrzeń wody, poru-
szającą się miarowo, jakby pod jej powierzchnią spał równo oddychający olbrzym. Trzy statki
stały na redzie, cierpliwie czekając na swoją kolejkę. Do jednego podchodziła motorówka z
pilotem. Mewy krążyły też nad plażą, łapczywie rzucając się na wszystko, co im przypomi-
nało jedzenie; w wodzie pełno było ludzi, niektórzy pływali daleko, poza dozwolony rejon.
Rozmarzył go ten spokój, słoneczne ciepło, szmer morza i gwar ludzkich głosów, brzmią-
cych monotonnie, jakby zza zasłony. Wyciągnął się na piasku, twarz zwrócił ku słońcu i nie-
mal natychmiast zasnął.
32
Ocknął się z dziwnym uczuciem, że grozi mu niebezpieczeństwo. Chwilę trzymał powieki
zaciśnięte. Nie czuł już ciepła na twarzy, słońce przesunęło się ku zachodowi i grzało znacz-
nie słabiej. Nagle usłyszał znajomy głos:
Te, patrz, to on...
Otworzył oczy i usiadł. Stali nad nim wszyscy trzej. Byli ubrani, ale marynarki trzymali w
rękach. Uśmiechali się, a Rudy całkiem otwarcie szczerzył zęby.
Jak Boga kocham, to on. Się masz, koleś, dawnośmy się nie widzieli!
Przysiedli wokół niego. Zdawać by się mogło, że to prawdziwi przyjaciele. Nie okazywali
wrogich zamiarów, tylko patrzyli trochę dziwnie i te ich uśmiechy były drażniące.
Stęskniliście się? zapytał Kostek leniwie. Nie patrzył na nich. Jego wzrok bieg na mo-
rze. Były tam teraz tylko dwa statki czekające na redzie. Pusty zbiornikowiec
wychodził z portu w towarzystwie czarnego holownika. Mało wam było wczoraj?
Wczoraj to wczoraj powiedział Rudy. Dziś chyba będzie inaczej, co, chłopaki? Za-
śmiali się w odpowiedzi.
Nie wycedził wolno Kostek. Dziś nic nie będzie..
Takiś był kozak i ci przeszło?
Zostawcie powiedział Kostek. Nie warto. Nie opłaci się ani wam, ani mnie.
Co ty powiesz? My robimy kalkulację za siebie...
Dobra Kostek odwrócił wreszcie twarz w ich stronę. Nic dziś nie będzie. Jak za-
czniecie, to zawołam gliniarza.
Ooo?!
Powiedziałem.
W portki robi wtrącił kąśliwie najmłodszy.
Zamknij się, szczeniaku warknął nagle Kostek. Mówię i koniec. Mam swoje powody.
To może sobie damy buzi i pójdziemy rozbić flachę, co? zapytał Rudy.
Kostek niespodziewanie roześmiał się. Wyciągnął spod marynarki butelkę i pokazał.
Chcecie, to możemy powiedział niemal wesoło.
Rudy gwizdnął. Wszyscy przysunęli się.
On nie żartuje zauważył średni. Co za facet!
No to klawo! Rudy sięgnął po butelkę.
Kostek oddał bez sprzeciwu.
Pili kolejno, palcem trzymając miejsce, do którego się należy. Kiedy pusta butelka pole-
ciała za wydmę, zapalili papierosy i siedzieli przez jakiś czas w milczeniu. %7ładen nie wie-
dział, co robić dalej. Zawarli tą wódką rozejm. Kostek chętnie by się ich pozbył, ale było mu
głupio tak po prostu wstać i odejść. Tamci zaś, straciwszy okazję do zaczepki, nie wiedzieli,
jak teraz postąpić.
Wreszcie Rudy zaproponował:
Niezle poszło. Może gdzieś popłyniemy, co?
Czy ja wiem? zawahał się Kostek. Nie miał ochoty z nimi iść, ale też bał się samotno-
ści. Nie umiał sobie odpowiedzieć na pytanie, co będzie robił, dokąd się uda, gdzie spędzi
noc.
Pryśniemy do Sopotu zdecydował Rudy. Popatrzymy, może coś trafimy, a jak nie, to
zrobimy drugie pół basa.
Nie bardzo mi się chce.
Dobre było twoje, dobre będzie moje twardo oświadczył Rudy. Idziemy.
Po niedługim czasie już wędrowali ulicami Sopotu. Próbowali trochę zaczepiać dziewczy-
ny, ale nie bardzo im to szło, było jeszcze zbyt ludno i nie mieli okazji iść na całego.
33
Na Monte Cassino Rudy kupił wino. Kiedy się zastanawiali, gdzie je wypić, mały zapro-
ponował las. Gdy byli w pobliżu dworca, przyszło im do głowy, żeby jechać do Wrzeszcza.
Kostek przez cały czas był bierny. Po prostu szedł z nimi, poddawał się przywództwu Ru-
dego. Nie umiał zwyczajnie odejść, zostawić ich i iść w swoją stronę. Pewnie dlatego, że nie
wiedział, dokąd ma odejść i coraz bardziej bał się nadchodzącej nocy.
W zalesionych górkach za Morską wypili wino. Potem Rudy zaproponował grę w oczko.
Zgodził się. Grali, dopóki się całkiem nie ściemniło.
Wówczas ruszyli w dół, ku miastu. Już niemal na skraju lasu niespodziewanie wszyscy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
szedł na ulicę, pustawą o tej porze.
Z daleka dostrzegł nadjeżdżającą piątkę. Nie zastanawiał się ani przez chwilę. Podbiegł do
przystanku, wsiadł i już po chwili trząsł się i kołysał na ostrych zakrętach ciasnych uliczek
Nowego Portu. Z ciekawością patrzył na mijany port zatłoczony statkami. Jedne siedziały
głęboko w wodzie, inne, już rozładowane, wynurzały się, ukazując czerwone dna poniżej linii
wodnej. Ich maszty sterczały wysoko nad długim budynkiem magazynu. Bocianie dzwigi
ciągle obracały się i pochylały pracowicie.
Wysiadł w Brzeznie. Między rzadkimi drzewami przeszedł kilkadziesiąt kroków i znalazł
się na plaży, poza płatnym odcinkiem.
Jeden z wraków wojennych, większy, był już pocięty, blachy zabrano pewnie na złom.
Mniejszy zanurzył się głębiej w piasek. Chłopcy buszowali tam, pokrzykując, nie zważając,
że mogą się poranić o ostre kanty grubej blachy.
Siadł z daleka od brzegu morskiego, nie miał bowiem kąpielówek. Zciągnąwszy marynar-
kę i koszulę, stwierdził, że biel jego skóry jest wprost jaskrawa. Krępowało go to, zanim nie
zapomniał o wszystkim, kiedy zapatrzył się na gładką, seledynową przestrzeń wody, poru-
szającą się miarowo, jakby pod jej powierzchnią spał równo oddychający olbrzym. Trzy statki
stały na redzie, cierpliwie czekając na swoją kolejkę. Do jednego podchodziła motorówka z
pilotem. Mewy krążyły też nad plażą, łapczywie rzucając się na wszystko, co im przypomi-
nało jedzenie; w wodzie pełno było ludzi, niektórzy pływali daleko, poza dozwolony rejon.
Rozmarzył go ten spokój, słoneczne ciepło, szmer morza i gwar ludzkich głosów, brzmią-
cych monotonnie, jakby zza zasłony. Wyciągnął się na piasku, twarz zwrócił ku słońcu i nie-
mal natychmiast zasnął.
32
Ocknął się z dziwnym uczuciem, że grozi mu niebezpieczeństwo. Chwilę trzymał powieki
zaciśnięte. Nie czuł już ciepła na twarzy, słońce przesunęło się ku zachodowi i grzało znacz-
nie słabiej. Nagle usłyszał znajomy głos:
Te, patrz, to on...
Otworzył oczy i usiadł. Stali nad nim wszyscy trzej. Byli ubrani, ale marynarki trzymali w
rękach. Uśmiechali się, a Rudy całkiem otwarcie szczerzył zęby.
Jak Boga kocham, to on. Się masz, koleś, dawnośmy się nie widzieli!
Przysiedli wokół niego. Zdawać by się mogło, że to prawdziwi przyjaciele. Nie okazywali
wrogich zamiarów, tylko patrzyli trochę dziwnie i te ich uśmiechy były drażniące.
Stęskniliście się? zapytał Kostek leniwie. Nie patrzył na nich. Jego wzrok bieg na mo-
rze. Były tam teraz tylko dwa statki czekające na redzie. Pusty zbiornikowiec
wychodził z portu w towarzystwie czarnego holownika. Mało wam było wczoraj?
Wczoraj to wczoraj powiedział Rudy. Dziś chyba będzie inaczej, co, chłopaki? Za-
śmiali się w odpowiedzi.
Nie wycedził wolno Kostek. Dziś nic nie będzie..
Takiś był kozak i ci przeszło?
Zostawcie powiedział Kostek. Nie warto. Nie opłaci się ani wam, ani mnie.
Co ty powiesz? My robimy kalkulację za siebie...
Dobra Kostek odwrócił wreszcie twarz w ich stronę. Nic dziś nie będzie. Jak za-
czniecie, to zawołam gliniarza.
Ooo?!
Powiedziałem.
W portki robi wtrącił kąśliwie najmłodszy.
Zamknij się, szczeniaku warknął nagle Kostek. Mówię i koniec. Mam swoje powody.
To może sobie damy buzi i pójdziemy rozbić flachę, co? zapytał Rudy.
Kostek niespodziewanie roześmiał się. Wyciągnął spod marynarki butelkę i pokazał.
Chcecie, to możemy powiedział niemal wesoło.
Rudy gwizdnął. Wszyscy przysunęli się.
On nie żartuje zauważył średni. Co za facet!
No to klawo! Rudy sięgnął po butelkę.
Kostek oddał bez sprzeciwu.
Pili kolejno, palcem trzymając miejsce, do którego się należy. Kiedy pusta butelka pole-
ciała za wydmę, zapalili papierosy i siedzieli przez jakiś czas w milczeniu. %7ładen nie wie-
dział, co robić dalej. Zawarli tą wódką rozejm. Kostek chętnie by się ich pozbył, ale było mu
głupio tak po prostu wstać i odejść. Tamci zaś, straciwszy okazję do zaczepki, nie wiedzieli,
jak teraz postąpić.
Wreszcie Rudy zaproponował:
Niezle poszło. Może gdzieś popłyniemy, co?
Czy ja wiem? zawahał się Kostek. Nie miał ochoty z nimi iść, ale też bał się samotno-
ści. Nie umiał sobie odpowiedzieć na pytanie, co będzie robił, dokąd się uda, gdzie spędzi
noc.
Pryśniemy do Sopotu zdecydował Rudy. Popatrzymy, może coś trafimy, a jak nie, to
zrobimy drugie pół basa.
Nie bardzo mi się chce.
Dobre było twoje, dobre będzie moje twardo oświadczył Rudy. Idziemy.
Po niedługim czasie już wędrowali ulicami Sopotu. Próbowali trochę zaczepiać dziewczy-
ny, ale nie bardzo im to szło, było jeszcze zbyt ludno i nie mieli okazji iść na całego.
33
Na Monte Cassino Rudy kupił wino. Kiedy się zastanawiali, gdzie je wypić, mały zapro-
ponował las. Gdy byli w pobliżu dworca, przyszło im do głowy, żeby jechać do Wrzeszcza.
Kostek przez cały czas był bierny. Po prostu szedł z nimi, poddawał się przywództwu Ru-
dego. Nie umiał zwyczajnie odejść, zostawić ich i iść w swoją stronę. Pewnie dlatego, że nie
wiedział, dokąd ma odejść i coraz bardziej bał się nadchodzącej nocy.
W zalesionych górkach za Morską wypili wino. Potem Rudy zaproponował grę w oczko.
Zgodził się. Grali, dopóki się całkiem nie ściemniło.
Wówczas ruszyli w dół, ku miastu. Już niemal na skraju lasu niespodziewanie wszyscy [ Pobierz całość w formacie PDF ]