[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zapewne Candy-Anna za bardzo się przejęła faktem, że wyjechał pan
razem z Giną do Londynu powiedziałam,
Wygląda mi na osobę, która potrafi uczepić się takiej myśli i
przesadnie ją rozdmuchać.
Popijając wodę mineralną, skwitował mój domysł z nonszalancją i
opanowaniem, które mnie przychodziły z takim trudem:
Zapewne.
Zarumieniłam się,, właściwie nie wiadomo dlaczego. Czułam tylko
mgliście, że swoim zwięzłym komentarzem uciął ten wątek naszej
rozmowy. Ceremonialnie otarłam sobie serwetką kąciki ust, zastanawiając
się gorączkowo, jak by tu zmienić temat.
Czy państwo Jantzenowie nie wspominali panu, że Gina dzwoniła z
ich mieszkania? spytałam wreszcie, przypomniawszy sobie, że mój
znajomy ze Scotland Yardu kontaktował się z nimi, kiedy podjął kroki w
tej sprawie.
Nic panu nie powiedzieli?
Nie widziałem żadnego z nich od sobotniego obiadu z Giną
odparł. Potem do końca weekendu byłem zajęty sprawami osobistymi,
a w niedzielę wieczorem wróciłem do Paryża.
I od tamtej pory nie rozmawiał pan z nimi... ze swoją wspólniczką...
przez telefon?
Owszem potwierdził. Rozmawiałem z Lilian dziś rano, ale
przez telefon ograniczamy się wyłącznie do rozmów dotyczących spraw
służbowych. Bo to za dużo kosztuje. Uśmiechnął się. My,
Europejczycy, wcale nie podzielamy tej waszej amerykańskiej pasji do
rozmów międzynarodowych!
Ja też nie oddaję jej się na co dzień ucięłam oschle na
wspomnienie uprzykrzonych rachunków telefonicznych, nadchodzących w
anonimowych szarych kopertach.
No tak zmitygował się. Zapomniałem. Pani ma inne, znacznie
ciekawsze pasje. Kiedy się pani zainteresowała Szekspirem?
Zorientowałam się, że Garth Cooper potrafi z wielką wprawą kierować
rozmowę na interesujący go temat. Podczas długiej wystawnej kolacji
rozgadałam się znacznie bardziej, niż mi się to zwykle zdarza z
nieznajomymi; mocne wino uderzyło mi do głowy, a język rozwiązał się
tak dalece, że powiedziałam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Opowiada-
łam o Nowej Anglii i o Nowym Jorku, o nowym życiu i nowym świecie, o
swoich rodzicach, swojej pracy i zainteresowaniach. Rozmawialiśmy o
teatrze, filmie, o słowie pisanym i słowie mówionym; ku swojemu
zdumieniu wygłaszałam śmiałe elokwentne opinie, choć zwykle w takiej
sytuacji uciekałabym się do uników lub milczenia. Kiedy siedzieliśmy już
przy kawie i likierze Grand Marnier, zrozumiałam, że ten mężczyzna wie
już o mnie mnóstwo, a ja o nim nic.
W jakim college'u studiowałeś? spytałam. Zdawałam sobie
oczywiście sprawę z różnic między angielskim a amerykańskim systemem
oświaty, zakładałam jednak, że mój towarzysz odebrał wyższe
wykształcenie. To znaczy na jakiej uczelni?
Nie studiowałem na żadnej uczelni odparł wcale nie stropiony.
Mój ojciec zbankrutował, musiałem więc wcześnie podjąć pracę. Jak
David Copperfield.
Och westchnęłam stropiona, nie wiedząc, co powiedzieć. Ale
do szkoły średniej chodziłeś? Masz maturę?
Na szczęście mam, bo ojciec wstrzymał się wspaniałomyślnie ze
swoim bankructwem do czasu, kiedy skończyłem siedemnaście lat.
Chociaż nic by się nie stało, gdybym musiał zrezygnować ze szkoły
wcześniej. Chodziłem do jednej z tych szkół, po której przed
wychowankami otwierają się niby to wszystkie drzwi, nawet jeżeli nie
mają dyplomu uniwersyteckiego. Mówię niby to", bo obecnie wszystko
się zmienia i dzisiaj oczekuje się od absolwentów odrobiny wiedzy
niezależnie od tego, czy uczęszczają do tej czy innej szkoły. To istna
rewolucja! Mój ojciec byłby wstrząśnięty.
To on nie żyje?
- Tak. Chyba to i lepiej. Jego świat przeminął wraz z drugą wojną
światową. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych zaszły zbyt wielkie
zmiany, żeby mój ojciec mógł je zaakceptować mówił to zwyczajnie, z
pewną melancholią, lecz bez użalania się. Niedługo potem umarła moja
matka. Mam siostrę w Nowej Zelandii i trzy ciotki stare panny, w Norfolk,
ale poza nimi nie mam żadnej rodziny, podobnie jak ty... Właściwie nigdy
nie rozstrzygnąłem, czy tak jest lepiej czy gorzej. Na pewno brak rodziny
to także brak ograniczeń, ale również...
...większa samotność podchwyciłam. Zachodziłam w głowę, jak
doszedł do pieniędzy, skoro nic nie odziedziczył po ojcu. Kiedy
poznałeś swoją wspólniczkę? Długo się znacie?
Dość długo. Poznałem Lilian dziesięć lat temu, kiedy pracowałem w
dziale szkła i porcelany w jednym z londyńskich domów towarowych.
Byłem wtedy ekspedientem, a ona jedną z moich najlepszych klientek.
Pewnego dnia po około półrocznej znajomości, zagadnęła mnie, czy nie
wolałbym pracować w jej firmie zamiast w sklepie. Interesowała ją
możliwość importu francuskiej porcelany i szkła oraz sprzedaży ich w
Londynie. Miała rozległe znajomości w tej branży, od dawna w niej
pracowała, chciała stworzyć rynek dla pewnego typu szkła, którego nie
importowano od wybuchu wojny... Jednym słowem, miała kapitał,
smykałkę i dobre rozeznanie. Sprzedawałem więc tylko chodliwy towar.
Zanim się obejrzeliśmy, staliśmy się współwłaścicielami małej, lecz
kwitnącej firmy zajmującej się eksportem i importem między Anglią a
Francją. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Zapewne Candy-Anna za bardzo się przejęła faktem, że wyjechał pan
razem z Giną do Londynu powiedziałam,
Wygląda mi na osobę, która potrafi uczepić się takiej myśli i
przesadnie ją rozdmuchać.
Popijając wodę mineralną, skwitował mój domysł z nonszalancją i
opanowaniem, które mnie przychodziły z takim trudem:
Zapewne.
Zarumieniłam się,, właściwie nie wiadomo dlaczego. Czułam tylko
mgliście, że swoim zwięzłym komentarzem uciął ten wątek naszej
rozmowy. Ceremonialnie otarłam sobie serwetką kąciki ust, zastanawiając
się gorączkowo, jak by tu zmienić temat.
Czy państwo Jantzenowie nie wspominali panu, że Gina dzwoniła z
ich mieszkania? spytałam wreszcie, przypomniawszy sobie, że mój
znajomy ze Scotland Yardu kontaktował się z nimi, kiedy podjął kroki w
tej sprawie.
Nic panu nie powiedzieli?
Nie widziałem żadnego z nich od sobotniego obiadu z Giną
odparł. Potem do końca weekendu byłem zajęty sprawami osobistymi,
a w niedzielę wieczorem wróciłem do Paryża.
I od tamtej pory nie rozmawiał pan z nimi... ze swoją wspólniczką...
przez telefon?
Owszem potwierdził. Rozmawiałem z Lilian dziś rano, ale
przez telefon ograniczamy się wyłącznie do rozmów dotyczących spraw
służbowych. Bo to za dużo kosztuje. Uśmiechnął się. My,
Europejczycy, wcale nie podzielamy tej waszej amerykańskiej pasji do
rozmów międzynarodowych!
Ja też nie oddaję jej się na co dzień ucięłam oschle na
wspomnienie uprzykrzonych rachunków telefonicznych, nadchodzących w
anonimowych szarych kopertach.
No tak zmitygował się. Zapomniałem. Pani ma inne, znacznie
ciekawsze pasje. Kiedy się pani zainteresowała Szekspirem?
Zorientowałam się, że Garth Cooper potrafi z wielką wprawą kierować
rozmowę na interesujący go temat. Podczas długiej wystawnej kolacji
rozgadałam się znacznie bardziej, niż mi się to zwykle zdarza z
nieznajomymi; mocne wino uderzyło mi do głowy, a język rozwiązał się
tak dalece, że powiedziałam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Opowiada-
łam o Nowej Anglii i o Nowym Jorku, o nowym życiu i nowym świecie, o
swoich rodzicach, swojej pracy i zainteresowaniach. Rozmawialiśmy o
teatrze, filmie, o słowie pisanym i słowie mówionym; ku swojemu
zdumieniu wygłaszałam śmiałe elokwentne opinie, choć zwykle w takiej
sytuacji uciekałabym się do uników lub milczenia. Kiedy siedzieliśmy już
przy kawie i likierze Grand Marnier, zrozumiałam, że ten mężczyzna wie
już o mnie mnóstwo, a ja o nim nic.
W jakim college'u studiowałeś? spytałam. Zdawałam sobie
oczywiście sprawę z różnic między angielskim a amerykańskim systemem
oświaty, zakładałam jednak, że mój towarzysz odebrał wyższe
wykształcenie. To znaczy na jakiej uczelni?
Nie studiowałem na żadnej uczelni odparł wcale nie stropiony.
Mój ojciec zbankrutował, musiałem więc wcześnie podjąć pracę. Jak
David Copperfield.
Och westchnęłam stropiona, nie wiedząc, co powiedzieć. Ale
do szkoły średniej chodziłeś? Masz maturę?
Na szczęście mam, bo ojciec wstrzymał się wspaniałomyślnie ze
swoim bankructwem do czasu, kiedy skończyłem siedemnaście lat.
Chociaż nic by się nie stało, gdybym musiał zrezygnować ze szkoły
wcześniej. Chodziłem do jednej z tych szkół, po której przed
wychowankami otwierają się niby to wszystkie drzwi, nawet jeżeli nie
mają dyplomu uniwersyteckiego. Mówię niby to", bo obecnie wszystko
się zmienia i dzisiaj oczekuje się od absolwentów odrobiny wiedzy
niezależnie od tego, czy uczęszczają do tej czy innej szkoły. To istna
rewolucja! Mój ojciec byłby wstrząśnięty.
To on nie żyje?
- Tak. Chyba to i lepiej. Jego świat przeminął wraz z drugą wojną
światową. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych zaszły zbyt wielkie
zmiany, żeby mój ojciec mógł je zaakceptować mówił to zwyczajnie, z
pewną melancholią, lecz bez użalania się. Niedługo potem umarła moja
matka. Mam siostrę w Nowej Zelandii i trzy ciotki stare panny, w Norfolk,
ale poza nimi nie mam żadnej rodziny, podobnie jak ty... Właściwie nigdy
nie rozstrzygnąłem, czy tak jest lepiej czy gorzej. Na pewno brak rodziny
to także brak ograniczeń, ale również...
...większa samotność podchwyciłam. Zachodziłam w głowę, jak
doszedł do pieniędzy, skoro nic nie odziedziczył po ojcu. Kiedy
poznałeś swoją wspólniczkę? Długo się znacie?
Dość długo. Poznałem Lilian dziesięć lat temu, kiedy pracowałem w
dziale szkła i porcelany w jednym z londyńskich domów towarowych.
Byłem wtedy ekspedientem, a ona jedną z moich najlepszych klientek.
Pewnego dnia po około półrocznej znajomości, zagadnęła mnie, czy nie
wolałbym pracować w jej firmie zamiast w sklepie. Interesowała ją
możliwość importu francuskiej porcelany i szkła oraz sprzedaży ich w
Londynie. Miała rozległe znajomości w tej branży, od dawna w niej
pracowała, chciała stworzyć rynek dla pewnego typu szkła, którego nie
importowano od wybuchu wojny... Jednym słowem, miała kapitał,
smykałkę i dobre rozeznanie. Sprzedawałem więc tylko chodliwy towar.
Zanim się obejrzeliśmy, staliśmy się współwłaścicielami małej, lecz
kwitnącej firmy zajmującej się eksportem i importem między Anglią a
Francją. [ Pobierz całość w formacie PDF ]