[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Interesuje mnie wszystko, co dotyczy Marioli Nasiel-
skiej - powiedział Rosicki. - Niestety w moim zawodzie
człowiek czasami musi być niedyskretny.
*
Z pełnej żywiołowego temperamentu Hiszpanki nie zo-
stało ani śladu. Tym razem Habnerowa wystąpiła w roli ra-
faelowskiej madonny. Rozpuszczone włosy, omdlewające
spojrzenia, oczy wznoszące się od czasu do czasu ku niebu,
leciutkie trzepotanie rzęs. Luzna, błękitna suknia, skro-
mnie zapięta pod szyją, ściągnięta była złotym paskiem.
- Cieszę się, że pana znowu widzę, panie kapitanie -
powiedziała nastrojowym głosem.
Rosicki pomyślał, że powinna była zostać aktorką,
a nie lekarką. Pozy, jakie przybierała ta dama. stanowczo
nie pasowały do sali operacyjnej i do lancetu.
- Proszę mi wybaczyć, że panią znowu niepokoję...
- Ależ cóż znowu - przerwała z ożywieniem. - To miło,
że mnie pan odwiedził.
- Siostra pani nie wróciła z Warszawy?
- Nie. Jakieś sprawy jeszcze ją zatrzymały. Jesteśmy
w kontakcie telefonicznym.
- Czy nie znalazła pani tych kluczy do willi?
Ożywiła się.
- Niech pan sobie wyobrazi, że dokładnie przeszukałam
cały dom i nie znalazłam. To coś zdumiewającego.
- Może jednak zostawiła je pani w Warszawie?
- Wykluczone. A zresztą prosiłam siostrę telefonicznie,
żeby poszukała w naszym warszawskim mieszkaniu,
i także nie znalazła.
- To siostra pani zatrzymała się w Warszawie w mie-
szkaniu państwa?
- Tak. Dałam klucze. Mieszkanie stoi puste, więc...
- Zdaje się, że pani zna pana Edwarda Lowerta.
- Znam i jego, i jego żonę.
- Czy pan Lowert ostatnio odwiedzał panią tutaj pod-
czas nieobecności siostry?
- Czy uważa pan to za coś złego, że ktoś ze znajomych
przyjdzie do mnie na szklankę herbaty?
Rosicki pomyślał, że aby napić się herbaty, niekoniecz-
nie trzeba zdejmować krawat, nie zdradził się jednak z tą
refleksją.
- Ależ bynajmniej. Uważam to za rzecz zupełnie natu-
ralną. Czy pani uprawia sporty?
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Sporty? Owszem. Pływam, wiosłuję, jeżdżę konno,
czasami grywam w siatkówkę.
- Dobrze pani pływa?
- Dobrze. Dlaczego pan pyta?
- Tak sobie. %7łeby podtrzymać rozmowę.
Westchnęła i podniosła ku sufitowi rozmarzone spoj-
rzenie.
- Tyle jest ciekawszych tematów, panie kapitanie.
Chyba na mnie leci" - zaniepokoił się Rosicki.
62
63
- Czy z państwem Lowertami utrzymuje pani bardziej
zażyłe stosunki towarzyskie?
Zawahała się.
- No... Bo ja wiem. Raczej rzadko się widujemy. Widzi
pan... Emilia jest chorobliwie zazdrosna o męża. Wolę więc
nie stwarzać kłopotliwych sytuacji.
- Czy państwo Lowertowie to ludzie zamożni?
- Nie zaglądam nikomu do kieszeni - odparła opryskli-
wie porzucając na chwilę rolę madonny.
- Och, ja nie w tym znaczeniu - zaczął usprawiedliwiać
się Rosicki.
Znowu westchnęła, a w tym westchnieniu wyczuwało
się cierpliwą rezygnację.
- Ostatecznie to żadna tajemnica. Jeżeli panu tak bardzo
zależy... to mogę powiedzieć, że Edwardowi, to znaczy panu
Lowertowi powodzi się finansowo ostatnio bardzo dobrze.
- Ostatnio? - podchwycił Rosicki.
- Tak. Dawniej żyli o wiele skromniej.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, od kiedy datuje się
ta prosperity pana Lowerta?
Poruszył ramionami.
- Bo ja wiem? Chyba od jakichś dwóch lat, a może tro-
chę dawniej. Trudno mi tak dokładnie...
- Oczywiście, oczywiście - przerwał Rosicki. - Czy nie
interesowała się pani, jakie są zródła tych dodatkowych
dochodów pana Lowerta?
%7łachnęła się.
- Jak pan sobie to w ogóle wyobraża? Czyż wyglądam na
kobietę, która wtrąca się do cudzych spraw finansowych?
- Sądziłem, że jako przyjaciółka pana Lowerta...
- Jak pan śmie? rafaelowska madonna przeobraziła się
w jednej chwili w rozwścieczoną furię. Ciemne oczy zabły-
sły groznie, policzki pociemniały nabiegłą krwią. - Jak
pan śmie?! Co oznaczają te insynuacje? Proszę natych-
miast opuścić mój dom!
Trafiłem w dziesiątkę" - pomyślał Rosicki i wstał. - Je-
szcze tylko jedno pytanie. Czy pani ma przy sobie kluczy-
ki do wozu?
Drżącymi z podniecenia rękami otworzyła torebkę i wy-
jęła kluczyki.
Rosicki uważnie je obejrzał i położył na stoliku.
- Dziękuję pani i przepraszam za taką niespodziewaną
wizytę.
Siedziała chmurna ze zmarszczonymi brwiami. Nie od-
prowadziła go do drzwi.
Rosicki siedział przy biurku i porządkował akta spra-
wy oraz robił notatki przeznaczone dla Kozery. Pogwizdy-
wał przy tym dosyć fałszywie arię z Carmen". Był zado-
wolony z siebie. Wydawało mu się, że zarówno rozmowę
z Lowertami, jak i z Habnerową przeprowadził bezbłę-
dnie. Zdobył sporo materiału, który mógł być pomocny
w śledztwie.
Wszedł sierżant Kazimierczak.
- Obywatelu kapitanie, przyszła pani Lowertowa. Chce
rozmawiać. Mówi, że to ważne.
Rosicki podniósł wzrok znad papierów.
- Lowertowa? Prosić.
Weszła zdecydowanym, energicznym krokiem. Drobne,
delikatne rysy twarzy były ściągnięte nieprzyjemnym gry-
masem. Nie wyciągnęła ręki na powitanie. Przysunęła
krzesło i usiadła.
- Pragnę złożyć zeznanie.
- Zeznanie? - zdziwił się Rosicki. - Proszę bardzo. Co
pani chciałaby zeznać?
- Mój mąż ma powiązania z handlarzami narkotyków.
- O, czy być może?
- Pan mi nie wierzy?
Rosicki chrząknął i wziął do ręki długopis, wyjął też
z szuflady arkusz czystego papieru.
- Widzi pani... To jest bardzo poważne oskarżenie. %7łe-
by słowa pani potraktować poważnie, musiałbym mieć ja-
kieś konkretne dowody. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
- Interesuje mnie wszystko, co dotyczy Marioli Nasiel-
skiej - powiedział Rosicki. - Niestety w moim zawodzie
człowiek czasami musi być niedyskretny.
*
Z pełnej żywiołowego temperamentu Hiszpanki nie zo-
stało ani śladu. Tym razem Habnerowa wystąpiła w roli ra-
faelowskiej madonny. Rozpuszczone włosy, omdlewające
spojrzenia, oczy wznoszące się od czasu do czasu ku niebu,
leciutkie trzepotanie rzęs. Luzna, błękitna suknia, skro-
mnie zapięta pod szyją, ściągnięta była złotym paskiem.
- Cieszę się, że pana znowu widzę, panie kapitanie -
powiedziała nastrojowym głosem.
Rosicki pomyślał, że powinna była zostać aktorką,
a nie lekarką. Pozy, jakie przybierała ta dama. stanowczo
nie pasowały do sali operacyjnej i do lancetu.
- Proszę mi wybaczyć, że panią znowu niepokoję...
- Ależ cóż znowu - przerwała z ożywieniem. - To miło,
że mnie pan odwiedził.
- Siostra pani nie wróciła z Warszawy?
- Nie. Jakieś sprawy jeszcze ją zatrzymały. Jesteśmy
w kontakcie telefonicznym.
- Czy nie znalazła pani tych kluczy do willi?
Ożywiła się.
- Niech pan sobie wyobrazi, że dokładnie przeszukałam
cały dom i nie znalazłam. To coś zdumiewającego.
- Może jednak zostawiła je pani w Warszawie?
- Wykluczone. A zresztą prosiłam siostrę telefonicznie,
żeby poszukała w naszym warszawskim mieszkaniu,
i także nie znalazła.
- To siostra pani zatrzymała się w Warszawie w mie-
szkaniu państwa?
- Tak. Dałam klucze. Mieszkanie stoi puste, więc...
- Zdaje się, że pani zna pana Edwarda Lowerta.
- Znam i jego, i jego żonę.
- Czy pan Lowert ostatnio odwiedzał panią tutaj pod-
czas nieobecności siostry?
- Czy uważa pan to za coś złego, że ktoś ze znajomych
przyjdzie do mnie na szklankę herbaty?
Rosicki pomyślał, że aby napić się herbaty, niekoniecz-
nie trzeba zdejmować krawat, nie zdradził się jednak z tą
refleksją.
- Ależ bynajmniej. Uważam to za rzecz zupełnie natu-
ralną. Czy pani uprawia sporty?
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Sporty? Owszem. Pływam, wiosłuję, jeżdżę konno,
czasami grywam w siatkówkę.
- Dobrze pani pływa?
- Dobrze. Dlaczego pan pyta?
- Tak sobie. %7łeby podtrzymać rozmowę.
Westchnęła i podniosła ku sufitowi rozmarzone spoj-
rzenie.
- Tyle jest ciekawszych tematów, panie kapitanie.
Chyba na mnie leci" - zaniepokoił się Rosicki.
62
63
- Czy z państwem Lowertami utrzymuje pani bardziej
zażyłe stosunki towarzyskie?
Zawahała się.
- No... Bo ja wiem. Raczej rzadko się widujemy. Widzi
pan... Emilia jest chorobliwie zazdrosna o męża. Wolę więc
nie stwarzać kłopotliwych sytuacji.
- Czy państwo Lowertowie to ludzie zamożni?
- Nie zaglądam nikomu do kieszeni - odparła opryskli-
wie porzucając na chwilę rolę madonny.
- Och, ja nie w tym znaczeniu - zaczął usprawiedliwiać
się Rosicki.
Znowu westchnęła, a w tym westchnieniu wyczuwało
się cierpliwą rezygnację.
- Ostatecznie to żadna tajemnica. Jeżeli panu tak bardzo
zależy... to mogę powiedzieć, że Edwardowi, to znaczy panu
Lowertowi powodzi się finansowo ostatnio bardzo dobrze.
- Ostatnio? - podchwycił Rosicki.
- Tak. Dawniej żyli o wiele skromniej.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, od kiedy datuje się
ta prosperity pana Lowerta?
Poruszył ramionami.
- Bo ja wiem? Chyba od jakichś dwóch lat, a może tro-
chę dawniej. Trudno mi tak dokładnie...
- Oczywiście, oczywiście - przerwał Rosicki. - Czy nie
interesowała się pani, jakie są zródła tych dodatkowych
dochodów pana Lowerta?
%7łachnęła się.
- Jak pan sobie to w ogóle wyobraża? Czyż wyglądam na
kobietę, która wtrąca się do cudzych spraw finansowych?
- Sądziłem, że jako przyjaciółka pana Lowerta...
- Jak pan śmie? rafaelowska madonna przeobraziła się
w jednej chwili w rozwścieczoną furię. Ciemne oczy zabły-
sły groznie, policzki pociemniały nabiegłą krwią. - Jak
pan śmie?! Co oznaczają te insynuacje? Proszę natych-
miast opuścić mój dom!
Trafiłem w dziesiątkę" - pomyślał Rosicki i wstał. - Je-
szcze tylko jedno pytanie. Czy pani ma przy sobie kluczy-
ki do wozu?
Drżącymi z podniecenia rękami otworzyła torebkę i wy-
jęła kluczyki.
Rosicki uważnie je obejrzał i położył na stoliku.
- Dziękuję pani i przepraszam za taką niespodziewaną
wizytę.
Siedziała chmurna ze zmarszczonymi brwiami. Nie od-
prowadziła go do drzwi.
Rosicki siedział przy biurku i porządkował akta spra-
wy oraz robił notatki przeznaczone dla Kozery. Pogwizdy-
wał przy tym dosyć fałszywie arię z Carmen". Był zado-
wolony z siebie. Wydawało mu się, że zarówno rozmowę
z Lowertami, jak i z Habnerową przeprowadził bezbłę-
dnie. Zdobył sporo materiału, który mógł być pomocny
w śledztwie.
Wszedł sierżant Kazimierczak.
- Obywatelu kapitanie, przyszła pani Lowertowa. Chce
rozmawiać. Mówi, że to ważne.
Rosicki podniósł wzrok znad papierów.
- Lowertowa? Prosić.
Weszła zdecydowanym, energicznym krokiem. Drobne,
delikatne rysy twarzy były ściągnięte nieprzyjemnym gry-
masem. Nie wyciągnęła ręki na powitanie. Przysunęła
krzesło i usiadła.
- Pragnę złożyć zeznanie.
- Zeznanie? - zdziwił się Rosicki. - Proszę bardzo. Co
pani chciałaby zeznać?
- Mój mąż ma powiązania z handlarzami narkotyków.
- O, czy być może?
- Pan mi nie wierzy?
Rosicki chrząknął i wziął do ręki długopis, wyjął też
z szuflady arkusz czystego papieru.
- Widzi pani... To jest bardzo poważne oskarżenie. %7łe-
by słowa pani potraktować poważnie, musiałbym mieć ja-
kieś konkretne dowody. [ Pobierz całość w formacie PDF ]