[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie pomyślałam o'tym...
Nie przyznała się również do posiadania kluczy od mieszkania Zeneidy Borejko, a zeznania świadków, którzy twierdzili, że widzieli ją, jak otwierała drzwi,
określała jako kłamliwe.
Poza tym mówiła nie miałam nigdy płaszcza gabardynowego, a w zimie chodziłam w krótkim kożuszku.
Oskarżona nie zażądała od właścicielki mieszkania kluczy? Przecież narażała się w ten sposób na wyczekiwanie przed drzwiami w wypadku nieobecności
Zeneidy Borejko? zadał pytanie prokurator.
Nie miałam klucza odpowiedziała oskarżona.
Po zamknięciu przewodu sądowego i wysłuchaniu przemówień stron (obrońcy wnosili o uniewinnienie oskarżonej powoływali się na zmienione zeznania
siostry oskarżonej, jej szwagra i świadka Olszewskiego) sąd skazał Teofilę Marię M. na sześć lat więzienia.
Sąd Najwyższy, do którego dotarła rewizja obu stron (obrony i oskarżyciela), przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Nie podjął więc decyzji
" Zbiodniarz
81
o niewinności ani o winie oskarżonej. W wywodach uzasadniających takie stanowisko sędziowie wyjaśnili, iż poszlaki przemawiające za winą oskarżonej są
silne i jest ich dużo, ale nie stanowią zamkniętego łańcucha, który pozwoliłby na zdecydowane orzeczenie o winie lub niewinności Teofili M.
Sprawa powróciła do Sądu Wojewódzkiego w Krakowie.
Były to lata obfitujące w ciekawe procesy poszlakowe. W Warszawie rozgrywała się sprawa o zamordowanie Teresy Tarwid, na wokandzie była także rozprawa
o zabójstwo Anny K. (o której pisałem w poprzednim rozdziale). Można zaryzykować twierdzenie, że wśród prawników toczyły się wówczas spory o istotę
procesu poszlakowego. Nadal przeważał pogląd, iż w przypadku braku bezpośrednich dowodów (jeżeli nikt nie widział oskarżonego podczas dokonywania
przestępstwa) proces staje się poszlakowym. Pozostawione przez zbrodniarza ślady, czyli dowody pośrednie, nie były traktowane jako ważkie argumenty
obciążające sprawcę. Nawet gdyby pracownie naukowe udokumentowały związek pośredniego dowodu z przebiegiem akcji przestępczej.
Podczas drugiej rozprawy świadkowie obrony zmienili swoje zeznania.
Siostra i szwagier oskarżonej stwierdzili teraz, że Teofila przyjechała do Wrocławia 20 stycznia, Olszewski przypomniał sobie, że widział Teofilę M. w
kawiarni Narcyz" właśnie lego dnia.
12
Zwiadkowie obrony, choć nieliczni i zmieniający zeznania, przekonali drugi zespół orzekający. Sąd nie przyjął za pewne zeznań świadków oskarżenia ani
owego kapitalnego wywodu prokuratora na temat nie umytej filiżanki. Mimo iż było absolutnie pewne, że Borejko żyła 20 stycznia (czyli posprzątałaby po
sobotniej wizycie tajemniczych nieznajomych, zmiotłaby włosy M. i wymyłaby filiżankę, z której sama piła kawę), sąd wyraził przypuszczenia, że zbrodni
dokonał nie znany osobnik, którego prokurator nie zdołał zidentyfikować.
W wywodach uzasadniających wyrok uniewinniający oskarżoną zostały podkreślone argumenty, które, w przekonaniu prokuratury, świadczyły o winie
oskarżonej. Sąd zastanawiał się nad tym, czy nie należało szukać sprawcy wśród mieszkańców domu przy Barskiej. Kto bowiem przyjmuje w papilotach gości?
Dlaczego ofiara pracowała, gdy w mieszkaniu był ktoś obcy?
Po kilkunastu latach prokurator Henryk Solga wrócił do sprawy zabójstwa i ponownie, już na chłodno, spojrzał na zgromadzone dowody, zeznania świadków i
ekspertyzy.
Rzeczywiście Borejko w dniu swojej śmierci, czyli 20 stycznia, nie przyjmowała żadnych gości stwierdził. Była w papilotach, jeszcze pracowała, a Teofila
M. popijała czarną kawę. Potem nastąpiła wymiana zdań. Może moralizatorskie napominanie narkomanki? Może odmowa współdziałania w uzyskaniu
narkotyku?
83
Jeżeli było jeszcze coś do wyjaśnienia, to pojawienie się młotka, którego trzonek został owinięty papierem i owiązany tasiemką. Czy pochodzenie tego
przedmiotu jako narzędzia zbrodni zostanie kiedykolwiek wyjaśnione? Na to pytanie nie można, niestety, udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
Zwiadek powtarza zbrodnię
Kończył się ciepły zimow-y dzień i puszysty śnieg, który spadł po południu 26 lutego 1957 roku, zachęcał do wieczornych spacerów. Wzdłuż brzegów Wisły,
podwawelskim bulwarem szedł student drugiego roku medycyny ze swoją sympatią, niedawno poznaną uczennicą technikum labo-rantek medycznych. Przy
betonowych schodach zobaczyli stary, poaustriacki bunkier, który w pewnym okresie służył jako magazyn, a pózniej stał się miejscem spotkań młodych ludzi;
tu bez świadków mogli wymieniać pierwsze pocałunki. Ci też przez uchylone drzwi weszli do środka i już po pierwszych krokach dziewczyna krzyknęła
przerażona. Pod stopami wyczuła leżącą postać. Chłopiec, nie wiedząc, co przeraziło jego sympatię, zapalił szybko zapałkę. W jej świetle ujrzeli młodego
człowieka z poderżniętym gardłem. Leżał na plecach, obficie krwawił, ale nie dawał już znaków życia.
Niedoszli kochankowie opuścili bunkier i po kilku minutach zjawili się w komisariacie, gdzie opowiedzieli o swoim makabrycznym odkryciu. Dyżurny
przekazał tę informację swoim zwierz
13
chnikom i prokuraturze, a następnie wysłał ekipę, która miała zabezpieczyć ewentualne siady, a potem zapewnić ochronę miejsca zbrodni. Panujące ciemności,
była już prawie ósma wieczorem, uniemożliwiały dokładne zbadanie wnętrza bunkra i jego najbliższego otoczenia. Zdołano tylko stwierdzić, że przed bunkrem
przechodziło wiele osób i śnieg był roztopiony. Biała, puszysta kołdra okrywała tylko skarpę bulwaru i brzegi rzeki. Kilkanaście metrów od wejścia czerniła się
wypalona trawa, ślad niedawno wygasłego ogniska.
Rankiem przybyli eksperci i dokładniej obejrzeli bunkier, którego podłoga zasłana była butelkami po winie, papierami, gazetami, niedopałkami papierosów,
cegłami i większymi kamieniami. Na jednej z cegieł znajdowały się przylepione włosy. Z uksz ałtowania plamy krwi i dających się odnalezć jej rozprysków
starali s'ę odtworzyć ,,modus operandi" *. Ich zdaniem morderca najpierw zadał cios narzędziem o tępych krawędziach (najprawdopodobniej cegłą, do której
przylepiło się kilka włosów), a następnie poderżnął chłopcu gardło.
Prokurator Henryk Pracki, który objął prowadzenie śledztwa, pamiętał o podobnym przypadku z 1928 roku, kiedy to w Gladbeck znaleziono ciało równie
młodego człowieka z poderżniętym gardłem. Morderstwo to przyczyniło się do rozwinięcia badań śladów krwi i jej grup. Prawdopodobny sprawca, kolega
zabitego maturzysty, Haus-smann, miał wyraznie poplamione krwią obuwie (mimo że starał się zmyć z niego krew), a także koszulę i rękawy płaszcza. Nie
skazano go tylko dlatego, że nie potrafiono ustalić, czy ślady krwi na ubraniu miały cechy grupowe krwi zamordowanego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
Nie pomyślałam o'tym...
Nie przyznała się również do posiadania kluczy od mieszkania Zeneidy Borejko, a zeznania świadków, którzy twierdzili, że widzieli ją, jak otwierała drzwi,
określała jako kłamliwe.
Poza tym mówiła nie miałam nigdy płaszcza gabardynowego, a w zimie chodziłam w krótkim kożuszku.
Oskarżona nie zażądała od właścicielki mieszkania kluczy? Przecież narażała się w ten sposób na wyczekiwanie przed drzwiami w wypadku nieobecności
Zeneidy Borejko? zadał pytanie prokurator.
Nie miałam klucza odpowiedziała oskarżona.
Po zamknięciu przewodu sądowego i wysłuchaniu przemówień stron (obrońcy wnosili o uniewinnienie oskarżonej powoływali się na zmienione zeznania
siostry oskarżonej, jej szwagra i świadka Olszewskiego) sąd skazał Teofilę Marię M. na sześć lat więzienia.
Sąd Najwyższy, do którego dotarła rewizja obu stron (obrony i oskarżyciela), przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Nie podjął więc decyzji
" Zbiodniarz
81
o niewinności ani o winie oskarżonej. W wywodach uzasadniających takie stanowisko sędziowie wyjaśnili, iż poszlaki przemawiające za winą oskarżonej są
silne i jest ich dużo, ale nie stanowią zamkniętego łańcucha, który pozwoliłby na zdecydowane orzeczenie o winie lub niewinności Teofili M.
Sprawa powróciła do Sądu Wojewódzkiego w Krakowie.
Były to lata obfitujące w ciekawe procesy poszlakowe. W Warszawie rozgrywała się sprawa o zamordowanie Teresy Tarwid, na wokandzie była także rozprawa
o zabójstwo Anny K. (o której pisałem w poprzednim rozdziale). Można zaryzykować twierdzenie, że wśród prawników toczyły się wówczas spory o istotę
procesu poszlakowego. Nadal przeważał pogląd, iż w przypadku braku bezpośrednich dowodów (jeżeli nikt nie widział oskarżonego podczas dokonywania
przestępstwa) proces staje się poszlakowym. Pozostawione przez zbrodniarza ślady, czyli dowody pośrednie, nie były traktowane jako ważkie argumenty
obciążające sprawcę. Nawet gdyby pracownie naukowe udokumentowały związek pośredniego dowodu z przebiegiem akcji przestępczej.
Podczas drugiej rozprawy świadkowie obrony zmienili swoje zeznania.
Siostra i szwagier oskarżonej stwierdzili teraz, że Teofila przyjechała do Wrocławia 20 stycznia, Olszewski przypomniał sobie, że widział Teofilę M. w
kawiarni Narcyz" właśnie lego dnia.
12
Zwiadkowie obrony, choć nieliczni i zmieniający zeznania, przekonali drugi zespół orzekający. Sąd nie przyjął za pewne zeznań świadków oskarżenia ani
owego kapitalnego wywodu prokuratora na temat nie umytej filiżanki. Mimo iż było absolutnie pewne, że Borejko żyła 20 stycznia (czyli posprzątałaby po
sobotniej wizycie tajemniczych nieznajomych, zmiotłaby włosy M. i wymyłaby filiżankę, z której sama piła kawę), sąd wyraził przypuszczenia, że zbrodni
dokonał nie znany osobnik, którego prokurator nie zdołał zidentyfikować.
W wywodach uzasadniających wyrok uniewinniający oskarżoną zostały podkreślone argumenty, które, w przekonaniu prokuratury, świadczyły o winie
oskarżonej. Sąd zastanawiał się nad tym, czy nie należało szukać sprawcy wśród mieszkańców domu przy Barskiej. Kto bowiem przyjmuje w papilotach gości?
Dlaczego ofiara pracowała, gdy w mieszkaniu był ktoś obcy?
Po kilkunastu latach prokurator Henryk Solga wrócił do sprawy zabójstwa i ponownie, już na chłodno, spojrzał na zgromadzone dowody, zeznania świadków i
ekspertyzy.
Rzeczywiście Borejko w dniu swojej śmierci, czyli 20 stycznia, nie przyjmowała żadnych gości stwierdził. Była w papilotach, jeszcze pracowała, a Teofila
M. popijała czarną kawę. Potem nastąpiła wymiana zdań. Może moralizatorskie napominanie narkomanki? Może odmowa współdziałania w uzyskaniu
narkotyku?
83
Jeżeli było jeszcze coś do wyjaśnienia, to pojawienie się młotka, którego trzonek został owinięty papierem i owiązany tasiemką. Czy pochodzenie tego
przedmiotu jako narzędzia zbrodni zostanie kiedykolwiek wyjaśnione? Na to pytanie nie można, niestety, udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
Zwiadek powtarza zbrodnię
Kończył się ciepły zimow-y dzień i puszysty śnieg, który spadł po południu 26 lutego 1957 roku, zachęcał do wieczornych spacerów. Wzdłuż brzegów Wisły,
podwawelskim bulwarem szedł student drugiego roku medycyny ze swoją sympatią, niedawno poznaną uczennicą technikum labo-rantek medycznych. Przy
betonowych schodach zobaczyli stary, poaustriacki bunkier, który w pewnym okresie służył jako magazyn, a pózniej stał się miejscem spotkań młodych ludzi;
tu bez świadków mogli wymieniać pierwsze pocałunki. Ci też przez uchylone drzwi weszli do środka i już po pierwszych krokach dziewczyna krzyknęła
przerażona. Pod stopami wyczuła leżącą postać. Chłopiec, nie wiedząc, co przeraziło jego sympatię, zapalił szybko zapałkę. W jej świetle ujrzeli młodego
człowieka z poderżniętym gardłem. Leżał na plecach, obficie krwawił, ale nie dawał już znaków życia.
Niedoszli kochankowie opuścili bunkier i po kilku minutach zjawili się w komisariacie, gdzie opowiedzieli o swoim makabrycznym odkryciu. Dyżurny
przekazał tę informację swoim zwierz
13
chnikom i prokuraturze, a następnie wysłał ekipę, która miała zabezpieczyć ewentualne siady, a potem zapewnić ochronę miejsca zbrodni. Panujące ciemności,
była już prawie ósma wieczorem, uniemożliwiały dokładne zbadanie wnętrza bunkra i jego najbliższego otoczenia. Zdołano tylko stwierdzić, że przed bunkrem
przechodziło wiele osób i śnieg był roztopiony. Biała, puszysta kołdra okrywała tylko skarpę bulwaru i brzegi rzeki. Kilkanaście metrów od wejścia czerniła się
wypalona trawa, ślad niedawno wygasłego ogniska.
Rankiem przybyli eksperci i dokładniej obejrzeli bunkier, którego podłoga zasłana była butelkami po winie, papierami, gazetami, niedopałkami papierosów,
cegłami i większymi kamieniami. Na jednej z cegieł znajdowały się przylepione włosy. Z uksz ałtowania plamy krwi i dających się odnalezć jej rozprysków
starali s'ę odtworzyć ,,modus operandi" *. Ich zdaniem morderca najpierw zadał cios narzędziem o tępych krawędziach (najprawdopodobniej cegłą, do której
przylepiło się kilka włosów), a następnie poderżnął chłopcu gardło.
Prokurator Henryk Pracki, który objął prowadzenie śledztwa, pamiętał o podobnym przypadku z 1928 roku, kiedy to w Gladbeck znaleziono ciało równie
młodego człowieka z poderżniętym gardłem. Morderstwo to przyczyniło się do rozwinięcia badań śladów krwi i jej grup. Prawdopodobny sprawca, kolega
zabitego maturzysty, Haus-smann, miał wyraznie poplamione krwią obuwie (mimo że starał się zmyć z niego krew), a także koszulę i rękawy płaszcza. Nie
skazano go tylko dlatego, że nie potrafiono ustalić, czy ślady krwi na ubraniu miały cechy grupowe krwi zamordowanego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]