[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to w warsztacie twojego brata - dodała wyzywająco.
S
R
To go uspokoiło. Josh nie wypuściłby niesprawnego auta. Niechętnie odsunął
siÄ™ od drzwiczek.
Ella wrzuciła do środka torebkę, ale sama nie wsiadła. Stała, przyglądając się
Mattowi z nieodgadnioną miną. Po chwili zapięła kurtkę i włożyła ręce do kieszeni.
- To by było na tyle - powiedziała. - Dzięki tobie jakoś przeżyłam ten tydzień.
Nie wiem, jak ci dziękować.
- To nie dziękuj. - Otworzył ramiona. - To zabrzmiało jakoś tak ostatecznie -
zauważył ostrożnie, tuląc ją z całych sił.
- Bo uważam, że to koniec.
- Dlaczego?
- BÄ…dz realistÄ….
Dość dobrze poznał Ellę. Jak każdy, miała swoje problemy. Sam też nie był
ideałem, ale nie zamierzał udawać, że nic między nimi nie zaszło. Mimo to Ella nie
mogła się doczekać wyjazdu. Nie było to przyjemne uczucie. Następne słowa wy-
powiedział bardzo ostrożnie, nie chcąc jej spłoszyć.
- Czy to całkiem nierealne, żebyśmy pozostali przyjaciółmi?
- Niekoniecznie nierealne, ale bardzo skomplikowane. Nie chodzi nawet o od-
ległość, ale o Melanie.
- Melanie? A co ona ma z tym wspólnego? - zdumiał się Matt.
- Wolę, żeby się o nas nie dowiedziała. Jeśli nie chcesz, żeby zaczęła plano-
wać nasz ślub, lepiej nie uświadamiać jej, co nas łączyło.
- Jeśli to jedyny problem, po prostu jej o nas nie mów.
- Domyśli się...
- Ella, trafiło się nam coś naprawdę dobrego - oznajmił Matt, pragnąc prze-
mówić jej do rozumu. - Nie proszę, żebyś za mnie wyszła, ale też nie chcę rezy-
gnować z czegoś wartego wysiłku.
- Masz na myśli przyjazń z korzyściami łóżkowymi?
- Na poczÄ…tek dobre i to....
S
R
- Właściwie... - Zawahała się. - Masz mój numer. Zadzwoń i zobaczymy.
To już było coś. Pochylił się, żeby ją pocałować. Zanim zaczęło robić się go-
rąco, Ella oderwała usta od jego warg.
- Naprawdę muszę jechać - powiedziała z naciskiem. - Ale to było bardzo
namiętne pożegnanie.
- Więc jedz - powiedział wbrew sobie i wypuścił ją z objęć. - Uważaj na sie-
bie, El.
Odjeżdżając, zatrąbiła klaksonem, więc Matt pomachał jej, zastanawiając się
jednocześnie, co zrobić z resztą czasu, który musiał spędzić w Chicago. Początko-
wo planował wypady z braćmi i przyjaciółmi, ale stracił na to ochotę. Rozważania
Matta przerwał dzwięk komórki. Wyświetlony numer zdradzał służbowe połącze-
nie. Zajęty Ellą, dopiero niedawno włączył telefon, nie sprawdzając nawet, czy ktoś
go wcześniej szukał. Kiedy odebrał, okazało się, że dzwoni spanikowana asystent-
ka.
- Gdzieś ty się podziewał? Zamierzałam już obdzwonić wszystkie szpitale i
zgłosić twoje zaginięcie na policji!
- To długa historia, Debbie. Co się dzieje? - spytał, czując, że rozleniwienie
towarzyszące mu przez ostatnie dni znika bez śladu.
- Co się dzieje? - powtórzyła niemal histerycznie. - Znikasz z powierzchni
ziemi w połowie kontraktu z Cooperem i pytasz mnie, co się dzieje?
W tej właśnie chwili jego wakacje ostatecznie dobiegły końca.
Ella wreszcie mogła spokojnie pomyśleć. Otrzezwiała, kiedy wyrwała się
spod otumaniającego wpływu Matta. Wciąż jednak nie mogła pogodzić z sobą wi-
zerunku Matta, o którym słyszała od lat, z Mattem, z którym spędziła ostatnie dni.
Z opowieści Melanie wynikało, że jest pracoholikiem i nie zamierza się wiązać. Te-
raz rozumiała, dlaczego zawarł z nią ten nietypowy układ. Był to bezpieczny wy-
bór, ponieważ nie zagrażała jego pięcioletniemu planowi kariery.
Może też i dlatego Ella zgodziła się z nim być. Nie oczekiwał od niej zbyt
S
R
wiele i nie musiała się martwić, że zażąda więcej, niż chciałaby mu dać. Dlatego
układ z Mattem dla niej też był bezpieczną opcją.
Pomysł godzinnej podróży samolotem dla fantastycznego seksu bez zobowią-
zań zaczął coraz bardziej jej odpowiadać. Może nawet uda się odseparować Mela-
nie od Matta, pomyślała z nadzieją. Jednak po chwili pokręciła głową. Kogo próbu-
ję oszukać? Gdy tylko Matt wróci do domu, zapomni o naszym przelotnym roman-
sie i skupi się na pracy. Zresztą tak będzie dla wszystkich lepiej, uznała Ella. %7ład-
nych komplikacji. Po chwili westchnęła zniesmaczona. Od kiedy to odczuwam ko-
nieczność kuchennej psychoanalizy? - pomyślała ironicznie. Chciałam uniknąć
kłopotów, a sama się w nie pakuję. Pora odzyskać kontrolę nad własnym życiem.
Centrum i przedmieścia ustąpiły miejsca zadrzewionym wzgórzom, a pogrą-
żona w myślach Ella nawet tego nie zauważyła. Kiedy zobaczyła tablicę informują-
cą, że wjeżdża do Kentucky, uchyliła okno, żeby wpuścić odświeżające, wieczorne
powietrze. Tak właśnie wygląda rzeczywistość, powiedziała sobie twardo. Jadę do
domu i zaczynam nowe życie. Ten tydzień będzie jedynie miłym wspomnieniem.
Zabawnym i przyjemnym, ale tylko wspomnieniem. Oboje się zabawiliśmy i nikt
przy tym nie ucierpiał. A teraz pora zacząć zapominać...
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
Spacerowała po plaży, ciesząc się ostatnimi promieniami zachodzącego słoń-
ca. Aagodne fale lizały jej stopy. Wokół niej, szczekając na mewy, biegał ośmio-
miesięczny Roscoe, dog niemiecki, należący do jej sąsiadów. Był pierwszy tydzień
listopada, ale na plaży wciąż jeszcze spotykało się turystów korzystających z ładnej
pogody.
Myśli Elli pobiegły ku chłodnemu Chicago i Mel, a potem do Matta. Wpraw-
dzie nie zadzwonił, ale przysyłał zabawne, pełne lekkiego flirtu mejle, aż w końcu
skłonił Ellę do odpowiedzi. Dobrze się przy tym bawiła. Do czasu.
W ubiegłym tygodniu zapowiedział, że wybiera się w interesach do Nowego
Orleanu i chciał się z nią tam spotkać. Zbyła zaproszenie. Aatwiej było flirtować z
nim na odległość niż spotkać się twarzą w twarz.
- Jak myślisz, Roscoe? Trzeba było się zgodzić?
Wprawdzie pies nie pomagał, ale był cierpliwym słuchaczem. Ella lubiła Mat-
ta. On lubił ją. Dla kogoś innego sprawa byłaby prosta. Nie dla niej. Zaczynali sta-
wać się przyjaciółmi, a tego nie miała w planach.
Matt miał być tylko epizodem w jej poukładanym życiu. Spełnioną fantazją.
To dlatego nie chciała spotkać się z nim w Nowym Orleanie. Jego propozycja po-
działała na nią jak zimny prysznic, przypominając o rzeczywistości.
- Teraz zresztą i tak za pózno na żale, prawda, Roscoe?
Pies jednak zignorował ją i z uszami w górze zaczął biec w stronę jej domu.
Kiedy Ella pokonała wydmę, zauważyła mężczyznę na ganku. Pomyślała, że to
zbłąkany turysta, co niejednokrotnie się zdarzało.
Szczekanie Roscoe zwróciło uwagę obcego. Rozejrzał się za właścicielem psa
i spostrzegł Ellę. Jej serce zaczęło szybciej bić, gdy go rozpoznała. Matt.
- Cześć, El.
- Witaj - odparła, siląc się na spokojny głos. - Co tu robisz? - spytała, pozwa-
S
R
lając się cmoknąć w policzek.
- Ja też się cieszę, że cię widzę. Oj... - jęknął Matt, kiedy rozradowany Roscoe
podbiegł i skoczył na niego, opierając przednie łapy o jego krocze. Delikatnie opu-
ścił psie łapy na podłogę i zaczął go głaskać. Zachwycony szczeniak rozwalił się na
plecach, dysząc głośno i podsuwając brzuch. - A to kto? - zapytał rozbawiony.
- Roscoe, pies mojej sąsiadki, Molly. Często ze mną spaceruje - oznajmiła, a
pies, słysząc swoje imię, wstał i przycupnął obok niej. - Idz do domu! - rzuciła, a on
posłusznie potruchtał do siebie.
- Aadnie tu - powiedział Matt, wstając i otrzepując z kolan piasek i sierść.
- Nie chciałabym być niegrzeczna - zaczęła Ella, opierając się o poręcz ganku
- ale zapytam jeszcze raz. Co tu robisz, Matt?
- Cóż, skoro góra nie chciała przyjść do Mahometa...
- Mówiłam ci, że jestem zajęta w ten weekend.
- Tak, ale kiepsko kłamiesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
to w warsztacie twojego brata - dodała wyzywająco.
S
R
To go uspokoiło. Josh nie wypuściłby niesprawnego auta. Niechętnie odsunął
siÄ™ od drzwiczek.
Ella wrzuciła do środka torebkę, ale sama nie wsiadła. Stała, przyglądając się
Mattowi z nieodgadnioną miną. Po chwili zapięła kurtkę i włożyła ręce do kieszeni.
- To by było na tyle - powiedziała. - Dzięki tobie jakoś przeżyłam ten tydzień.
Nie wiem, jak ci dziękować.
- To nie dziękuj. - Otworzył ramiona. - To zabrzmiało jakoś tak ostatecznie -
zauważył ostrożnie, tuląc ją z całych sił.
- Bo uważam, że to koniec.
- Dlaczego?
- BÄ…dz realistÄ….
Dość dobrze poznał Ellę. Jak każdy, miała swoje problemy. Sam też nie był
ideałem, ale nie zamierzał udawać, że nic między nimi nie zaszło. Mimo to Ella nie
mogła się doczekać wyjazdu. Nie było to przyjemne uczucie. Następne słowa wy-
powiedział bardzo ostrożnie, nie chcąc jej spłoszyć.
- Czy to całkiem nierealne, żebyśmy pozostali przyjaciółmi?
- Niekoniecznie nierealne, ale bardzo skomplikowane. Nie chodzi nawet o od-
ległość, ale o Melanie.
- Melanie? A co ona ma z tym wspólnego? - zdumiał się Matt.
- Wolę, żeby się o nas nie dowiedziała. Jeśli nie chcesz, żeby zaczęła plano-
wać nasz ślub, lepiej nie uświadamiać jej, co nas łączyło.
- Jeśli to jedyny problem, po prostu jej o nas nie mów.
- Domyśli się...
- Ella, trafiło się nam coś naprawdę dobrego - oznajmił Matt, pragnąc prze-
mówić jej do rozumu. - Nie proszę, żebyś za mnie wyszła, ale też nie chcę rezy-
gnować z czegoś wartego wysiłku.
- Masz na myśli przyjazń z korzyściami łóżkowymi?
- Na poczÄ…tek dobre i to....
S
R
- Właściwie... - Zawahała się. - Masz mój numer. Zadzwoń i zobaczymy.
To już było coś. Pochylił się, żeby ją pocałować. Zanim zaczęło robić się go-
rąco, Ella oderwała usta od jego warg.
- Naprawdę muszę jechać - powiedziała z naciskiem. - Ale to było bardzo
namiętne pożegnanie.
- Więc jedz - powiedział wbrew sobie i wypuścił ją z objęć. - Uważaj na sie-
bie, El.
Odjeżdżając, zatrąbiła klaksonem, więc Matt pomachał jej, zastanawiając się
jednocześnie, co zrobić z resztą czasu, który musiał spędzić w Chicago. Początko-
wo planował wypady z braćmi i przyjaciółmi, ale stracił na to ochotę. Rozważania
Matta przerwał dzwięk komórki. Wyświetlony numer zdradzał służbowe połącze-
nie. Zajęty Ellą, dopiero niedawno włączył telefon, nie sprawdzając nawet, czy ktoś
go wcześniej szukał. Kiedy odebrał, okazało się, że dzwoni spanikowana asystent-
ka.
- Gdzieś ty się podziewał? Zamierzałam już obdzwonić wszystkie szpitale i
zgłosić twoje zaginięcie na policji!
- To długa historia, Debbie. Co się dzieje? - spytał, czując, że rozleniwienie
towarzyszące mu przez ostatnie dni znika bez śladu.
- Co się dzieje? - powtórzyła niemal histerycznie. - Znikasz z powierzchni
ziemi w połowie kontraktu z Cooperem i pytasz mnie, co się dzieje?
W tej właśnie chwili jego wakacje ostatecznie dobiegły końca.
Ella wreszcie mogła spokojnie pomyśleć. Otrzezwiała, kiedy wyrwała się
spod otumaniającego wpływu Matta. Wciąż jednak nie mogła pogodzić z sobą wi-
zerunku Matta, o którym słyszała od lat, z Mattem, z którym spędziła ostatnie dni.
Z opowieści Melanie wynikało, że jest pracoholikiem i nie zamierza się wiązać. Te-
raz rozumiała, dlaczego zawarł z nią ten nietypowy układ. Był to bezpieczny wy-
bór, ponieważ nie zagrażała jego pięcioletniemu planowi kariery.
Może też i dlatego Ella zgodziła się z nim być. Nie oczekiwał od niej zbyt
S
R
wiele i nie musiała się martwić, że zażąda więcej, niż chciałaby mu dać. Dlatego
układ z Mattem dla niej też był bezpieczną opcją.
Pomysł godzinnej podróży samolotem dla fantastycznego seksu bez zobowią-
zań zaczął coraz bardziej jej odpowiadać. Może nawet uda się odseparować Mela-
nie od Matta, pomyślała z nadzieją. Jednak po chwili pokręciła głową. Kogo próbu-
ję oszukać? Gdy tylko Matt wróci do domu, zapomni o naszym przelotnym roman-
sie i skupi się na pracy. Zresztą tak będzie dla wszystkich lepiej, uznała Ella. %7ład-
nych komplikacji. Po chwili westchnęła zniesmaczona. Od kiedy to odczuwam ko-
nieczność kuchennej psychoanalizy? - pomyślała ironicznie. Chciałam uniknąć
kłopotów, a sama się w nie pakuję. Pora odzyskać kontrolę nad własnym życiem.
Centrum i przedmieścia ustąpiły miejsca zadrzewionym wzgórzom, a pogrą-
żona w myślach Ella nawet tego nie zauważyła. Kiedy zobaczyła tablicę informują-
cą, że wjeżdża do Kentucky, uchyliła okno, żeby wpuścić odświeżające, wieczorne
powietrze. Tak właśnie wygląda rzeczywistość, powiedziała sobie twardo. Jadę do
domu i zaczynam nowe życie. Ten tydzień będzie jedynie miłym wspomnieniem.
Zabawnym i przyjemnym, ale tylko wspomnieniem. Oboje się zabawiliśmy i nikt
przy tym nie ucierpiał. A teraz pora zacząć zapominać...
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
Spacerowała po plaży, ciesząc się ostatnimi promieniami zachodzącego słoń-
ca. Aagodne fale lizały jej stopy. Wokół niej, szczekając na mewy, biegał ośmio-
miesięczny Roscoe, dog niemiecki, należący do jej sąsiadów. Był pierwszy tydzień
listopada, ale na plaży wciąż jeszcze spotykało się turystów korzystających z ładnej
pogody.
Myśli Elli pobiegły ku chłodnemu Chicago i Mel, a potem do Matta. Wpraw-
dzie nie zadzwonił, ale przysyłał zabawne, pełne lekkiego flirtu mejle, aż w końcu
skłonił Ellę do odpowiedzi. Dobrze się przy tym bawiła. Do czasu.
W ubiegłym tygodniu zapowiedział, że wybiera się w interesach do Nowego
Orleanu i chciał się z nią tam spotkać. Zbyła zaproszenie. Aatwiej było flirtować z
nim na odległość niż spotkać się twarzą w twarz.
- Jak myślisz, Roscoe? Trzeba było się zgodzić?
Wprawdzie pies nie pomagał, ale był cierpliwym słuchaczem. Ella lubiła Mat-
ta. On lubił ją. Dla kogoś innego sprawa byłaby prosta. Nie dla niej. Zaczynali sta-
wać się przyjaciółmi, a tego nie miała w planach.
Matt miał być tylko epizodem w jej poukładanym życiu. Spełnioną fantazją.
To dlatego nie chciała spotkać się z nim w Nowym Orleanie. Jego propozycja po-
działała na nią jak zimny prysznic, przypominając o rzeczywistości.
- Teraz zresztą i tak za pózno na żale, prawda, Roscoe?
Pies jednak zignorował ją i z uszami w górze zaczął biec w stronę jej domu.
Kiedy Ella pokonała wydmę, zauważyła mężczyznę na ganku. Pomyślała, że to
zbłąkany turysta, co niejednokrotnie się zdarzało.
Szczekanie Roscoe zwróciło uwagę obcego. Rozejrzał się za właścicielem psa
i spostrzegł Ellę. Jej serce zaczęło szybciej bić, gdy go rozpoznała. Matt.
- Cześć, El.
- Witaj - odparła, siląc się na spokojny głos. - Co tu robisz? - spytała, pozwa-
S
R
lając się cmoknąć w policzek.
- Ja też się cieszę, że cię widzę. Oj... - jęknął Matt, kiedy rozradowany Roscoe
podbiegł i skoczył na niego, opierając przednie łapy o jego krocze. Delikatnie opu-
ścił psie łapy na podłogę i zaczął go głaskać. Zachwycony szczeniak rozwalił się na
plecach, dysząc głośno i podsuwając brzuch. - A to kto? - zapytał rozbawiony.
- Roscoe, pies mojej sąsiadki, Molly. Często ze mną spaceruje - oznajmiła, a
pies, słysząc swoje imię, wstał i przycupnął obok niej. - Idz do domu! - rzuciła, a on
posłusznie potruchtał do siebie.
- Aadnie tu - powiedział Matt, wstając i otrzepując z kolan piasek i sierść.
- Nie chciałabym być niegrzeczna - zaczęła Ella, opierając się o poręcz ganku
- ale zapytam jeszcze raz. Co tu robisz, Matt?
- Cóż, skoro góra nie chciała przyjść do Mahometa...
- Mówiłam ci, że jestem zajęta w ten weekend.
- Tak, ale kiepsko kłamiesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]