[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chcecie panowie odjąć mi rękę? - spytał cicho.
- Po co zaraz myśleć o najgorszym? - zaprzeczył profesor
nieszczerze. - Musimy troszkę pokrajać, musimy rzecz zbadać
gruntownie. Zapewniam pana, że nie będziemy kroić ani
trochę więcej niż potrzeba. Ale co trzeba usunąć, to trzeba -
choćby to była i cała ręka. No, na razie nie martwmy się z
góry. Mam nadzieję, że tak zle nie będzie!
Hell ułożył się płasko na poduszkach i przymknął oczy.
Czuł się zmęczony, diablo zmęczony.
Wreszcie miał list... wreszcie miał pracę, pieniądze,
szczęście, a May nad Zatoką Waikiki czekała na niego.
Właśnie teraz tamci przychodzą tutaj i chcą mu amputować
rękę, tę biedną chorą rękę, która zwisa z łóżka, jak czyjaś
obca...
- Szkoda - rzekł Hell cicho i posłusznie. Na chwilę zerwał
się w nim bunt.
Ten parszywy, zardzewiały gwózdz... ten, psiakrew,
zatracony zawód, który go skazał na dyskwalifikację!...
Zakonnica pochyliła się nad nim i odpięła mu guzik od
koszuli, jak małemu dziecku. Spojrzała na jego obnażoną pierś
i palce jej mimo woli zadrżały...
Ktoś tam manewrował strzykawką nad jego udem. Potem
podniesiono go z łóżka i wyniesiono jak paczkę do białej sali,
gdzie było chłodno i czysto. Pachniało eterem, chlorem,
jodem, pachniało bliską i prawie przyjemną wonią chemii.
- Zapłacę panu dużo, dużo pieniędzy, panie doktorze,
jeżeli się panu uda zachować moją rękę - odezwał się Hell,
nadspodziewanie rozsądnie. - Jestem bardzo bogaty, mogę
panu dużo, dużo zapłacić... Ale ręka mi jest potrzebna. Bo
widzi pan, jestem sportowcem, a pływak bez ręki jest do luftu.
I ja się chcę żenić, a nie będę mógł, jak mi panowie
odejmiecie rękę. Więc bardzo, bardzo proszę!...
- Dobrze, niech pan mówi dalej - zachęcano go... i ktoś
mu położył na twarz maskę przesyconą chloroformem.
Ostatnie słowa, jakie usłyszał, padły z ust profesora:
- Aparatura w tym szpitalu pochodzi chyba z
siedemnastego wieku, moi panowie!... Potem Hell usnął. Spał
przez kilka minut - tak mu się przynajmniej zdawało - spał
bardzo głęboko i zbudził się niezupełnie. Budził się co pewien
czas, jak przez mgłę patrzył wpółotwartymi oczyma i dusił się
ogłuszony, jakby leżało na nim kilka poduszek. Aż wreszcie
zaczęło mu się rozjaśniać przed oczyma, ciężar na piersi
zelżał.
Hell usnął prawdziwym, krzepiącym snem i obudził się w
jasnym słońcu, Które zalewało jego szpitalny pokoik.
W okno zaglądały pędy dzikiego wina o liściach lekko
przeciągniętych czerwonawym połyskiem. W dali migotało
szerokie jezioro, nad lasem unosił się biały szczyt, %7łelazny
Ząb, i nawet szmat prawdziwego, błękitnego nieba ukazywał
się w ramie szpitalnego okna.
Hell czuł się dobrze - czuł się nawet bardzo, niezwykle
dobrze.
Ostrożnie odwrócił głowę. Najbliższą istotą, jaką
zobaczył, był śpiący na dywaniku przed łóżkiem pies.
- Tygrys! - szepnął wzruszony.
Przez okno wionął słodki powiew, w oddali zadzwonił
dzwon kościelny. Ach, żeby się tylko nie rozmazać... -
pomyślał Hell, całkiem już rozklejony. Tygrys czujnie machał
ogonem. Obok na krześle ktoś się poruszył i ukazał w
przydługim, białym fartuchu...
- Puk? - spytał Hell ciepło, pełen radosnego zdziwienia.
- No... lepiej ci? - i Puk położyła mu dłoń na czole, a
potem na szyi, jak mała troskliwa mateczka.
- Nie masz gorączki! No, jesteś uratowany!
Hell zastanowił się. Wiedział, że minęło go coś złego i coś
dobrego, ale nie wiedział, co było dobre, a co złe. Naraz
poczuł przeszywający, ale zdrowy, prawie przyjemny ból w
prawym ramieniu.
- Tak, teraz jestem uratowany - powiedział głośno i z
namysłem. W głowie miał jasno, ale pusto.
- Przez cały czas byłaś przy mnie? - spytał z
wdzięcznością.
- O nie... nie cały czas... byłyśmy na zmianę -
odpowiedziała Puk.
Pogłaskała go nieśmiałym, trochę kanciastym ruchem po
głowie i odsunęła zwisający jasny kosmyk z czoła.
- Deszcz nie pada? - spytał Hell, wdychając powietrze
pachnące wodą, żywicą i ziołami.
- Skądże znowu! - uśmiechnęła się Puk.
Przez chwilę stała jeszcze obok niego, nie odejmując
chłodnej ręki od jego włosów i patrząc pełnym oddania, ale
spokojnym wzrokiem.
- Chodz Tygrysku, musimy już iść - rzekła.
Pies obudził się natychmiast i wyszedł razem z nią, nawet
nie oglądając się na Hella. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
- Chcecie panowie odjąć mi rękę? - spytał cicho.
- Po co zaraz myśleć o najgorszym? - zaprzeczył profesor
nieszczerze. - Musimy troszkę pokrajać, musimy rzecz zbadać
gruntownie. Zapewniam pana, że nie będziemy kroić ani
trochę więcej niż potrzeba. Ale co trzeba usunąć, to trzeba -
choćby to była i cała ręka. No, na razie nie martwmy się z
góry. Mam nadzieję, że tak zle nie będzie!
Hell ułożył się płasko na poduszkach i przymknął oczy.
Czuł się zmęczony, diablo zmęczony.
Wreszcie miał list... wreszcie miał pracę, pieniądze,
szczęście, a May nad Zatoką Waikiki czekała na niego.
Właśnie teraz tamci przychodzą tutaj i chcą mu amputować
rękę, tę biedną chorą rękę, która zwisa z łóżka, jak czyjaś
obca...
- Szkoda - rzekł Hell cicho i posłusznie. Na chwilę zerwał
się w nim bunt.
Ten parszywy, zardzewiały gwózdz... ten, psiakrew,
zatracony zawód, który go skazał na dyskwalifikację!...
Zakonnica pochyliła się nad nim i odpięła mu guzik od
koszuli, jak małemu dziecku. Spojrzała na jego obnażoną pierś
i palce jej mimo woli zadrżały...
Ktoś tam manewrował strzykawką nad jego udem. Potem
podniesiono go z łóżka i wyniesiono jak paczkę do białej sali,
gdzie było chłodno i czysto. Pachniało eterem, chlorem,
jodem, pachniało bliską i prawie przyjemną wonią chemii.
- Zapłacę panu dużo, dużo pieniędzy, panie doktorze,
jeżeli się panu uda zachować moją rękę - odezwał się Hell,
nadspodziewanie rozsądnie. - Jestem bardzo bogaty, mogę
panu dużo, dużo zapłacić... Ale ręka mi jest potrzebna. Bo
widzi pan, jestem sportowcem, a pływak bez ręki jest do luftu.
I ja się chcę żenić, a nie będę mógł, jak mi panowie
odejmiecie rękę. Więc bardzo, bardzo proszę!...
- Dobrze, niech pan mówi dalej - zachęcano go... i ktoś
mu położył na twarz maskę przesyconą chloroformem.
Ostatnie słowa, jakie usłyszał, padły z ust profesora:
- Aparatura w tym szpitalu pochodzi chyba z
siedemnastego wieku, moi panowie!... Potem Hell usnął. Spał
przez kilka minut - tak mu się przynajmniej zdawało - spał
bardzo głęboko i zbudził się niezupełnie. Budził się co pewien
czas, jak przez mgłę patrzył wpółotwartymi oczyma i dusił się
ogłuszony, jakby leżało na nim kilka poduszek. Aż wreszcie
zaczęło mu się rozjaśniać przed oczyma, ciężar na piersi
zelżał.
Hell usnął prawdziwym, krzepiącym snem i obudził się w
jasnym słońcu, Które zalewało jego szpitalny pokoik.
W okno zaglądały pędy dzikiego wina o liściach lekko
przeciągniętych czerwonawym połyskiem. W dali migotało
szerokie jezioro, nad lasem unosił się biały szczyt, %7łelazny
Ząb, i nawet szmat prawdziwego, błękitnego nieba ukazywał
się w ramie szpitalnego okna.
Hell czuł się dobrze - czuł się nawet bardzo, niezwykle
dobrze.
Ostrożnie odwrócił głowę. Najbliższą istotą, jaką
zobaczył, był śpiący na dywaniku przed łóżkiem pies.
- Tygrys! - szepnął wzruszony.
Przez okno wionął słodki powiew, w oddali zadzwonił
dzwon kościelny. Ach, żeby się tylko nie rozmazać... -
pomyślał Hell, całkiem już rozklejony. Tygrys czujnie machał
ogonem. Obok na krześle ktoś się poruszył i ukazał w
przydługim, białym fartuchu...
- Puk? - spytał Hell ciepło, pełen radosnego zdziwienia.
- No... lepiej ci? - i Puk położyła mu dłoń na czole, a
potem na szyi, jak mała troskliwa mateczka.
- Nie masz gorączki! No, jesteś uratowany!
Hell zastanowił się. Wiedział, że minęło go coś złego i coś
dobrego, ale nie wiedział, co było dobre, a co złe. Naraz
poczuł przeszywający, ale zdrowy, prawie przyjemny ból w
prawym ramieniu.
- Tak, teraz jestem uratowany - powiedział głośno i z
namysłem. W głowie miał jasno, ale pusto.
- Przez cały czas byłaś przy mnie? - spytał z
wdzięcznością.
- O nie... nie cały czas... byłyśmy na zmianę -
odpowiedziała Puk.
Pogłaskała go nieśmiałym, trochę kanciastym ruchem po
głowie i odsunęła zwisający jasny kosmyk z czoła.
- Deszcz nie pada? - spytał Hell, wdychając powietrze
pachnące wodą, żywicą i ziołami.
- Skądże znowu! - uśmiechnęła się Puk.
Przez chwilę stała jeszcze obok niego, nie odejmując
chłodnej ręki od jego włosów i patrząc pełnym oddania, ale
spokojnym wzrokiem.
- Chodz Tygrysku, musimy już iść - rzekła.
Pies obudził się natychmiast i wyszedł razem z nią, nawet
nie oglądając się na Hella. [ Pobierz całość w formacie PDF ]