[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uroczystego tańca. Stary kruk, zgadzając się w zasadzie z niedźwiedziami, że trudno byłoby czekać
z kolacją, aż skończy się narada, błagał o pozwolenie wygłoszenia krótkiego przemówienia
wstępnego. Wreszcie zabrały głos centaury, karły, a na końcu sam Kaspian i wszyscy zgodzili się z
nimi, że trzeba natychmiast zacząć prawdziwą wojenną naradę.
Z pewnym trudem zdołano wreszcie skłonić wszystkich, aby zasiedli w wielkim kręgu wokół
Kaspiana. Najtrudniejsze okazało się uspokojenie Trajkowitki, która biegała tu i tam, pokrzykując:
„Cisza! Cisza! Król chce przemówić!” , ale w końcu i to się udało. Kaspian powstał, czując lekkie
ściskanie w dołku.
— Narnijczycy! — zaczął, ale na tym jego przemówienie się skończyło, bo gdy tylko wypowiedział
pierwsze słowo, zając Kamillo zapiszczał:
— Ciiiicho! Gdzieś w pobliżu jest człowiek! Mieszkańcom leśnych ostępów, przyzwyczajonym do
ukrywania się i ucieczki przed nagonką, nie trzeba było nic więcej mówić. Wszyscy zamarli jak
posągi. Zwierzęta zwróciły nosy we wskazanym przez Kamilla kierunku.
— Czuć człowiekiem, ale tak jakby niezupełnie... — szepnął Truflogon.
— Jest coraz bliżej — pisnął Kamillo.
— Dwa borsuki i trzy karły z łukami gotowymi do strzału! — rozkazał półgłosem Kaspian. — Po-
dejść po cichu i rozpoznać!
— Zaraz go załatwimy — mruknął jeden z Czarnych Karłów, opierając koniec strzały na cięciwie.
— Nie strzelać, jeżeli jest sam — powiedział Kaspian. — Trzeba go schwytać żywego.
— Dlaczego? — zapytał karzeł.
— Rób, jak ci powiedziano — odezwał się centaur Gromojar.
Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, podczas gdy trzy karły i dwa borsuki popełzły ku drzewom na
północno-zachodnim skraju polany. Potem rozległ się ostry krzyk karła:
— Stój! Kto tu jest?
Trzasnęły gałęzie i w chwilę później dał się słyszeć głos, który Kaspian rozpoznał od razu:
— W porządku, w porządku, nie mam broni. Trzymajcie mnie za rękawy, szlachetne borsuki, ale
nie przegryźcie ich, jeśli łaska. Chcę mówić z królem.
— Doktor Kornelius! — zawołał Kaspian z radością i pobiegł, aby spotkać się ze swoim starym
wychowawcą. Wszyscy otoczyli ich ciasnym kręgiem.
— Tfu! — splunął z obrzydzeniem Nikabrik. — To karzeł-zdrajca! Mieszaniec. Czy mogę mu
przejechać nożem po gardle?
— Siedź spokojnie, Nikabriku! — zagrzmiał Zuchon. — To stworzenie nie wybierało sobie
przodków.
— To mój największy przyjaciel, który uratował mi życie — powiedział Kaspian. — Jeżeli komuś
nie podoba się jego towarzystwo, może opuścić szeregi mojej armii i to zaraz. Kochany Doktorze,
jakże się cieszę, że znowu cię widzę. Jak nas odnalazłeś?
— Za pomocą najprostszej magii, wasza królewska mość — odparł Doktor, wciąż jeszcze dysząc i
sapiąc po szybkim marszu. — Ale nie ma teraz czasu, by o tym opowiadać. Musimy wszyscy
natychmiast opuścić to miejsce. Zostaliście zdradzeni i Miraż już tu wyruszył. Zanim nastanie
południe, będziecie otoczeni.
— Zdradzeni! — krzyknął Kaspian. — Przez kogo?
— Na pewno przez jakiegoś innego karła-mieszańca — warknął Nikabrik.
— Przez twojego Rumaka, najjaśniejszy panie — powiedział Doktor Kornelius. — Oczywiście
biedne zwierzę nie wiedziało, co robi. Kiedy spadłeś ze swego konia, powrócił do stajni w zamku i
w ten sposób twoja ucieczka przestała być tajemnicą. Nie miałem ochoty na odwiedziny w sali
tortur i natychmiast czmychnąłem z zamku. Moja kryształowa kula powiedziała mi, gdzie mam
szukać swojego króla. Przez cały dzień, to znaczy przedwczoraj, widziałem jednak tu i tam
zwiadowców Miraza. Wczoraj dowiedziałem się, że jego armia już wyruszyła. Niestety, nie wydaje
mi się, aby niektórzy z twoich... hm... czystej krwi karłów potrafili zachować się w lesie tak, jak by
tego należało oczekiwać. Zostawiliście wszędzie mnóstwo śladów. To wielka nieostrożność! W
każdym razie Miraż wie już, że Stara Narnia wcale nie jest tak martwa i głucha, jak mu się
wydawało. Idzie tu z całym swym wojskiem.
— Hurra! — wrzasnęło coś przenikliwie w okolicach butów Doktora. — Niech tylko tu przyjdą!
Wszystko, czego potrzeba mnie i moim ludziom, to zezwolenie na walkę w pierwszych szeregach.
— Cóż to takiego, do licha? — zdziwił się Doktor Kornelius. — Czy wasza miłość ma w swojej
armii koniki polne albo komary? — Nachylił się, popatrzył uważnie przez swe okulary i wybuchnął
śmiechem.
— Na Wielkiego Lwa! To przecież mysz. Panie Myszu, bardzo bym pragnął poznać pana bliżej.
Wielki to dla mnie zaszczyt spotkać tak dzielne zwierzę.
— Możesz liczyć na moją przyjaźń, uczony człowieku — zapiszczał Ryczypisk. — A każdy karzeł
albo olbrzym, który obrazi cię niegrzecznym słowem, zapozna się z końcem mojej szpady.
— Czy to odpowiedni czas na takie błazenady? — zapytał Nikabrik. — Jakie są nasze plany? Bitwa
czy ucieczka? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
uroczystego tańca. Stary kruk, zgadzając się w zasadzie z niedźwiedziami, że trudno byłoby czekać
z kolacją, aż skończy się narada, błagał o pozwolenie wygłoszenia krótkiego przemówienia
wstępnego. Wreszcie zabrały głos centaury, karły, a na końcu sam Kaspian i wszyscy zgodzili się z
nimi, że trzeba natychmiast zacząć prawdziwą wojenną naradę.
Z pewnym trudem zdołano wreszcie skłonić wszystkich, aby zasiedli w wielkim kręgu wokół
Kaspiana. Najtrudniejsze okazało się uspokojenie Trajkowitki, która biegała tu i tam, pokrzykując:
„Cisza! Cisza! Król chce przemówić!” , ale w końcu i to się udało. Kaspian powstał, czując lekkie
ściskanie w dołku.
— Narnijczycy! — zaczął, ale na tym jego przemówienie się skończyło, bo gdy tylko wypowiedział
pierwsze słowo, zając Kamillo zapiszczał:
— Ciiiicho! Gdzieś w pobliżu jest człowiek! Mieszkańcom leśnych ostępów, przyzwyczajonym do
ukrywania się i ucieczki przed nagonką, nie trzeba było nic więcej mówić. Wszyscy zamarli jak
posągi. Zwierzęta zwróciły nosy we wskazanym przez Kamilla kierunku.
— Czuć człowiekiem, ale tak jakby niezupełnie... — szepnął Truflogon.
— Jest coraz bliżej — pisnął Kamillo.
— Dwa borsuki i trzy karły z łukami gotowymi do strzału! — rozkazał półgłosem Kaspian. — Po-
dejść po cichu i rozpoznać!
— Zaraz go załatwimy — mruknął jeden z Czarnych Karłów, opierając koniec strzały na cięciwie.
— Nie strzelać, jeżeli jest sam — powiedział Kaspian. — Trzeba go schwytać żywego.
— Dlaczego? — zapytał karzeł.
— Rób, jak ci powiedziano — odezwał się centaur Gromojar.
Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, podczas gdy trzy karły i dwa borsuki popełzły ku drzewom na
północno-zachodnim skraju polany. Potem rozległ się ostry krzyk karła:
— Stój! Kto tu jest?
Trzasnęły gałęzie i w chwilę później dał się słyszeć głos, który Kaspian rozpoznał od razu:
— W porządku, w porządku, nie mam broni. Trzymajcie mnie za rękawy, szlachetne borsuki, ale
nie przegryźcie ich, jeśli łaska. Chcę mówić z królem.
— Doktor Kornelius! — zawołał Kaspian z radością i pobiegł, aby spotkać się ze swoim starym
wychowawcą. Wszyscy otoczyli ich ciasnym kręgiem.
— Tfu! — splunął z obrzydzeniem Nikabrik. — To karzeł-zdrajca! Mieszaniec. Czy mogę mu
przejechać nożem po gardle?
— Siedź spokojnie, Nikabriku! — zagrzmiał Zuchon. — To stworzenie nie wybierało sobie
przodków.
— To mój największy przyjaciel, który uratował mi życie — powiedział Kaspian. — Jeżeli komuś
nie podoba się jego towarzystwo, może opuścić szeregi mojej armii i to zaraz. Kochany Doktorze,
jakże się cieszę, że znowu cię widzę. Jak nas odnalazłeś?
— Za pomocą najprostszej magii, wasza królewska mość — odparł Doktor, wciąż jeszcze dysząc i
sapiąc po szybkim marszu. — Ale nie ma teraz czasu, by o tym opowiadać. Musimy wszyscy
natychmiast opuścić to miejsce. Zostaliście zdradzeni i Miraż już tu wyruszył. Zanim nastanie
południe, będziecie otoczeni.
— Zdradzeni! — krzyknął Kaspian. — Przez kogo?
— Na pewno przez jakiegoś innego karła-mieszańca — warknął Nikabrik.
— Przez twojego Rumaka, najjaśniejszy panie — powiedział Doktor Kornelius. — Oczywiście
biedne zwierzę nie wiedziało, co robi. Kiedy spadłeś ze swego konia, powrócił do stajni w zamku i
w ten sposób twoja ucieczka przestała być tajemnicą. Nie miałem ochoty na odwiedziny w sali
tortur i natychmiast czmychnąłem z zamku. Moja kryształowa kula powiedziała mi, gdzie mam
szukać swojego króla. Przez cały dzień, to znaczy przedwczoraj, widziałem jednak tu i tam
zwiadowców Miraza. Wczoraj dowiedziałem się, że jego armia już wyruszyła. Niestety, nie wydaje
mi się, aby niektórzy z twoich... hm... czystej krwi karłów potrafili zachować się w lesie tak, jak by
tego należało oczekiwać. Zostawiliście wszędzie mnóstwo śladów. To wielka nieostrożność! W
każdym razie Miraż wie już, że Stara Narnia wcale nie jest tak martwa i głucha, jak mu się
wydawało. Idzie tu z całym swym wojskiem.
— Hurra! — wrzasnęło coś przenikliwie w okolicach butów Doktora. — Niech tylko tu przyjdą!
Wszystko, czego potrzeba mnie i moim ludziom, to zezwolenie na walkę w pierwszych szeregach.
— Cóż to takiego, do licha? — zdziwił się Doktor Kornelius. — Czy wasza miłość ma w swojej
armii koniki polne albo komary? — Nachylił się, popatrzył uważnie przez swe okulary i wybuchnął
śmiechem.
— Na Wielkiego Lwa! To przecież mysz. Panie Myszu, bardzo bym pragnął poznać pana bliżej.
Wielki to dla mnie zaszczyt spotkać tak dzielne zwierzę.
— Możesz liczyć na moją przyjaźń, uczony człowieku — zapiszczał Ryczypisk. — A każdy karzeł
albo olbrzym, który obrazi cię niegrzecznym słowem, zapozna się z końcem mojej szpady.
— Czy to odpowiedni czas na takie błazenady? — zapytał Nikabrik. — Jakie są nasze plany? Bitwa
czy ucieczka? [ Pobierz całość w formacie PDF ]