[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pośród skał nie opodal Skalic pociąg zderzył się z innym pociągiem osobowym i ławki
uderzając o siebie obcięły dziewczynie nogi; kiedy przebudziła się z narkozy, wołała
wcią\:
Włó\cie te kapce do szafy! Włó\cie je do szafy!
Szedłem ze szpitala sam; oglądając wystawy, nie poznawałem się, szukałem
swojej twarzy, lecz jej tam nie odnajdywałem, jakbym był kimś innym... i kiedy tak
stałem przed samym sobą w witrynie, tak \e niemal sam siebie wąchałem, to i wtedy
jeszcze pomyślałem, \e to ktoś inny, uwierzyłem dopiero wówczas, kiedy podniosłem
rękę i ten na odbiciu te\ ją podniósł, kiedy podniosłem drugą, a ten tam zrobił to tak\e;
nagle patrzę, a koło poręczy stoi murarz, wielkie chłopisko w białym ubraniu, cały
pochlapany i chropowaty od wapna, na bruku le\y gaśnica przeciwpo\arowa marki
Minimax" i ten murarz patrzy na mnie, i skręca w palcach papierosa, potem wkłada
go do ust, pociera zapałkę, kryje ogieniek w koszyczku utworzonym z dłoni, pochyla
się i przypala, ale wcią\ na mnie patrzy, jakby znajdowały się między nami te drzwi w
hoteliku w Bystrzycy koło Beneszowa, na wpół uchylone drzwi, gdzie ja przyło\yłem
do szpary oko z jednej strony, a z drugiej strony ten murarz... miałem wtedy wra\enie,
jakby ktoś z drugiej strony ujął tę samą klamkę co ja. I teraz wiedziałem ju\ na pewno,
\e ten stary ogromny murarz w białym poplamionym ubraniu, \e to był przebrany Pan
Bóg.
Przez stację przejechało kilka pociągów towarowych, potem osobowy, przez
szpary zaciemnienia w wagonie słu\bowym wydobywała się smu\ka światła, tak jak
na basenie dziewczętom wychodzą niekiedy spod kostiumów kąpielowych włoski w
kroku, palacze podrzucali szuflami węgiel pod kocioł, blask tryskał w noc,
a poruszające się ciało palacza rzucało ruchliwy cień na ścianę tendra, semafor
wjazdowy i wyjazdowy zmieniały na przemian światła czerwone na zielone, sygnały
świetlne na znakach ostrzegawczych ukazywały białe światełko: stojący wąski
prostokącik oznaczający, \e tor biegnie prosto, le\ący prostokącik oznaczający,
i\ tor skręca; tam zaś, gdzie koło liwerpulu kończy się ślepy tor, tam przez całą noc
znajduje się jasnoniebieska latarnia; w semaforach przy zmianie świateł zgrzytają
z daleka ramiona, kancelaria pełna jest tykania aparatów, od czasu do czasu zadzwoni
cichutko włączający się przypadkiem telefon, przy otwieraniu zapór drogowych
zgrzytają kółka w bloku... i w tym świergotaniu dy\urny ruchu, pan Całusek, chodził
tam i z powrotem, pełen troski o ten specjalnie przez niego nadzorowany transport,
który miał po północy przywiezć dwadzieścia osiem wagonów amunicji, śledził trasę
pociągu według grafiku rozkładu jazdy, po czym nasłuchiwał, spoglądał na peron
w mroku i w mrok, zaglądał do poczekalni, podczas gdy ja myślałem o Maszy,
dr\ałem na myśl, jak to będzie, kiedy znów do tego dojdzie. Teraz i ja stałem sobie na
peronie, i ja spozierałem na nocne niebo, i ja widziałem tam swój własny film: na
całym firmamencie kładłem Maszę, tak jak dy\urny ruchu, pan Całusek, Zdeniczkę na
stole telegraficznym, i zdejmowałem z niej bieliznę sztuka po sztuce, kiedy jednak
Strona 28
Bohumil Hrabal Pociągi pod specjalnym nadzorem
Masza le\ała ju\ naga na niebie, nie wiedziałem, co z nią robić dalej. Wiedziałem, ale
nie miałem jeszcze tego doświadczenia, poniewa\ jeszcze nigdy nie byłem w kobiecie
nie licząc oczywiście tego, kiedy znajdowałem się w łonie swojej mamy, ale tego
nie mogłem sobie przypomnieć.
Potem usłyszałem, jak \ona pana zawiadowcy schodzi po schodach, jak ze
świeczką w jednej ręce i garnkiem klusek w drugiej wchodzi do piwnicy, gdzie gęgał
przera\ony gąsior. Stałem na peronie i przez kwadrat okienka patrzyłem do piwnicy:
\ona pana zawiadowcy i jej cień pochyliły się, wyjęła z garnka kluskę, po czym
otwarła dziób gąsiorowi i wło\yła mu tę kluskę do dzioba, trzymała ten dziób jak
składany kozik i palcami przesuwała tę kluskę do wola. I znów wkładała kluskę do
wody, i dalej karmiła gąsiora, który się wyraznie opierał.
Zaraz przyjdę, proszę mnie chwilę zastąpić zwróciłem się do dy\urnego
ruchu. Odchodzę na minutkę.
I dotykając ręką wygiętej półkoliście ściany, i ostro\nie stąpając butem
z jednego krętego stopnia na drugi zszedłem po schodach na dół i cicho otwarłem
drzwi do piwnicy.
Proszę się nie bać, pani zawiadowczyni, to ja, Miłosz powiedziałem.
Co się stało? Przestraszyła się i stanęła nieruchomo z kluską w ręku;
blask świecy, która paliła się za nią, prześwietlał jej siwe włosy, widziałem jej
udręczoną twarz: taki ot Kopciuszek, podczas gdy pan zawiadowca bawił się w barona
Lanskiego z Ró\y.
To ja, Miłosz powtórzyłem. Przyszedłem do pani po radę, pani
zawiadowczyni. Krótko mówiąc: pojutrze jadę do swojej dziewczyny, do Maszy, tej
konduktorki, wie pani? I ona z pewnością będzie chciała, \ebym... wie pani co.
Nie wiem wymamrotała pani zawiadowczyni i pochyliwszy się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ocenkijessi.opx.pl
pośród skał nie opodal Skalic pociąg zderzył się z innym pociągiem osobowym i ławki
uderzając o siebie obcięły dziewczynie nogi; kiedy przebudziła się z narkozy, wołała
wcią\:
Włó\cie te kapce do szafy! Włó\cie je do szafy!
Szedłem ze szpitala sam; oglądając wystawy, nie poznawałem się, szukałem
swojej twarzy, lecz jej tam nie odnajdywałem, jakbym był kimś innym... i kiedy tak
stałem przed samym sobą w witrynie, tak \e niemal sam siebie wąchałem, to i wtedy
jeszcze pomyślałem, \e to ktoś inny, uwierzyłem dopiero wówczas, kiedy podniosłem
rękę i ten na odbiciu te\ ją podniósł, kiedy podniosłem drugą, a ten tam zrobił to tak\e;
nagle patrzę, a koło poręczy stoi murarz, wielkie chłopisko w białym ubraniu, cały
pochlapany i chropowaty od wapna, na bruku le\y gaśnica przeciwpo\arowa marki
Minimax" i ten murarz patrzy na mnie, i skręca w palcach papierosa, potem wkłada
go do ust, pociera zapałkę, kryje ogieniek w koszyczku utworzonym z dłoni, pochyla
się i przypala, ale wcią\ na mnie patrzy, jakby znajdowały się między nami te drzwi w
hoteliku w Bystrzycy koło Beneszowa, na wpół uchylone drzwi, gdzie ja przyło\yłem
do szpary oko z jednej strony, a z drugiej strony ten murarz... miałem wtedy wra\enie,
jakby ktoś z drugiej strony ujął tę samą klamkę co ja. I teraz wiedziałem ju\ na pewno,
\e ten stary ogromny murarz w białym poplamionym ubraniu, \e to był przebrany Pan
Bóg.
Przez stację przejechało kilka pociągów towarowych, potem osobowy, przez
szpary zaciemnienia w wagonie słu\bowym wydobywała się smu\ka światła, tak jak
na basenie dziewczętom wychodzą niekiedy spod kostiumów kąpielowych włoski w
kroku, palacze podrzucali szuflami węgiel pod kocioł, blask tryskał w noc,
a poruszające się ciało palacza rzucało ruchliwy cień na ścianę tendra, semafor
wjazdowy i wyjazdowy zmieniały na przemian światła czerwone na zielone, sygnały
świetlne na znakach ostrzegawczych ukazywały białe światełko: stojący wąski
prostokącik oznaczający, \e tor biegnie prosto, le\ący prostokącik oznaczający,
i\ tor skręca; tam zaś, gdzie koło liwerpulu kończy się ślepy tor, tam przez całą noc
znajduje się jasnoniebieska latarnia; w semaforach przy zmianie świateł zgrzytają
z daleka ramiona, kancelaria pełna jest tykania aparatów, od czasu do czasu zadzwoni
cichutko włączający się przypadkiem telefon, przy otwieraniu zapór drogowych
zgrzytają kółka w bloku... i w tym świergotaniu dy\urny ruchu, pan Całusek, chodził
tam i z powrotem, pełen troski o ten specjalnie przez niego nadzorowany transport,
który miał po północy przywiezć dwadzieścia osiem wagonów amunicji, śledził trasę
pociągu według grafiku rozkładu jazdy, po czym nasłuchiwał, spoglądał na peron
w mroku i w mrok, zaglądał do poczekalni, podczas gdy ja myślałem o Maszy,
dr\ałem na myśl, jak to będzie, kiedy znów do tego dojdzie. Teraz i ja stałem sobie na
peronie, i ja spozierałem na nocne niebo, i ja widziałem tam swój własny film: na
całym firmamencie kładłem Maszę, tak jak dy\urny ruchu, pan Całusek, Zdeniczkę na
stole telegraficznym, i zdejmowałem z niej bieliznę sztuka po sztuce, kiedy jednak
Strona 28
Bohumil Hrabal Pociągi pod specjalnym nadzorem
Masza le\ała ju\ naga na niebie, nie wiedziałem, co z nią robić dalej. Wiedziałem, ale
nie miałem jeszcze tego doświadczenia, poniewa\ jeszcze nigdy nie byłem w kobiecie
nie licząc oczywiście tego, kiedy znajdowałem się w łonie swojej mamy, ale tego
nie mogłem sobie przypomnieć.
Potem usłyszałem, jak \ona pana zawiadowcy schodzi po schodach, jak ze
świeczką w jednej ręce i garnkiem klusek w drugiej wchodzi do piwnicy, gdzie gęgał
przera\ony gąsior. Stałem na peronie i przez kwadrat okienka patrzyłem do piwnicy:
\ona pana zawiadowcy i jej cień pochyliły się, wyjęła z garnka kluskę, po czym
otwarła dziób gąsiorowi i wło\yła mu tę kluskę do dzioba, trzymała ten dziób jak
składany kozik i palcami przesuwała tę kluskę do wola. I znów wkładała kluskę do
wody, i dalej karmiła gąsiora, który się wyraznie opierał.
Zaraz przyjdę, proszę mnie chwilę zastąpić zwróciłem się do dy\urnego
ruchu. Odchodzę na minutkę.
I dotykając ręką wygiętej półkoliście ściany, i ostro\nie stąpając butem
z jednego krętego stopnia na drugi zszedłem po schodach na dół i cicho otwarłem
drzwi do piwnicy.
Proszę się nie bać, pani zawiadowczyni, to ja, Miłosz powiedziałem.
Co się stało? Przestraszyła się i stanęła nieruchomo z kluską w ręku;
blask świecy, która paliła się za nią, prześwietlał jej siwe włosy, widziałem jej
udręczoną twarz: taki ot Kopciuszek, podczas gdy pan zawiadowca bawił się w barona
Lanskiego z Ró\y.
To ja, Miłosz powtórzyłem. Przyszedłem do pani po radę, pani
zawiadowczyni. Krótko mówiąc: pojutrze jadę do swojej dziewczyny, do Maszy, tej
konduktorki, wie pani? I ona z pewnością będzie chciała, \ebym... wie pani co.
Nie wiem wymamrotała pani zawiadowczyni i pochyliwszy się [ Pobierz całość w formacie PDF ]